WYWIADY VIVY!

Zuzanna Bijoch: „Wszyscy cię kochają do momentu, gdy pojawi się następna muza, nowa twarz”

„Nigdy nie uważałam siebie za piękność, i do dziś tak jest”

Krystyna Pytlakowska 8 czerwca 2020 06:28

W ramach cyklu Archiwum VIVY!: wywiady przypominamy rozmowę Krystyny Pytlakowskiej z Zuzanną Bijoch. Wywiad ukazał się w lipcu 2015 roku w magazynie VIVA!.

Magazyn VIVA! Zuzanna Bijoch wywiad

Pracowała dla największych, jak Armani, Dior, Givenchy, Gucci, Chanel, Versace. Była twarzą kampanii reklamowych Prady, Toma Forda, Sergio Rossi. Miała okładki  zaczęło się od zdjęcia w polskim młodzieżowym piśmie. O drodze do światowej elity top modelek, cieniach i blaskach życia w świetle reflektorów i marzeniach Zuzanna Bijoch opowiada Krystynie Pytlakowskiej.

Masz trzynaście lat, wkładasz w kopertę zdję-cia i wysyłasz na konkurs do redakcji „Bravo Girl”. Nie mogłaś wiedzieć, co z tego wyniknie. Marzyłaś w ogóle o życiu modelki?

Wszystko działo się jakby poza mną. Modeling to specyficzny zawód, inni mają tu więcej do powiedzenia niż sama modelka. Agencja wysyła cię do Nowego Jorku, do Japonii, do Paryża, rezerwują bilety, hotele. Czy myślisz, że uczennica ostatniej klasy podstawówki jest w stanie świadomie sobą pokierować?

A gdyby redakcja „Bravo Girl” się do ciebie nie odezwała? Byłabyś bardzo rozczarowana?

To moja starsza siostra Julia wysyłała swoje zdjęcia, a ja chciałam zrobić wszystko tak jak ona. Zawsze ją naśladowałam. Odkleiłam więc z albumu rodzinnego jakieś fotografie – pewnie plamy po nich są tam do dziś. A potem byłam w szoku. Pojechałyśmy z Julką na konkursowy pokaz mody, przeszłyśmy się po wybiegu, porozmawiałyśmy z każdym z jurorów. Nie wiedziałam, że to byli agenci z różnych agencji na świecie. I wygrałam. Ale nie miałam pojęcia, na czym to będzie polegało. Do dzisiaj pamiętam pytanie koleżanki: „Czy będziesz gotowa przeprowadzić się do Paryża?”. Wtedy do mnie coś dotarło. Ale i tak traktowałam to wszystko tylko jak przygodę. Już byłam szczęśliwa, dostając upominki, kosmetyki, suszarkę, lokówki. No i odbyła się sesja okładkowa dla „Bravo Girl”. Myślałam: Super, że koleżanki zobaczą tę okładkę. Ale tak naprawdę o wiele ważniejsze było dla mnie, żeby dostać się do gimnazjum francuskojęzycznego.

 I dostałaś się?

Dostałam, zawsze dobrze się uczyłam. Pomyślałam wtedy, że to się fajnie składa, bo jeżeli rzeczywiście będę musiała wyjechać do Paryża, może już trochę poznam język.

 Udawało Ci się godzić naukę w szkole z pracą modelki?

Musiałam dokonać wyboru, bo akurat ta szkoła wymagała obecności. Nie da się niczego robić połowicznie. Przez następny rok uczyłam się więc w tym gimnazjum, ale w sumie dobrze się składało, bo agencja D’Vision, z którą do dziś współpracuję, powiedziała, że nie chcą, abym za wcześnie zaczynała, abym jeździła do Nowego Jorku i robiła pokazy. Jeśli dziewczyna nie jest gotowa, może się bardzo łatwo spalić. Dopiero po roku pojechałam do Japonii. Ale i tak pierwszą okładkę miałam wcześniej, we wrześniu. To było w Grecji, w młodzieżowej edycji amerykańskiego „Teen Vogue”. Nie miałem jeszcze żadnego portfolio, tylko polaroi-
dy, a jednak zostałam wybrana na tę okładkę, co się podobno bardzo rzadko zdarza.

Czy wtedy miałaś już determinację, by zrobić wielką karierę jako modelka?

Nie. I do dzisiaj jej nie mam. Wydaje mi się, że po prostu miałam szczęście, bo fotografowie, agencje, reklamodawcy i redakcje zgłaszali się do mnie, zanim zdążyłam pomyśleć, czego tak naprawdę chcę. Miałam też szczęście, że byłam w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Moja kariera budowała się sama, krok po kroku.

