Reklama

Córka Romana Polańskiego, która dzisiaj świętuje 32 urodziny jakiś czas temu przyznała, że walczy z alkoholizmem. Morgane Polański nieustannie jest aktywna w mediach społecznościowych. Co więcej, sowje życie na dobre związała z branżą wilmową. Tego, co będzie robić w przyszłości, była pewna od samego początku.

Reklama

[Ostatnia aktualizacja: 20.01.2025 rok]

[Ostatnia publikacja na VUŻ i VIVA! Historie: 22.01.2025 r.]

Morgane Polański - jak dziś wygląda jej życie?

W życiu jedynej córki Romana Polańskiego wiele się zmieniło. Morgane, owoc miłości reżysera oraz francuskiej modelki i aktorki Emmanuelle Seigner, dzsiaj, czyli 20 stycznia skończyła 32 lata. Młoda gwiazda od dawna pragnęła pójść w ślady swoich rodziców. I chociaż w świecie filmu do tej pory nie dorównała ojcu, ma już na koncie kilka mniejszych oraz większych ról. Przez kilka lat wcielała się jedną z głównych postaci w „Wikingach" - córkę Karola II Łysego.

Przypomnijmy, że karierę zaczęła jako 9-latka w filmie „Pianista". Wcieliła się wówczas w postać małej, bezimiennej dziewczynki z klatką dla ptaków na Umschlagplatzu. Niedługo potem zachwyciła w kolejnych produkcjach, takich jak: „Żona". „The French Dispatch”, „The Palace”, czy wcześniej wspomniany serial „Wikongowie".

Morgane Polański z mamą:

Artystka prowadzi również konto na Instagramie, które śledzi niemal 120 tysięcy osób. Mimo to rzadko publikuje w sieci zdjęcia i nagrania. Nie jest wylewna w pokazywaniu swojej codzienności. Gdy nieoczekiwanie podzieliła się informacją o swojej walce z alkoholizmem i innymi używkami, jej fani nie kryli zaskoczenia. Jednak w marcu 2022 Morgane Polański przyznała, że od dwóch lat pozostaje w trzeźwości. Zapewniła również, że wspiera wszystkie osoby, które przechodzą, to co ona. „16 marca 2022 mijają dwa lata mojej trzeźwości. Kiedy to piszę, odbiera mi mowę, to dla mnie bardzo emocjonalne. Dotychczas nie opisywałam tutaj tej podróży, ale wydaje mi się, że warto to zrobić dzisiaj. Aby podzielić się nadzieją, gdy ktoś może czuć się beznadziejny i bezradny. Aby przypomnieć, że na końcu tunelu zawsze jest światełko, nawet jeśli nie możesz dostrzec tam choćby przebłysku, że możliwe jest życie w wolności, dzień po dniu. Do każdego walczącego, zagubionego lub cierpiącego w milczeniu: widzę cię, słyszę cię", wyjaśniła wówczas.

img51rXng-a9882d6
Instagram: mpolanski

Zawodowo odnajduje się zarówno w świecie filmu, jak i modelingu. U boku swojej mamy wystąpiła nawet w kampanii Marca Jacobsa. Choć branża stała przed nią otworem, w wieku 17 lat temu zdecydowała się na wyjazd z Francji do Londynu. Tam podjęła studia na wydziale aktorstwa i reżyserii. Morgane jest więc absolwentką Drama Centre London oraz Central School of Speech and Drama.

Okazuje się do wyjazdu na studia przekonał ją ojciec, który doświadczenie w zawodzie również zdobywał w Wielkiej Brytanii. Dla 32-latki główną motywacją było jednak wyjście z szufladki. Nie chciała być postrzegana przez pryzmat sławnego ojca. Na wsystko chciała zapracować sama, a zdobycie dyplomu miało być jednym z kroków. „Wykonałam swoją pracę i dziś czuję, że nie muszę nikomu niczego udowadniać. Ukończenie studiów… po prostu dodało mi pewności siebie", zwierzyła się w jednym z wywiadów.

Dziś Morgane Polański spełnia się również jako reżyserka. Na swoim koncie ma aż 4 filmy krótkometrażowe, w tym „La Caresse” z 2017 roku.

CZYTAJ TAKŻE: Prasa huczała od plotek. Co naprawdę łączyło Barbarę Kwiatkowską-Lass i Alaina Delona?

