Andrzej Piaseczny: „Ludzie boją się powiedzieć rodzicom o swojej orientacji seksualnej”
„Nigdy nie chciałbym zrobić niczego, co będzie wbrew mamie, ale mama jest światłym człowiekiem”
- Beata Nowicka
Andrzej Piaseczny niedawno zdecydował się na coming out. „Fakt, że mam 50 lat, czyli statystycznie rzecz biorąc większość życia za sobą, ułatwia mówienie o wielu rzeczach. Miałem świadomość, że jeśli składam taką deklarację, będę konsumował jej konsekwencje...”, mówi nam. W nowej VIVIE! wokalista zdradził Beacie Nowickiej, dlaczego nie pokaże światu partnera ani nie zostanie rewolucjonistą. Opowiedział o wierze w Boga, ślubie i o relacji z mamą.
„Powiedz, kotku, co masz w środku?” – to też z Pana najnowszej płyty.
W środku wszyscy mamy to samo. Przynajmniej do pewnego momentu kieruje nami pragnienie miłości. Miłości różnego rodzaju. Począwszy od miłości do siebie, bez której nie ma żadnej innej. To jest takie niesłowiańskie, że kocha się siebie. A miłość do siebie to punkt wyjścia do tego, żeby idąc ulicą, wchodząc na scenę czy w życie, nieść wysoko głowę. Tylko wtedy, gdy niesie się głowę na poziomie drugiego człowieka, można go zauważyć…
…spojrzeć mu w oczy.
Otóż to. Tak rodzi się potrzeba zrozumienia kogoś obcego. Różnorodność polega również na tym, żeby się z kimś nie zgadzać, ale go nie deprecjonować. Przecież tylko dzięki temu wszystko jakoś trzyma się kupy, że ludzie potrafią zawierać ze sobą kompromisy, sojusze.
Zobacz też: Andrzej Piaseczny: „Zawsze sam stawiałem granice mojej otwartości i… sam je przesuwałem”
Albo choćby pakty o nieagresji.
No właśnie! Jeśli przysłowiowy narodowiec nie chce mi sprzedać kopa w dupę i wysłać na Bermudy, czyli nie będzie chciał mojej eksterminacji czy przymusowego leczenia, to niech on sobie istnieje. Dzięki takiemu napędowi świat się jeszcze nie rozpadł. Dzięki zgodzie i niezgodzie, dzięki białemu i czarnemu oraz temu, co mieści się pośrodku.
To była Pana osobista decyzja, ale zastanawiam się, czy konsultował ją Pan z mamą, z partnerem?
Mam 50 lat, na Boga! Oczywiście nigdy nie chciałbym zrobić niczego, co będzie wbrew mamie, ale mama jest światłym człowiekiem. Mam szczęście. Wiem, że to nie jest postawa oczywista. Ludzie boją się powiedzieć rodzicom o swojej orientacji seksualnej. Albo rodzice wiedzą, ale nie wolno o tym mówić sąsiadom. Dlaczego? „Bo ty stąd wyjedziesz, a my tu zostaniemy”. Do nich jest ta piosenka, a nie do rewolucjonistów. Rewolucjoniści robią to, co potrafią najlepiej, dajcie mi, na Boga, robić to, co ja potrafię.
Czyli…?
Śpiewać. Moje piosenki są uniwersalne. Jeśli napisałem jedną wprost mówiącą o miłości homoerotycznej, to ona nie miała być dziennikiem mojego życia erotycznego, a raczej deklaracją wolnościową. Powiedzeniem ludziom – nie tym, którzy już są na barykadach, nie aktywistom – ale całej reszcie, która ma ze sobą ten problem, którego ja nie miałem, że mają prawo do miłości. I nikt nie ma prawa ich osądzać. Kiedy mówię, że w moim życiu nic się nie zmieniło, to znaczy, że nic się nie zmieniło. Sąsiedzi znali mnie takiego, jaki jestem. Zawsze byłem sobą. Nie mam skłonności do wybielania się, wygładzania, retuszowania. To jest znak dzisiejszych czasów – wszechobecne retuszowanie.
To prawda! Zalał Pana hejt po tej deklaracji?
Niewielki. Ciekawe, że dostałem cięgi z obu stron: od nacjonalistów i… rewolucjonistów. Od tych drugich na przykład za moje słowa, że „ludzie postrzegają gejów i lesbijki przez pryzmat kolorowych ptaków”. Nigdy nikogo nie chciałem obrazić. Po prostu na okładki gazet i do tytułów przebija się to, co kolorowe. Ale ja taki nie jestem i nie można mieć do mnie o to pretensji. Jedni powiedzą: „A co to za gej, co chodzi bez torebki?!”. A drudzy: „Ja chodzę z torebkę, jak możesz mnie obrażać!”. Zaczynamy istnieć w świecie absurdu. Kasia Nosowska napisała kiedyś piosenkę: „Dla warszawskich zbyt szczecińska, dla szczecińskich zbyt warszawska”. O tym właśnie mówię – niech każdy będzie taki, jaki chce. Jeśli chcemy akceptacji, to musimy akceptować.
Część środowiska LGBT ma pretensje, że nie chce Pan stanąć obok nich na barykadach.
Nie potrafię wyjść z kosą na barykady. Uważam, że wyjście na barykady nie jest sensem życia ani życia esencją. Jest koniecznością sprzeciwu. Ale prawdziwe życie rodzi się w ewolucji, a nie w rewolucji. Rewolucja niesie ze sobą ofiary. Nawet jeśli w dalszej perspektywie jest postęp społeczny. Są rewolucjoniści, którzy walczą na barykadach, ale też cała masa niemających w sobie takiego ognia, którzy żyją w miasteczkach, na swoich wioseczkach. Czy to źle? Absolutnie nie! Sam jestem tylko piosenkopisarzem i chcę nim pozostać. Aktywiści mieli do mnie pretensje o wiarę w Boga. Tak, wierzę w Boga i jestem z tego dumny. Albo grzmieli: „Obrażał gejów, mówiąc, że to krzykacze”. Rewolucjoniści zawsze krzyczą. Teraz posunę się o krok dalej. Chcę powiedzieć o strajku kobiet, który całym sercem popieram. Wierzę, że…
…macica jest własnością kobiety, a nie Kościoła czy decydentów.
Tak, ale również, że decyzja zrobienia aborcji jest wielkim dramatem. Kiedy patrzyłem na ten ruch społeczny kobiet, wszystko było zrozumiałe: treści, hasła oraz sposób wyrażania tych haseł, czasem wulgarny, czasem dowcipny, czasem mainstreamowy. Ale… gdzie dziś jest ten strajk kobiet? Skoro wywołał tak wielki rezonans społeczny, walczył o tak ważne sprawy, dlaczego go nie ma? I dlaczego ledwie kilka dni temu prezes ogłosił w zasadzie zwycięstwo, mówiąc, że „nic się nie stało”? Spróbuję powiedzieć to w sposób delikatny, bo nie chcę nikogo obrażać – otóż postawiłbym tezę, że być może, gdyby ten strajk miał bardziej dyplomatyczne przywódczynie – bo przecież rewolucji nie zrobimy, nie będziemy do siebie strzelać z karabinów na ulicach – odniósłby większy sukces.
Jaki z tego wniosek?
Że tam, gdzie nie ma dyplomacji, nie ma zgody. Wiem, że pozycja środka – pewnego rozkroku – którą zajmuję, przez wielu będzie postrzegana jako niewystarczająca. Ale ja chcę być w środku! Tak, wierzę w Boga i nie mam poczucia grzechu, bo ja wierzę w Boga miłości. „Jesteśmy wychowywani w poczuciu winy i to jest wychowanie katolickie”, powiedziała w moim programie Majka Jeżowska i od razu słychać było głosy oburzonych. Choć może dziś rozumiem Boga nieco inaczej, wiem, co Majka miała na myśli. To mianowicie, że skoro jesteśmy wychowywani w poczuciu winy, to dla nas wszelka odmienność jest winą. Jestem stary – jestem winien. Biedny – winien. Rudy – winien. Mam świadomość, że dwa lata temu, pięć czy dziesięć mówiłem co innego. Na tym polega rozwój człowieka, że może zmienić zdanie czy je modyfikować. Albo po prostu rozumieć więcej. I miałbym ogromną prośbę do wszystkich ekstremistów, żeby też chcieli rozumieć więcej.
Zobacz też: Andrzej Piaseczny zdecydował się na coming out: „Wkurzyłem się”
Cały wywiad w nowej VIVIE! w punktach sprzedaży w całej Polsce od 2 czerwca.