 Wtedy zrezygnowałaś z zamiaru studiowania matematyki?

Nigdy nie zrezygnowałam, cały czas tę matematykę mam w tyle głowy. I kiedyś ten plan zrealizuję. Sądzę, że to los za mnie zdecydował.

Zuzanna Bijoch, VIVA! MODA, 1/2017
Fot. Zuza Krajewska/LAF AM

 No właśnie, kiedy startowałaś w konkursie „Bravo Girl”, miałaś 170 centymetrów wzrostu. Gdybyś się na nich zatrzymała, nie miałabyś czego szukać na wybiegach.

Ale urosłam w ciągu roku osiem centymetrów. Moja siostra Julka niestety jest ode mnie sporo niższa. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że 176 centymetrów to absolutnie minimum, jeśli chodzi o pokazy i pracę za granicą. A ja mierzę 178 centymetrów. Ale kariera mojej siostry, która jest ode mnie ładniejsza, została przekreślona.

 Nie uważasz, że jesteś ładna?

Nigdy nie uważałam siebie za piękność, i do dziś tak jest. Zawsze jednak byłam najwyższa w klasie. Szczerze mówiąc, nie przywiązywałam wagi do wyglądu. Miałam krótkie włosy, chodziłam w dresie. To Jula była „ta śliczna”, a ja urwis z siniakami na kolanach. I popatrz, jakie to przewrotne, że to ja wylądowałam w świecie glamour, takim pięknym i błyszczącym. Ale to nieprawdziwy świat.

 Nie ma w nim uczuć?

To świat iluzji. Nie mam co do niego złudzeń, wszyscy cię kochają do momentu, gdy pojawi się następna muza, następna nowa twarz. Wtedy zapominają o tobie.

Zuzanna Bijoch, VIVA! MODA, 1/2017
Fot. Zuza Krajewska/LAF AM

 Ale Ty ciągle jesteś na samej górze. Wśród 30 najlepszych modelek świata.

Bo, jak powiedziałam, mam szczęście – udało mi się nawiązać na tyle mocne relacje z projektantami i fotografami, że zapraszają mnie na okładki magazynów, a to właśnie okładki w tym świecie liczą się najbardziej.

 Jakie to było uczucie, gdy zobaczyłaś siebie pierwszy raz na zagranicznej okładce?

Niesamowite. Najpierw był „Vogue”, potem francuskie „Numero”. Z każdego kiosku wyzierała moja twarz. I wzięłam udział w kampanii Prady. Podczas pokazu w Mediolanie czułam się tak, jakbym była kompletnie odrealniona, jakby to wszystko dotyczyło nie mnie, lecz kogoś, na kogo tylko patrzę z zewnątrz. Jest w tym coś bardzo pociągającego, próżność zostaje zaspokojona, ale z drugiej strony trzeba mieć do tego dystans. I cały czas opierać się na ludziach, którzy są prawdziwi, którzy są wierni, z którymi ma się porozumienie. To moja baza.

 Kto jest w tej Twojej bazie przyjaciół?

Kilka modelek, naprawdę superdziewczyn, jedna osoba, która pracuje przy produkcji pokazów, i moi przyjaciele spoza branży.

 Chodzisz na castingi?

Na początku chodziłam, ale teraz już nie muszę. Wszyscy mnie znają, wiedzą, jak wyglądam, i wiedzą też, czy chcą ze mną pracować. To dobrze, bo nie muszę wystawiać się na pokaz. Pamiętam, że w pierwszym sezonie mojej pracy wchodziło się do pokoju, gdzie był projektant, stylista, dyrektor castingu i trzeba było z nimi chwilę porozmawiać, przejść się jak na wystawie rasowych koni. Sztuczne, nienaturalne, czułam się uprzedmiotowiona. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić.

Zuzanna Bijoch, VIVA! MODA, 1/2017
Fot. Zuza Krajewska/ LAF AM

Wybór do kampanii Prady był dla Ciebie wielkim sukcesem.

Tak,  bo poczułam, że to już jest to, co powinnam robić. Prada zawsze wyznacza nowe trendy. I jeśli chodzi o urodę, i kanony piękna.

 Ile lat wtedy miałaś?

