Dagmara Domińczyk, Viva! 6/2014
Fot. Candy Kennedy/ MAREK AND ASSOCIATES
O NIEJ SIĘ MÓWI

Gra w filmach u boku sław Hollywood. Teraz polska aktorka pojawiła się w najnowszej produkcji Sofii Coppoli

Sukces nie sprawił, że Dagmara Domińczyk zapomniała o korzeniach

Olga Figaszewska 8 lutego 2024 14:44
Dagmara Domińczyk, Viva! 6/2014
Fot. Candy Kennedy/ MAREK AND ASSOCIATES

Dagmara Domińczyk od lat buduje swoją karierę za granicą. Gra w filmach u boku najważniejszych nazwisk Hollywood. Niedawno zagrała w wyczekiwanym filmie Priscilla, gdzie wcieliła się w rolę matki głównej bohaterki. Co wiemy o Dagmarze Domińczyk? Ma na swoim koncie wiele fantastycznych kreacji aktorskich. 

Dagmara Domińczyk zagrała w filmie Priscilla. Co wiemy o polskiej aktorce? 

Właśnie pojawiła się w nowym filmie Sofii Coppoli – „Priscilla”. Tym razem fani Elvisa Presleya będą mogli poznać historię jego żony. Produkcja zagości na wielkim ekranie już 9 lutego. W kreację głównej bohaterki wcieliła się aktorka Cailee Spaeny. U jej boku, w roli matki Priscilli Presley, czyli Ann Beaulieu, będziemy mogli podziwiać Polkę. Aktorka od wielu lat podbija zachodnie kino.

Dagmara Domińczyk urodziła się i wychowywała w Polsce. Jest córką Aleksandry i Mirosława Mikołaja Domińczyków. Tata aktorki był działaczem opozycyjnym PRL, uczestniczył w strajku w Stoczni Grańskiej. Miała siedem lat, gdy jej prześladowany przez komunistów ojciec musiał opuścić ojczyznę. Razem z rodzicami i dwiema młodszymi siostrami wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Na początku trudno było im się odnaleźć w nowej rzeczywistości - nie mieli tam znajomych, nie znali języka. Zaczynali budować wszystko od podstaw.

Czytaj też: "Była pomniejszą postacią w historii życia Elvisa". Sofia Coppola o wspomnieniach bohaterki filmu Priscilla

Dagmara Domińczyk postanowiła zawalczyć o marzenia. Ciężką pracą i talentem wywalczyła sukces. Uczęszczała do liceum La Guardia, a dzięki zdobytemu stypendium mogła rozwijać swoje aktorskie umiejętności w najstarszej szkole teatralnej w USA - Carnegie Mellon University. Debiutowała na Broadwayu w sztuce Closer. W końcu upomniało się o nią Hollywood. Na sowim koncie ma role w Sukcesji, Córce, Imigrantce, Zakazanym imperium, W garniturach czy w polskim filmie Jack Strong. Aktorka występowała u boku Liama Neesona, Marion Cotillard, Jennifer Aniston czy Guy’a Pearce’a.

A prywatnie? Dagmara Domińczyk wyszła za mąż za Patricka Wilsona, jednego z najpopularniejszych amerykańskich  aktorów. Wspólnie doczekała się dwójki pociech. Mimo że od lat życie poza Polską, nie zapomina o swoich korzeniach.  

W jednym  z archiwalnych wywiadów VIVY! z 2014 roku opowiedziała o swojej historii. Jak wspomina czas, gdy mieszkała w Polsce? Co mówiła o rodzinie i miłości? W polskim filmie Jack Strong zagrała wspólnie z mężem. To było dla nich wyjątkowe doświadczenie.

Dagmara Domińczyk w archiwalnym wywiadzie VIVY! 

Poniżej znajduje się wywiad, którego Dagmara Domińczyk udzieliła w  2014 roku dziennikarzowi Jakubowi Biskupskiemu (Viva! 6/2014). 

Znałaś wcześniej historię pułkownika Kuklińskiego?

Nie i zdziwiło mnie to. Mój ojciec był działaczem „Solidarności” – przewodniczącym regionu świętokrzyskiego. Był internowany w stanie wojennym i wychował mnie i moje siostry na małe patriotki. Ale o pułkowniku nam nie opowiadał. Kiedy dostałam propozycję zagrania w filmie „Jack Strong”, od razu zadzwoniłam do taty. „Słyszałeś o Kuklińskim?”. „Oczywiście! To wielki polski bohater!”. Wysłałam mu scenariusz, a on po przeczytaniu powiedział: „Musisz w tym zagrać!”.

