Odniósł ogromny sukces za oceanem, nie zdążył się nim nacieszyć. Jego śmierć do dziś skrywa tajemnicę
Odsłaniamy sekrety Krzysztofa Komedy, autora słynnej kołysanki z filmu „Dziecko Rosemary”
Krzysztof Komeda, autor słynnej kołysanki z filmu „Dziecko Rosemary”, wielki polski jazzman, odniósł w Ameryce ogromny sukces. Piosenkę z filmu grały niemal wszystkie stacje radiowe w USA. Ale obok sukcesu czaiła się tragedia. Komeda miał wypadek, spadł z nasypu, uderzył się w głowę. Lekarze o tym nie wiedzieli, nie zrobili prześwietlenia, jakiegokolwiek specjalistycznego neurologicznego badania. Dlaczego ani Komeda, ani Marek Hłasko, który był z nim feralnego wieczoru nie powiedzieli o wypadku? Potem było za późno... Na drogą operację w Los Angeles brakowało pieniędzy. Tragiczna śmierć Krzysztofa Komedy wstrząsnęła nie tylko środowiskiem filmowym. Jakie były okoliczności wypadku, dlaczego wybitnego kompozytora nie udało się uratować?
Zobacz też: Gdy ojciec odszedł od rodziny, czuł ogromny żal. Dziś syn Jana Englerta ma 54 lata i kroczy własną ścieżką
Krzysztof Komeda: tragiczne chwile wielkiego muzyka
Do wypadku, który był przyczyną śmierci Krzysztofa Komedy, doszło w niedzielę 17 grudnia 1968 roku w Los Angeles. Komeda i jego przyjaciel Marek Hłasko mieszkali wtedy w Beverly Hills. Komeda wynajął tam dom na wzgórzu, przy ulicy Oriole Lane. Zamieszkał w nim z nową partnerką, izraelską aktorką i piosenkarką, młodszą o 9 lat Elaną Eden (właściwie Elaną Cooper). Komeda przyleciał do Hollywood z żoną, ale Zofia Komedowa nie potrafiła się odnaleźć w fabryce snów, raził ją hollywoodzki snobizm, intrygi, zdrady. Poza tym była tam tylko żoną swojego męża. Nikt nie traktował jej poważnie jako menedżera. Szybko wróciła do Polski.
Zobacz też: Lucy Maud Montgomery: świat pokochał Avonlea, dla niej było więzieniem. „Moje życie było piekłem”
Przed polskim kompozytorem po sukcesie filmu Romana Polańskiego „Dziecko Rosemary” otwierały się drzwi do wielkiej kariery w Hollywood. Podobno miał dostać kontrakt lepszy niż Ennio Morricone. Marek Hłasko nie odniósł w Ameryce wielkiego sukcesu, ale obaj przyjaciele byli nierozłączni. Obaj też sporo pili. Po jednej z takich pijackich imprez w domu Krzysztofa Komedy wyszli na spacer. Komeda miał niestabilny chód przez jedną krótszą nogę, co było efektem przebytej w dzieciństwie choroby - polio.
Zobacz także
Podczas tej pijackiej eskapady Marek Hłasko szturchnął go - może się pokłócili, a może był to tylko kuksaniec, przyjacielskie przepychanki. Tego już nigdy się nie dowiemy. Tak czy inaczej, efekt był tragiczny - muzyk spadł z kilkumetrowej skarpy, doznając urazu głowy. Marek Hłasko próbował ratować przyjaciela. Wziął go na plecy i chciał wynieść na górę, niestety jeszcze się na niego przewrócił, a ważył wtedy 120 kilogramów.
Marek Hłasko zabrał przyjaciela do szpitala, ale tam nie stwierdzono żadnych poważnych obrażeń wewnętrznych. Być może lekarze zlekceważyli sprawę. Komeda na drugi dzień wyszedł ze szpitala na swoją prośbę. Wydawało się, że wszystko będzie dobrze, jednak po jakimś czasie stan kompozytora pogorszył się. Komeda miał silne bóle głowy, źle się czuł. 19 grudnia 1968 muzyk nagle stracił przytomność. Trafił do szpitala w Los Angeles. Nikt nie wiedział, że uraz głowy podczas upadku ze skarpy spowodował narastający wylew wewnątrzczaszkowy. Nikt nie wiedział o wypadku. Komeda nie powiedział o nim nawet swojej kochance Elenie, w gruncie rzeczy do dziś nie wiadomo, dlaczego.
Zobacz też: Jerzy Kryszak dbał o muzyczną edukację synów, odkąd byli dziećmi. Dziś nie kryje dumy z Kamila
Omyłkowa diagnoza, złe leczenie
Kompozytor był leczony na grypę Hong Kong, którą w tym czasie rzeczywiście przechodził. Brał między innymi aspirynę, która rozrzedza krew, co w jego sytuacji było fatalne w skutkach, bo potęgowało krwawienie. W szpitalu uznano, że Krzysztof Komeda stracił przytomność z powodu osłabienia organizmu grypą. Zalecono kilkudniowy regenerujący pobyt, wzmacniające kroplówki, kolejne leki, i obserwację. Dopiero gdy ukrywany z niewiadomych powodów incydent na skarpie wyszedł na jaw, wykonano po raz pierwszy szczegółowe badania neurologiczne. Pilnie usunięto wylew krwi do mózgu za pomocą odessania, jednak zabieg nie spowodował radykalnej poprawy zdrowia kompozytora. Krzysztof Komeda nie odzyskał świadomości, pozostał w śpiączce.
