Agnieszka Woźniak-Starak o pracy
– Odkąd Panią znam, a znam długo, była Pani kobietą pracującą, która żadnej pracy się nie boi. Czy to się zmieniło?
Broń Boże, nie. Nadal jestem kobietą pracującą, choć może pracuję trochę mniej, albo raczej przestawiam moją karierę na inne tory. To, że nie ma mnie tyle w telewizji, nie znaczy, że nic nie robię.
– Jakie ma Pani zawodowe oczekiwania?
Zawsze powtarzałam, że nie jestem uporczywie przywiązana do oglądania siebie i do tego, żeby stać przed kamerą do końca życia. Optymistyczna wersja jest taka, że jestem powiedzmy gdzieś na półmetku swojego życia (śmiech). Dojrzewam.
Chętnie zrobię trochę miejsca młodszym, nie mam z tym problemu. Pojawiają się nowe twarze, np. Gabi Drzewiecka, której bardzo kibicuję, bo to świetna dziewczyna. Dla mnie to jest ten moment, kiedy mogę pomyśleć o zmianie, o drugiej nodze, chcę robić inne rzeczy, np. stanąć z drugiej strony kamery, produkować, niekoniecznie z mężem. Wolę robić, niż mówić, więc zobaczymy… Na razie się uczę.
– Zaczął się drugi sezon „Azji Express”. Co w Indiach było dla Pani szokujące?
To, jak mało kobiet widziałam na ulicach, za to gdziekolwiek się nie pojawiliśmy, natychmiast otaczał nas dziki tłum mężczyzn. Szokujące było to, że wieczorem nie mogłam wyjść sama z hotelu, bo było to niebezpieczne. Trudno tam nie myśleć o sytuacji kobiet, o gwałtach, TVN Style robił o tym dokument.
To jest kraj pełen kontrastów. Byłam nastraszona przez ludzi, którzy tam byli: że bieda, żebracy, wałęsające się zwierzęta, skrajnie zabiedzone, bezdomne dzieci, tony śmieci, smród, brud, choroby… Taka apokaliptyczna wizja świata, do którego nie masz ochoty pojechać.
Dlatego jestem wdzięczna Marcinowi Mellerowi, który polecił dwie powieści: „Shantaram” i „Cień góry” G.D. Robertsa, cieszę się, że po nie sięgnęłam przed wyjazdem, bo spojrzałam na Indie z kompletnie innej perspektywy. Pojechałam tam wzmocniona, z ogromną ciekawością tego świata.
– Pani podopieczni z drugiego turnusu odrobili lekcje?
No pewnie! Byli świetnie przygotowani, mieli różne fajne wynalazki, sprytne gadżety, sprzęt, suplementy, elektrolity. To, jak pojechali ubrani ci pierwsi, jest materiałem na komedię.
Ci drudzy dobrali swoje ubrania modelowo pod kątem pogody i tego, co ich tam czeka. Więc ja już nie byłam dla nich taka miła, jak rok temu dla tej pierwszej grupy, bo już nie budzili takiej litości.
– No tak, doskonale wiedzieli, dokąd jadą.
Od razu wyłowiłam parę, która próbowała wykorzystać patent Michała i Ludwika, czyli zwycięzców, zobaczyli, że to się sprawdza, i poszli tą samą drogą. Poza tym wszyscy byli przewrażliwieni, żeby nie powtórzyć losu Renaty Kaczoruk i nie zderzyć się z falą hejtu.
Bardzo mnie tym denerwowali, bo byli tak mili dla siebie, że momentami nie dało się już tego słuchać. Zdarzało się, że przybiegali czwórką na metę, trzymając się za ręce… A ja chciałam walki, wyścigu, rywalizacji, przecież to jest gra! Czego by nie mówić o Renacie, ona się ścigała. Ci pojechali po to, żeby zrobić sobie dobry PR. I to widać.
Zdarzały się histerie na planie, jedna z uczestniczek w pewnym momencie powiedziała: „Tak nam dobrze idzie, że ludzie nas znienawidzą” i łzy, szloch i wielki lament. Trochę za dużo kombinowali, jak wypadną, jak ich ludzie odbiorą. Pierwsza grupa kompletnie o tym nie myślała. Wszyscy poszli na żywioł.