Morgane Polański już wiele lat temu postawiła sobie jasny cel i doskonale wiedziała, jak będzie wyglądać jej przyszłość. Przypominamy rozmowę Beaty Nowickiej z Morgane Polański. Wywiad ukazał się we wrześniu 2015 roku w magazynie VIVA!.

Morgane Polański wywiad VIVY! o relacji z tatą

Roman Polański, Pani tato, w wywiadzie dla francuskiej prasy żartował, że jego „Taniec wampirów” na zawsze „zainfekował” Pani krew...

... sztuką (śmiech).

Tak opowiadał: „Moja córka miała cztery latka, kiedy powstał »Taniec wampirów«. Podczas wakacji zabrałem ją na kilka tygodni do Wiednia, gdzie całymi dniami asystowała mi przy próbach. Zrobiło to na niej tak ogromne wrażenie, że już wtedy postanowiła pójść w życiu tą drogą”.

Wtedy chciałam być reżyserem. I jestem pewna, że kiedyś będę. Pamiętam, że po powrocie z Wiednia namiętnie „reżyserowałam” w domu kolegów i koleżanki. Jak dzieci grały niezgodnie z moją wizją, to je... biłam. Czułam się absolutnym dyktatorem! Mama próbowała mi tłumaczyć, że nie mogę tak się zachowywać, ale nie rozumiałam dlaczego. Przecież nie trzymali się MOJEGO scenariusza! Kara słusznie im się należała! (śmiech).

Rozkosz bycia sobą, której człowiek doświadcza tylko w dzieciństwie. Pamięta Pani tamten Wiedeń?

Pamiętam wszystko. Kiedy po latach w londyńskiej szkole aktorskiej miałam poczucie, że coś mnie przerasta, że nie dam rady, mój nauczyciel zawsze powtarzał: „Przypomnij sobie, czym był dla ciebie teatr, zanim się tu pojawiłaś”, i ja wtedy słuchałam libretta z „Tańca wampirów” w niemieckiej wersji językowej. To jedyna rzecz, która mnie uspokaja, pozwala wziąć się w garść i zacząć od nowa. Momentalnie przenoszę się do tamtego świata, który zresztą widziałam miliardy razy, bo „Taniec...” grano również w Paryżu. Kiedy tato słyszał, że znowu idę do teatru Mogador na „Taniec wampirów”, mówił: „Zwariowałaś? Przestań oglądać w kółko ten spektakl”. Ale ja go uwielbiam. Śmieję się, że widziałam go już ze wszystkich miejsc na widowni.

Pani mama miała 21 lat, kiedy zagrała w filmie „Frantic” Romana Polańskiego. Pani w wieku 21 lat otrzymała rolę księżniczki Gisli w serialu „Wikingowie”. Pierwszą dużą rolę.

Mój tato zawsze mi powtarzał, że największym luksusem w życiu jest praca, która daje ci poczucie wolności. Bez względu na to, czym ta praca jest. Ja wiedziałam, że będę aktorką. Kiedy zdałam maturę, rodzice powiedzieli: „OK, no to jedź nauczyć się zawodu”. Tylko gdzie? Najpierw chciałam studiować w Stanach Zjednoczonych, zresztą myślę, że pewnego dnia pojadę do Nowego Jorku, ale wtedy miałam 17 lat i tato uznał, że to jest za daleko, że jestem za młoda, a poza tym jego zdaniem najlepsze szkoły są w Londynie, usłyszałam więc: „Jedź do Londynu”. To było idealne rozwiązanie, bo trasę Paryż–Londyn pokonuje się w dwie godziny i dwadzieścia minut od drzwi do drzwi. Mogłam wracać do domu w każdej wolnej chwili.

I tak znalazła się Pani w londyńskiej Central School of Speech and Drama.

Londyn to moje miasto. Miasto, gdzie zaczęłam dorosłe życie bez rodziców, choć nie mam pewności, czy w wieku 22 lat jestem już tak naprawdę dorosła. Pamiętam pierwsze wynajęte na tydzień mieszkanie. Rozpakowałam walizkę, omiotłam wzrokiem całość i powiedziałam sama do siebie: „No dobra, już tu jestem. Sama. I co ja teraz będę robić? OK, może pójdę i zrobię zakupy. Kupię sobie rzeczy do biegania”. Była chyba dziewiąta wieczorem, bum, zamykam drzwi i w tym momencie uświadamiam sobie, że nie mam kluczy. Mój Boże – pierwszy dzień, nie znam nikogo, nie wzięłam nawet telefonu! Koszmarne uczucie. Czułam się mała, zagubiona i nieszczęśliwa. Z opresji wyratował mnie gospodarz domu, ale potem, w innych mieszkaniach, miałam różne przygody: pękały mi rury, nie miałam wody, omal nie spowodowałam wybuchu gazu. Nawet nie udała mi się akcja – pełna lodówka.

