Leonard Cohen i Marianne Ihlen
Fot. Agencja Forum
NIEZWYKŁE HISTORIE

Leonard Cohen i Marianne Ihlen. Muza od pierwszego wejrzenia...

Dziś mija 89. rocznica urodzin artysty

Magdalena Żakowska 21 września 2023 07:05
Leonard Cohen i Marianne Ihlen
Fot. Agencja Forum

Jeśli miłość poznaje się po tym, jak się kończy, to Leonard Cohen i Marianne Ihlen doświadczyli uczucia z najwyższej półki. Krótko przed śmiercią chora na białaczkę Marianne poprosiła ich wspólnego przyjaciela, żeby przekazał Cohenowi, że ona umiera. Chociaż niezmiennie przysyłał jej zaproszenia na wszystkie swoje koncerty, nie widzieli się i nie kontaktowali od wielu lat, nie wiedziała więc, że Cohen też jest śmiertelnie chory...

Leonard Cohen i Marianne Ihlen: pożegnanie

Jego odpowiedź przyszła natychmiast: „Najdroższa Marianne, jestem tuż za tobą, dość blisko, by wziąć cię za rękę. Nigdy nie zapomniałem twojej miłości i urody, ale przecież o tym wiesz. Nic więcej nie muszę mówić. Bezpiecznej drogi, stara przyjaciółko. Zobaczymy się nieco dalej. Z wyrazami bezkresnej miłości i wdzięczności – twój Leonard”. Oboje zmarli wkrótce później, daty ich śmierci dzielą trzy miesiące. Marianne była muzą Cohena w czasach gdy stawał się wielkim bardem. To dla niej napisał m.in. słynną piosenkę „So long Marianne”.

Leonard Cohen i Marianne Ihlen: historia miłości 

Mówi się, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu. Jeśli tak, to artysta ze swoją muzą dobrze wychodzi tylko w piosenkach, listach i wspomnieniach. Tak było przynajmniej w tym przypadku. Przez większość ich wspólnego życia Marianne była głęboko nieszczęśliwa i samotna. Ale czy muza może być w ogóle szczęśliwa? I właściwie jakie warunki musi spełniać kobieta, żeby zostać muzą artysty? Nie oszukujmy się, musi być piękna. Fajnie, jeśli jest do tego inteligentna. Artyści przez wieki doceniali też w muzach otwartość seksualną, ale nie była ona nigdy obowiązkowa. Zawsze ważne były natomiast opiekuńczość, bezgraniczne oddanie i życiowa mądrość, która w praktyce sprowadzała się do zaradności. Umiejętność utrzymania domu w porządku i zdolności kulinarne są tej zaradności nierozłączną częścią składową.

Co do własnych ambicji i zawodowej kariery – historia pokazała, że jest to rzadko tolerowane. Muza powinna głównie inspirować, zachęcać artystę do pracy, wspierać go w chwilach zwątpienia, depresji i niemocy twórczej. W przypadku Leonarda Cohena chodziło głównie o kaca i zejścia po narkotykach. Bo trzeba to powiedzieć wprost: Cohen był równie wielkim poetą i pieśniarzem, co skończonym dupkiem w relacjach z kobietami. A szczególnie w relacji z Marianne Ihlen.

Poznali się w 1960 roku na greckiej wyspie Hydra. „Pewnego dnia dostałem wysoką nagrodę za jedną z książek, które napisałem. Niewiele myśląc, spakowałem się i poleciałem do Grecji. Tam wsiadłem na jacht i kilka godzin później zobaczyłem przepiękną wyspę. Wpłynąłem do portu, poznałem dziewczynę i zostałem” – opowiadał Cohen.

Zobacz też: Mickey Rourke i Carré Otis — poznali się u szczytu sławy, razem omal nie poszli na dno

Leonard Cohen i Marianne Ihlen: jak się poznali?