Agnieszka Woźniak-Starak o domu
– Jest Pani jedynaczką. Rys samotności w Pani pozostał?
Trochę pozostał, bo czasem lubię być sama. Oboje z mężem prowadzimy towarzyskie życie i bardzo otwarty dom. U nas ciągle są ludzie, wakacje spędzamy z przyjaciółmi, mamy mnóstwo znajomych.
Nasz dom jest otwarty również w sensie dosłownym, to jedna, wielka przestrzeń, jest wręcz stworzony do przyjmowania gości, ale zawsze przychodzi taki moment, kiedy muszę odpocząć, schować się.
– Wtedy musi się Pani na chwilę wyprowadzić?
(śmiech) Nie muszę. Mam swój ukochany kącik, taki ustronny, cichy wykusz. Moje psy, jak widzą, że idę w tamtym kierunku, są zachwycone, natychmiast biegną za mną, bo wiedzą, że wtedy można leżeć ze mną na kanapach i się przytulać. Mam tam stos gazet, książek, scenariuszy i komputer. To jest mój azyl w domu, nikt tam więcej nie zagląda, tylko ja i psy.
– Pamiętam, jak uciekała Pani z wymarzonego domu pod lasem, który zresztą sama Pani budowała od podstaw, do swojej ukochanej Warszawy.
Wtedy tęskniłam za pulsującym miastem, za ludźmi, za energią, więc wróciłam do Warszawy na parę lat i bardzo mi to było potrzebne. Chyba trochę się nią w końcu nasyciłam, choć do dzisiaj uważam, że najwspanialszym miejscem do życia jest Śródmieście Południowe i ulica Piękna, na której mieszkałam.
Niestety, jak się ma pięć psów, nie można mieszkać na Pięknej. Coś za coś. Kocham zwierzęta i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Mój mąż kocha mieszkać pod Warszawą, a bez niego życia również sobie nie wyobrażam. To jest kwestia kompromisu.
– Kompromis bywa nietrwały, bo nikogo nie zadowala.
Ale nie można całe życie stawiać tylko na swoim, bo pewnego dnia możemy zostać sami. Jeśli kompromis nas przerasta, trzeba znaleźć inne rozwiązanie.
Wiele trudnych decyzji w życiu podejmowałam dlatego, że niektóre kompromisy były dla mnie za duże, nierealne, wiedziałam, że ich nie chcę. Ale uważam, że są bardzo potrzebne i że sztuki kompromisu uczymy się z wiekiem.
– Co powodowało, że zapalało się Pani czerwone światło?
Byłam nieszczęśliwa. To było zawsze dla mnie to czerwone światło. Myślałam o tym, czy za 10 lat w tym samym miejscu czułabym się zadowolona, spełniona? Jeśli uważałam, że nie – odchodziłam.
To często były bardzo trudne i ryzykowne decyzje, ale życie mi pokazało, że jak mamy odwagę walczyć o siebie i swoje szczęście, to możemy wygrać. W moim przypadku to działa.
– Czyli los nic nam nie zsyła?
Los nam zsyła różne rzeczy, ale my też jesteśmy kowalami własnego losu. Banalnie to zabrzmiało, ale jest prawdziwe. Nie lubię, kiedy ktoś narzeka, od razu myślę: to zrób coś, coś zmień, a przynajmniej spróbuj. Najgorzej jest siedzieć, użalać się i czekać, aż ktoś przyjdzie i załatwi problem. Pewnie czasami tak się zdarza, ale można się nie doczekać.
Agnieszka Woźniak-Starak o miłości
– Mało kto wierzy, że miłość trwa wiecznie. Że cokolwiek trwa wiecznie. Ale jesteśmy tak skonstruowani, że trwanie uważamy za niezwykłą wartość.
Od nas zależy, ile miłość będzie trwała. My temu trwaniu nadajemy sens. Ile włożymy w to pracy, serca i dobrej woli. Jeśli skupimy się na tym, że chcemy, żeby miłość trwała, i trafimy na osobę, która chce tego samego co my, widzi w tym wartość, to już połowa sukcesu. Rzecz w tym, aby się dobrać, trafić na siebie.
– Tak jak Pani z Piotrem?
