Marta i Monika Kuszyńskie dziś i w dzieciństwie
Fot. archiwum prywatne
Rodzinne opowieści

Marta Kuszyńska rzuciła wszystko i na ponad rok oddała swoje życie siostrze. "Wypadek Moniki to też moja trauma"

MA 11 listopada 2015 15:50
Marta i Monika Kuszyńskie dziś i w dzieciństwie
Fot. archiwum prywatne

Nie ma żalu do losu. Pamięta, że tego dnia wyszła z pracy, rzuciła studia, ponad rok oddała Monice. Swoje życie siostra Moniki Kuszyńskiej dzieli na dwie części: przed jej wypadkiem i po nim. I zapewnia: "Dla mnie najważniejsza jest moja siostra i zawsze tak będzie". O niezwykłej relacji ze swoją sławną siostrą, Marta, która dziś jest projektantką mody, opowiedziała magazynowi "Uroda Życia".

 

Malutki pokój w bloku, w nim meblościanka, moja siostra śpi na kanapie, ja na rozkładanym materacu, nad moją głową półka, na niej wieża – najwspanialszy prezent, jaki dostałyśmy chyba na komunię. I moja siostra codziennie wstaje o 7 rano i rozpoczyna swój minirecital. Niezależnie od tego, czy idę do szkoły na godzinę 8 czy 10, to Monika i tak puszcza płytę na cały regulator nad moją głową i się drze. Takie miałam pobudki – trauma do końca życia. (śmiech) A ona chodziła po domu i śpiewała. Piosenka musiała wybrzmieć do końca i dopiero wtedy wychodziła z domu i z wywieszonym językiem biegła na tramwaj. Kiedy wracała ze szkoły, zachowywała się dokładnie tak samo. Udawała, że śpiewa na scenie, a ja odgrywałam rozhisteryzowany tłum. Monika zarzynała te płyty w niemożliwy sposób, do dzisiaj mogę wyrecytować z pamięci wszystkie teksty Beaty Kozidrak z „Etny” i parę innych płyt, ponieważ puszczane były chyba milion tysięcy razy. Czy chciałam tego słuchać? No nie. Ale czy miałam wyjście? No nie. (śmiech) 

 

Kibicowałam karierze siostry, ale bardzo przeżyłam jej wyprowadzkę z domu. Zaczęło się od piosenki „Maj” z zespołem Varius Manx i dalej już poszło: koncerty, promocje itd. To była ogromna zmiana dla nas wszystkich. Monika stała się niezależna, zaczęła zarabiać, co dla nas było też wielką zmianą ekonomiczną w domu, bo żyliśmy skromnie, a tu nagle nie dość, że jedno dziecko odeszło z budżetu, to jeszcze zaczęło wspierać ten budżet. Lista prezentów od Moniki jest nieskończenie długa, myślę, że w pewien sposób próbowała te nasze skromniejsze lata wynagrodzić sobie samej i mnie, zawsze mi bardzo pomagała. 

 

 

Mała Marta ze starszą siostrą Moniką w 1988
Fot. archiwum prywatne

Mała Marta ze starszą siostrą Moniką w Lesie Łagiewnickim w Łodzi, 1988

 

 

"Dla mnie świat skończył się tego dnia"


Wypadek Moniki to jest trauma mojego życia. Czas dzielę na „przed wypadkiem” i „po wypadku”. Właściwie ten okres po wypadku, powiedzmy rok, o ile nie dłużej, jest dla mnie czarną plamą. Oczywiście dobrze pamiętam, co się wtedy działo, ale to w ogóle nie było życie. To była przerwa w życiorysie. Dla mnie świat skończył się tego dnia, kiedy zadzwoniła mama i powiedziała, co się stało. Porzuciłam wszystkie sprawy, które miałam w Łodzi. Nawet nie zwolniłam się z pracy, tylko po prostu z niej wyszłam i już nie wróciłam. Przerwałam studia. Praktycznie w jednej bluzce pojechałam do Wrocławia, nie pamiętam nawet, ile czasu tam spędziłam. I potem już zostałam z Moniką przez ponad rok. 

 

Po wypadku siostry nastąpiła totalna zamiana ról. Moje życie zostało całkowicie podporządkowane tej sytuacji. Przez ten wspólny czas doszłyśmy chyba do granicy możliwości, jeśli chodzi o zżycie się. 


