Jerzy Iwaszkiewicz
Fot. Radek Polak
Tylko u nas

"Iwaszkiewicz ukłuje, wsączy truciznę, i znów sama słodycz". Fragmenty nowej książki felietonisty "Vivy!"

MA 4 lutego 2016 20:32
Jerzy Iwaszkiewicz
Fot. Radek Polak

Wino, Głowacki i śpiew! - tak Jerzy Iwaszkiewicz, felietonista "Vivy!", zapraszał na promocję swojej nowej książki "Piegi na katar. Salony Jerzego Iwaszkiewicza", która odbyła się dziś w Warszawie. To drugi wybór felietonów z "Vivy!", który jest - jak zauważyli recenzenci - "ironiczną i nostalgiczną kroniką wzlotów i upadków, blasków i nędzy naszej rodzimej nadwiślańskiej elity. To opowieść o gwiazdach i gwiazdółkach. Z pazurem".

 

Z tej okazji, specjalnie dla viva.pl, autor wybrał swoje ulubione fragmenty książki. Postawił jeden warunek: "Wstępniak Głowy musi być!". A więc zaczynamy od słów, które Janusz Głowacki napisał specjalnie dla swojego przyjaciela:

 

"Dobry felietonista powinien być człowiekiem złym, wtedy mu się pisze dobrze. Jerzy Iwaszkiewicz jest człowiekiem dobrym, a mimo to pisze dobrze, czyli coś się nie zgadza. Ale w jednym z opowiadań Izaaka Babla na oficjalnym posiedzeniu odeskiej rady bandyckiej jednooki Froim Gracz, zapytany o Benię Krzyka, oświadczył: „Benia mówi mało, ale on mówi smacznie. On mówi mało, ale człowiek ma chęć, żeby jeszcze coś powiedział”. Z Iwaszkiewiczem jak z Benią. Pierwszy wybór felietonów z „Vivy!” poszedł świetnie. No to jest drugi. Ten drugi, podobnie jak pierwszy, mógłby się nazywać „Dyskretny urok burżuazji”, gdyby Buñuel już tego nie użył. A rzecz dotyczy nadwiślańskich elit.

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska


Świat schodzi na psy, bomby wybuchają, głowy obcinają, dookoła wygnani, wściekli i odrzuceni. Ale na salonach całego świata ruch. Titanic zatonął, ale bal w Bryzie trwa.


Iwaszkiewicz, w przeciwieństwie do Tacyta, jest kronikarzem życzliwym. Sławny krytyk Henryk Bereza, obecnie na stałe zamieszkały na Powązkach, w towarzystwie ukochanego Marka Hłaski, nic, tylko chwalił, bo uważał, że trzeba dodawać odwagi. Chyba że mu się coś bardzo nie podobało, to o tym nie pisał w ogóle. Iwaszkiewicz też chwali, ale czasem nie wytrzymuje i wtedy spod maski dobroduszności wysuwa się żądło. Dotyczy to zwłaszcza kilku jego ulubionych polityków z IV Rzeczypospolitej, którzy po latach prześladowań i niewoli maszerują do władzy.


Iwaszkiewicz więc ukłuje, wsączy truciznę, i znów sama słodycz. „Księżyc pachnie w Przyłęku”, ktoś wędruje „na skrawku tęczy”, drożeją żółte tenisówki, tanieją rolls-royce’y, Gajos genialnie zagrał, Gosia Baczyńska ma sukces w Paryżu, Monika Olejnik najwyższe szpilki w Europie, a Anna Starak jest najelegantszą kobietą XXI wieku.


Iwaszkiewicz naprawdę się ożywia, kiedy pisze o pogrzebach. A ponieważ wśród naszych znajomych śmierć nie próżnuje, można się spodziewać trzeciego tomu".

Okładka książki Jerzego Iwaszkiewicza
Fot. Edipresse Polska

 

Oddech wielkiego miasta

 

W Nowym Jorku, za lotniskiem Kennedy’ego, jest mała kafejka nad morzem. Brudno, porozrzucane opony, i tu właśnie ludzie popełniają najwięcej samobójstw. Siadają nad morzem, patrzą na fale, nie wiedzą, jak wrócić do domu, który jest po drugiej stronie tej wielkiej wody, i strzelają sobie w łeb.


