Co naprawdę dzieje się na Fashion Weeks w Paryżu, Mediolanie i Nowym Jorku?
Dlaczego wszyscy marzą, żeby tam być?
Szampan od dziewiątej rano. Scenografie, których pozazdrościłaby każda opera. I to niedające się z niczym porównać poczucie, że jest się wśród wybranych. Oczywiście są też najnowsze kolekcje! Ale czy one wciąż są najważniejsze na tygodniach mody?
Nowy Jork, Londyn, Mediolan, Paryż. Tu dwa razy do roku odbywają się tygodnie mody. Cztery tygodnie razy dwa to daje w sumie dwa miesiące. Jeśli doliczyć do tego prezentacje kolekcji męskich, pokazy haute couture czy specjalnych kolekcji nazywanych cruise lub resort, można spędzić w świecie wielkiej mody prawie jedną czwartą roku. To tylko jedna z liczb, które opisują rozmach tygodni mody, a jest zdecydowanie więcej. Przyjrzyjmy się dla przykładu Paryżowi. Specjalnych gości pokazów obsługuje tam prawie 100 luksusowych limuzyn. W czasie Fashion Weeku wypija się 20 tysięcy kieliszków szampana. Dwa razy tyle róż ozdobiło jednego roku wybieg Chanel. Koszt sukni ślubnej prezentowanej w finale pokazów haute couture wynosi średnio 100 tysięcy euro. A widzowie tygodnia mody zostawiają w paryskich restauracjach i barach prawie dziewięć milionów euro!
Nie wiemy, czy ktoś naprawdę spędza w podobny sposób trzy miesiące w roku, bo nawet naczelni najważniejszych światowych edycji Vogue’a muszą kiedyś pracować, ale setki tysięcy osób na całym świecie o tym marzą. Dlaczego? Bo doświadczenie uczestniczenia w tygodniach mody naprawdę trudno z czymś porównać. Jest jak urodziny na prywatnym jachcie, premiera w Metropolitan Opera w Nowym Jorku i przejście po czerwonym dywanie w Cannes w jednym. Brzmi kusząco, prawda?
Narodziny pierwszego rzędu
Nie zawsze tak było. Początki pokazów były wręcz skromne. Przyjmuje się, że ich ojcem był Anglik Charles Frederick Worth, który w 1858 roku otworzył w Paryżu swój salon. Doszedł do wniosku, że dotychczasowa metoda pokazywania strojów klientkom na manekinach zdecydowanie nie wystarczy. Zaczął więc zatrudniać służące i ekspedientki, żeby to one prezentowały jego luksusowe kreacje. Pierwszą profesjonalną modelką została jego żona Marie Vernet. Pomysł Wortha z czasem upowszechnił się. Spotkania z klientkami, a potem również z redaktorkami magazynów kobiecych organizowali w swoich atelier Jean Patou, Jeanne Paquin i Coco Chanel. Madame Paquin była pierwszą osobą, która zadbała o specjalne zakończenie pokazu, bo w finale jej prezentacji pojawiały się wszystkie modelki upozowane w rodzaj żywego obrazu. Warto dodać, że projektantka wysyłała też modelki w swoich kreacjach, by pokazywały się w modnych miejscach Paryża, co było niespotykaną wcześniej formą reklamy. Z kolei Jean Patou jako pierwszy w tym czasie urządził casting modelek. Kompletnie niezrozumiany został za to pomysł Elsy Schiaparelli. Projektantka już w 1938 roku zaprezentowała w oryginalny sposób swoją kolekcję Circus. Obok modelek na wybiegu pojawili się klauni, żonglerzy i linoskoczkowie. Ale taki bywa los osób wyprzedzających swój czas.
W czasie Fashion Weeku w Paryżu wypija się 20 tysięcy kieliszków szampana.