Piękna, dziewicza wyspa pozbawiona dostępu do cywilizacji. Nie było tam prądu, kanalizacji, turystów. Przybysze bez skrępowania eksperymentowali z LSD, psychotropami i wolną miłością. Sercem bohemy byli państwo Johnstonowie, którzy przyjmowali pod dach swojego domu nowicjuszy, otaczali ich opieką, wprowadzali w artystyczne życie. „Byli starsi od większości z nas i robili to, o czym wszyscy marzyliśmy: zarabiali na życie, pisząc. Pomogli mi się tam zadomowić” – wspominał Leonard Cohen.

Kiedy w życiu Marianne pojawił się Leonard Cohen, była jeszcze mężatką. Jej pierwszy mąż, pisarz Axel Jensen, należał podobno do wybuchowych i agresywnych. Leonard obserwował na Hydrze rozpad ich związku. W pewnym sensie uratował jej życie, wyciągnął z depresji po rozwodzie, pomagał w opiece nad jej dwuletnim wówczas synem Axelem Juniorem. Przez kolejne lata był dla Axela ojcem. Marianne tak opisywała pierwsze spotkanie z Cohenem: „Pojechałam na Hydrę dlatego, że uciekałam, nie radziłam sobie z życiem. Leonard też poszukiwał czegoś innego. Pierwszy raz zobaczyłam go, gdy stałam w kolejce w sklepie. Pojawił się w drzwiach podświetlony słońcem, widziałam tylko jego sylwetkę. Powiedział: »Może do nas dołączysz? Siedzimy na zewnątrz«. Pamiętam, że nasze oczy się spotkały. Poczułam to całym ciałem. Naprawdę niesłychane doznanie”.

Marianne Ihlen, Leonard Cohen  historia miłości
Fot. Image Capital Pictures / Film Stills / Forum

Leonard Cohen i Marianne Ihlen: życie z dala od cywilizacji 

To, co miało być kilkutygodniową przygodą, przerodziło się w stały związek. Leonard Cohen zamieszkał z Marianne na Hydrze i przez pierwsze kilka lat byli tam naprawdę szczęśliwi. On ćpał, pił i pisał swoją ostatnią powieść „Piękni przegrani”. Ona wzorowo wypełniała rolę muzy. „Pierwsze lata na Hydrze były naprawdę wspaniałe. Siadywaliśmy, leżeliśmy i spacerowaliśmy w promieniach słońca. Słuchaliśmy muzyki, kąpaliśmy się. Graliśmy, piliśmy, dyskutowaliśmy. Kochaliśmy się – wspominała. – Leonard bez przerwy pisał, a ja biegałam, robiłam zakupy i przynosiłam mu jedzenie. Byłam jego grecką muzą, siedziałam mu u stóp, a on był twórcą”.

Dopóki nie spotkała Cohena, nie czuła się atrakcyjną kobietą. „Nie uwierzyłam mu, kiedy nazwał mnie najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział – mówiła. – Zawsze myślałam, że mam zbyt okrągłą twarz, więc chodziłam ze spuszczoną głową. Uroku dodawało mi pewnie to, że słońce rozjaśniło moje włosy. W Grecji byłam bardzo jasną blondynką. Chudą, prawie bez biustu. Ku mej rozpaczy. A Leonard był piękny”.

Swoją urodą zaczęła się cieszyć dopiero wtedy, kiedy zobaczyła się jego oczami. To on „uczynił” z niej piękną, pewną siebie, świadomą własnej urody kobietę. I nauczył ją kochać życie. „Zanim go poznałam, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Uważałam, że jestem fatalna pod każdym względem. Jako jedyna wśród znajomych artystów nie malowałam, nie pisałam, nie rzeźbiłam. A on sprawił, że czułam się potrzebna”.

Zobacz też: Włodzimierz Boruński zagrał pierwszą w życiu główną rolę filmową w wieku 79 lat. Jak potoczyło się życie aktora?