A film już widział?

Był na premierze. Wzruszył go. Powiedział, że zasługuje na Oscara.

Jak trafiliście z mężem do obsady?

Któregoś dnia wpadłam do mamy, była też moja młodsza siostra, Weronika. Siedzimy sobie, gadamy i nagle Wera mówi, że kilka tygodni wcześniej dostała wiadomość na Facebooku od jakiejś pani Sylwii, która chce się ze mną skontaktować, bo jest jakiś film… „Jezu, Wera, natychmiast daj mi adres tej pani!”, krzyknęłam. Okazało się, że nie jest za późno. Dostałam scenariusz i od razu padło pytanie, czy mój mąż nie mógłby zagrać Davida Fordena, łącznika Kuklińskiego z CIA. 

Cieszyłaś się, że mogliście zagrać w Polsce?

Bardzo. Raz byłam tu sama, a drugi raz mieliśmy przylecieć razem na 10 dni. Zdecydowaliśmy, że to za krótki pobyt, żeby zabrać dzieciaki. Moja mama z nimi została. Oprócz pracy w końcu mieliśmy też czas tylko dla siebie. Osiem dni w pięknym hotelu w centrum Warszawy. Po ulicach chodziliśmy, trzymając się za ręce. To był taki nasz miesiąc miodowy. Od lat marzyłam, by zagrać w polskim filmie, ale… Polska jest bardzo daleko, a przecież mam małe dzieci. Kalinek ma siedem lat, Kasjanek – cztery i pół. Ale kto wie, co przyniesie życie. Na pewno chciałabym jeszcze tu zagrać. Tylko tym razem Polkę.

Co pamiętasz z czasów, gdy mieszkałaś w Polsce?

Pamiętam, jak internowali ojca. Zabrali go 13 grudnia 1981 roku. Miałam pięć lat. Dobijali się w nocy do drzwi. Ojciec założył szlafrok. Mama miała na sobie niebieską koszulę na ramiączkach, w kwiatuszki. Ci, co przyszli, zrobili straszny bałagan, rozrzucali książki, papiery. Później zakuli ojca i wyprowadzili do białego auta. Patrzyłam przez okno, mama płakała, moja siostra, która miała wtedy dwa latka, też zanosiła się płaczem. Ojciec siedział chyba w trzech więzieniach. Miałam taką czerwoną kurtkę z kapturem i kiedy się ze mną witał podczas naszych odwiedzin, wkładał mi pod kaptur grypsy dla swoich kolegów. 

 A dzień wyjazdu z Polski pamiętasz?

Nie, mimo że wtedy po raz pierwszy leciałam samolotem. Ostatnie, co pamiętam, to że babcia mnie przytulała. Spałam na dwóch zsuniętych ze sobą fotelach w jej domu. Podciągnęła mi kołderkę… i to wszystko. Takie obrazy, krótkie przebłyski świadomości u małego dziecka. Zgromadziła się wtedy cała rodzina. Dostaliśmy paszporty w jedną stronę, więc czuliśmy, że możemy się już nigdy nie zobaczyć. Ciocia zrobiła mi pamiętnik i każdy się wpisał na pamiątkę. Mam go do dziś. 

Czytaj też: Maciej Musiał w szczerym wyznaniu o rodzinie. „Nie pochodzę z bogatego domu”

Nie mogliście zostać w kraju?

Ojciec nie chciał wyjeżdżać, był w stanie walczyć do końca. Tylko mama nalegała, bo zagrozili, że wcielą ojca do wojska. A jak podjął decyzję, że jedziemy do Stanów, dowiedział się, że jeżeli kiedykolwiek wróci do Polski, pójdzie siedzieć. 

Opuściliście Polskę w 1983 roku. Miałaś wtedy niecałe siedem lat. Wiedziałaś, dlaczego wyjeżdżacie?

Wiedziałam, że tata walczył o „coś” i dlatego siedział w więzieniu. Już w Nowym Jorku bardzo często opowiadał o komunistach. Słowo „komuch” znałyśmy od najmłodszych lat. Poprawiał nas, mówiąc: „Nie ma Polski, jest PRL!”. Wtedy wciąż działał w „Solidarności”. Wyjeżdżał do Paryża, Londynu. Był dumny, że jego ojciec walczył na wojnie. On też walczył. Bolało go, że został wygnany z kraju i zostawił tam przyjaciół, rodzinę. 