Absolutnie. Oboje jesteśmy przekonani, że pewne rzeczy wydarzyły się w naszym życiu właśnie po to, żebyśmy się spotkali. I my o to dbamy jak cholera. Doceniamy to, co nas spotkało, bo nie było łatwo.
Trzeba było podjąć bardzo trudne decyzje, musieliśmy mieć pewność, że warto. Jak już je podjęliśmy, pracujemy nad tym, dbamy o nasz związek, o siebie nawzajem.
– Kiedy spotyka się dwoje ludzi, każdy przynosi ze sobą skryte oczekiwania.
Chyba że dwoje ludzi spotyka się tak znienacka, że nie zdążą wyartykułować w swoich głowach tych oczekiwań. Bo tak chyba było w naszym przypadku. To wydarzyło się niespodziewanie, po prostu poczuliśmy, że jesteśmy do siebie bardzo podobni, że doskonale się rozumiemy. Nikt z nas tego chyba nie oczekiwał, życie nas zaskoczyło.
– To było jedno decydujące spotkanie?
To był splot różnych spotkań. I duża determinacja mojego męża, którą mnie uwiódł absolutnie, bo nigdy w życiu nie spotkałam tak zdeterminowanego i odważnego mężczyzny. W zasadzie nie pozostawił mi wyboru… I to było bardzo fajne.
– Bała się Pani trochę?
Zdawałam sobie sprawę z konsekwencji, ale nie bałam się, nie należę do strachliwych. Mam wspaniałego męża, wiedziałam, że będzie zawsze przy mnie i zawsze będzie stał za mną murem. Reszta się nie liczy.
– Pierwsza rocznica ślubu za Wami.
Strasznie szybko zleciało. Cieszymy się każdym dniem jak dzieciaki, spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu i lubimy go spędzać intensywnie, więc jak patrzę na ten rok, mam tylko jedną refleksję – gdzie, kiedy i jak to minęło? Przecież przed chwilą jechaliśmy w podróż poślubną…
Agnieszka Woźniak-Starak o treningach
– Kto wstaje pierwszy?
Oczywiście ja, bo biegnę rano na trening. I jest to, póki co, jedyne pole konfliktów, bo wstaję bardzo wcześnie i potrafię nieźle hałasować. Odpalam w kuchni blender, a nie mamy najcichszego blendera na świecie (śmiech).
Był taki moment, że zaczęłam chodzić na treningi na 7 rano, aż Piotr, który uwielbia spać, zapytał z rozpaczą w głosie: „Ale co się stało z tymi treningami o 9? Czy one już nie wrócą?” (śmiech). Musiałam przystopować.
– Nosi Panią…
Czasem mnie nosi, ale często ląduję w łóżku o 22. To jest takie przyjemne – wstaję rano, rześka, pełna energii i dzień jest dłuższy. Poza tym rano mamy silniejszą wolę, która nam słabnie na wieczór. Najłatwiej grzeszyć wieczorem (śmiech).
Wtedy lepiej iść prosto do łóżka, wyspać się i zacząć nowy, wspaniały dzień. Jeszcze nie udało mi się męża przestawić, ale jestem blisko… Powiedzmy.
– Jakie książki ma Pani koło łóżka?
Joanna Bator „Rok królika”, „Nowy car” o Putinie S.L. Meyersa, dziennikarza „NY Timesa”, „Le Corbusier. Architekt jutra” A. Flinta, „Wzgórze psów”, czyli najnowszy Łukasz Żulczyk w świetnej formie.
Przerażona pochłonęłam „Inwazję” Wojtka Miłoszewskiego o ataku Rosji na Polskę. Ja w ogóle lubię political fiction, nie tylko książki, seriale też. Ale jeszcze bardziej te oparte na faktach.
– Lubi Pani wiedzieć, gdzie żyje.
Lubię, bo polityka ma ogromny wpływ na nasze życie. Przede wszystkim intryguje mnie, co tak naprawdę dzieje się za kulisami władzy, bo nie mam wątpliwości, że politycy snują swoje układanki, o których my nie mamy zielonego pojęcia.
Zawsze chciałam zajmować się polityką, bo chciałam wiedzieć więcej, mieć dostęp do tego, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Ale z moim brakiem talentu dyplomatycznego byłoby ciężko. Mówię, co myślę, a w polityce to samobójstwo (śmiech).
– Namiętnie czyta też Pani scenariusze.
Podkradam je mężowi. Od razu myślę o tym, kogo widzę w jakiej roli. Reżyser castingu to dla mnie najfajniejszy zawód na świecie, może pójdę tą drogą (śmiech). Tworzenie postaci jest fascynujące. Magda Boczarska, która była nieoczywistym pomysłem, w roli Wisłockiej okazała się genialna. Piotr mówił to od początku, wierzył w nią i miał rację.
Agnieszka Woźniak-Starak o ślubie
– „Marzenia zawsze się spełniają. Ale nie wtedy, kiedy tego oczekujesz, i nie tak, jak to sobie wyobrażałeś” – lubię przewrotność tego cytatu. Spodziewała się Pani szczęścia, które na Panią spadło?
Nie. Ja nawet nie przypuszczałam, że jeszcze kiedykolwiek wyjdę za mąż. Nie byłam rozwiedziona, do rozwodu przekonał mnie dopiero Piotr. Moja przyjaciółka i świadkowa na naszym ślubie wygłosiła mowę, do której przygotowywała się przez miesiąc. Tak to przeżywała, że zapisała się nawet na lekcje do specjalisty od wystąpień publicznych.
Ponieważ nie jestem fanką wieczorów panieńskich, bo zazwyczaj są to dość żenujące imprezy, zapytałam ją, czy możemy pojechać na Kaszuby, na detoks do ukrytego w lesie ośrodka z fantastycznym klimatem, gdzie wcina się tylko warzywa, pije owocowo-warzywne soki, kąpie w jeziorze o 7.30 rano i robi w lesie gimnastykę.
To był mój „wieczór” panieński. Miałyśmy dwa osobne pokoje, ona ciągle zamykała się w swoim i przez cały weekend ćwiczyła mowę. Znały ją już na pamięć jej dzieci, mama, narzeczony…
– Pani?
(śmiech) Ja nie. W każdym razie, na weselu, po tej mowie wszyscy gratulowali mi świadkowej. I tam był taki fragment, w którym ona przypomniała, jak rok wcześniej byłyśmy w Zakopanem na święta Bożego Narodzenia.
Już byłam z Piotrem, już byliśmy zaręczeni, jechałyśmy obie saniami, była piękna noc, kompletnie czarna, na niebie gwiazdy, wypatrywałyśmy tych spadających i ona mnie zapytała: „Jakie masz marzenie? Co byś chciała?”. A ja jej na to powiedziałam: „Mnie się już wszystkie marzenia spełniły”. I tak czuję.
Chciałam od życia dużo, wiedziałam, że mogę wszystko, bo takie poczucie dali mi rodzice, ale nigdy nie miałam oczekiwań, że od tego życia…
– …coś się Pani należy?
Tak. Że ja to muszę dostać i koniec. Zawsze cieszę się z tego, co mam. I nie mówię tylko o tym, co jest teraz, tak było też wcześniej. Nauczyłam się tego wiele lat temu. Nauczyłam się doceniać to, co mnie spotyka tu i teraz.
Uważam, że frustracja to jest coś, co gubi ludzi najbardziej. Wtedy cały czas myślimy o tym, że chcielibyśmy być gdzieś indziej i z kimś innym, robić inne rzeczy.
– Bo może jesteśmy razem, dopóki bycie z tobą sprawia mi przyjemność, kiedy pojawiają się problemy, znikam.
Nie chciałabym, żeby tak było. Nie wierzę, że coś jest nam dane raz na zawsze i wiecznie będzie dobrze. Stworzenie dobrego związku wymaga wysiłku: trzeba o sobie pamiętać, dbać o siebie, wspierać się, umieć wybaczać, mieć wobec siebie tolerancję.
Dzisiaj łatwo się zakochujemy, łatwo odkochujemy. Ale dzisiaj w ogóle wszystko jest takie łatwe, szybkie, obrazkowe, mało w tym treści.
Agnieszka Woźniak-Starak – feministka
– W pokoleniu naszych rodziców poświęcenie się dla drugiej osoby było postrzegane jako wartość, dla nas jest rodzajem zniewolenia.
W pokoleniu naszych rodziców było potwornie dużo nieszczęśliwych małżeństw, bo ludzie byli na siebie skazani. Rozwód nie wchodził w grę albo był źle widziany, zresztą kobiety często nie miały dokąd odejść, bo były zależne finansowo od mężczyzn. Kobiety dzisiaj radzą sobie o wiele lepiej niż mężczyźni.
