Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015, 25/2015
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM
ARCHIWUM VIVY!

Krzysztof Daukszewicz po śmierci żony wychowywał synów samotnie. Jej odejście ich zbliżyło

„Każdy z nas żałobę przechodził samotnie”, mówił nam Grzegorz Daukszewicz

Krystyna Pytlakowska Konrad Szczęsny 21 czerwca 2023 13:11
Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015, 25/2015
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Satyryk, artysta kabaretowy, kompozytor, felietonista, osobowość telewizyjna. Krzysztof Daukszewicz od lat jest ważną częścią polskiej sceny rozrywkowej. Ostatnio jest o nim głośno za sprawą konfliktu z Piotrem Jaconiem, którego konsekwencją było odejście 75-latka ze „Szkła kontaktowego”. Jakie tajemnice skrywa prywatnie? Jego druga żona zmarła po długiej walce z chorobą w 2006 roku. Trzecią poznał w trakcie wywiadu. Jest dumnym ojcem dwójki (według niektórych źródeł czwórki) dzieci... Co mówił o rodzinie?

Krzysztof Daukszewicz – życie prywatne. Gdy pierwsza żona zmarła, wpadł w rozpacz

Ukochaną żonę, młodszą o cztery lata Małgorzatę Kreczmar (jej rodzicami była słynna aktorska para, Justyna i Jan Kreczmarowie), poznał dzięki jej bratu – poecie Adamie. Nie był on bowiem zadowolony z potencjalnego przyszłego szwagra (twierdził, że nie można z nim „ani pogadać, ani zaśpiewać, ani wypić”): jego siostra była wówczas zaręczona z Janem Parysem, który później zasłynął jako polityk – został ministrem obrony w rządzie Jana Olszewskiego. Dlatego też zdecydował się zapoznać Małgorzatę ze swoim przyjacielem, Krzysztofem Daukszewiczem. I okazało się, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, dla której ona rzuciła narzeczonego i związała się z satyrykiem. Zamieszkali razem, szybko zaszła w ciążę. Ale ślub wzięli dopiero, gdy ich starszy syn, Aleksander, miał pięć lat. Wszystko dlatego, że Krzysztof Daukszewicz musiał rozwieźć się z poprzednią żoną. 

Byli małżeństwem idealnym, doczekali się dwóch synów: Aleksandra i Grzegorza (według niektórych źródeł są jeszcze rodzicami Krzysztofa i Sylwii, ale możliwe, że są to dzieci z pierwszego małżeństwa satyryka). Ich szczęście zburzyła diagnoza, która zabrzmiała jak wyrok. Małgorzata zaczęła kasłać. Wszyscy myśleli, że to przeziębienie. Ale gdy dolegliwość nie ustępowała, udała się do lekarza. Szczegółowe badania pokazały, że był to rak płuc. Szybko rozwijający się, nie dający dobrych rokowań, mimo że lekarze bardzo o żonę Krzysztofa Daukszewicza walczyli. A on ukrywał przed synami, jaki jest stan ich mamy. Niestety, Małgorzata Kreczmar-Daukszewicz zmarła 25 października 2006 roku. Przeżyli razem blisko 30 lat. On wówczas załamał się, ale wiedział, ze musi pozostać silny dla dzieci. Starał się zastąpić im matkę i ojca. Troszczył się. A osiem miesięcy po śmierci żony poznał w trakcie wywiadu dziennikarkę, Violettę Ozminkowski. Oboje byli wówczas w żałobie: on po śmierci żony, ona siostry. To ich zbliżyło. Zaczęli się spotykać, spacerować, polubili się. Z czasem narodziła się między nimi silna więź, choć długo ukrywali swój związek w obawie o to, co powiedzą inni. Ślub wzięli na ukochanych Mazurach, w bardzo kameralnym gronie. Z dala od medialnego zgiełku.