Przypomniało się to wszystko, kiedy przeczytałem w „Vivie!” (nr 23 z dnia 6 listopada 2014) rozmowę Katarzyny Przybyszewskiej z Urszulą Dudziak. Aby było bardziej wiarygodnie, poleciały pogadać do Nowego Jorku. Dudziak mieszkała tu i śpiewała przez 30 lat, zna oddech tego miasta. „Jak ktoś tu trafi, to już nie może wyjechać”, mówi nowojorski taksówkarz.


Ruszył nas ten temat. Wszystko się przypomina.

 

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska


Pracowałem w domu dla milionerów przy 72. Ulicy, blisko Central Parku. Kiedy 8 grudnia 1980 roku zastrzelono Lennona, byłem tam jako jeden z pierwszych, to zaraz obok, dwa bloki. Pisałem już parę razy o Nowym Jorku, a tu nagle, jak mówi Dudziak, to wszystko wraca. Tego miasta nie da się zapomnieć.


Jak strzelają w metrze, to nie patrz, co się dzieje, tylko od razu rzucaj się na podłogę. Nie jedź metrem na stację Lorimer, chyba że jesteś kompletnie pijany, bo tylko wtedy masz szansę, że cię nie napadną. Nie jedź też powyżej 100. Ulicy w Harlemie, stamtąd też możesz nie wrócić. Jak kończy się wiza, to nie chowaj się, bo i tak cię znajdą. Napisz do emigration podanie o przedłużenie, co oczywiście odrzucą, ale już nie deportują, bo nawiązałeś kontakt i chcesz rozmawiać. Czasami udaje się tak rozmawiać przez parę lat.

 

W tygodniu nosiłem śmiecie i czyściłem mosiądze, tylko w sobotę dawali wielki czarny samochód i wiozłem, kogo trzeba, do teatru, udając, że znam francuski, na co snobują się bogaci Amerykanie, i też udawali, że znają. Milionerom w ogóle nie przeszkadzało, że przez cały tydzień nosimy śmiecie, a potem idziemy do teatru. Mieszkał tu Steven Spielberg, słynny reżyser, i pewno dalej mieszka, bo jest to dom dla dobrych milionerów.

 

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska

W Nowym Jorku bez przerwy zresztą trzeba ruszać głową. Najlepsza fucha trafiała się we wtorki na Manhattanie. Wieczorem, koło 22, regularnie co tydzień podpalano bank na 40. piętrze. Siedzieliśmy w okolicznych knajpach z głowami do góry, patrząc, czy już się pali. Płacili potrójnie, na rano bank musiał być wyremontowany, całkiem jak nowy.

 

Dudziak obudziła wspomnienia. Na Greenpoincie, gdzie dalej jest polska kiełbasa i mówią po polsku, było też i tak, że Portorykańczycy czekali przy metrze, aż przyjedzie ktoś nowy, i robili swoistą ścieżkę zdrowia. Trzeba było przejść między nimi, a każdy Portorykańczyk ma nóż w kieszeni. Nigdy się tak nie bałem, ale przeszedłem i nikt już nigdy mnie tu nie ruszył, i na zawsze też przestałem się bać. Hindus w nowym sklepie zaczął dawać piwo na kredyt.


Taki jest Nowy Jork. Miasto, gdzie wszystkiego jest za dużo i wszystko nagle można stracić. Opowieść w „Vivie!” przypomniała ten nastrój, ten koloryt i to wszystko, co czyni z Nowego Jorku miasto niezapomniane. Na przerwę obiadową brałem parę psów i szedłem obok do Central Parku. Kładłem się, elegancko, na kocyku, a psy biły się o sztuczną kość. Brałem 10 dolarów od psa, czyli zarabiałem średnio 30 dolarów za godzinę – wtedy majątek, mniej więcej tyle, ile zarabiali konstruktorzy promów kosmicznych. W Nowym Jorku trzeba wpaść na pomysł, a potem wszystko już samo się kręci.

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska

Wiele razy już pewno o tym pisaliśmy, lata minęły, ale Dudziak ciągle oddycha tym miastem. Wszystko się przypomina. Zdzisława Donat, światowej klasy śpiewaczka operowa, szykowała się właśnie do premiery w Metropolitan Opera, ale zgubiła futro z norek i była straszna rozpacz. Zbigniew Neugebauer, dziennikarz, pilot RAF-u, a w Nowym Jorku człowiek, który potrafił wszystko, zarządził, że jedziemy na Orchard Street, i pojechaliśmy i pożyczyliśmy futro z norek, i Donat śpiewała tak znakomicie, jakby to było jej własne. Było też tak, że z zaprzyjaźnionym Irlandczykiem myliśmy okna w bankach, a potem, rzecz jasna, chodziliśmy na wódkę. „Jestem już blisko, Jerry, trzymam życie za jaja”, mówił Irlandczyk. „Tak mało mi brakuje”. „Ile?”. „Zarabiam na trzy wódki, a wypijam cztery. Popatrz, jak mało”.

 

Taki jest też Nowy Jork. Neugebauer był już w hospicjum, kiedy Stanisław Schoen-Wolski, najmłodszy odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, 14-letni powstaniec warszawski (wmontowaliśmy Mu krzyż w czarny grobowiec na Powązkach), przyjechał specjalnie z Warszawy, aby się pożegnać. „Przynieś pół litra”, mówi Neugebauer. Odszedł następnego dnia.


Przybyszewska z Dudziak zrobiły nam w głowie pełne zamieszanie, wszystko nagle zaczęło wracać. Z Nowego Jorku nie da się wyjechać – jak mówi taksówkarz. Będzie dziś też dużo o kulturze i sztuce. Książka Jerzego Kisielewskiego „Pierwsza woda po Kisielu” uzyskała tytuł książki miesiąca w konkursie Warszawskie Premiery Literackie, a także książki roku, i odbyła się promocja w Domu Księgarza na Starym Mieście, obok słynnej restauracji u Piętakowej. Jak ktoś ma dość literatury, to może zejść na dół, na kaczkę. Laudację wygłosił prezes wydawnictwa Iskry Wiesław Uchański i mówił, że Kisielewski ma ucho na słowo i oko na detale, co by się zgadzało. Przybyła śliczna wnuczka autora, dwuletnia Zuza, z różą dla dziadka.

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska

Stary Kisiel mawiał często w stanie wojennym, że „Pan Bóg w niebie, papież w Watykanie, a Ruskie blisko”. Kisielewski junior potrafi to przypomnieć i czyta się, jak maki na łące.

 

Elegancja 2015

 

Dawno nie było większej draki, ogłaszamy więc wyniki plebiscytu Elegancja 2015, czyli listę najbardziej elegancko ubranych kobiet 2015. Takie sprawy zawsze budzą emocje. Plebiscyt przeprowadziliśmy jak najbardziej demokratycznie, pytając o zdanie znanych aktorów, projektantów mody, piękne kobiety oraz Janusza Głowackiego, który o modzie nie ma pojęcia, ale wie, co mu się podoba.


Prawda jest oczywista, elegancji nie można kupić, elegancję się ma albo nie. Elegancką damą będzie zawsze Elżbieta Penderecka bez względu na to, co na siebie włoży, podobnie jak Bożena Walter czy Irena Eris. Mówi się często, że to suknia zdobi człowieka, ale nie zawsze. Białą sukieneczkę dla kandydatki Magdaleny Ogórek uszyła La Mania, firma jak najbardziej elegancka, tyle że wyglądało to wszystko razem jak koszulka z demobilu na wyprzedaży. Moda jest konkretna. Przychodzi dama na bal obwieszona cekinami i od razu widać, że musi poczekać co najmniej dwa pokolenia, aby wyglądać.

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska


Tak bywa z modą. Duże emocje i wielkie pieniądze. A oto nasza lista najbardziej elegancko ubranych kobiet 2015:
1. Anna Starak – bizneswoman, restauracja Belvedere.
2. Grażyna Torbicka – dziennikarz, krytyk filmowy, bez przerwy przy mężu.
3. Małgorzata Kidawa-Błońska – marszałek Sejmu.
4. Bogna Sworowska – pokazy, imprezy, najzgrabniejsze spodnie na salonach.
5. Dorota Soszyńska – bizneswoman, Inter-Fragrances.
6. Małgorzata Socha – aktorka.
7. Katarzyna Sokołowska – pokazy mody.
8. Elżbieta Penderecka – dama przy mężu
9. Elżbieta Chojna-Duch – Rada Polityki Pieniężnej, od czasu do czasu przy mężu.
10. Magdalena Mielcarz – aktorka, modelka.
Tyle naszej zabawy. Podobny plebiscyt elegancji ogłosiliśmy w „Expressie Wieczornym” w felietonie „Samo Życie” w 1983 roku, 32 lata temu, i dla ciekawości warto przypomnieć. Była to pierwsza taka lista w Polsce i wtedy rzeczywiście była draka. Co chwila ktoś dzwonił z awanturą, dlaczego pani taka a taka jest tak nisko.


