Upiorne opowieści, film, recenzja Upiornych opowieści
Fot. Materiały promocyjne
VIVA! RECENZJE

Upiorne opowieści po zmroku umiejętnie balansują pomiędzy baśnią a horrorem

Przeczytaj naszą recenzję!

Łukasz Kaliński 13 sierpnia 2019 18:13
Upiorne opowieści, film, recenzja Upiornych opowieści
Fot. Materiały promocyjne

Trzy zbiory opowiadań autorstwa Alvina Schwartza z serii Upiornych opowieści to książki, które w latach 1990-1999 znalazły się na szczycie listy pozycji najczęściej kwestionowanych przez bywalców bibliotek. Ze względu na treść, wielu czytelników uznało je jako nieodpowiednie dla młodego czytelnika. Wiadomo jednak, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Obecność na ww. liście nie przeszkodziła prozie Schwartza w zyskaniu popularności. Wręcz przeciwnie. Upiorne opowieści straszyły całe pokolenia Amerykanów, zawładnęły też wyobraźnią Guillermo del Toro, który po latach wyprodukował ich ekranizację. Od piątku 9 sierpnia Upiorne opowieści o zmroku można oglądać w polskich kinach.

„Upiorne opowieści po zmroku”. Opis fabuły

Dla trójki dorastających przyjaciół z niewielkiego miasteczka, Halloween roku 1968 to ostatnia okazja do tego, by jeszcze raz założyć halloweenowy kostium i wyruszyć na zbieranie cukierków. Tym razem plany na tę szczególną noc są jeszcze odważniejsze. Przyjaciele zamierzają zemścić się na terroryzującym ich koledze. Nie wszystko idzie zgodnie z planem, a bohaterów z poważnej opresji ratuje tajemniczy latynoski chłopak Ramón (Michael Garza). Wybawiciel wpada w oko wychowywanej samotnie przez ojca Stelli (Zoe Margaret Colletti). Cała czwórka postanawia wybrać się do cieszącej się złą sławą rezydencji Bellowsów. Przed laty bez śladu zaginął w niej chłopiec i rezydencję zamknięto na cztery spusty. Związana z nią jest mroczna historia Sary, która z powodu ułomności fizycznej była niechcianym dzieckiem, które większość dzieciństwa spędziło w zamknięciu. Sarah uciekła w świat wyobraźni i pisania opowiadań z dreszczykiem. Stella i przyjaciele odnajdują napisaną przez Sarę książkę, której opowieści w tajemniczy sposób zaczynają ożywać.

Recenzja filmu „Upiorne opowieści po zmroku”

Głównym zadaniem, jakie postawili przed sobą twórcy filmu „Upiorne opowieści po zmroku” było opowiedzenie spójnej historii złożonej z wybranych przez nich opowiadań Schwartza. Tym samym zrezygnowali z tworzenia typowej antologii, w której znaleźć by się mogło kilka będących osobną całością nowelek filmowych. Upiorne opowieści po zmroku są filmem, w którym opowiedziana została historia Stelli i jej przyjaciół, dla których odnalezienie księgi spisanej przez Sarę Bellows okazuje się prawdziwym przekleństwem. Na kolejnych stronach zapisane są opowieści trafiające w sam środek największych strachów młodych bohaterów. Kiedy zaczynają się urzeczywistniać, muszą się oni zmierzyć z tym, czego boją się najbardziej. I właśnie tutaj znalazło się miejsce dla kilku opowieści z dreszczykiem wybranych przez Guillermo del Toro i reżysera filmu Upiorne opowieści po zmroku André Øvredala.

Tak się jednak przewrotnie składa, że mimo to Upiorne opowieści po zmroku można uznać za antologię klasycznych motywów, którymi od początku gatunku żywił się horror. Znajdziemy tu chyba większość obecnych nie tylko w filmach, ale i baśniach, które straszyły słuchaczy i czytelników jeszcze przed wynalezieniem kina. Opowiadania Schwartza stworzone do tego, by opowiadać je nocą przy ognisku, równie dobrze sprawdzają się na dużym ekranie. Utkane z dobrze znanych motywów – nawiedzony dom, mroczna historia z przeszłości, upiorna pozytywka, przerażające kreatury, halloweenowa noc itp. – udowadniają, że aby skutecznie wystraszyć, wcale nie trzeba wymyślać niczego nowego. Stare i dobre w tym przypadku sprawdza się jak należy.

Zwiastun filmu „Upiorne opowieści po zmroku”

Nie należy jednak zapominać, że podobnie jak książki Schwartza, również i film Øvredala przeznaczony jest głównie dla młodszego widza. Na szczęście nie jest to tego typu kino, któremu łatka „młodzieżowy” mogłaby przeszkadzać. Głównie za sprawą dobrej realizacji ogląda się Upiorne opowieści po zmroku bardzo dobrze, a filmowi udaje się skutecznie balansować na granicy tego, co może przerazić dorosłego widza, a co wystraszyłoby jedynie jego dzieci. Nie ma się co oszukiwać, w pewnym wieku posępny dom pokryty pajęczynami nie przerazi nikogo dorosłego, ale nie wolno zapominać, że to właśnie tego typu motywy były przez lata motorem napędowym strasznych historii, niezależnie od tego czy spisanych na papierze czy uwiecznionych na taśmie filmowej. Upiorne opowieści po zmroku to klasyczny mix baśni i horroru ze wskazaniem na to pierwsze.

Duże wrażenie robią filmowe kreatury przeniesione na ekran za pomocą praktycznych efektów specjalnych wprost z oryginalnych rycin autorstwa Stephena Gammela ilustrujących książkę Schwartza. Szczególnie o gęsią skórkę może przyprawić Blada Dama, która zarazem udowadnia, ze do skutecznego straszenia wcale nie potrzeba głośnych dźwięków znienacka. Akcja tej opowieści została osadzona w 1968 roku, ale w moim odczuciu to akurat najsłabszy element filmu Øvredala. Pomimo „wiszącej” nad fabułą wojny w Wietnamie, która stanowi dość ważny element tej opowieści, można odnieść wrażenie, że wystarczyłoby w dłonie bohaterów włożyć telefony komórkowe i identyczny film mógłby rozegrać się w czasach obecnych. To jednak jeden z niewielu zarzutów pod adresem Upiornych opowieści po zmroku, które wystarczająco nadrabiają klimatem i umiejętnym wykorzystaniem ograniczeń kategorii PG-13, której nałożenie tym razem niczego nie popsuło. 7/10. 

Plakat filmu Upiorne opowieści po zmroku:

plakat filmu Upiorne opowieści po zmroku
Fot. materiały prasowe

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Maciej Musiał zadzwonił do Dagmary Kaźmierskiej z przeprosinami. Wcześniej zamieścił w sieci niestosowny komentarz

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MAŁGORZATA ROZENEK-MAJDAN: czy tęskni za mediami, kiedy znowu… włoży szpilki i dlaczego wpada w „dziki szał”, gdy przegrywa. MICHAŁ WRZOSEK: kiedyś sam się odchudził, dziś motywuje i uczy innych, jak odchudzać się z głową. EWA SAMA swoje królestwo stworzyła w… kuchni domu w Miami. ONI ŻYJĄ FIT!: Lewandowska, QCZAJ, Steczkowska, Chodakowska, Klimentowie, Jędrzejczyk, Danilczuk i Jelonek, Paszke, Skura…