A dwa razy tyle czerwonych róż ozdobiło jednego roku wybieg Chanel
Po drugiej wojnie światowej pokazy początkowo również odbywały się w pracowniach projektantów. 12 lutego 1947 roku w swym salonie przy Avenue Montaigne 30 Christian Dior zaprezentował rewolucyjną kolekcję znaną jako New Look. Co byłoby dziś nie do pomyślenia, sam opowiadał gościom o kolejnych kreacjach… Z czasem pojawiały się nowe pomysły. Na początku lat 60. Mary Quant, matka spódniczek mini, zorganizowała pokaz, w trakcie którego modelki, zamiast kroczyć dostojnie, tańczyły na wybiegu. W roku 1970 Kenzō Takada usadził widzów wzdłuż wybiegu, a na jego szczycie zapewnił miejsce fotografom. Tak narodził się słynny pierwszy rząd, a miejsce w nim stało się synonimem statusu i przynależności do kasty wybranych. Świat mody na zawsze zmienił Gianni Versace. To on zapoczątkował wyjątkowy i płomienny kult top modelek. Jego najważniejszy i, jak się niestety okazało, ostatni pokaz kolekcji na jesień i zimę 1997 roku odbył się nad basenem w paryskim hotelu Ritz. Na widowni zasiadły największe gwiazdy tamtych czasów, na wybiegu kroczyły największe gwiazdy modelingu. Dziewięć dni później projektant padł ofiarą seryjnego mordercy przed swoim domem w Miami. „Odszedł twórca nowego Bizancjum”, pisała jedna z gazet.
Tłum fashionistek zatrzymuje ruch na jednej z ulic Mediolanu. Tygodnie mody mają w sobie coś z karanawału.
Koszty się nie liczą
Dziś domy mody robią wszystko, by ich pokazy zapadły w pamięć i zdeklasowały konkurencję. Znaczenie ma każdy detal: wybór miejsca, scenografia, światło, muzyka… Dwa pierwsze elementy wydają się być kluczowe i – nie da się ukryć – najbardziej kosztowne. Ale wielka moda to nie jest zabawa dla oszczędnych.
Choć trudno w to uwierzyć, na jeden z pokazów Chanel przetransportowano ze Skandynawii fragment góry lodowej, a to, co z niego zostało, odesłano z powrotem. To tylko jeden z wielu kosztujących miliony euro (a mówiąc bardziej precyzyjnie… od dwóch do prawie trzech milionów!) pomysłów słynnego dyrektora kreatywnego francuskiego domu mody Karla Lagerfelda. Za jego panowania w paryskim Grand Palais zbudowano supermarket i replikę wieży Eiffla. Był ocean z szumiącymi falami i startowała rakieta kosmiczna. Odejście cesarza mody nie spowodowało bynajmniej zmniejszenia budżetu. Następczyni Lagerfelda Virginie Viard pokazała już w tym samym miejscu panoramę dachów Paryża i klasztorny ogród pełen róż. Ale nie tylko Chanel stać na taki rozmach. Dyrektor artystyczna domu mody Christian Dior Maria Grazia Chiuri od paru lat buduje na potrzeby swoich pokazów na dziedzińcu paryskiego Musée Rodin specjalny pawilon. Ostatnio był on odtworzeniem w gigantycznej skali rzeźby amerykańskiej artystki Judy Chicago, która również zaprojektowała scenografię pokazu. Może to nie tak efektowne jak góra lodowa, ale za to bardziej wyrafinowane i z pewnością równie kosztowne. Wydawanie bajońskich sum to oczywiście nie tylko domena Paryża. W Mediolanie wrażenie robiło poruszające się nad wybiegiem monstrualne wahadło na pokazie Gucci. A na Venice Beach w Los Angeles Tommy Hilfiger stworzył własny park rozrywki: połączenie wesołego miasteczka i kultowego festiwalu Burning Man.
Strefa VIP
Można coś zbudować, a można wynająć miejsce, do którego dostęp bywa zwykle utrudniony, najczęściej z powodu nadmiaru chętnych. Louis Vuitton zaprosił swoich gości nocą do Musée du Louvre, a H&M na prezentację kolekcji Giambattisty Valli do rzymskiej Galleria Doria Pamphilj, gdzie goście mogli raczyć się szampanem przy jednym z arcydzieł światowego malarstwa, jakim jest bez wątpienia portret papieża Innocentego X Velázqueza. Ale i w tej dziedzinie mistrzostwo świata należy bez wątpienia do Karla Lagerfelda, który wpadł na pomysł, by modelki Fendi maszerowały po najbardziej obleganej fontannie świata, czyli rzymskiej Fontana di Trevi. Oczywiście gwiazdy modelingu nie chodziły po wodzie (nawet Karl Lagerfeld nie potrafiłby tego dokonać), ale po specjalnym przezroczystym pomoście przecinającym zbiornik fontanny. I tak było to jednak wydarzenie bez precedensu. Ostatnią osobą, której pozwolono na podobne zabawy w słynnym rzymskim zabytku, była chyba Anita Ekberg w Słodkim życiu Federico Felliniego z roku 1960. Dziś do Fontana di Trevi nie wolno nawet wrzucać monet.