Leonard Cohen: artysta, który podbił serca tłumów

Chociaż życie na wyspie było bardzo tanie, oszczędności Cohena podzielone na ich trójkę znikały. Szybko stało się jasne, że musi znaleźć nowe źródło dochodu. Zdecydował, że napisze powieść. „Dni upływały nam bardzo zwyczajnie. Wcześnie wstawaliśmy, jedliśmy śniadanie i brałem się do pracy – wspominał. – Marianne przynosiła mi kanapki, chociaż brałem wtedy amfę i kwasy i niewiele jadłem. Tak mijały nam dni. Wyznaczyłem sobie cel: będę pisał trzy strony dziennie”.

„Pięknych przegranych” ukończył w 1966 roku, a chwilę potem powieść ukazała się w jego rodzinnej Kanadzie. Okazała się kompletną klapą. Jeden z krytyków podsumował ją dwomasłowami: „słowna masturbacja”. „Nie zrozumiałam tej książki – mówiła polatach Marianne. – Chyba nikt jej nie zrozumiał. A Leonard kompletnie się wtedy załamał”.

Chociaż nigdy nie powiedział tego głośno, za kryzys twórczy obwiniał także Marianne. Uważał, że na wyspie brakuje mu inspiracji i natchnienia, a słońce zwyczajnie go rozleniwia. Postanowił, że na zawsze rzuci pisanie i zajmie się muzyką. Śpiewał i grał na gitarze od dzieciństwa, zachęcała go do tego matka Masha Cohen, rosyjska Żydówka, która w kręgach montrealskiej wyższej klasy średniej miała opinię ekscentrycznej piękności o anielskim głosie. „Pewnego dnia Leonard oznajmił mi, że część roku będzie od teraz spędzał w Montrealu, by zbliżyć się do prawdziwego życia i znaleźć natchnienie. Nie pytał, czy z nim pojadę, więc zostałam” – wspominała Marianne.

Zobacz również: Marta Mészáros i Jan Nowicki byli razem 30 lat. Po rozstaniu mówiła, że on nie potrafi kochać

Pierwszą piosenką, którą nagrał w Montrealu, była „Suzanne”. Z dnia na dzień z pisarza grafomana stał się genialnym poetą i pieśniarzem. Kilka tygodni później podpisał kontrakt z Columbią, najpotężniejszą wytwórnią muzyczną tamtych czasów. Kolejne piosenki przyniosły mu sławę, porównania z Bobem Dylanem i uwielbienie pożądających go fanek. Korzystał z tego bez skrupułów. Był poetą kobiet w quasi-depresji. Nosił czarny garnitur, miał poważną minę i śpiewał smutne piosenki o samotności i rozpaczy. Każda upatrywała w nim swojego wybawienia i widziała w sobie wybawienie dla niego. „Miałem obsesję na punkcie kobiet,zdobywania ich. W stopniu znacznie przekraczającym granice rozsądku.

Stało się to dla mnie najważniejsze w życiu. Doprowadziło mnie do szalonych zachowań – wyznał wiele lat później Cohen. – Sam siebie wepchnąłem w rolę z jakiegoś świńskiego filmu. A jak wiemy, świńskie filmy nigdy nie są romantyczne”.

Na Hydrę wracał coraz rzadziej. W zasadzie przeprowadził się na stałe do Montrealu, a Marianne i Axel czekali.„Nasze szczęście skończyło się, kiedy Leonard zaczął śpiewać” – mówiła później Marianne, a do Judy Collins, pierwszej producentki Cohena, wygłosiła podobno wymowne zdanie: „Zrujnowałaś mi życie”.

Chociaż Marianne nie miała złudzeń co do Cohena, wciąż liczyła, że on opamięta się i wróci. Miała zresztą po temu powody. Co kilka tygodni przysyłał jejna Hydrę wzruszający telegram za-adresowany do „Marianne Cohen”, zupełnie jakby byli małżeństwem. I doczekała się. W połowie lat 60., napisał: „Mam dom. Potrzebuję już tylko mojej kobiety i jej syna”. Wsiadła w pierwszy samolot.