Oto więc lista najbardziej eleganckich kobiet Warszawy sprzed 32 lat:
1. Ewa Krasnodębska – aktorka
2. Teresa Rużyłło – scenograf
3. Ewa Wende – tłumacz literatury francuskiej
4. Grażyna Hase – projektantka mody
5. Teresa Zygadlewicz – scenograf
6. Maria Kierska – przedstawicielka światowych firm farmaceutycznych
7. Halina Czechowska-Judycka – lekarz okulista
8. Maria Szabłowska – dziennikarz, Polskie Radio
9. Bożena Walter – Studio 2 TVP
10. Ewa Pruchniewicz – adwokat.


Tak było. Grażyna Hase, Maria Szabłowska i Bożena Walter dalej utrzymują się w czołówce. Dużo było wtedy różnych telefonów, ale nikt nie kwestionował pierwszego miejsca Ewy Krasnodębskiej, zawsze (także i teraz) pięknej pani. W modzie oczywiście, podobnie jak w polityce, muszą być zmiany. Kierunek obecnie jest taki, aby było naturalnie i człowiek wyglądał jak człowiek. Stąd luźne bluzy, wygodne koszulo-wdzianka, oczywiście markowe, mogą być nawet czerwone pepegi, byleby było widać, że też markowe.

 

Jerzy Iwaszkiewicz
Fot. Radek Polak

Jerzy Iwaszkiewicz ,"Viva!" 2012 rok

 


Ciekawe pokazy przeprowadził ostatnio w Warszawie Mercedes-Benz i wyszło na to, że najlepiej wygląda się w mercedesie w spodniach z dziurami, byle były to dziury artystyczne i obowiązkowo muszą być postrzępione. Kiedyś, przed laty, znaleźliśmy się na liście najgorzej ubranych mężczyzn z powodu noszenia spodni z postrzępionymi nogawkami, a teraz nagle, proszę bardzo, zrobiła się z tego moda. Modne zaczynają być też szarawary, wielkie, szerokie niczym kotary w Teatrze Wielkim. Szarawary nadają się najlepiej do najnowszego mercedesa GLE 450 AMG coupé.

 

I taka byłaby to nasza dzisiejsza zabawa w modę. Polki potrafią się ubrać jakby w nic, wystarczy parę ciuszków. Znana projektantka mody Gosia Baczyńska twierdzi, że Polki mają klasę. Dodajmy jeszcze, że nic specjalnego nie dzieje się w modzie męskiej. Awangardziści 2015 zaczynają chodzić w za krótkich spodniach, aby było widać, że mają buty. Najlepiej ubranym jest Zbigniew Niemczycki, a najbardziej artystycznie rozchełstanym, w rozpiętej koszuli – Janusz Głowacki. Rozchełstać próbuje się również Krzysztof Materna.


Elegancko było też na przyjęciu urodzinowym Jej Wysokości Królowej Anglii Elżbiety II – 89 lat, o czym pisujemy od lat. Przyjęcia odbywają się w dniu urodzin, 10 czerwca, w ambasadach na całym świecie i mamy zaszczyt być zapraszani. Bankiet odbył się w ogrodach nowej ambasady przy ulicy Kawalerii, koło ulicy Myśliwieckiej. Wojskowi byli w mundurach galowych przy orderach. W imieniu Królowej podejmował gości ambasador Robin Barnett.

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska

Królowa przebywała w Polsce w 1996 roku, podejmowana przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Obecnie nawet jakby chciała, to raczej nie przyjedzie w obawie przed całowaniem po rękach przez prezydenta Andrzeja Dudę. Etykieta dworska zdecydowanie na to nie pozwala, a prezydent elekt od razu rzuca się do całowania.