To dziewczyny robią kariery, zarabiają, walczą o pozycję, a obok nas wielu jest Piotrusiów Panów, którzy lawirują. Dużo gadają o planach, pomysłach, o tym, co zrobią, a na koniec nic z tego nie wychodzi. Kobiety tak nie lawirują. Kobiety działają. Może kiedyś pójdziemy po jakąś konkretną władzę?
– To mówi feministka?
Jak najbardziej. Całym sercem jestem za tym, żeby kobiety miały jak największy wpływ nie tylko na swoje życie, ciało, ale też na losy tego kraju. Żebyśmy to my decydowały. Mało tego, mam poczucie, że gdyby w końcu kobiety przejęły stery, byłoby lepiej. Pod warunkiem że nie wykończyłybyśmy siebie nawzajem, bo to też potrafimy (śmiech).
– Nie zawsze bywamy dla siebie miłe.
No, nie zawsze. Ludzie w ogóle bywają dla siebie często niemili, niezależnie od płci. Lubimy się antagonizować na każdej płaszczyźnie, widać to świetnie w internecie. Kochamy oceniać, krytykować, kłócić się o wszystko. A z drugiej strony potrafimy się też wspaniale wspierać i jednoczyć, co pokazał „czarny protest”.
Kobieca solidarność to coś, nad czym warto pracować, powinnyśmy trzymać się razem, bo w starciu z mężczyznami nadal jesteśmy na przegranej pozycji, na przykład na rynku pracy. W większości zawodów kobiety zarabiają 20 procent mniej niż mężczyźni.
Głośno było ostatnio o polskich aktorkach, które postanowiły się zbuntować przeciwko takiej dyskryminacji. I bardzo dobrze, musi być nas słychać, razem mamy moc.
Agnieszka Woźniak-Starak o pomaganiu innym
– Czy w związku pieniądze są ważne?
W związku ważna jest miłość. Pieniądze ważne są w życiu, bo dają wolność. Dlatego zawsze warto mieć swoje.
– Czuje Pani presję pomagania, że Pani MUSI dać pieniądze, wypisać czek? Większość ludzi uważa, że ci, którzy posiadają bardzo dużo, mają moralny obowiązek pomóc innym.
Bo to chyba jest moralny obowiązek? Byłoby dobrze, gdyby ci, co mają, potrafili się tym dzielić i my staramy się to robić, nie zawsze w świetle reflektorów. Nie czuję presji, uważam to za naturalny odruch, mam, to się dzielę.
Chętnie pomagam zwierzakom, co w naszym kraju niestety nie zawsze spotyka się z dobrym odbiorem, bo zawsze znajdzie się ktoś z pretensjami: dlaczego psy, a nie dzieci? Nigdy nie rozumiałam tych argumentów, przepraszam, zwłaszcza że pomoc jednym nie wyklucza pomocy innym.
Dzieciom też pomagamy, my i fundacja rodziców Piotra, dla których działalność charytatywna jest bardzo ważna.
– Myśli Pani o przemijaniu?
Myślę. To jest chyba najtrudniejsza rzecz, z jaką musimy się zmierzyć. Myślę o swojej śmiertelności i zaczynam się bać. Boję się samej śmierci. Ale jeszcze bardziej boję się o bliskich. Dużo myślę o tym, jak to oswoić w swojej głowie.
Nikt na to nas nie przygotował. Myślę, że dzieci są po to, między innymi, żeby trochę przenieść tę uwagę na nowe życie. Jak się nie ma dzieci, to jest trudniejsze. Nasi bliscy odchodzą i nie zostaje nam nikt…
– Może jeszcze…
Może tak, nie wykluczam tego. Można też zawsze dziecko adoptować. Tego też nie wykluczam.
– Jest Pani szczęśliwa. To nie jest pytanie.
Staram się. Staram się tego nie skopać, bo wszystko można zepsuć. Na szczęście z wiekiem przychodzi jakaś refleksja, człowiek jednak trochę mądrzeje, alleluja! Więc pielęgnuję to szczęście i żyję. Na swoich zasadach.
Rozmawiała Beata Nowicka