Leonard Cohen i Marianne Ihlen
Fot. Roz Kelly/Michael Ochs Archives/Getty Images

Leonard Cohen: piosenka dla Marianne Ihlen

Znajomi Cohena twierdzą, że pożałował tego telegramu już w momencie, w którym go wysyłał. Był zakochany w wyobrażeniu siebie kochającego kobietę, która wiernie na niego czekała, ale to wrażenie działało tylko na odległość. Lata spędzone wspólnie w Montrealu oboje wspominali jako nieszczęśliwe.

„Chciałam go wsadzić do klatki, zamknąć na klucz i go połknąć – wspominała Marianne. – Zresztą wszyscy chcieli go mieć tylko dla siebie. Szalały za nim wszystkie dziewczyny. Strasznie mnie to raniło, zniszczyło. Doprowadziło niemal do samobójstwa. Chciałam umrzeć. Tak to już jest, jak wiążesz się ze zdolnym, przystojnym brunetem…”. Cohen coraz rzadziej zabierał ją ze sobą w trasy koncertowe, znowu czekała, ale tym razem w Montrealu, gdzie nie miała przyjaciół. Czuła się samotna i odtrącona. Wciąż jednak była jego muzą.

Piosenka „So Long, Marianne” oryginalnie nosiła tytuł „Come on, Marianne” i chociaż w założeniu nie miała być piosenką pożegnalną, to okazała się przepowiednią końca. Cohen tak wspominał moment, kiedy zaśpiewał ją Marianne po raz pierwszy: „Powiedziała: »Bardzo się cieszę, że to nie dla mnie napisałeś tę piosenkę«. »Serio?« – zapytałem. A ona: »Moje imię wymawia się Marian-ne, zapomniałeś, że jestem Norweżką«”.

Dużo bardziej czuła się związana z piosenką „Bird on a Wire”, bo uczestniczyła w jej powstawaniu. Na kilka miesięcy wrócili wówczas na Hydrę, gdzie pojawił się właśnie prąd. „Dałam mu gitarę, usiedliśmy przy oknie i zobaczyliśmy ptaki siedzące na drutach wysokiego napięcia – to o nich jest ta piosenka – opowiadała. – W tym samym czasie musiałam podjąć bardzo trudną decyzję. Zdecydowałam, że nie będę miała z Leonardem dziecka”. Ciąże usuwała nie raz. Wiedziała, że Leonard nie chce mieć dzieci, a mogła być przy nim jedynie na jego warunkach. To kolejna cecha muzy, którą spełniała: żyła tak, jak chciał tego on, nie licząc się z własnymi pragnieniami.

Zobacz również:  Ilona Kuśmierska sławę zdobyła jako Jadźka z Samych swoich. Tragiczny wypadek przekreślił jej aktorską karierę

Po powrocie do Montrealu ich relacje były już na tyle trudne, że Marianne zdecydowała się usunąć z życia Cohena i w 1968 roku wyjechała do Londynu. Zdecydowała się wtedy na ruch dramatyczny, popełniła być może największy błąd swojego życia: oddała dziewięcioletniego syna do szkoły z internatem. Trudno dziś oceniać jej decyzję, to były inne czasy, a świat w którym się obracała, w niczym nie przypominał dzisiejszego. Faktem jest, że mały Axel nigdy się już po tej traumie nie podniósł. Marianne zamieszkała w squacie, zaangażowała się w ruchy kontestacyjne końca lat 60. – protestowała przeciwko wojnie w Wietnamie, występowała w obronie kobiet i homoseksualistów, związała się z młodą lewicą.