Dlatego osiem lat temu wrócił do Polski?

Od początku nie mógł się odnaleźć w Ameryce. Nawet jak ja i moje siostry osiągnęłyśmy sukcesy. Wiem, że mama, gdyby musiała jeszcze raz podjąć decyzję o wyjeździe, postąpiłaby tak samo. A ojciec? Raczej by został w kraju. Chciał walczyć o niepodległość Polski, był idealistą. Marzycielem. Mam te cechy po nim. Chciałam coś osiągnąć, by udowodnić ojcu, że warto było jednak przyjechać do Stanów. 

Dagmara Domińczyk, Viva! 6/2014
Fot. Candy Kennedy/ MAREK AND ASSOCIATES

Dagmara Domińczyk, Viva! 6/2014

Rodzice nie myśleli o powrocie, kiedy komunizm upadł?

Na początku lat 90. ojcu zaproponowano udział w tworzeniu nowego rządu. Ale mama nie zgodziła się na wyjazd. Powiedziała mu, że jesteśmy w Ameryce osiem lat, dziewczynki chodzą tutaj do szkoły… 

Jak Twoi rodzice zarabiali na życie?

Ojciec jeździł na taksówce. Był też dozorcą. Widziałam, jak strasznie go to męczy. Nikt nie wiedział, że ten mężczyzna, który stoi przed pięknym budynkiem, otwiera drzwi bogatym Amerykanom i zamiata chodnik, kiedyś był kimś ważnym. Mama zajmowała się nami i sprzątała w domach. Rodzice żyli od piątku do piątku – wtedy dostawali wypłatę. Ale mama dokonała wielkiej rzeczy – wychowała trzy córki w obcym kraju, nie znając języka, nie mając wyższego wykształcenia i pieniędzy. Jestem z niej bardzo dumna. Teraz, gdy jestem mamą, a męża nie ma, bo wyjeżdża na kilka tygodni na plan, mimo że mam pomoc do dzieci, czuję się samotna.

A Ty jak się odnalazłaś w Nowym Jorku?

Czułam strach i ciekawość. Najgorsze było to, że nie znaliśmy języka. Ani rodzice, ani żadna z nas. Było ciężko i skromnie. Mieliśmy małe mieszkanko, nikogo nie znaliśmy. Szybko zrozumiałam, że bez angielskiego sobie nie poradzę. Naprzeciwko naszego mieszkania była biblioteka i tam spędziłam dzieciństwo. Wynosiłam stosy książek. Kiedy w końcu nauczyłam się języka, pomagałam rodzicom. Robiłam ojcu dyktanda i za każde słówko, które źle napisał, płacił mi 10 centów. 

Z dziećmi rozmawiasz po polsku?

Jest to coraz trudniejsze. Żeby i Patrick mógł uczestniczyć w rozmowie, mówimy po angielsku. Ale oni wiedzą, że są i Polakami, i Amerykanami. Mąż to bardzo wspiera. Od września chodzą do polskiej szkoły. Niezbyt chętnie, bo zajęcia są w sobotę. Ale wiedzą, jak bardzo to jest ważne. Tłumaczę im, że jak przepadnie polski język, to przepadną nasze korzenie. Dwa tygodnie temu odrabiałam z Kalinkiem polskie lekcje i zaczął czytać na głos. Popłakałam się. Powiedziałam mu: „Kalinek, to jest dla mnie największy prezent”. 

Synowie są ciekawi Twoich wspomnień z przeszłości?

Bardzo. Często przed snem proszą, żebym opowiedziała jakieś historie. Fascynuje ich to, jak bardzo moje dzieciństwo różniło się od ich dzieciństwa. Oni wychowują się w dużym domu z ogrodem, mają psa…

…i poczucie bezpieczeństwa. Ty je miałaś?

Nie. I dlatego na każdym kroku przypominam im, że świat jest bardzo różny. I inne dzieci tak nie mieszkają, nie mają tylu rzeczy. Muszą to doceniać. Raz w roku robimy wielkie pudła, do których wkładamy zabawki, ubrania, sprzęty, których nie używają, i wysyłamy je do domu dziecka. 

Nie rozpieszczasz synów?

Bardzo lubię kupować im prezenty. Pewnie dlatego, że jak byłam mała, dostawaliśmy zabawki tylko na święta i urodziny. Patrick czasami zwraca mi uwagę, że trochę przesadzam. Ale nie mogę się powstrzymać. Tak, jakbym kupowała zabawki „małej Dagmarce”. 

