Reklama

Zaginięcie małego Charlesa Lindbergha wstrząsnęło całym światem. Synek wybitnego pilota zniknął, gdy spał w swoim łóżeczku. Chociaż rodzice malucha spełnili prośby porywacza, ich pociecha nigdy nie powróciła do ich domu. Jego zwłoki odnaleziono kilka kilometrów od domu rodzinnego. Na trop sprawcy policja nie mogła wpaść bardzo długo. W końcu podejrzanego skazano, a sprawa wydawała się rozwiązana. Ale czy oficjalny przebieg historii jest zgodny z tym, co wydarzyło się naprawdę?

Reklama

Okoliczności porwania Charlesa Lindbergha Juniora

Charles i Anna Lindbergh byli młodym małżeństwem, które przywitało na świecie synka, nazwanego po ojcu Charlesem. Zamieszkali razem w domu z daleka od centrum w Highfields w stanie New Jersey. Na małe miasteczko zdecydowali się zmęczeni sławą znanego pilota. To właśnie tam chcieli ułożyć sobie spokojne, zwyczajne życie.

Szczęście rodziny nie trwało jednak zbyt długo: w 1932 r. ich zaledwie dwuletni synek został uprowadzony ze swojego łóżeczka. Porywacz starał się być dyskretny: do pokoju na piętrze wszedł za pomocą drabiny, a ewentualny hałas, który zrobił, zamaskowany został wichurą. Pierwsza zniknięcie dziecka zauważyła jego niania: gdy wieczorem udała się do jego pokoju, by zmienić mu pieluszki, nie zastała w nim chłopca. Kobieta wszczęła alarm i wkrótce domownicy zaczęli przeszukiwać całą swoją posesję. Okazało się, że po dziecku nie ma żadnego śladu, a jedyną poszlaką na temat jego losu była koperta, którą znaleziono niedaleko uchylonego okna. Wtedy renomowany pilot miał stracić nad sobą panowanie i chwycił broń, jednocześnie deklarując żonie: „oni zabrali naszego syna!”.

Czytaj także: Jeszcze kilka dni przed śmiercią grał dla widzów spektakl. Tak ten dzień wspominają koledzy Macieja Damięckiego...

Syna pilotów poszukiwała cała Ameryka

Gdy rodzina Lindberghów otworzyła znalezioną kopertę, ich oczom ukazał się list z żądaniem okupu. Był napisany koślawo, przepełniony błędami ortograficznymi i niemieckimi wtrąceniami: porywacz powiedział, że syn pilotów jest w bezpiecznych rękach, lecz by powrócił do rodziny cały, jego rodzice mieli zapłacić 50 tys. dolarów w banknotach o różnych nominałach. Wezwana na miejsce zdarzenia policja była bezradna: prócz koperty nie odnaleziono żadnej innej poszlaki czy śladu zostawionego przez sprawcę. Oddziały patrolujące ulicę również nic nie znalazły: porywacz zdążył skutecznie oddalić się od domu Charlesa Lindbergha.

FBI/wikipedia commons/domena publiczna

Notka zostawiona przez porywacza w domu Lindberghów

W poszukiwanie dwulatka zaangażowały się dziesiątki tysięcy ludzi w całym kraju, począwszy od mieszkańców okolicznych rejonów, aż po ówczesnego prezydenta, Herberta Hoovera, który obiecał pomoc w ściganiu porywacza. Ulice były po brzegi wypełnione ulotkami i zdjęciami dziecka: część ludzi deklarowało pomoc z głębi serca, inni skuszeni zostali nagrodą za pomoc: 75 tysiącami dolarów! Media również huczały: w końcu ojciec zaginionego był sławnym lotnikiem. Zainteresowane sprawą były takie postaci jak Al Capone, który zadeklarował pomoc w zamian za wolność, czy Albert Einstein, który poprzez tę sytuację zaniepokoił się stanem społeczeństwa, mówiąc: „Porwanie syna Lindbergha nie jest oznaką braku prawa czy upadku organów ochrony porządku publicznego. Porwanie tego chłopca jest dowodem braku rozsądku w rozwoju naszego społeczeństwa”.