Na Mazurach, w weekend majowy wzięliśmy ślub (...) Było tylko dwoje świadków: Jurek Niemczuk, scenarzysta m.in. „Rancza”, i jego żona. Tuż po ślubie chcieliśmy popłynąć na ryby, ale okazało się, że świadkowie urządzili nam wesele. Byli bardziej od nas przewidujący”, opisywał w rozmowie z „Polska Times” Krzysztof Daukszewicz. 

A jakie relacje satyryk ma z synami? Gdy byli dziećmi, nie bywał w domu zbyt często. Ciężar wychowania przejęła na siebie jego żona, Małgorzata. Ale gdy odeszła, on postanowił dać z siebie wszystko i zastąpić im matkę. Grzegorz Daukszewicz dziś ma 38 lat. Jest doskonale znany opinii publicznej: ukończył warszawską Akademię Teatralną, zagrał w hitowym „Na dobre i na złe”. Co mówił o relacji z ojcem? Poniżej przypominamy wywiad, którego udzielili „VIVIE!” w grudniu 2015 roku...

Czytaj także: Krzysztof Daukszewicz, gdy jego żona Małgorzata Kreczmar odeszła po ciężkiej chorobie, wpadł w rozpacz

daukszewicz z żoną
Fot. Krzysztof Daukszewicz i Małgorzata Kreczmar- Daukszewicz, 1992 rok, fot. ZENON ŻYBURTOWICZ/EAST NEWS

Krzysztof Daukszewicz z drugą żoną, Małgorzatą Kreczmar

Krzysztof Daukszewicz z synem Grzegorzem – wspólny wywiad. Tak mówili o relacji

Są jak dwie krople wody. Ten sam wdzięk, uśmiech, specyficzne poczucie humoru. Daukszewiczowie – ojciec i syn. Satyryk i aktor. Artyści, a mimo to zgrani, zgodni i bardzo sobie bliscy. O tym, dlaczego Grzegorz nie został policjantem, a Krzysztof politykiem, o pieniądzach, wychowaniu i łowieniu ryb opowiadają w miejscami poważnej rozmowie z Krystyną Pytlakowską.

Po trzech miesiącach telefonowania, próśb o wstawiennictwo u żony Wioli, dogadywania terminu, wreszcie są obaj w tym samym miejscu i w tym samym czasie. Kiedy w końcu siedzimy przy długim stole w domu Daukszewicza – ojca, trudno mi uwierzyć w taki sukces, bo obaj pracują jak wariaci, jeden na planie filmowym, drugi jeździ po Polsce. Jak zacząć tę rozmowę, żeby nie była sztywna, banalna, nieciekawa i pełna patosu? Ale patos jest im obu tak samo obcy, jak banał czy sztywność. Są po prostu sobą, jeden to znany satyryk, drugi – młody aktor, który zdobył popularność w serialu „Na dobre i na złe”, a kobiety uważają, że jest szalenie przystojny.

Krystyna Pytlakowska: Widzę popielniczkę. Palicie?

Grzegorz: Ja zacząłem na studiach teatralnych i nie mogę przestać.

Krzysztof: Ja paliłem i rzucałem, paliłem i rzucałem. Teraz jestem na etapie niepalenia. Ilekroć rzucałem, coś mi się przytrafiało. Za pierwszym razem płynąłem promem „Łańcut”. Na morzu było 10 w skali Beuforta. W którymś momencie powiedziałem: „Jak mam się utopić, to przynajmniej z przytupem”. Doczłapałem się do baru, zamówiłem dużą lufę i poprosiłem o papierosa. I morze się uspokoiło. Gdy drugi raz rzucałem palenie, graliśmy w filmie z Laskowikiem, ja byłem kierowcą ciężarówki, a Laskowik kolejarzem, który prowadził parowóz. Smoleń był dróżnikiem. Kradli węgiel z pociągu i przynosili do budki przy szlabanie. A ja miałem taką rolę, że siedzę, czekam i palę. Kiedy odjechałem spod tego szlabanu, kupiłem po drodze papierosy. I znów zacząłem. Później nie paliłem dwadzieścia trzy lata, ale wkurzył mnie klecha w Olsztynie, który zrobił ze mnie oligarchę posiadającego trzy jeziora, co było nieprawdą. I znowu zapaliłem. A teraz od roku nie palę. Ale palcie sobie, mnie to nie przeszkadza.

Dziedziczy się po rodzicach to, co najgorsze?

Grzegorz: Myślę, że tak. Kiedy z moim starszym bratem i mamą bardzo ojca męczyliśmy, żeby przestał palić, postawił nam ultimatum, że rzuci, pod warunkiem że my tego nigdy nie spróbujemy.

Krzysztof: Ale przyłapałem was obu, gdy poszliście na stację benzynową pod pretekstem kupienia kanapki, a tak naprawdę chcieliście się najarać. Zobaczyłem was. Spełniłem pogróżkę i też zacząłem palić, ale to nic nie dało.

Grzegorz: A ja żadnych anegdot palacza nie pamiętam. Palić zacząłem od „sępienia”. Na studenckiej imprezie potrafiłem wysępić całą paczkę, potem sam zacząłem kupować. A kończąc wątek fajek, koledzy z planu „Na dobre i na złe” śmieją się ze mnie, bo od nich też sępię papierosy. Komentują, że taki aktor, artysta, a pieniędzy na własne fajki nie ma. Pozdrawiam więc ich serdecznie. A kiedy nie gram, sępię od Wioli – żony taty. Jest w szponach nałogu i papierosy ma zawsze.

Mogę być z wami szczera? Potakujecie, więc powiem to, co myślę: jesteście identyczni, trudno Was odróżnić.

Krzysztof: Ty się nie śmiej, pokażę ci zdjęcie z mojego balu maturalnego, gdzie tańczę w pierwszej parze poloneza, mam 18 lat i jestem tak podobny do Grzesia, jakby ktoś z nas zdarł skórkę.

Grzegorz: Zdania są podzielone. Dużo osób mówi: wykapany ojciec albo wykapana mama. Ale większe podobieństwo dostrzegam do taty.

Czytaj także: Żona Krzysztofa Daukszewicza zawsze stoi za nim murem. Poznał ją podczas wywiadu, oboje przeżywali ból straty bliskich

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015, 25/2015
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015

Był brunetem?

Krzysztof: A nie widać?

Grzegorz: Był czarny i miał czarną brodę.

I opowiadał Ci bajki na dobranoc, a Ty się go bałeś?

Grzegorz: To mama czytała mi bajki, tata miał za mało czasu. Późno wracał po koncertach.

To może Ci śpiewał?

Grzegorz: Ciągle śpiewał, jak pisał coś nowego, od razu musiał to zaśpiewać. I często puszczał nam piosenki z płyty. Swoje oczywiście. Większość z nich znam więc na pamięć. A poza tym zabierał nas na ryby i na grzyby.

Krzysztof: W lesie mówiłem mu: „Grzesiu, idź na lewo, przeczucie mi mówi, że tam jest prawdziwek”. Biegł i znajdował go. Tak stał się fanem grzybów. A później zaczęliśmy jeździć na ryby. Miałeś chyba z siedem lat?

Grzegorz: Gdy złowiłem tego karpia? Oj, więcej, jedenaście chyba.

Krzysztof: Karp miał sześć kilo, trzymałem Grzegorza za pasek od spodni, bo wciągnąłby go do stawu.

Grzegorz: Tak moja przygoda z łowieniem się zaczęła i skończyła, bo tata zażądał, żebym jak każdy wędkarz rybę zabił i wypatroszył. Odmówiłem, jeść mogę, ale zabijać nie.

Krzysztof: Ja z reguły wypuszczam ryby, jeśli jednak mam zabrać do domu, wolałbym, żeby się nie męczyła po drodze. Trzeba więc ją pozbawić życia. I mówię to jako prezes koła wędkarskiego artystów scen polskich.

Te ryby są dla Ciebie cholernie ważne. Pamiętam, że dzwoniłam do Ciebie do Norwegii kilka lat temu, a Ty mnie zwymyślałeś.

Krzysztof: Bo może akurat miałem branie, a ty mnie odciągałaś.

Grzegorz: Gdybyś zadzwoniła w czasie koncertu, obróciłby to w żart, ale nie, gdy wędkuje. Kiedy ja dzwonię w ważnej sprawie – zdarza się to dość rzadko, a tata mówi: „Hm, hm, dobrze, Grzesiu, ale ja muszę już kończyć”, wiem, że jest na rybach.

A Ty właśnie chciałeś zawiadomić, że się oświadczyłeś i będzie ślub.

Grzegorz: Tego jeszcze na szczęście nigdy nie pragnąłem mu powiedzieć, ale na przykład chciałem się pochwalić jakimś sukcesem, fajną rolą, nagrodą i wiem, że tata byłby bardzo zadowolony. Tylko chciałby to usłyszeć w innym czasie.

Czytaj także: Syn polskiego satyryka, aktor Na dobre i na złe przyznał się do uzależnienia od alkoholu!

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015, 25/2015
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015

Ale mu to wybaczasz, bo nauczyłeś się już chyba swojego ojca?

Grzegorz: Oczywiście, przecież mnie wytresował.

Jak się tresuje syna?

Krzysztof: Nie wiem, czy to można nazwać tresurą. Gdy umarła moja żona Małgosia, przez parę miesięcy chciałem być i ojcem, i matką, co to się troszczy w nadmiarze. Oni byli już na studiach, a ja: „Włóż szaliczek, zapnij kurteczkę, bo wiaterek. A może ci, synku, zrobić kanapkę?”.

Grzegorz: To było rozczulające, ale ja już miałem 22 lata i na przykład byłem z dziewczyną, którą przyprowadziłem do domu. A rano ojciec do mnie podchodzi, trochę spłoszony, bo nie bardzo wie, jak podjąć ten temat i pyta: „Grzesiu, ale mam nadzieję, że ty się zabezpieczasz?”.

Nigdy wcześniej nie prowadziliście takich rozmów?

Grzegorz: Nie, od tego była mama.

Krzysztof: Ale właściwie kto tu kogo pilnował? Przed Bożym Narodzeniem miałem koncerty w Londynie, potem w Wiedniu, a oni potrzebowali kasy, żeby kupić mi prezent pod choinkę. Dzwonią więc: „Tato, gdzie jesteś?”. „W Londynie”. „Ale wracasz do domu?”. „Nie, bo jadę jeszcze do Wiednia”. „Ale z Wiednia już do domu?”. „Nie, do Bydgoszczy, a potem do Wrocławia”. I wtedy słyszę od starszego syna: „Ojciec, ty nam się, kur*a, wymykasz spod kontroli”. Wtedy zrozumiałem, kto na kim tutaj trzyma łapę.

Sam jednak powiedziałeś, że Grzegorz nie był trudnym dzieckiem, a Ty nie jesteś trudnym ojcem. Że dla dzieci wszystko. W internecie oburzają się, że podobno podarowałeś synom komfortową chatę na Mazurach.

Krzysztof: Synowie dostali ten domek dlatego, że tam działo się wszystko, co było najlepsze w naszym życiu. Ten rok po śmierci Małgosi w 2006 roku zniosłem koszmarnie. Przepisałem domek na chłopaków, żeby mieli kawałek naszej pełnej wspomnień przeszłości. A ja kupiłem czterdziestoparometrowe mieszkanko, dwadzieścia kilometrów dalej. Ale w internecie piszą na przykład, że załatwiłem Grzesiowi telewizję, a mnie przecież w TVP nie ma od piętnastu lat. A od ośmiu to już wcale, bo gdy była rozmowa, że może bym coś porobił, ale żeby jak najmniej mówić o polityce, to odpowiedziałem, że mogę w ogóle o polityce nic nie mówić, pod warunkiem że sam o tym zadecyduję. Nikt mi nie będzie dyktował, co mam mówić czy robić.

