Peja, Ryszard Andrzejewski, VIVA! 17/2018, jamnik
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM
TYLKO U NAS!

Z domu wyniósł przemoc. Peja szczerze o zniszczonym dzieciństwie!

„Jeżeli tracisz matkę w tak młodym wieku, z dnia na dzień, twój cały świat się wali”

Olga Figaszewska 23 sierpnia 2018 08:54
Peja, Ryszard Andrzejewski, VIVA! 17/2018, jamnik
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Nadal jest postrzegany jako bad boy polskiej sceny muzycznej. Chociaż stara się uciekać przed szufladkowaniem. Skończył 40 lat i nie chciałby być kojarzony z wizerunkiem, który wypracował za młodu. Hardcorowy rap, sprawy w sądzie, nieciekawa przeszłość i towarzystwo, narkotyki, sterydy... Dziś nie ma dawnego Peji. Niewiele osób zna jego historię.  O zniszczonym dzieciństwie, rodzinnych dramatach, i o tym, co zbudowało jego system wartości, opowiedział w poruszającej rozmowie z Olą Kwaśniewską.

Peja nie ukrywa, że wywodzi się z nieciekawej okolicy. Obracał się w toksycznym towarzystwie.  Pieniądze zarabiał na ulicy. Trudno było zdobyć dobrą pracę bez kwalifikacji i dyplomu szkoły średniej.

Peja o dzieciństwie

Przerwałem naukę również dlatego, że musiałem zająć się zarabianiem pieniędzy. Albo na ulicy, albo próbując wywalczyć kontrakt w wytwórni muzycznej. Później były też momenty, iż pomimo wydawania płyt nadal żyłem bardziej z pieniędzy zarabianych na ulicy niż tantiem. Zawsze chciałem coś osiągnąć. Pozbyć się kompleksów. Dlatego, że byłem najmniejszy w klasie, najgorzej ubrany, wytykany palcami, nie miałem kapci na zmianę ani śniadania.

Przez to byłem dzieckiem nieufnym, a moja komunikacja często wyglądała tak, że albo rozkwasiłem komuś nos, albo ktoś mi. Już pierwszego dnia na pierwszej lekcji w podstawówce zostałem posadzony z kolegą, którego nie znałem. Zrzuciłem jego książki, po czym dałem mu w mordę i chyba nawet wytarłem mu krwawiący nos mokrą gąbką. Chciałem chyba zasygnalizować, że ze mną nie ma żartów, a tak naprawdę była to forma obrony, pancerz. Pewnie się tak strasznie bałem zmiany otoczenia, tego, że wyszedłem z domu alkoholowego, z okolicy kryminogenno-patologiczno-alkoholowo-popapranej.

Musiałeś znaleźć sposób, żeby wzbudzić respekt?

Wniosłem tylko to, co znałem – przemoc. Najczęściej po drodze było mi z podobnymi do mnie. W domu bywało różnie. Często wykonywałem czynności przeznaczone dla dorosłych. Prałem, sprzątałem, próbowałem gotować.

Lubiłeś, jak się Ciebie bali?

Ja się chyba bałem bardziej. Wszystko wynikało z lęku. A lęk wynikał z awantur w domu. Widziałem różne obrazy… I ten stres mnie ukształtował. Zniszczył dzieciństwo, wczesną młodość. Sprawił, że emocje zacząłem regulować alkoholem. Przemoc imponowała mi dopiero, kiedy porzuciłem sport zawodowy. Dwukrotnie zdobyłem Mistrzostwo Polski Młodzików w Judo. Rokowałem jakoś. Ale trenowałem w klubie policyjnym. Kiedy widzieli mnie na monitoringach z „Kotła”, czyli sektora najbardziej zagorzałych kibiców Lecha Poznań, jako aktywnego rozbójnika, to zaczęli grozić mi palcem. Miałem do wyboru: karierę w klubie i przyszłość w policji albo bycie tak zwanym stadionowym chuliganem.

I wybrałeś chuligana.

Wybrałem chuligana, bo od dzieciaka chuliganiłem. A ponieważ włodarze klubu przestali mnie zabierać na kluczowe zawody, dałem sobie z tym spokój. Te wykluczenia z turniejów krajowych i zagranicznych były upokarzające. Tak naprawdę niczym im nie podpadałem. I ta moja niechęć czy nawet nienawiść do policji zaczęła się od tego. W związku z meczami i z tą całą przemocą i ulicznymi doświadczeniami wszedłem w hip-hop. To było braterstwo, przyjaźń, wspólnota światopoglądowa. Jeżeli hip-hop, to nie było mowy o pokrewieństwie z rasizmem. Jeszcze jako zwykły słuchacz rapu zjeździłem kraj, żeby kibicować ukochanej drużynie. I przy okazji bić się z kibicami innych klubów i policją. W późniejszym czasie mnie to uwiarygodniło, jeśli chodzi o rap uliczny. Ale zawsze wiedziałem, że jestem bardziej dobry niż zły i nie nadaję się na rasowego przestępcę.

