VIVA! Tylko u nas

Maja Ostaszewska

„Mam 35 lat i świadomość, że są rzeczy, których już pewnie nie zrobię. Ale im jestem starsza, tym mniej we mnie niepokoju, że coś mnie omija” - mówi Maja Ostaszewska.

Anna Lisowska / VIVA! 18 sierpnia 2007 10:06

Jej synek będzie już na świecie, gdy 17 września na ekrany kin wejdzie film Andrzeja Wajdy „Katyń”. Maja Ostaszewska zagrała w nim główną rolę. Tylko w VIVIE! aktorka opowiada o pradziadku zamordowanym w Katyniu, rodzicach, którzy nauczyli ją mówić głośno „nie” i o tym, jaką sama będzie mamą.

Będziesz mamą! Do twarzy Ci z tym szczęściem.
Bo to ciąża bardzo chciana. Prawdziwie dojrzałam do decyzji o dziecku i jest mi z tym dobrze. Ale muszę też powiedzieć, że teraz, kiedy sama będę mamą, zrozumiałam, jak bardzo nie można kobiecie narzucać ciąży na siłę. Tak strasznie wkurzają mnie zakusy skrajnej prawicy na zmiany w konstytucji całkowicie zakazujące aborcji, że z tym moim kochanym brzuchem wzięłam udział w manifestacji. Każda z nas ma prawo być zdrową i szczęśliwą mamą.

– Zaimponowałaś mi. Tym bardziej, że nie zawsze byłaś orędowniczką kobiet.
Rzeczywiście, dopiero kiedy dorosłam, doceniłam tak naprawdę siłę i wagę kobiecej przyjaźni. Zobaczyłam, jakim wsparciem może być poczucie solidarności, wspólnoty kobiecej. Kiedy byłam młodsza, otaczałam się głównie mężczyznami. W relacjach z kobietami pojawiał się zawsze element rywalizacji, może z wyjątkiem sióstr, bo z nimi zawsze miałam dobre relacje.

– Pamiętasz jakiś przełomowy moment w swoim myśleniu o kobietach?
Zaufanie do kobiet pojawiało się stopniowo. Dojrzewałam, coraz bardziej akceptowałam siebie, nie potrzebowałam rywalizować, no i poznawałam bardzo fajne kobiety.Ważnym doświadczeniem był mój udział, parę lat temu, w kursie samoobrony i asertywności dla kobiet „Wendo”, prowadzonym przez feministki. Byłam na jednym z zakrętów życiowych. Pomyślałam, że może jak trochę pobędę z samymi kobietami, dobrze mi to zrobi. A bardzo potrzebowałam zrobić coś dobrego dla siebie. Ostatecznie przekonały mnie do tego siostra i przyjaciółka, które same wcześniej były na takim kursie. Pojechałam i pierwszej nocy w ogóle nie mogłam zasnąć. Pojawił się niepokój, czy będę umiała otworzyć się przed gronem obcych dziewczyn, czy ja nadaję się na takie grupowe akcje.

– Uśmiechasz się. W końcu Ci się spodobało.
Byłyśmy z różnych światów: inne korzenie, wiek, praca, zainteresowania, wygląd, zachowania. Ale byłyśmy same. Bardzo szybko każda z nas pozwoliła sobie być sobą. Nie było – tak jak w grupie, gdzie są również mężczyźni – pewnego rodzaju gry czy też skrępowania. Doświadczyłam kobiecej solidarności. Dostałam bezinteresowne wsparcie, ciepłą kobiecą energię. Na koniec kursu każda z nas, jednym uderzeniem, rozbijała dość grubą deskę. Taki symboliczny gest, który miał pokazać, jak wielka drzemie w kobiecie siła, często zablokowana przez samokrytycyzm, przymus bycia „grzeczną dziewczynką” wpajany nam przez społeczeństwo.

– Ty jesteś silna. Pewnie od razu rozbiłaś tę deskę.
Wszystkie dziewczyny były przekonane, że mnie od razu się uda. A nie udało się. Zaskoczyłam samą siebie. I było to dość nieprzyjemne uczucie. Odpuściłam jedną kolejkę, usiadłam z boku, pooddychałam spokojnie, aż doszłam do momentu, kiedy pomyślałam, że mam prawo nie rozwalić tej deski. Robię to tylko dla siebie. Nie jestem na występie i nie muszę sprostać niczyim oczekiwaniom. Udało się za drugim razem. Mam tę połamaną deseczkę do dziś. W momentach kiedy nie daję sobie rady, wyciągam ją z szuflady tylko po to, żeby na nią popatrzeć i przypomnieć sobie, że jest we mnie większa siła, niż mnie się wydaje. Że sobie poradzę.

– I poradziłaś sobie. Ostatnie Twoje „zdobycze” to główna rola u Wajdy, fantastyczne kreacje u Warlikowskiego, związek z Michałem Englertem i – przede wszystkim – dziecko.
Związku i macierzyństwa nie nazwałabym zdobyczą (śmiech). To moje wielkie szczęście, dar od losu, w tym momencie dla mnie najważniejsze.