Zofia Komedowa nie wiedziała o wypadku męża. Dopiero w styczniu 1969 roku zaczęli do niej dzwonić przyjaciele – między innymi aktorka, Elżbieta Czyżewska – zszokowani, że Krzyś leży w szpitalu Midway w Los Angeles, nieprzytomny. Pisał o tym „New York Times”.
Zofia Komedowa próbowała walczyć o męża, wierzyła, że wyzdrowieje
Zofia dotarła do Los Angeles 21 stycznia 1969, piątego dnia po otrzymaniu wiadomości. Po przyjeździe do Stanów postanowiła, że doprowadzi do kolejnej operacji. Jednak potrzebne były pieniądze. Szpital kosztował 30 tys. dolarów, łącznie z operacją, a każdy następny tydzień – 3 tysiące. Pieniędzy już nie było. Krzysztof Komeda został okradziony. Zaginęły pieniądze, drogie akcesoria – między innymi zegarek „Patek”, a także zapisy nutowe. Zofia Komedowa podjęła pracę u szwaczki polskiego pochodzenia, by zarobić na swoje utrzymanie w Stanach. Mimo pomocy przyjaciół, Komedy nie udało się utrzymać w renomowanym szpitalu w Los Angeles, lekarze chcieli go wysłać do innej placówki, którą żona nazywała umieralnią.
Krzysztof Komeda miał w rzeczywistości krwiaka podoponowego, spowodowanego krwotokiem pomiędzy oponą twardą i pajęczynówką. Obecni przy nim przyjaciele i znajomi, począwszy od Romana Polańskiego, zgodnie stwierdzili „sińce i opuchliznę pod oczami oraz na skroniach i przekrwione gałki oczne”. Po czasie wiele osób zadawało sobie pytanie, dlaczego Komeda, który z wykształcenia był lekarzem, laryngologiem, sam nie rozpoznał groźnych objawów? Albo dlaczego je zlekceważył, ukrył? Prosił, by nie mówić żonie o chorobie, uważał, że ją pokona. Może sam myślał, że to tylko grypa.
Amerykańscy lekarze odradzali przewożenie muzyka do Polski, ale nie można go też było trzymać w drogim szpitalu. Zofia Komedowa postanowiła zaryzykować i przewieźć męża na operację trepanacji czaszki do Polski, do szpitala na ulicy Oczki w Warszawie. Niestety, Krzysztof Komeda jej nie doczekał. Zmarł w Warszawie 23 kwietnia 1969 roku, miał 38 lat. „Pielgrzymowaliśmy do szpitala do białego łóżka, na którym leżał ktoś ostrzyżony i wychudzony”, wspominał przyjaciel muzyka, pisarz Henryk Grynberg. „Z przedziurawionym gardłem, jak po morderstwie. Przywiązany był kilkoma kablami do życia, ale dawał o nim znać tylko palcami lewej ręki, które poruszały się jakby grał, jakby żyła w nim jeszcze muzyka”.
Marek Hłasko miał poczucie winy
Marek Hłasko czuł się winny i uparcie powtarzał: „Jeśli Krzysio umrze, to i ja pójdę”. Po śmierci przyjaciela – wiadomość o niej dotarła do Hłaski po miesiącu, w maju, Marek Hłasko zaczął pić jeszcze więcej. Zmarł niespełna dwa miesiące później, w czerwcu 1969 roku, w niemieckim Wiesbaden. Przyjechał tam na kilka dni z izraelskiego Ejlatu, gdzie kręcono film na podstawie jego powieści „Wszyscy byli odwróceni”. Miał 35 lat. Sekcja zwłok wykazała połączenie dużej ilości leków nasennych z alkoholem. Niektórzy twierdzą, że dręczony poczuciem winy, popełnił samobójstwo. „Marek przyczynił się do śmierci Krzysia, a potem sam sobie życie odebrał, jestem o tym przekonana”, mówiła żona Krzysztofa Komedy. Być może Marek Hłasko po prostu przedawkował środki nasenne.
Krzysztof Komeda miał własny styl, nikt nie grał tak , jak on
Krzysztof Komeda urodził się 27 kwietnia 1931 roku w Warszawie. Zmarł 23 kwietnia 1969 roku również w Warszawie. W Poznaniu, gdzie mieszkał jako młody człowiek, przez krótki czas pracował jako lekarz, na oddziale laryngologii jednego z tamtejszych szpitali. Był z wykształcenia lekarzem. Naprawdę nazywał się Krzysztof Trzciński. Pseudonim Komeda przybrał, gdy zaczął grać, by oddzielić tę sferę życia od pracy lekarza. Był pionierem nowoczesnego jazzu w Polsce i wybitnym kompozytorem filmowym. Grał ze słynnym zespołem „Melomani”, założył własny zespół „Komeda Sexstet”, który odnosił sukcesy. Jego instrumentem był fortepian, na którym nie grał wirtuozersko, ale miał własny styl. Nikt nie grał tak, jak Komeda. Po raz pierwszy wyjechał ma Zachód w 1960 roku do Skandynawii. Jego muzyka budziła ogromne zainteresowanie. W Polsce komponował utwory do filmów Polańskiego: „Nóż wodzie”; Wajdy „Niewinni czarodzieje” – postać głównego bohatera, granego przez Tadeusza Łomnickiego, miała być wzorowana na Komedzie. Dlatego między innymi Łomnicki przefarbował do tego filmu włosy na jasny kolor. Pisał także muzykę do filmu Nasfetera „Mój tato” i Morgensterna „Do widzenia, do jutra”. Miał przed sobą całe życie. Został pochowany na Powązkach w Warszawie.
Korzystałam z książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Komeda. Osobiste życie jazzu”. Wyd. Znak, 2018 rok.