Grzegorz: Wszystkie dzieciaki znanych rodziców mają ten sam dylemat. Kiedyś zerknąłem na komentarze pod moim nazwiskiem w portalu Filmweb, ktoś napisał, że daje mi jedynkę za nepotyzm. Sprawdziłem konta innych i widzę, że Maciek Stuhr i Antek Królikowski też mają jedynkę za nepotyzm, a Bartosz Opania dwójkę za nepotyzm i za to, że „kiedyś był ładny”.

Poza urodą oczywiście łączy Was jeszcze z ojcem poczucie humoru. Rozumiecie się w pół słowa.

Grzegorz: Jak się żyło razem tyle lat, to musieliśmy się tego nauczyć.

Krzysztof: Grzesiu ma jeszcze jedną umiejętność, która u mnie jest w rozmiarze szczątkowym. Jest świetnym parodystą. Gdy jeszcze studiował w szkole teatralnej, po powrocie do domu „pokazywał” nam Olbrychskiego albo Majchrzaka. Rewelacja.

Czytaj także:  Po latach wzięli cichy rozwód, mają dwoje dzieci. Ich rozstanie najbardziej dotknęło Annę Seniuk

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015, 25/2015
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015

Grzegorzu, do Akademii Teatralnej dostałeś się jako Daukszewicz i Kreczmar jednocześnie? Czy dlatego że umiesz parodiować?

Grzegorz: Ależ ja przez wiele lat nie zdawałem sobie sprawy, że jestem Daukszewicz i Kreczmar. Nic mi to nie mówiło. Tata był dla mnie tatą, a rodzina rodziną. Nie miałem więc „napinki”, że jestem wnukiem wielkiego Jana Kreczmara, wybitnego aktora, ojca mojej mamy. Dopiero w szkole teatralnej profesorzy lubili mi czasami dać prztyczek w nos.

Bolało? To mocno unerwione miejsce?

Mówili na przykład, że Kreczmar nigdy się nie spóźniał, a wręcz przychodził wcześniej. A ja przesypiałem poranne zajęcia, miałem więc przechlapane. W szkole jest sala Kreczmara i wisi tam portret mojego dziadka. Koledzy i koleżanki mówili więc: „To idziemy do dziadka Dauksza”. Szybko się do tego przyzwyczaiłem i nigdy mi „sodówa” nie odpaliła.

Krzysztof: Grzegorz przez skromność nie opowiada, że gdy poszedł zdawać egzamin do szkoły teatralnej i zobaczył portrety dziadka, wycofał się i powiedział, że nie zdaje.

Grzegorz: Wszystko ci się pomyliło. To Alek. Poza tym po maturze poszedłem na psychologię.

A podobno chciałeś być policjantem?

Grzegorz: Tak, albo weterynarzem. Chciałem być takim szlachetnym policjantem, ale mimo wszystko cieszę się, że nie poszedłem tą drogą. Gdy powiedziałem, że zdaję na psychologię, mama się ucieszyła. Nie chciała, żebym został aktorem.

A ojciec?

Grzegorz: Ojciec dawał mi dużą wolność.

Krzysztof: Jestem z zawodu nauczycielem, studiowałem pedagogikę i wiem, że najgorsze jest zmuszać własne dzieci do jakiegoś zawodu. Bo potem do końca życia może już nie być z nimi kontaktu.

Grzegorz: Jestem więc wdzięczny, że nie zabierałeś mi moich marzeń.

Krzysztof: Nigdy nie mówiłem: „Nie rób tego albo zrób to inaczej”, bo w ten sposób rodzice stają się wrogami własnych dzieci.

Grzegorz: To mama była nadopiekuńcza, tata mówił: „Ucz się na własnych błędach”. Mama wiedziała, że środowisko aktorskie jest hermetyczne i że trzeba mieć mocną psychikę, żeby się w nim odnaleźć.

Krzysztof: I chyba ją masz. A mnie środowisko nigdy nie interesowało, zawsze szedłem własną drogą. Kiedy raz na rok pojawiam się w jakimś towarzystwie, wszyscy się dziwią, z jakiego kąta wylazłem.