Zaraz po wypadku odseparowałyśmy się trochę od innych ludzi, bo uznałyśmy, że we dwie jesteśmy najskuteczniejsze. Jestem typem „zadaniowca” i dobrze odnajduję się w trudnych sytuacjach, przede wszystkim potrafię nie myśleć o sobie, a to jest kluczowe. Na początku byłyśmy w szpitalach, więc pomagałam w takich prozaicznych rzeczach, jak robienie zakupów, rozmowy z lekarzami czy szukanie mieszkania. Każdy, kto był dłużej w szpitalu, nienawidzi szpitali. Ból jest wszędzie, wszyscy wokół cierpią, płaczą. To koszmar. Ale szpital jest jeszcze w miarę przystosowany. Najtrudniejsze jest zderzenie z rzeczywistością po powrocie do domu, przestawienie się z niepełnosprawnością na normalne życie. Potworny szok. Pierwsze wspólne wyjście do marketu, pierwsze zakupy, konfrontacja z innymi, normalnymi ludźmi, którzy się gapią albo ci się wydaje, że się gapią. A tu jeszcze sławna osoba na wózku i każdy zna jej historię, każdy patrzy, jak ona wygląda. Dodatkowo dochodzi aspekt kobiecości, bo jesteś piękną dziewczyną, szalenie atrakcyjną i nagle po prostu to tracisz, oczywiście w takim rozumieniu klasycznym.

 

Monika Kuszyńska promuje swoją książkę
Fot. ONS

Monika kilka dni temu na promocji swojej książki "Drugie życie"  w Warszawie

 

 

Myślę, że gdyby nie było mnie obok, siostra nie wyszłaby z domu. Jak wiele osób. Bo dlaczego ludzi niepełnosprawnych nie ma na ulicach? Nie dlatego, że nie istnieją. Ich po prostu nie ma w sferze publicznej, bo brak dla nich miejsca. Oni nie mają siły zmagać się z tym i ja im się nie dziwię, bo to jest horror.

 

"Dla mnie najważniejsza jest moja siostra i zawsze tak będzie"

 

Minęło półtora roku i Monika podjęła decyzję, że się rozstajemy. Było jej bardzo dobrze ze mną, ale zamiast o sobie pomyślała właśnie o mnie. Zresztą przeprowadziła to bardzo umiejętnie, mówiąc, że ona też tego potrzebuje, że chce się wzmocnić i poczuć, że musi być zupełnie samodzielna, a ja powinnam wrócić na studia. Mnie już na tym nie zależało, bo moje życie się przewartościowało. Zdałam sobie sprawę, że takie rzeczy, jak studia, praca, znajomości, są ulotne i nic nie warte. Poza tym zawsze można do tego wrócić i zawsze można robić coś innego…

 

Pamiętam, że jak wyjeżdżałam od siostry z Bielska-Białej, to w pociągu byłam tak zapłakana, że uspokoiłam się dopiero w Koluszkach. Potem spędziłam bardzo dużo czasu w pociągach, przez rok jeździłam do Bielska w każdy weekend i pół tygodnia byłam chora, jak stamtąd wracałam. Po dwóch latach Monika czuła się już na tyle silna, żeby wrócić do Łodzi, co było dla mnie totalnym świętem. Ten jej powrót symbolizował rozpoczęcie nowego etapu, oznaczał, że jest gotowa stawić czoło rodzinnemu miastu, czyli zmierzyć się z rzeczywistością sprzed wypadku, skonfrontować z sąsiadami, przyjaciółmi, znajomymi. W Bielsku-Białej było komfortowo, mogła się odciąć od przeszłości i na nowo poukładać wszystko w głowie. 

 

Siostry Marta i Monika Kuszyńskie dziś
Fot. archiwum prywatne

Siostry Kuszyńskie dziś: Marta - projektantka mody, Monika - piosenkarka

 

 

Jesteśmy z Moniką bardzo zżyte, więc nasi partnerzy muszą to zaakceptować. Ta więź nie słabnie z wiekiem, tylko się umacnia. Mamy współodczuwanie – w tych samych dniach czujemy się podobnie, mamy podobny nastrój. Jak mnie boli głowa, to Monika też ma ból głowy. Był nawet taki okres w naszym życiu, że trochę sztucznie starałyśmy się odseparować. Siostra miała obawy, czy znajdę sobie partnera, który będzie akceptował to, że mamy taką bliską więź. Akurat ja nigdy nie miałam z tym problemu. Zawsze też jasno się wyrażałam: „Dla mnie najważniejsza jest moja siostra i zawsze tak będzie. Musisz to zaakceptować i w pewnym sensie ją pokochać, bo nie wyobrażam sobie, żeby między wami nie było co najmniej ciepłej relacji”.