Szesnaście. Wybrali osiem dziewczyn, co nie znaczyło, że którakolwiek z nas weźmie udział w pokazie. Cały dzień pracownicy domu mody robili nam przymiarki i pokazywali Mucci Pradzie. I znowu szczęście mi dopisało. Kiedy poprosili, żebym ubrała się w coś z kolekcji i przeszła po wybiegu, już wiedziałam, że jeśli strój został na mnie zaakceptowany, to moja uroda pasuje do kanonu. Ale jeszcze nic nie zostało powiedziane do końca poza tym, że mam pojawić się na przymiarkach.

 Denerwowałaś się?

Wiele mnie to kosztowało, bo to był pokaz, który potrafi ustawić całą karierę. Pojechałam tam o północy. Zdziwiłam się, że było jeszcze 20 dziewczyn. Po czterech godzinach  powiedzieli, że możemy pójść do domu i że oni się skontaktują z agencją. A pokaz miał być tego samego dnia wieczorem. I w tym momencie było mi już całkiem obojętne, czy zadzwonią czy nie. Chciałam tylko spać. Ale ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, zadzwonił telefon z agencji.

 No i zostałaś dziewczyną Prady.

Prada podpisała ze mną ekskluzywny kontrakt na look do kolekcji Miu Miu. Chodziło o przy-
miarki nowych sukienek, wykańczanych na modelkach, które inspirują producenta. Tak jakby szyte u krawcowej dla określonej osoby, pod jej urodę, karnację i figurę. I cały dzień na obcasach, jak żywy manekin.

 A co się stało ze światem glanów i tenisówek, który tak lubiłaś?

Nic, on nadal jest. Zobacz, właśnie mam trampki na nogach. Na obcasach w ogóle nie umiałam chodzić. Kiedy tylko mogę, ubieram się w rzeczy, jakie mam we własnej szafie, stosowne do mojego wieku.
A zapachu lakieru do włosów, tapirowania, malowania paznokci u stóp co chwilę, bo z jednego pokazu na drugi zmienia się kolor, wprost nie znoszę. Jednak wiem, że coś za coś.

 Gdy Twoje koleżanki idą na dyskotekę albo flirtują z chłopakami, Tobą zajmują się fryzjerzy i makijażyści. To okropne nie być panią samej siebie?

Dokładnie tak. Czasem w Paryżu wcale nie mam czasu na sen, bo prosto z ostatnich przymiarek idzie się na pokaz. Zarywa się całą noc, siedząc i czekając. Nie można nawet skupić się na czytaniu – a ja bardzo lubię czytać. Po Fashion Week w Nowym Jorku, w Londynie, w Mediolanie czy w Paryżu jestem kompletnie wykończona. Zasypiam na stojąco. Przesypiam każdą podróż samolotem, bo muszę pojawić się świeża, jakby prosto z salonu piękności. Nikogo nie obchodzi, że jestem zmęczona, że leciałam wiele godzin. Trzeba cały czas być zmobilizowanym, żeby fizycznie dać radę.

Nie masz poczucia, że coś Ci ucieka? Kiedy zaczęłaś, byłaś przecież dzieckiem?

Normalne dziecko może powiedzieć, że ma dość i chce do domu. Ile razy miałam to zdanie na końcu języka, a musiałam zachowywać się jak osoba dorosła. Prowadzić dorosłe rozmowy i to bardzo konkretne. I cały czas pomiędzy pokazami jeździłam do Polski, do szkoły. Dobrze, że nauczyciele mi pomagali. Zaliczałam przedmioty w trybie indywidualnym.

Maturę jednak zdałaś z wyróżnieniem.

Zdałam, i to jest bardzo dobrze. Gdybym chciała dostać się na studia, nie byłoby żadnego problemu, ale uznałam wtedy, że jeszcze w modelingu nie powiedziałam ostatniego słowa.

 Uodporniłaś się na porażki i rozczarowania?

Czy ja wiem? Zaczęłam od rozczarowania. Jeszcze przed pokazem Prady w Nowym Jorku był pokaz Marca Jacobsa, nowojorskiego odpowiednika Prady. Już robiłam przymiarki, już byłam w drodze na sesję, gdy zadzwonił agent, mówiąc, żebym nie jechała, bo Jacobs zmienił koncepcję i chce mieć blondynkę, a nie brunetkę. I dodał: „Jakaś dziewczyna jest teraz tak bardzo szczęśliwa, jak ty nieszczęśliwa”. I to była prawda.

Płakałaś?