Zobacz również: Widziała zabójcę Williama Desmonda Taylora. Zagadka śmierci reżysera do dziś jest nierozwiązana

wikipedia commons/domena publiczna

List gończy dystrybuowany po porwaniu Charlesa Lidndbergha

Poszlaki, które miały doprowadzić rodzinę Lindberghów do odnalezienia syna

Kilka dni śledztwa, które dla rodziny wydawały się wiecznością, jedynym nowym dowodem w sprawie została znaleziona w okolicy drabina, która została wykorzystana do porwania. W końcu po tygodniu rodzina Lindbergh otrzymała list, w którym kwota okupu została podniesiona do 70 tys. dolarów, a kilka dni później pierwotna kwota 50 tysięcy została podwojona. Do wymiany informacji na temat przekazania okupu miało dojść na cmentarzu. Porywacze wytypowali lokalnego emerytowanego nauczyciela za osobę, która ma reprezentować pilota i jego rodzinę. Gdy mężczyzna udał się na miejsce, zastał tam nieznajomego, który nawet na moment nie wychylił się z cienia. Jego jedyną charakterystyczną cechą był niecodzienny, zagraniczny akcent. Emerytowi udało się z nim ustalić miejsce i datę przekazania okupu.

W końcu 2 kwietnia okup w postaci banknotów, których numery seryjne zostały dokładnie spisane, został przekazany porywaczom w umówionym miejscu. Rodzice otrzymali w zamian informację, gdzie przebywa dziecko. Wskazana przez nich łódź nosząca imię „Nelly” miała być miejscem, w którym rodzina miała odnaleźć swoją pociechę całą i zdrową.

Time Magazine/wikipedia commons/domena publiczna

Charles Lindbergh na okładce magazynu TIME

Charles Lindbergh Junior nigdy nie powrócił do rodziny

Jednak mimo dokładnych współrzędnych, łodzi nigdy nie odnaleziono. Rodzina została oszukana. Również poszlaka banknotów nie przynosiła żadnych nowych informacji. Do przełomu doszło dopiero 12 maja. Wtedy to na policję zgłosił się mężczyzna, który przypadkowo znalazł w lesie ciało dziecka. Stan rozkładu sugerował, że dziecko nie żyło mniej więcej od dnia, w którym zostało uprowadzone. To sprawiło, że policja zaczęła podejrzewać, że dziecko zginęło z rąk kogoś bliskiego rodzinie. Jedną z przesłuchiwanych osób została ich służąca. Kobieta, która deklarowała, że jest niewinna, popełniła samobójstwo pod presją przesłuchań. Później jej alibi potwierdzono.

Drugą z poszlak był mężczyzna, który dwa lata po zbrodni zatankował swój samochód, płacąc jednym z banknotów, którego numer seryjny pasował z listą banknotów z okupu. Bruno Hauptmann, stolarz niemieckiego pochodzenia, został dokładnie przesłuchany: wiele wskazywało, że to on stoi za porwaniem, chociaż deklarował, że banknoty znalezione w jego mieszkaniu należały do jego zmarłego wspólnika. Jego tłumaczenia nie przekonały policji i mężczyzna został skazany na karę śmierci.

World Telegram/wikipedia commons/domena publiczna

Charles Lindbergh zeznający na procesie Bruno Hauptmanna

Nie wszyscy uwierzyli jednak w tę wersję wydarzeń. Teoria, że za sprawą, w której zginęły aż trzy niewinne osoby, nie stoi nikt inny, niż sam ojciec dziecka, Charles Lindbergh. Był on zwolennikiem teorii eugeniki, ulepszania ciała, jednakże jego synek urodził się niepełnosprawny i często chorował. To miało sprawić, że czuł do niego odrazę i chciał się pozbyć nieidealnego syna. Żadne śledztwo w tej sprawie nie zostało jednak rozpoczęte, gdyż policja utrzymywała, że prawdziwy zabójca dziecka został już skazany.

Zobacz także: Po powrocie z pracy zastała puste mieszkanie... Agnieszka Krukówna już nikomu więcej nie zaufała

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama