Miał ogromny talent. Andrzej Wajda określał go mistrzem w swoich fachu. W życiu zawodowym osiągnął bardzo dużo. Prywatnie był człowiekiem złamanym, boleśnie doświadczonym przez los. Tak wyglądały mroczne kulisy życia Tadeusza Janczara.
Tadeusz Janczar — trudne dzieciństwo i początki kariery
Miał zaledwie 13 lat, gdy stracił ojca, którego w 1939 roku zastrzelili Rosjanie. Niedługo potem przyszedł kolejny cios, jakim była śmierć ukochanej siostry. Chorowała na gruźlicę, nie dało jej się uratować. Starta najbliższych osób mocno odbiła się na stanie psychicznym Tadeusza Janczara. Musiał być jednak silny, próbował stawić czoła bolesnym stratom.
W głębi serca był patriotą. Dołączył do Szarych Szeregów i AK. Następnie, w obawie przed represjami, dołączył do wojska, gdzie pokochał kulturę i sztukę. To właśnie tam zaczął swoją przygodę z aktorstwem. Występował wówczas w teatrze frontowym. Nic więc dziwnego, że niedługo po zakończeniu wojny, wybrał się do Szkoły Dramatycznej Janusza Strachockiego. Udowodnił, że ma wielki talent, uchodził nawet za jednego z najlepszych studentów.
Gdy zakończył edukację, na stałe związał się z aktorstwem i zmienił nazwisko Musiał na Janczar, które nawiązywało do panieńskiego nazwiska matki — Janczak. „Teatr był jego miłością. Był tytanem pracy. Głęboko przeżywał każdą graną rolę, spalał się w niej wewnętrznie", mówił Witold Sadowy w Gazecie Wyborczej.
Tadeusz Janczar związał się również z radiem. Jego głos mogliśmy wówczas usłyszeć w słuchowisku Matysiakowie. A w świecie filmu? Większą rozpoznawalność zyskał dzięki roli w „Piątce z ulicy Barskiej" reżyserii Aleksandra Forda. Następnie zagrał u Andrzeja Wajdy w „Kanale", co zapewniło mu ogromną sympatię widzów. Szybko stał się wielką gwiazdą, otrzymywał kolejne propozycje. Był „zjawiskiem artystycznym wyprzedzającym epokę", podkreślał ksiądz Andrzej Luter. „Taki był ten wielki aktor: tajemniczy, niedostępny, poetycki, introwertyczny, zdystansowany wobec świata, oszczędny w gestach, pozbawiony patosu, a jednocześnie porywający i zachwycający".
„Ktoś kiedyś powiedział, że Janczar był aktorem pesymistycznym. Rzeczywiście, jest w tych rolach ogromny ładunek smutku, ale paradoksalnie Janczarowy pesymizm daje nadzieję, bowiem artyzm tego aktora niósł ze sobą to, co w sztuce najważniejsze: piękno. A to, co piękne, zawsze podnosi na duchu". Artysta z krwi i kości, którego doceniali nie tylko ludzie z branży, ale również publiczność. Nie zachłysnął się blichtrem sławy. Do samego końca był skromny, serdeczny i ciepły. Nie lubił też chwalić się swoimi sukcesami, nie było mu to potrzebne. Co więcej, wspierał swoich kolegów i koleżanki z branży. Nigdy im nie zazdrościł. Każdy, kto go znał, wiedział, że w nim znajdzie oparcie.

Tadeusz Janczar — związki i dziecko
Pierwszą żoną wybitnego aktora była Elżbieta Habich, która z zawodu była inspicjentką teatralną. Ich związek jednak nie był idealny. Zdawali sobie sprawę, że pośpieszyli się z decyzją o ślubie. Nie byli bratnimi duszami. Do rozpadu małżeństwa doszło niedługo przed narodzinami syna — Krzysztofa.
Wtedy Tadeusz Janczar stwierdził, że nie chce już powiększać swojej rodziny. Nie był gotowy na pierwsze dziecko, na kolejne tym bardziej. Postanowił skupić się na karierze i pracy, która była dla niego największym ukojeniem. Po latach syn legendarnego artysty przyznał, że dorastał bez ojca, chociaż miał z nim dobry kontakt. To właśnie Tadeusz Janczar zaszczepił w Krzysztofie miłość do teatru. Razem wychodzili na spektakle. Syn Janczara już jako nastolatek otrzymał pierwszą rolę w „Wojnie domowej". Co więcej, spotkał się z ojcem na planie filmu - „Prawdziwe oczy". „Wydaje mi się, że z obcym aktorem tak bym nie zagrał, to samo twierdzi Krzysztof", wspominał ulubieniec publiczności. Razem wystąpili też w „Złotym kole"czy „Strzale". Krzysztof Janczar zwierzył się, że ojciec „należał do pokolenia najbardziej dotkniętego przez wojnę, która odebrała im ogrom młodzieńczej energii".
Kolejną i ostatnią miłością Tadeusza Janczara była Małgorzata Lorentowicz, którą wiele osób z pewnością kojarzy z kultowego filmu — Kogel-mogel. Na swojej drodze stanęli w Teatrze Klasycznym w 1956 roku. Niemal od razu między nimi zaiskrzyło. Po dwóch latach postanowili stanąć na ślubnym kobiercu. Ulubienica publiczności była azylem dla aktora. Zaopiekowała się nim, okazała wielką troskę. Nie opuściła męża, gdy zdiagnozowano u niego chorobę afektywną-dwubiegunową.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Przechodzili obok niej obojętnie, myśleli, że jest pijana. Gdy trafiła do szpitala, było już za późno

Tadeusz Janczar — choroba, ostatnie chwile i śmierć
„Pewnego dnia Tadeusz obudził się i powiedział: »Coś mi się stało. Nie wiem co, ale jestem już kimś innym«, a przede mną pojawiło się zastraszone zwierzątko, które bało się dzwonka do drzwi", czytaliśmy w Na Żywo. Nie mógł spać, miał stany lękowe. Były również przypadki, gdy strach ogarniał go do takiego stopnia, że nie mógł wyjść na scenę. W dodatku kilka razy próbował odebrać sobie życie.