 

Osoby godne szacunku

 

Minęły wakacje, wrócić trzeba do rzeczywistości, ale mamy też sprawę ciekawą. Dawno to było, ale było, kiedy to w „Expressie Wieczornym” (była taka gazeta) napisaliśmy felieton pod tytułem „Osoby godne szacunku” i proponowaliśmy utworzenie listy osób, które byłyby ogólnie aprobowanym autorytetem, uczyły, jak żyć i w ogóle byłyby swego rodzaju wzorcem moralnym. Wszyscy pytają teraz, jak żyć, ale premier Donald Tusk wyjechał i nie chce powiedzieć.


Sprawa jest aktualna jak najbardziej. Potrzebny jest ciągle jakikolwiek autorytet. Tomasso di Lampedusa mówił ustami don Fabrizio w książce „Lampart”: „My byliśmy Lampartami i Lwami, zastąpią nas szakale i hieny”. Hieny – jak mówi don Fabrizio – pojawiają się na każdym zakręcie historii.

 

„Potrzebny jest jako autorytet – pisaliśmy 9 sierpnia 1983 roku przed 32 laty – człowiek bezinteresowny, życzliwy, obdarzony jednocześnie promykiem intelektu i etyki”.

 

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska

 

Autorytetami w tamtych czasach byli Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, ksiądz Józef Tischner, a także Jacek Kuroń i Adam Michnik, którzy dodatkowo jeszcze siedzieli. Czasy były takie, że jak ktoś miał swoje zdanie, to z reguły szedł siedzieć.


Obecnie autorytetem dla świata jest bez wątpienia prof. Zbigniew Brzeziński bez względu na to, co mówi rzecznik PiS Mariusz Błaszczak, który stwierdził bezkompromisowo, że profesor już nic nie znaczy. Pan rzecznik pochodzi z Legionowa i wspominany jest miło, jak ochoczo lubił zwykle polecieć po piwo. Na liście osób godnych szacunku widzielibyśmy też byłą wicemarszałek Sejmu Olgę Krzyżanowską, a może nawet Waldemara Pawlaka, który nikomu w zasadzie nie zrobił żadnej krzywdy poza tym, że nie chciał pocałować się z Januszem Piechocińskim.


Autorytetem niezwykłym, znanym w świecie był Władysław Bartoszewski (odszedł w maju 2015). Autorytetami są też bez wątpienia Marek Borowski i Włodzimierz Cimoszewicz, który jak nikt inny potrafi spokojnie mówić o polityce, pisarze Jerzy Pilch oraz Józef Hen, a także Kazimierz Kutz, byle by tylko nie klął jak szewc, tym bardziej że coraz trudniej teraz o szewca. Na autorytet pasowałby również Janusz Głowacki, którego sztuki grane są w 30 krajach świata, byleby zapinał koszulę pod szyją. „Jak długo można chodzić bezkarnie w rozpiętej koszuli?” – stwierdził z bezinteresowną troską Jerzy Gruza. Głowacki wraz z laureatem Oscara za film „Ida” Pawłem Pawlikowskim piszą scenariusz, ale nie chcą mówić o szczegółach.
Dobry byłby również jako autorytet Radosław Sikorski, ale stał się trochę nerwowy. Najpierw żądał, aby zburzyć Pałac Kultury i Nauki, a potem przestał być marszałkiem Sejmu i jeździ na rowerze. Mamy poczucie, że byłby dobrym prezydentem, a poczucia nigdy nas nie mylą. Jak zdaje nam się, że radiowóz stoi w krzakach za zakrętem, to zawsze stoi.


W felietonie sprzed lat pisaliśmy też m.in.: „Wydaje się, że warto by opracować jakieś bardziej precyzyjne kryteria oceny na temat godności, aby nie przemknął się ktoś przypadkowy. Można by tu skorzystać z doświadczeń radiowej listy przebojów. Raz w tygodniu radio, a najlepiej telewizja mogłaby nadawać najbardziej świeże notowania osób godnych. Liderzy mogliby przedstawiać swój program i przekonywać, że są godniejsi od innych”.