Po przyjeździe do Nowego Jorku od razu poszłaś do amerykańskiej szkoły?

Tak. Do pierwszej klasy. W szkole przez dwie godziny dziennie miałam kółko dla obcokrajowców. Uczyliśmy się angielskiego. Przyznam ci się, że wzbudzałam ciekawość. Miałam trudne nazwisko, przynosiłam do szkoły dziwne kanapki. Amerykanie dają dzieciom dwie cieniutkie kromki chleba z mnóstwem szynki, a ja miałam dwie olbrzymie pajdy ze smalcem albo z jednym plasterkiem szynki i pomidorem. Poza tym byłam bardzo nieśmiała, nosiłam okulary i miałam wystające zęby jak Królik Bugs. 

Gdzie czułaś się lepiej? W Polsce, na wakacjach u babci w Kielcach, czy w Stanach?

W Kielcach byłam „naszą” Dagmarą, ale z Ameryki. Mimo to czułam się kochana i nie byłam zagubiona, tak jak w Nowym Jorku. U babci spędzałam każde lato między 12. a 20. rokiem życia. Z tego, że jestem „inna” w Ameryce, zaczęłam się cieszyć dopiero jako 16-latka. Nabrałam pewności siebie. Polka z taką historią, której ojciec siedział w więzieniu… W końcu weszłam w skórę emigrantki.

Pierwsze wakacje w Kielcach, po ponad pięciu latach od wyjazdu, musiały być dla Ciebie szokiem. 

Rzeczywiście. Wszyscy patrzyli na mnie tak, jakby chcieli zapytać: „Skąd ty się wzięłaś?”. A ja nie chciałam szpanować. Do dziś tego nienawidzę. Przywoziłam dużo prezentów, cukierków, ale krępowałam się je rozdawać. Żeby nikt nie pomyślał, że się chwalę. Ale dopiero po tym, jak zagrałam w „Hrabim Monte Christo”, odczułam dużą różnicę. W Kielcach poszłyśmy z mamą do mojej koleżanki. Skromnie mieszkała, była w moim wieku i miała już dziecko. Widziałam, że jest jej ciężko. A mama przez cały czas opowiadała o planie, o tym, w jakich hotelach spałyśmy, o przelotach pierwszą klasą. I tak mi się wtedy głupio zrobiło. Nie stałam się inną osobą, ale zmieniły się możliwości w moim życiu.  

Dagmara Domińczyk, Viva! 6/2014
Fot. Candy Kennedy/ MAREK AND ASSOCIATES

Dagmara Domińczyk, Viva! 6/2014

Masz jeszcze kontakt ze znajomymi z dawnych lat?

Dużo moich koleżanek wyjechało z Polski. A moi kumple… Kiedy byliśmy w Kielcach dwa lata temu, kilka razy ich spotkałam. „Hej, Daga, chodź do nas!”, krzyczeli. Jedenasta rano, a oni już z piwkiem. Postałam z nimi, wypaliliśmy papierosa. Pytali się, jak tam życie. No i co miałam powiedzieć? Że jest super? Że mój mąż jest gwiazdą Hollywood, mamy piękny dom? Ale te nasze wspólne wakacje to był fantastyczny czas. 

Mówiłaś im, co chciałabyś robić w życiu?

Nabijali się: „Tak, Dag. Będziesz gwiazdą w pornosach i kreskówkach”. Ale kiedy przyjechałam do Kielc na premierę „Hrabiego Monte Christo”, do kina przyszli wszyscy znajomi. Byli ze mnie dumni.  

Wtedy poczułaś, że rzeczywiście coś osiągnęłaś?

To uczucie pojawiało się stopniowo. Najpierw, kiedy dostałam się do liceum La Guardia, później, gdy dostałam stypendium w szkole teatralnej Carnegie Mellon. Jak dostałam rolę w „Hrabim Monte Christo”, oszalałam ze szczęścia. Główna rola w wielkiej hollywoodzkiej produkcji! Miałam wtedy 22 lata. Zapłacono mi tyle, ile moi rodzice nie zarobili przez cały pobyt w Stanach. To nie były miliony, ale pomyślałam, że nasze życie może być lepsze, spokojniejsze. I takie się stało.

La Guardia High School of Music & Art and Performing Arts to prestiżowa szkoła, znana z filmu „Sława”. Trudno było się tam dostać?