Za daleko było na targ?

(Śmiech). Wręcz przeciwnie, bardzo blisko, w związku z tym moja lodówka była pełna jedzenia. Problem polegał na tym, że po dwóch dniach wszystko nadawało się do kosza na śmieci. Jedzenie w Londynie bardzo szybko się psuje, może dlatego, że mieszkamy na wyspie. Teraz kupuję na bieżąco, na targu obok. Po dwóch latach poszukiwań znalazłam swoje miejsce w północnej części Londynu. To jedna z ostatnich dzielnic, gdzie większość mieszkańców to Anglicy: ekscentryczni artyści, malarze, muzycy, pisarze. Kocham ten zakątek: jest cicho i zielono, ale wystarczy przejść kilka przecznic i masz poczucie, że jesteś we wnętrzu świata i słyszysz wszystkie języki. Uwielbiam Belsize Park, okolice Primrose Hill, Camden, Soho, targi warzywne na Hampstead Heath...

Od mojej koleżanki, która również mieszka w Londynie, usłyszałam, że to jest idealne miasto dla 20-latków. Ci starsi, którzy już mają pracę na etacie i dzieci, czują się zmęczeni i przytłoczeni jego wielkością.

Wielu moich znajomych mówi to samo. Ale mi ogrom tego miasta daje energię i nieograniczone poczucie wolności. Choć na początku nie było łatwo. Przyjaciele z Paryża, którzy przyjechali ze mną, rozproszyli się po całym mieście, trudno było się odnaleźć. Miałam też problemy z emocjonalnością Anglików, z ich zimną rezerwą, ironicznym dystansem. Potrzebowałam czasu, żeby się z tym oswoić, bo jestem bardzo francuska i lubię naszą łatwość wyrażania uczuć, swobodę mówienia prosto z mostu, co myślisz. To daje siłę, bo jest oczyszczające. Jak przyjechałam, miałam 17–18 lat, mówiłam sobie: „Boże, czuję się taka samotna, opuszczona, przecież nie mogę mówić, że wszystko jest OK, skoro nie jest OK”. Więc byłam Francuzką: z przyjaciółmi krzyczałam, płakałam, śmiałam się.

ZOBACZ TAKŻE: Krystyna Kołodziejczyk odrzuciła zaloty Romana Polańskiego. Nigdy nie żałowała swojej decyzji

Teraz mam wrażenie, że czuje się Pani radosna.

Wreszcie mam poczucie, że potrafię zaopiekować się sama sobą. Byłam nieszczęśliwa w Paryżu. To jest paradoks, bo jestem paryżanką, tam się urodziłam, tam jest mój rodzinny dom, moi bliscy, miejsca, które znam od zawsze, co mi daje poczucie bezpieczeństwa. W Paryżu wszystko jest proste, w zasięgu ręki, każda dzielnica jest mikrokosmosem, z twoją ulubioną kawiarnią, piekarzem, rzeźnikiem, targiem. A z drugiej strony nie lubię paryżan. Przez to, że w połowie jestem cudzoziemką, Polką, mam poczucie dystansu. Kocham to miasto, ale nie znoszę w paryżanach ich arogancji, tego niezasłużonego...

... i nieuzasadnionego poczucia wyższości. Mieszkałam tam kilka lat, znam to.

W moim rodzinnym mieście odnalazłam się dopiero, kiedy rodzice zapisali mnie do szkoły międzynarodowej, gdzie było dosłownie kilku Francuzów, a reszta to dzieci rodziców wszelkich narodowości, dla których Paryż był tylko przystankiem w podróży po świecie. Mieli otwarty stosunek do ludzi, otoczenia, mniej zaściankowy i konserwatywny niż paryżanie. Nie bali się inności po prostu. Koledzy mieli w nosie, kim są twoi rodzice, skąd pochodzisz, w co jesteś ubrana, jaki masz kolor skóry i z jakim akcentem mówisz. Najważniejsze było, kim ty jesteś, co myślisz. Moi najbliżsi przyjaciele z tej szkoły są teraz ze mną w Londynie.

Morgane Polański, VIVA! wrzesień 2015, Main Topic
Agnieszka Kulesza i Łukasz Pik

Czuje się Pani Polką?