Co zbudowało Twój system wartości?

Jednak sport. To podczas treningów uczyłem się szacunku do przeciwnika, dyscypliny i pokory. Od każdego czegoś się próbowałem nauczyć. Bo jeżeli tracisz matkę w tak młodym wieku, z dnia na dzień, twój cały świat się wali.

Mama na co umarła?

Po prostu się nie obudziła… Nie była to śmierć naturalna. Nadużywała alkoholu. Sekcja zwłok nie wykazała udziału osób trzecich. Jakiś czas temu chciałem się z tym zmierzyć, podejść do Zakładu Medycyny Sądowej i zajrzeć w papiery, ale jakoś tam nie dotarłem. Już raz tam przecież byłem jako 13-latek. Pamiętam co nieco z tego dnia. W domu była milicja, prokurator, koroner, psycholog. Ten psycholog ze mną chwilę porozmawiał i tyle. Zabrali matkę i wyszli. We mnie tego dnia też chyba coś umarło. Pomimo że jestem wrażliwcem, na pierwszy rzut oka nie masz szans, żeby to dostrzec. Przez te lata traumatycznych doświadczeń uważałem, że ze wszystkim sobie poradzę. Ale pułapka alkoholowa dopadła i mnie. Reputację próbowałem początkowo zbudować na sporcie i dobrych ocenach. Bo byłem zbój z zachowania, ale średnią na koniec podstawówki miałem przyzwoitą.

Zmiana statusu społecznego pociągnęła za sobą zmianę systemu wartości?

Kiedy z dnia na dzień piszą o tobie w „New York Timesie”, w top 10 najpopularniejszych Polaków zestawiają obok papieża, zdobywasz platynową płytę i przez półtora roku nie schodzisz z listy najlepiej sprzedających się albumów, to możesz rzeczywiście zbudować swój system wartości od nowa. Pewne rzeczy przestają mieć znaczenie, bo chcesz czegoś innego. Na początku wszystkie pieniądze z rapu inwestowałem w długi moich rodziców, żeby nie zostać eksmitowany ze starej kamienicy na ulicy Staszica. To trwało trzy lata, a właściciele i tak mnie stamtąd usunęli. Wtedy zdecydowałem, że nie będę inwestował w mieszkanie.

Wynająłem kawalerkę i zacząłem inwestować w siebie – kupować ciuchy, imprezować, jeść w dobrych restauracjach. Rekompensowałem sobie wszelkie straty i braki. Zacząłem też kupować coraz droższe alkohole, kokainę. Trwało to jakiś czas, zanim doszedłem do wniosku, że wszystko, czego chciałem, to robić muzykę, coś osiągnąć. To też było wołanie: nie jestem małym, biednym dzieciakiem! Wiedziałem, że zostałem spisany na straty, ale powiedziałem sobie, że ja tak nie skończę. Zbyt wielu rówieśników widziałem, jak się staczali, zaliczali domy poprawcze i zakłady karne. Dzisiaj jedni już nie żyją, inni jeżdżą na wózkach. Ja miałem instynkt przetrwania. Chciałem przeżyć i zmienić swoją rzeczywistość.

Cały wywiad z Ryszardem „Peją” Andrzejewskim w najnowszym numerze magazynu  VIVA! od czwartku 23 sierpnia. 

okładka, Kasia Kowalska i Ola Kowalska, VIVA! 17/2018
Fot. Mateusz Stankiewicz/AF Photo

Peja, Ryszard Andrzejewski, VIVA! 17/2018, jamnik
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

TAGI #muzyka #Peja

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Maciej Musiał zadzwonił do Dagmary Kaźmierskiej z przeprosinami. Wcześniej zamieścił w sieci niestosowny komentarz

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MAŁGORZATA ROZENEK-MAJDAN: czy tęskni za mediami, kiedy znowu… włoży szpilki i dlaczego wpada w „dziki szał”, gdy przegrywa. MICHAŁ WRZOSEK: kiedyś sam się odchudził, dziś motywuje i uczy innych, jak odchudzać się z głową. EWA SAMA swoje królestwo stworzyła w… kuchni domu w Miami. ONI ŻYJĄ FIT!: Lewandowska, QCZAJ, Steczkowska, Chodakowska, Klimentowie, Jędrzejczyk, Danilczuk i Jelonek, Paszke, Skura…