Scenografia pokazu kosztuje w przypadku wielkich domów mody około miliona euro. Jednak Karl Lagerfeld, pracując dla Chanel, potrafił wydać nawet trzy
Może być jeszcze lepiej. Wśród grona bywalców tygodni mody jest klub szczególnie uprzywilejowany. To najlepsi klienci, influencerzy z astronomicznymi zasięgami i paru zaledwie redaktorów mody. Oni zapraszani są na prezentacje kolekcji resort bądź cruise. A te odbywają się, gdzie tylko dusza zapragnie, i przypominają luksusowe wakacje. Na przykład dom mody Chanel zaprosił swoich 700 gości do stolicy Kuby, Hawany, a Louis Vuitton pokazał swoim Rio de Janeiro. To, że Dolce & Gabbana zajęli na pokaz kolekcji Alta Moda całą Piazza Pretoria w Palermo na Sycylii, wypada w tym zestawieniu dosyć mało spektakularnie. Szkoda, bo pokaz włoskiego duetu był naprawdę królewski.
Fashion Week bez redaktor naczelnej japońskiego „Vogue'a” Anny Dello Russo nie uważa się za udany.
Niech mnie zobaczą
Kiedyś dodatkową atrakcją pokazów była obecność gwiazd. Dziś na nikim nie robi to już specjalnego wrażenia. Owszem, zdarzają się wyjątki, jak pojawienie się na wybiegu Versace Jennifer Lopez w słynnej zielonej sukni w tropikalny wzór. Współczesna kultura mediów społecznościowych sprawiła jednak, że każdy z obecnych może się tak poczuć jak Lopez. I nie jest to złudzenie wywołane zbyt wcześnie rano rozpoczętą konsumpcją szampana. Konkurencyjny pokaz mody, kto wie, czy obecnie nie ważniejszy, odbywa się przecież na widowni. Fotografowie polują na fashionistów obojga płci, a liczba transmisji na Instagramie z pierwszych rzędów pokazów już nieraz spowodowała przeciążenie aplikacji. I bądźmy szczerzy, w tej aktywności internetowej równie ważne są nowe kolekcje, jak prosty przekaz: „Ja tu jestem, a wy nie!”. Ale na to właśnie liczą domy mody. Influencerzy, instagramerzy, tiktokerzy, a nawet widzowie z całkiem przeciętnymi zasięgami zapewniają bowiem w sumie markom modowym obecność w mediach (tak zwane Media Impact Value) wycenianą na ponad… 120 milionów euro! Tak w każdym razie było w Paryżu w zeszłym roku. I to chyba liczba stanowiąca największą tajemnicę tygodni mody.
Niektórych jednak ten stan zaczyna niepokoić. Narcystyczne skoncentrowanie na sobie bywalców pokazów, umiejętnie podsycane przez przemysł mody w przewrotny sposób skomentowała na przykład ostatnio Donatella Versace. Przed swoim mediolańskim pokazem skierowała kamery na widownię, a obraz z nich wyświetliła na gigantycznym ekranie. Efekt? Goście patrzyli jak urzeczeni. Oczywiście nie wypuszczając telefonów z rąk. „I kogo podziwiacie? Sami siebie podziwiacie!”, chciałoby się powiedzieć za wiecznie aktualnym Gogolem. Tylko mody trochę żal.
Pokaz kolekcji Cynthii Rowley na wiosnę i lato 2020. Projektantka wybrała na jego miejsce uliczkę w nowojorskiej TriBeCa. Podobno najlepiej wypadła na Instagramie.
Tekst Marcina Brzezińskiego pochodzi z ostatniego numery dwutygodnika VIVA!