Grzegorz: Ja też tak mam. Gdy się gdzieś pojawię, koledzy mówią: „Grzesiek, to ty żyjesz?”. Ale mam paru serdecznych przyjaciół po fachu i przyjaciółek. Raz na jakiś czas umawiamy się na kawę czy piwo.

Krzysztof: Ja się na kawę nie umawiam. Zwłaszcza z politykami. Zawsze unikałem polityki, choć mieszkałem 500 metrów od sejmu. Łatwo było tam pójść i wsiąknąć. Jak Waldemar Pawlak był premierem, mówił, że ma dla mnie jakąś propozycję pracy, ale ja odparłem, że mnie to nie obchodzi. Tylko Stefan Niesiołowski ciągle mnie nęka, zdobył mój telefon, jak był wicemarszałkiem, a ja coś tam na niego nagadałem. Mniej więcej co pół roku do mnie dzwoni, gdy coś o nim wspomnę: „Czego pan się mnie czepia, panie Krzysztofie?”.

Grzegorz: Bogu dzięki, że nie poszedłeś w politykę. Ja polityków średnio szanuję.

Czytaj także: Razem na dobre i na złe. Oto niezwykła historia miłości Katarzyny Skrzyneckiej i Marcina Łopuckiego

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015, 25/2015
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015

Ale wysyłasz czasem ojcu SMS-y. Zamiast mu napisać: „Kocham cię, tato”, informujesz, że Palikot udał się do prymasa zgłosić apostazję.

Krzysztof: Ale chyba ze dwa razy wyznałeś mi uczucie, raz w środku nocy. Napisałeś: „Kocham cię, tato, i chcę, żebyś wiedział, że jestem w domu, że jestem twoim synem, dawaj ten numer konta”. Chciał mi zwrócić jakieś pieniądze.

Grzegorz: Chwila słabości, bo głowa słaba. Tato, nie czytaj publicznie naszej korespondencji.

Proszę, nie kłóćcie się przy mnie.

Grzegorz: Najczęściej kłócimy się o jakieś bzdury i zawsze w święta. Bo ludzie wtedy są bardzo nerwowi, zanim wyluzują przy barszczu. Natomiast ojciec i brat Alek, gdy się pokłócą, obrażają się na siebie. Takie męskie fochy. Po dwóch dniach ojciec wsuwa Alkowi pod drzwi karteczkę z napisem: „Rozejm”. A ja to lubię pokłócić się raz, a dobrze i zaraz potem normalnie rozmawiać.

Krzysztof: Są jednak takie dzieci i tacy rodzice, którzy zawsze znajdą powody do kłótni. Ja czasem przez dwa tygodnie nie mogę się do Grzesia dodzwonić. I wtedy lżę go najgorszymi słowami. Ale gdy się odzywa, to już nie ma problemu. Nie możemy się na siebie dąsać, zwłaszcza odkąd nie ma ich mamy.

Bardzo byliście wtedy zagubieni?

Grzegorz: Nie było łatwo. Akurat zdałem do szkoły teatralnej. Dostałem się w wir pracy, to mi pomagało. Przez dwa lata ogarnialiśmy codzienność – woziłem zwierzaki do weterynarza, przygotowywałem jakieś teksty. Ciągle coś robiłem. Dopiero na trzecim roku pojawiły się emocje, z którymi sobie nie radziłem. Smutek, stan zawieszenia.

Krzysztof: Śmierć Małgosi bardzo nas zbliżyła. Wiele robiłem dla niej, wyremontowałem cały dom, miałem wrażenie, że gdzieś tam w niebie to widzi. Sam zrobiłem święta. A sąsiadki przyniosły śledzie i uszka.

Grzegorz: Ale każdy z nas żałobę przechodził samotnie. Nie rozmawiajmy już o tym.

Dobrze. Zmieńmy temat. Grzegorzu, którą piosenkę ojca lubisz najbardziej?

Grzegorz: Mam trzy ulubione: „Dobranoc Europo”, „Ballada o dwóch piwach” i „Jeszcze jeden dzień, jeszcze jedna noc”.