Przez pięć lat chodziłam do katolickiej szkoły. Ale kiedy skończyłam ósmą klasę, rodziców nie było stać na czesne w katolickim liceum. Musiałam iść do publicznej szkoły. We Flatbush na Brooklynie, gdzie mieszkaliśmy, licea nie były za dobre, a jedna moja koleżanka, Włoszka, mówiła mi, że jest taka szkoła na Manhattanie, w której dzieci pół dnia uczą się matematyki, historii, a pół rozwijają artystycznie. Zapytała, czy nie chciałabym też spróbować zdawać do La Guardii. Powiedziałam: „OK!”. Poszłam do tej mojej biblioteki, wzięłam z półki „Monologi dla nastolatków” i wybrałam jakieś dwa banalne teksty. Spotkałam się też ze znajomym ojca, który kiedyś pracował w teatrze. Mówił, że nie mogę tak mówić, muszę więcej gestykulować, włożyć w to serce i emocje. Załamałam się, ale na egzamin pojechałam. Jeden monolog był śmieszny, drugi wzruszający. Oczywiście się popłakałam. I w ten sam dzień dowiedziałam się, że zostałam przyjęta. Rodzice byli w szoku: „Co? Aktorstwo?”. Po pierwszym roku w liceum już wiedziałam, że to jest to.

I mimo że w Nowym Jorku są wybitne szkoły teatralne, na studia wyjechałaś do Pittsburgha. 

Chciałam poznać Amerykę. Zdawałam do chyba pięciu dobrych szkół. I do wszystkich się dostałam. W Carnegie Mellon podczas przesłuchania powiedziałam, że jeżeli nie dostanę pomocy finansowej od szkoły, nie będę mogła się tam uczyć. Czesne wynosiło 30 tysięcy dolarów za rok. Dali mi pełne stypendium.

Szybko dostałaś pierwszy angaż?

Carnegie Mellon na koniec nauki organizuje dla absolwentów występy przed ludźmi z branży. W szkole byłam gwiazdą, ale wtedy źle mi poszło. Wszyscy byli w szoku. Nikt nie wiedział, co zrobić z tą Polką z dziwnym nazwiskiem. Ale związałam się z agencją, która chciała mnie reprezentować, kiedy byłam w liceum. Zaczęłam chodzić na castingi. Dostałam rolę, jako dublerka, w przedstawieniu „Closer” z Natashą Richardson. I było super, bo udało mi się przez dwa tygodnie grać na Broadwayu. Potem była rola w filmie „Gwiazda rocka” z Jennifer Aniston i „Hrabia Monte Christo”. I tak się to wszystko toczyło, dopóki nie spotkałam Patricka. Wtedy tak szalenie się zakochałam…

Jak się poznaliście?

Na studiach. Ale nie pamiętam naszej jedynej rozmowy na korytarzu, chociaż Patrick pamięta. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały. Byłam na pierwszym roku, on na ostatnim. Jego klasa przygotowała spektakl „Kabaret”. Pięknie śpiewał i zrobił na mnie duże wrażenie. Pomyślałam, że jest przystojniakiem, ale to wszystko. Wtedy byłam zakochana w moim chłopaku z liceum. 

Jak wpadliście na siebie drugi raz? 

Akurat zerwałam z narzeczonym, mieszkałam z nim trzy lata i wpadłam w dołek. Pamiętam, że to było w grudniu. Leżałam do czwartej nad ranem, oglądając „Anioły w Ameryce”, w których występował Patrick. Paliłam papierosa za papierosem i płakałam. A potem spojrzałam na Patricka na ekranie i… trochę wyszłam z tej depresji. Kilka miesięcy później, w marcu 2004 roku, dostałam wiadomość od profesora ze studiów, że organizuje przyjęcie dla absolwentów w Nowym Jorku. Dodał, że w spotkaniu weźmie też udział Patrick Wilson! Odpisałam, że oczywiście, przyjdę. Pomyślałam: Poflirtuję z nim trochę. Jak tylko weszłam, od razu go zobaczyłam. Stał tyłem. A kiedy podeszłam i odwrócił się, coś się stało. Jak w filmach! Rozmawialiśmy cały wieczór. Nagle Patrick mówi: „Wiesz, ja przez 10 lat chciałem cię zaprosić na randkę”.  