Bardzo, bo to wszystko zdarzyło się za szybko. Najbardziej bolesny był ten pierwszy pokaz. Później też byłam usuwana z niektórych, ale dziś wiem, że to jest normalne. Zdarza się to nawet top modelkom. Ostatnio Louis Vuitton wycofał z pokazu połowę światowych modelek, bo doszedł do wniosku, że chce mieć nowe twarze. Ale później, kiedy wzięłam udział w kampanii Prady, wszyscy mnie już chcieli. Ustawiła się kolejka – 70 pokazów, jeden po drugim. Najgorzej, kiedy znajdujesz się w tłumie nieznanych dziewczyn. Modelka, żeby mieć szansę, musi być zauważona, musi gdzieś zacząć.

Nie miałaś ochoty wtedy zatrzasnąć za sobą drzwi?

Miałam, płakałam rodzicom w słuchawkę: „Pakuję się i wracam do domu”. Odpowiedzieli, że mogę wrócić, ale powinnam jeszcze dać szansę samej sobie. Teraz wiem, że nawet jak jest dobrze, nie można się tym upajać, bo za chwilę może się to zmienić. I podobnie, gdy jest źle, karta może się odwrócić.

 Cały czas jesteś czujna, przygotowujesz się psychicznie na gorsze momenty?

Staram się budować niezależność, nie polegając tylko na widzimisię innych osób. Przyjaźnię się z ludźmi, których życie nie opiera się wyłącznie na modzie. Nie przywiązuję się do swojego wizerunku modelki.

 Wiem, że piszesz wiersze.

Piszę, i to jedna z moich pasji. To znaczy była, bo nie piszę już tak często. Chociaż przelewanie myśli na papier jest naprawdę fajne. Ale nadal wszystko notuję: moje myśli, spostrzeżenia. Może kiedyś to wykorzystam.

A nie marzysz, żeby bogato wyjść za mąż?

Nie, ja zdecydowanie muszę do wszystkiego dojść sama.

 I sama budujesz swoje życie w Nowym Jorku?

Dopiero dwa lata mijają, odkąd się tam przeprowadziłam na stałe. Przedtem mieszkałam z rodzicami w Katowicach. Miałam tam azyl, ale i tak większość czasu spędzałam w samolotach. Teraz moje życie się zmieniło. Musiałam znaleźć mieszkanie, wszystko sama ogarnąć. Nikt mi nie pomagał. I poradziłam sobie. Nowy Jork jest wspaniały. Można tam pójść na imprezę o czwartej nad ranem, można o drugiej w nocy zjeść kolację, wszystko jest otwarte 24 godziny na dobę. Ma jednak swoje minusy – ludzie są tam w ciągłym  biegu, w ciągłym pędzie. Usiądziesz w kawiarni i po dwudziestu minutach widzisz, że przy sąsiednich stolikach siedzą już całkiem inne osoby. Można się poczuć jak ryba wyrzucona na brzeg, której brakuje powietrza.

 Tęsknisz za domem?

Bardzo. W Katowicach są rodzice, siostra. Każdego dnia jesteśmy w kontakcie, relacje z rodziną są dla mnie najważniejsze.

 A myślisz o tym, co będzie dalej, kiedy znowu staniesz przed wyborem: albo-albo?

Na pewno kiedyś tak będzie. Każdy jednak w swoim  życiu musi zrobić to, na czym mu aktualnie zależy. Ja widzę siebie jako maklera giełdowego. Świat giełdy wielkich finansów tak mnie pociąga, że aż mam dreszcze, kiedy o nim pomyślę. Wiem jednak, że ten plan jest do osiągnięcia. Wiem też, że dużo mnie ominęło – szkolne wycieczki, prywatki, ale też bardzo dużo dostałam w zamian. Mój tata mówi, że wygrałam los na loterii, żebym więc to ceniła. To cenię. 

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Maciej Musiał zadzwonił do Dagmary Kaźmierskiej z przeprosinami. Wcześniej zamieścił w sieci niestosowny komentarz

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MAŁGORZATA ROZENEK-MAJDAN: czy tęskni za mediami, kiedy znowu… włoży szpilki i dlaczego wpada w „dziki szał”, gdy przegrywa. MICHAŁ WRZOSEK: kiedyś sam się odchudził, dziś motywuje i uczy innych, jak odchudzać się z głową. EWA SAMA swoje królestwo stworzyła w… kuchni domu w Miami. ONI ŻYJĄ FIT!: Lewandowska, QCZAJ, Steczkowska, Chodakowska, Klimentowie, Jędrzejczyk, Danilczuk i Jelonek, Paszke, Skura…