 

Nasza sztuczna separacja szybko się skończyła. Stwierdziłyśmy, że nie będziemy z tym walczyć i otoczenie musi to zaakceptować. Zdajemy sobie sprawę, że czasami może to być nieznośne dla ludzi z zewnątrz, że jesteśmy aż tak blisko. Nasze zachowanie może być dziwnie odbierane – że dorosłe kobiety przytulają się i chichoczą jak wariatki. 

 

"My z siostrą mamy relację prawie perfekcyjną"


Miałam długie dzieciństwo, bo nie dość, że rodzice się ze mną cackali, to jeszcze rozpieszczała mnie siostra. Pokazywała mi świat, który w tamtym czasie był dla mnie zupełnie niedostępny – wyjście do restauracji czy kina. Bywało nawet, że brała mnie ze sobą na pierwsze randki z chłopakami, a ja czułam się tak swobodnie, że wchodziłam z nimi w dyskusje. (śmiech) Już wtedy ci mądrzejsi wiedzieli, że muszą ze mną trzymać. Zorientowali się, że moje zdanie jest ważne dla Moniki. 

 

Okładka książki
Fot. Edipresse

Książka "Drugie życie"

 

 

Monika jest moim guru. To najmądrzejsza osoba, jaką znam, w sensie mądrości życiowej. Nauczyła mnie akceptacji tego, co przynosi życie. Często dyskutujemy, czy to, co nas spotyka, ma ukryty cel. Czasami wydaje nam się, że tak, czasami wręcz przeciwnie. Jestem zodiakalnym Bliźniakiem i notorycznie wpadam w totalne skrajności. Czasami jestem racjonalna i nie widzę krzty magii w świecie, a za chwilę zauważam same wróżki. Monika potrafi uporządkować ten mój chaos myśli. Możemy w nieskończoność dyskutować i za każdym razem wyciągamy nowe wnioski. I nie oceniamy. Dlatego możemy sobie mówić naprawdę wszystko. 

 

Monika jest przy mnie swobodniejsza, otwiera się w niej dziecięca natura, jest bardziej sobą. Dla niektórych to szokująca różnica. Ostatnio powiedziała mi, że jak się tylko pojawiam, to ona dużo więcej przeklina. Właściwie w ogóle zaczyna przeklinać. (śmiech) I bardzo dobrze! Przez to, że zawsze była tą starszą siostrą i z natury jest bardziej stonowana, często zachowuje się w taki ugrzeczniony sposób. Ja jestem bardziej butna i widzę, że przy mnie Monika robi się odważniejsza. 


Nie musimy do siebie dzwonić codziennie czy widywać się w określonej częstotliwości. Jest potrzeba, to dzwonimy, nie ma czasu się spotkać – absolutnie to szanujemy i nie robimy sobie wyrzutów. Jeśli ludzie są bardzo blisko ze sobą i mają podobną wrażliwość, to rzadko się ranią, bo jak się ranią, to dobrze wiedzą o tym, że się ranią. A jak wiedzą i kochają tę osobę tak prawdziwie, to raniąc ją, ranią samego siebie. Dlatego my z siostrą mamy relację prawie perfekcyjną. Naprawdę nie przesadzę, jeśli tak powiem. 

 

Rozmawiała Marzena Rogalska

 

Więcej w grudniowym numerze magazynu "Uroda Życia", już w kioskach.

 

Agnieszka Grochowska na okładce Urody Życia, grudzień 2015
Fot. Bartek Wieczorek / LAF AM

 

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale szybko zamieszkali razem. Teraz czeka ich wielka zmiana!

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MARYLA RODOWICZ o poczuciu zawodowego niedocenienia, związkach – tych „gorszych, lepszych, bardziej udanych” i swoim azylu. KAROLINA GILON I MATEUSZ ŚWIERCZYŃSKI: ona pojechała do pracy na planie telewizyjnego show, on miał przeżyć przygodę życia jako uczestnik programu… MAREK TORZEWSKI mówi: „W miłości, która niejedno ma imię, są dwa kolory. Albo biel, albo czerń. A ja mam tę biel, a to wielkie szczęście…”.