Krzysztofie, a Ty którą rolę swojego syna najbardziej podziwiasz?

Krzysztof: Myślę, że te role są jeszcze przed nim.

Grzegorz: Ale zdradzę, że byłeś na wszystkich moich premierach.

Krzysztof: Grzesiu ma coś takiego, że jak wychodzi na scenę, od razu wszyscy skupiają na nim wzrok.

Czytaj także: Katarzyna Łaniewska drugiego męża poznała w drodze do szpitala. Tę miłość zawdzięczała córce

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015, 25/2015
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015

To się nazywa charyzma.

Krzysztof: Albo iskra boża. Taką miał Ludwik Sempoliński. Kiedy stepował, szalała cała widownia. A gdy robił to inny aktor, ziewali.

Grzegorz: Kariera aktora to taka sinusoida, są lata tłuste i lata chude. Dużo gram, choć przez pierwsze cztery lata tylko w teatrze. Zrezygnowałem z teatru, bo bardzo chciałem zagrać w filmie. Nie dostałem pozwolenia, więc odszedłem. I cieszę się, że zaryzykowałem. I że nauczyłem się asertywności.

Krzysztof: Chodziło o film „Miasto 44”, przez który straciłeś teatr.

Grzegorz: Ale myślę, że jeszcze tam wrócę. Taki okres odpoczynku od sceny był mi potrzebny.

Teatr nie da Ci takiej popularności, jak telewizja czy film. Gdybyś nie zagrał w serialu, nie przekonałbyś się, jakie wrażenie robisz na masowej widowni?

Krzysztof: Oj, robi, robi. W ubiegłym roku byliśmy obaj w Zakopanem. Wcześniej, gdy szedłem z chłopakami przez Krupówki, wszyscy mówili: „O, hrabia idzie”, czyli ja. A teraz na Krupówkach powtarzają: „Doktor Adam, doktor Adam”.

Grzegorz: Przesadzasz, raczej mówią: „Hrabia z doktorem”.

Krzysztof: Jeżdżę na spotkania z czytelnikami, bo niedawno napisałem książkę „Tuskuland”. Połowa pań podchodzących po autografy pyta: „A dlaczego pan z Grzesiem nie przyjechał?”.

Grzegorz: A mnie pytają, gdzie zostawiłem tatę, i każą go pozdrawiać.

Nie chcesz więc zmieniać nazwiska na Kowalski?

Grzegorz: Nie narzekam na nazwisko. Parę osób mi kiedyś proponowało, żebym zmienił nazwisko na Kreczmar, ale ja się urodziłem Daukszewiczem, a nie Kreczmarem. Wolę więc nim zostać, chociaż płynie we mnie też kreczmarowska krew. Ale dziadka w ogóle nie znałem. A babci się trochę bałem.

Krzysztof: Jesteś, bez urazy, Grzegorzem Daukszewiczem. A mnie to nazwisko się w tobie podoba.

Czytaj także: Wojciech Gąssowski miał romans ze znaną dziennikarką. Z Elżbietą Jaworowicz połączyła ich gorące uczucie

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015, 25/2015
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Krzysztof Daukszewicz, Grzegorz Daukszewicz, VIVA! grudzień 2015

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Spędziliśmy dzień z Małgorzatą Rozenek-Majdan! Tak mieszka, tak pracuje...

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MAŁGORZATA ROZENEK-MAJDAN: czy tęskni za mediami, kiedy znowu… włoży szpilki i dlaczego wpada w „dziki szał”, gdy przegrywa. MICHAŁ WRZOSEK: kiedyś sam się odchudził, dziś motywuje i uczy innych, jak odchudzać się z głową. EWA SAMA swoje królestwo stworzyła w… kuchni domu w Miami. ONI ŻYJĄ FIT!: Lewandowska, QCZAJ, Steczkowska, Chodakowska, Klimentowie, Jędrzejczyk, Danilczuk i Jelonek, Paszke, Skura…