– Twoja decyzja o dziecku była związana z tym, że miałaś świetny moment zawodowy?
Rzeczywiście, ciąża pojawiła się w bardzo dobrym dla mnie momencie, ale wiązała się wyłącznie z moim życiem prywatnym. Jestem bardzo szczęśliwa w swoim związku. Michał jest wspaniałym człowiekiem. Ten związek bardzo mnie uspokoił i rozluźnił. Oboje zapragnęliśmy dziecka i ono jest naturalną konsekwencją naszej miłości. Decyzja o nim nie miała nic wspólnego z moim życiem zawodowym.

– Bo właściwie po co bardzo dobrej aktorce dziecko? Zdewastuje Ci ciało, zabierze czas, energię, ominą Cię jakieś ważne role…
Kupiłam kremy, nacieram się, dbam o siebie, uważam na to, co jem (śmiech). Kiedyś i tak się pomarszczę, zestarzeję. Na wspólny czas z dzieckiem bardzo czekam i myślę, że energii też mi nie zabraknie. A role? Zrobiłam z Krzysiem Warlikowskim „Anioły w Ameryce”, Harper jest chyba moją najukochańszą rolą w teatrze, i zagrałam jedną z najważniejszych dla mnie ról w filmie Andrzeja Wajdy o Katyniu. Była dla mnie ogromnym wyzwaniem i mam też do niej bardzo osobisty stosunek. Premiera 17 września, mój synek powinien już być wtedy na świecie. Czuję spokój zawodowy i satysfakcję. Czas odmów też mam za sobą. Ominęły mnie występy w Nowym Jorku, festiwal w Avignonie, rola w filmie, jedna w teatrze telewizji... Jako kobieta w ciąży już nie mogłam tych atrakcyjnych propozycji przyjąć.

– I chcesz mi powiedzieć, że nie rozpaczasz.
Właśnie wspaniałe było przekonać się, z jakim spokojem przyszło mi rezygnować z pracy, która jest dla mnie bardzo ważna. To dowód na to, że wszystko wydarzyło się we właściwym momencie. Parę lat temu nie poszłoby mi tak łatwo.  Poczułam coś dla mnie nowego już w czasie prób do „Aniołów...”. To był początek ciąży, nikt o niczym jeszcze nie wiedział. Nasza grupa, którą zresztą bardzo lubię, to zbiór indywidualistów, co powoduje częste spięcia i wybuchy. Ale ja miałam poczucie, że jestem poza tym, jakby chroniła mnie szklana kula. Kiedy czułam się źle, kładłam się z boku i spokojnie oddychałam. Miałam swój skarb w brzuchu, wiedziałam, że już nie mogę denerwować się rzeczami, którymi – tak naprawdę – nie muszę. Rola Harper dużo mnie kosztuje, dużo własnej krwi jej oddaję, ale nie muszę wykrwawiać się na śmierć. Pomyślałam wtedy, że dobrze byłoby zapamiętać to uczucie dystansu na później. Pracujesz wtedy w pewnym sensie inteligentniej, właściwie rozkładasz energię. Zrozumiałam, że dziecko nie pozwala za bardzo świrować w sprawach zawodowych. Angażujesz się w pracę, a potem wracasz do domu i tam jest mały człowiek, który oczekuje, że teraz jemu poświęcisz całą swoją uwagę. Wszystko nabiera właściwych proporcji.

– Tę „rolę życia” u Andrzeja Wajdy sama sobie wywalczyłaś?
Zostałam zaproszona na casting. Byłam zestresowana, bo podobno pan Wajda szukał do tej roli blondynki. Poza tym nie znoszę castingów, jak każdy aktor, bo wtedy zazwyczaj granie idzie nie tak, jest totalny pośpiech, czujesz niedosyt i jest w tym coś upokarzającego. Tu wszystko było inaczej. Pan Andrzej Wajda zachowywał się tak, jakbyśmy już ten film kręcili. Dużo rozmawialiśmy o historii, o Katyniu. Kiedy zaczął szczegółowo opowiadać, co to za postać, poczułam, że muszę to zagrać. Pomyślałam nawet, że do niego zadzwonię i mu to powiem. Oczywiście nie zrobiłam tego, nie umiem się narzucać. Czekałam. Czas płynął, produkcja się przesuwała, zmieniał się scenariusz, zrobił się wielowątkowy, nawet nie wiedziałam, czy ta rola została. Ale często o niej myślałam.

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Maciej Musiał zadzwonił do Dagmary Kaźmierskiej z przeprosinami. Wcześniej zamieścił w sieci niestosowny komentarz

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MAŁGORZATA ROZENEK-MAJDAN: czy tęskni za mediami, kiedy znowu… włoży szpilki i dlaczego wpada w „dziki szał”, gdy przegrywa. MICHAŁ WRZOSEK: kiedyś sam się odchudził, dziś motywuje i uczy innych, jak odchudzać się z głową. EWA SAMA swoje królestwo stworzyła w… kuchni domu w Miami. ONI ŻYJĄ FIT!: Lewandowska, QCZAJ, Steczkowska, Chodakowska, Klimentowie, Jędrzejczyk, Danilczuk i Jelonek, Paszke, Skura…