Patrick Wilson, Dagmara Domińczyk, 2023
Fot. Dimitrios Kambouris/WireImage/Getty Images

Patrick Wilson, Dagmara Domińczyk, 2023

Patrick Wilson, Dagmara Domińczyk z synami, Kassian McCarrell Wilson,  Kalin Wilson, 2023
Fot. Dia Dipasupil/WireImage/Getty Images

Patrick Wilson, Dagmara Domińczyk z synami. Na zdjęciu: Kassian McCarrell Wilson,  Kalin Wilson, 2023

Szybko wzięliście ślub, na świat przyszedł Wasz syn Kalin. I zniknęłaś z ekranów…

Myślałam, że zostanę z dzieckiem przez rok, a potem wrócę do pracy. I nagle świat poza moją rodziną przestał dla mnie istnieć. Patrick dostawał mnóstwo propozycji. Jeździł po całych Stanach, a ja nie chciałam być sama. Powiedziałam: „Dobrze, zrobię sobie jeszcze dłuższą przerwę i będziemy, jak Cyganie, z tobą jeździć”. Wtedy też bardzo przytyłam. Po raz pierwszy w życiu nie patrzyłam na diety, sylwetkę, bo nie grałam. Bawiłam się z dzidziusiem na dywaniku i przez cały dzień jadłam chipsy i czekoladki. Dopiero w Vancouver, gdzie Patrick miał zdjęcia, zrozumiałam, że straciłam i karierę, i wiarę w siebie jako kobieta. 

Kiedy wyszłaś z tego dołka?

Patrick na każdym kroku mówił mi, jaka jestem piękna i jak świetnie sobie radzę. Niestety, ludzie z branży zaczęli mnie postrzegać tylko jako jego żonę. Stałam się kurą domową i nie mogłam się z tego stanu wydostać. Dopiero po drugim dziecku wzięłam się w garść. Schudłam i zagrałam w filmie „Przełamując wiarę”. Kasjanek miał wtedy trzy miesiące. 

Musiałaś wyjechać na plan?

Tak, ale Patrick miał wtedy przerwę i sam został z chłopaczkami w domu. To był dla mnie test. Zostawiam w domu dwoje dzieci – trzylatka i trzymiesięczne niemowlę – z mężem. Było wspaniale. Wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo tęskniłam za kamerą.  

Teraz nie tylko grasz, ale też piszesz. Wydałaś książkę, pracujesz nad kolejną. 

Uwielbiam pisać. Mogę to robić w przydomowej altance, kiedy dzieci są w szkole. To jest coś mojego, twórczego. A potem jestem z nimi, podaję obiad, odrabiamy lekcje. 

Twoja książka „Kołysanka polskich dziewcząt” w marcu będzie miała premierę w Polsce. W USA jest w sprzedaży od kilku miesięcy. Jesteś zadowolona z tego, jak została przyjęta?

Najbardziej jestem zadowolona z faktu, że ta książka istnieje. Sprzedałam ją bardzo dobremu wydawcy i dostałam pozytywne recenzje. Mimo że to fikcja, książka jest bardzo osobista. Napisałam ją na podstawie moich wspomnień o Polsce, o tym, jak żyją emigranci, o przyjaźni. Jestem z niej bardzo dumna, szczególnie kiedy wchodzę do księgarni i widzę ją na półce. Będzie też wydana w Anglii, Niemczech, w Brazylii. No i w Polsce. Nie mogę się już doczekać.

Rozmawiał Jakub Biskupski
Zdjęcia Candy Kennedy/Marek and Associates
Stylizacja John Tan, Zuza Sowińska
Produkcja sesji Ela Czaja, Ewa Kwiatkowska

Dagmara Domińczyk, Viva! 6/2014
Fot. Candy Kennedy/ MAREK AND ASSOCIATES

Dagmara Domińczyk, Viva! 6/2014

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Maciej Musiał zadzwonił do Dagmary Kaźmierskiej z przeprosinami. Wcześniej zamieścił w sieci niestosowny komentarz

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MAŁGORZATA ROZENEK-MAJDAN: czy tęskni za mediami, kiedy znowu… włoży szpilki i dlaczego wpada w „dziki szał”, gdy przegrywa. MICHAŁ WRZOSEK: kiedyś sam się odchudził, dziś motywuje i uczy innych, jak odchudzać się z głową. EWA SAMA swoje królestwo stworzyła w… kuchni domu w Miami. ONI ŻYJĄ FIT!: Lewandowska, QCZAJ, Steczkowska, Chodakowska, Klimentowie, Jędrzejczyk, Danilczuk i Jelonek, Paszke, Skura…