Leonard Cohen i Marianne Ihlen
Fot. Evening Standard/Getty Images

Nawiązała kontakt z dawną znajomą z Hydry, poetką July Felix i… została jej muzą. „To Marianne namówiła mnie do tego, żebym zaczęła pisać teksty i śpiewać. To ona przeprowadziła mnie przez ten trudny moment, kiedy stałam się artystką, w zasadzie wspólnie stworzyłyśmy mój przebój »Windy Morning«. Miała w sobie kobiecą moc i ciepło, była niezwykłą opiekunką i towarzyszką” – wspomina July Felix.

Leonard Cohen i Marianne Ihlen: rozstawali się kilka razy 

Cohen w końcu zatęsknił i napisał kolejny telegram. Przeprowadził się do Nowego Jorku i chciał zacząć wszystko od nowa. Razem z Marianne. Kiedy do niego dołączyła, szybko okazało się, że mieszkał z nią, ale też w hotelu Chelsea, gdzie w tym samym czasie przeżywał intensywny romans z Janis Joplin (o tym jest z kolei piosenka „Chelsea Hotel”). Nawet nie próbował tego ukrywać. Pewnego dnia zabrał Marianne na koncert Janis, ale po koncercie zostawił ją samą i zniknął za sceną. To był początek końca. „Nie miałam już tam co robić. Zdecydowałam się wrócić na Hydrę” – wspominała.

Kiedy wyjechała, Cohen nadal przesyłał jej pieniądze i telegramy. Marianne brała tę chęć podtrzymania relacji za dobrą monetę, traktowała jako kontynuację związku. Ale w tym czasie Cohen miał już inną, Suzanne, która urodziła mu syna Adama. W rzeczywistości utrzymywał dwie rodziny. „Większą część życia spędziłem, uciekając. Choćby nawet wszystko było dobrze, ja uciekałem. Żyłem samolubnie, ale tylko takie życie wydawało mi się wtedy ciekawe. Na pewno sprawiłem tym wiele cierpienia. Przede wszystkim dzieciom. Odchodziłem albo myślałem o tym, żeby odejść” – wyznał później Leonard.

Kiedy się już ostatecznie rozstali, zamroczony narkotykami Cohen wielokrotnie przywoływał Marianne ze sceny. „Napisałem tę piosenkę dla Marianne, mam nadzieję, że tu jest. Marianne, jesteś tu? Mam nadzieję, że jesteś… Marianne?” – mówił ze sceny do tysięcy fanów podczas koncertu na Isle of Wight Festival w 1970 roku. Wysyłał jej telegramy i bilety na wszystkie swoje koncerty, ale przestała na nie reagować. Zrozumiała, że podoba mu się mit o legendarnej muzie, którą przywołuje ze sceny, że świadomie go kreuje, ale nie ma to już związku z nią samą. Suzanne nigdy nie została jego muzą, była za to znacznie bardziej asertywna i zdeterminowana.

Marianne tak wspomina moment, kiedy zrozumiała, że jej związek z Cohenem zakończył się definitywnie: „Pewnego dnia w drzwiach naszego domu na Hydrze stanęli Suzanne i mały Adam. Chłopiec miał tyle lat, ile miał mój syn, kiedy przyjechaliśmy na Hydrę. Suzanne zapytała, kiedy się wyprowadzę, żeby mogła tu zamieszkać. Pamiętam, że widząc ją, poczułam się jakoś troszkę wyższa, troszkę silniejsza, troszkę starsza i troszkę mądrzejsza. Spokojnie spakowałam rzeczy swoje i Axela i odpłynęłam pierwszym statkiem” – opowiadała Marianne.

„Prawda, że Grecja to dobre miejsce / do patrzenia w księżyc? / Można czytać przy jego świetle / Można czytać na tarasie / Można ujrzeć twarz / którą widziałeś w młodości / Wtedy było dobre światło / lampy oliwne i świece / i te małe płomyki na korkach / migoczące na powierzchni oliwy / Nie zapomniałem tego / co kochałem w moim dawnym życiu / To żyje głęboko we mnie / Marianne i dziecko / Dni czułości / To wypełnia mój kręgosłup / i objawia się łzami / Modlę się o serdeczną pamięć / także dla nich / tych bezcennych których odrzuciłem / dla światowej ogłady” – tę piosenkę zatytułowaną „Days of Kindness” napisał na Hydrze w 1985 roku (przekład: Maciej Karpiński).