Jestem tak samo Polką, jak Francuzką. Mój tato jest Polakiem. Śmieszne, bo jak byłam mała i ktoś mi mówił, że mój tato mówi po francusku z akcentem, oburzałam się, że to nieprawda, bo od urodzenia słyszałam, że on tak właśnie mówi. To była melodia głosu mojego taty. Oczywiście teraz, kiedy oglądam jego dawne filmy, słyszę ten akcent i to mnie rozczula.

Pierwsze słowo, które usłyszała Pani od taty po polsku?

Już nie pamiętam: (po polsku) dzień dobry, kochanie; bardzo dobrze; może, może... (śmiech).

Mieliście swoje rytuały?

Graliśmy razem w szachy i w karty. Przepadałam za grą w „Zabójcę”. Potrzeba było do niej więcej osób, zaciągaliśmy zasłony, gasiliśmy światło i detektyw zaczynał prowadzić śledztwo. Każdy miał prawo mówić prawdę oprócz tego, kto zabił. Pasjonowały mnie te tajemnice. Poza tym bardzo dużo malowaliśmy, to tato nauczył mnie rysunku, opowiadał o malarstwie. Przez wiele lat czytał mi na dobranoc każdego wieczoru, jak tylko był w domu. Oboje uwielbialiśmy ten moment. Ostatnia książka, jaką przeczytaliśmy razem, to „Trzej muszkieterowie” Aleksandra Dumas. A ponieważ czytaliśmy ją w malutkich kawałeczkach – bo ja bardzo szybko zasypiałam – rok zajęło nam przeczytanie całości (śmiech).

Kiedy zadzwoniła Pani do domu, że dostała dużą rolę w serialu...

... oboje rodzice byli ze mnie dumni. Zawsze mnie wspierają. Niedawno z przyjaciółką napisałyśmy scenariusz filmu krótkometrażowego i – mam nadzieję – wkrótce będziemy mogły go nakręcić. Czasami mam poczucie, że dorosłam na planie filmów taty. Wszystko mnie interesowało, każdy drobiazg. Chodziłam za charakteryzatorką, kostiumologiem, operatorem, reżyserem planu i podglądałam, na czym polega ich praca. Namiętnie podglądałam tatę: jak się zachowuje wobec całej ekipy, jak traktuje aktorów, jak oni na niego reagują jako reżysera, ale też człowieka. Dzięki tacie wiem, jaka to jest odpowiedzialność, jak dużo trzeba się nauczyć. Więc na razie grzecznie się uczę.

I Pani gra. Księżniczka Gisla jest trochę od Pani młodsza i żyje w bezwzględnych czasach, szczególnie dla młodej dziewczyny. Nauczyła się Pani czegoś od niej?

Żeby nie dać się zadeptać mężczyznom. Kiedy ona czegoś chce, potrafi o to zawalczyć. I chce walczyć. Wolałaby umrzeć, niż zachować się nieuczciwie wobec samej siebie. Ma bardzo silny związek z ojcem. Ona czuje się księżniczką swojego ludu, myśli o nim, a jej ojciec nie do końca. Nie jest zbyt odważny, boi się, ale to nie znaczy, że jest tchórzem. Ma złożoną osobowość. Jego córka tak naprawdę nigdy nie wie, czego może się po nim spodziewać. Ale mimo wszystko się kochają. Zaskakują się nawzajem. Zresztą wydaje mi się, że gdzieś tam w zakamarkach ukryta jest jakaś część mnie, której nie zna ani tato, ani mama, ani najbliżsi przyjaciele.

Reklama

Z pewnością. I to dotyczy chyba każdego z nas. Rozmawiała Pani z tatą, pakując walizki do Londynu?

Nieustannie z nim rozmawiam. Zawsze kiedy dzwonię i skarżę się, że czuję się nieszczęśliwa, bo coś mi nie wychodzi, coś smuci, mój tato mówi: „Potraktuj to jako rodzaj doświadczenia, rodzaj poszukiwania, który przyda ci się i w życiu, i w aktorstwie. Piękno życia polega na tym, że żaden moment nie trwa wiecznie. Ani dobry, ani zły. Wszystko się odradza”. Pamiętam, jak byłam mała i wpadałam z jakiegoś powodu w panikę, wydawało mi się, że ten stan będzie trwał wiecznie. Tato pokazał mi drogę wyjścia. Jedno się kończy, inne odradza.

img42SjpF-eec3cec
Agnieszka Kulesza, Łukasz Pik
Reklama
Reklama
Reklama