 

Jerzy Iwaszkiewicz
Fot. Radek Polak

Jerzy Iwaszkiewicz ,"Viva!" 2012 rok

 

 

Wszyscy najlepsi, wszelkie autorytety, na jakie nas stać, znaleźli się teraz na listach do głosowania. Nie ma tam Jacka Kurskiego i o dziwo Marcina Mastalerka, ale Kurski dalej podlizuje się prezesowi i wręcz błaga, aby go uwzględnić. Jest nie do pomyślenia, ile wazeliny może się zmieścić w jednym człowieku. Janusz Palikot z kolei na autorytet w ogóle się nie nadaje, chyba że dorośnie i zgoli brodę.

 

Felieton o autorytetach pisaliśmy 32 lata temu w „Expressie Wieczornym”. Gazety nie ma, ale problem pozostał. Autorytety obecne, może nie dla wszystkich, ale jednak, to przede wszystkim Lech Wałęsa, ale również Aleksander Kwaśniewski, a także Bronisław Komorowski. Zbyt łatwo uwierzył, że wygra wybory, ale zostawił po sobie pięć lat spokoju. Autorytet to na pewno również Andrzej Wajda i Jan Englert – od 11 lat dyrektor Teatru Narodowego, marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska, w dodatku elegancka, a także Ewa Kopacz. Generał de Gaulle miał kłopoty w rządzeniu Francją, w której jest 250 gatunków sera, a Kopacz ma jeszcze gorzej, bo musi rządzić milionami Polaków, z których każdy ma inne zdanie! Prezydent Andrzej Duda udaje w dodatku, że premier Kopacz w ogóle nie istnieje, podobnie jak Jarosław Kaczyński (ciągle prezes) nie uznawał prezydenta Komorowskiego. W PiS ciągle ciągną za te same sznurki. Prezydent Andrzej Duda stara się być prezydentem wszystkich Polaków, ale bez Ewy Kopacz.


No i tak to jest. Niby się wszystko zmienia, ale nie bardzo. Ciężko jest teraz z osobami godnymi szacunku. Mamy świetnych lekarzy, mamy słynnych na świat naukowców, mamy biznes, który czyni Polskę krajem coraz bogatszym, ale wszystko zostało zagadane przez polityków, nijakich jak mgła o świcie. Polscy bohaterowie to teraz zgrane postacie, typu Ziobro, i – nie wiadomo dlaczego – tacy najczęściej pojawiają się w telewizorach.


Polityka nakryła życie. Nie ma już bohaterów pozytywnych. „Gdy rozum śpi, budzi się Antoni Macierewicz” – mówi Leszek Miller.

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska

Wieczorem, już po za zachodzie płyniemy przez jezioro Bełdan. Pisaliśmy tak w poprzedniej książce „Kot w pralce”, trzy lata temu, ale tu zawsze jest tak samo. Przyroda się nie zmienia.


Jest już taka cisza, że nawet ptaki przestają wrzeszczeć, fale rozbijają się o fale, słońce chowa się gdzieś za Krutynią.


Bóg stworzył piękno świata i może właśnie w tej chwili, w takiej ciszy na jeziorze ludzie powinni zasypiać i nie walczyć już dalej o każdą chwilę. Co to jest zresztą ta chwila, raptem parę oddechów więcej. Tak nam się kiedyś napisało i to ciągle wraca – ta sama fala, to samo słońce w mgiełce jak pierścionek i ta sama myśl, aby nigdy nikogo nie prosić o łaskę.


Ktoś płakał, kiedy czytał ten tekst Piotr Fronczewski.

 

Tekst Jerzy Iwaszkiewicz

Ilustracje Olga Bołdok-Banasikowska

Ilustracja książki
Fot. Edipresse Polska

 

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Jedno zdjęcie Roxie Węgiel wywołało lawinę komentarzy. Odpowiedziała: „Ludzie muszą się przyzwyczaić, że jest inaczej”

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MARCELA I MICHAŁ KOTERSCY: w styczniu powiedzieli sobie „tak”, ale to niejedyna rewolucja w ich życiu. KATARZYNA ŻAK: o tym, co jest jej największym szczęściem i czego najbardziej żałuje. ANDREA CAMASTRA: dla zdobywcy gwiazdki przewodnika Michelin gotowanie jest jak teatralny spektakl. ALDONA ORMAN Z CÓRKĄ IDALIĄ w rozmowie pełnej metafizyki, ale też zwykłej codzienności. SWIFT, CYRUS, EILISH, GOMEZ, DUA LIPA: idolki zbiorowej wyobraźni.