Marianne wróciła do Oslo, podjęła pracę sekretarki i poznała drugiego męża. Wiodła zwyczajne życie. Tylko co jakiś czas wybierała się na Hydrę odwiedzić przyjaciół.

Tych było zresztą coraz mniej. Większość wróciła z wyspy poraniona i nie podniosła się z tej przygody już nigdy. Niewiele związków przetrwało. W 1968 roku, po dziewięciu latach, Hydrę opuścili Johnstonowie. Rozstali się zaraz po powrocie do rodzinnego kraju. Pan Johnston umarł na gruźlicę. Pani Johnston kilka lat później popełniła samobójstwo, podobnie dwójka z trójki jej dzieci. Trudno się dziwić. Na Hydrze dorastało się szybko. Dzieci były zostawione same sobie. Rodzice zmieniali kochanków, eksperymentowali z narkotykami, a dzieci były tego świadkami. Mały Axel, syn Marianne, przestał mówić w wieku ośmiu lat. Po latach tułaczki po świecie, kilkuletnim pobycie w Kanadzie, szkole z internatem w Anglii i kilku miesiącach w Nowym Jorku trafił do zakładu psychiatrycznego w Oslo, w którym spędził większość swojego dorosłego życia.

Przeczytaj także: Utwory Jerzego Połomskiego nuciła cała Polska. Jakie tajemnice skrywało jego życie?

Czy Marianne miała świadomość ceny, jaką syn zapłacił za jej styl życia? Czy żałowała swoich wyborów? Nie mówiła o tym nigdy. Przez lata odmawiała wywiadów, chociaż zainteresowanie mediów jej związkiem z Cohenem nie malało, do końca podsycane informacjami o tym, że artysta wciąż wysyła jej bilety na koncerty. Zaproszenie przyjęła tylko raz, kiedy Leonard koncertował w Oslo w 1993 roku. Siedziała w pierwszym rzędzie, nuciła pod nosem jego piosenki i uśmiechała się tajemniczo. Ale nie zjawiła się na after party. Skontaktowała się z Cohenem dopiero na łożu śmierci w lipcu 2016 roku. A wtedy zdarzyło się coś, co sprawiło, że smutna historia ich romansu zmieniła się w legendę, która na zawsze zapisała się na kartach historii. Leonard Cohen, stary chory mężczyzna, przesłał Marianne Ihlen, swojej starej chorej kochance, wiadomość, którą zawsze pragnęła usłyszeć. 

Leonard Cohen i Marianne Ihlen
Fot. Agencja Forum

W tekście wykorzystane zostały wypowiedzi bohaterów filmu „Marianne i Leonard: Słowa miłości”.

***

Materiał ukazał się w „Urodzie Życia” 3/2020

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Kocha muzykę, ale już podważano jej sukcesy. Córka Aldony Orman o cieniach posiadania znanego nazwiska

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

KATARZYNA DOWBOR o utracie pracy, nowych wyzwaniach i o tym, czy mężczyźni... są jej potrzebni do życia. JOANNA DARK i MAREK DUTKIEWICZ: dwie dusze artystyczne. W błyskotliwej i dowcipnej rozmowie komentują 33 lata wspólnego życia. SYLWIA CHUTNIK: pisarka, aktywistka, antropolożka kultury, matka. Głośno mówi o sprawach niewygodnych i swojej prywatności. ROBERT KOCHANEK o cenie, jaką zapłacił za życiową pasję – profesjonalny taniec. O TYM SIĘ MÓWI: Shannen Doherty, Christina Applegate, Selma Blair, Selena Gomez, Michael J. Fox łamią kolejne tabu – mówią publicznie o swoich chorobach.