Joanna Racewicz o mężu: „Byłam z Pawłem do samego końca, do zalutowania metalowego wieka’’
Dziennikarka sprzeciwia się ekshumacjom!
Joanna Racewicz do dziś, po ośmiu latach od tragedii, nie pogodziła się ze śmiercią ukochanego męża, porucznika Biura Ochrony Rządu, Pawła Janeczka. Prezenterka udzieliła tygodnikowi Newsweek wywiadu, w którym opowiedziała o traumatycznych przeżyciach z przeszłości. I cenie, jaką płaci za „bycie wdową gorszego sortu’’.
Joanna Racewicz o śmierci ukochanego męża
Wypadek TU 154M pod Smoleńskiem była dla dziennikarki osobistą tragedią. Kiedy w 2010 roku mąż Joanny Racewicz zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu, jej życie się zawaliło. I mimo że od tego dnia minęło właśnie osiem lat, prezenterka do dziś nie może pogodzić się z tą stratą. Nie pomaga jej w tym nagonka polityczna. „Pamiętam taki obraz: 13 kwietnia 2010 r. Jedziemy z lotniska w niekończącym się kondukcie karawanów. Szpaler ludzi wzdłuż ulic. Jestem tuż za trumną męża i patrzę przez okno. Wtedy świat się zatrzymał. Ludzie trącą bliskich, mówią, że najgorsze jest to, że życie toczy się dalej. Słońce wciąż świeci, dzieci biegają po placach zabaw, ludzie piją kawę w kawiarniach, nic się nie zmienia. Wtedy było inaczej. I zamiast przekuć tę chwilę w narodowe pojednanie, zaczęliśmy kłótnię o pochówek prezydenta na Wawelu i o wysokość odszkodowań. W tym momencie, jak za ucięciem noża, skończyła się żałoba. A nieprzeżyta do końca żałoba zamienia się w karykaturę samej siebie. Jest jak hybryda, co zjada swoje ofiary’’, wyznała dziennikarka w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką dla Newsweeka.
Ubrałam, zapięłam spinkami mankiety koszuli. Jeśli ktokolwiek myśli, że w trumnie kapitana Pawła Janeczka jest czyjaś ręka, noga czy niedopałek papierosa, to się myli
Partia rządząca chce za wszelką cenę wyjaśnić przyczynę katastrofy samolotu prezydenckiego. Jednak nie wszystkie rodziny godzą się na ekshumacje ciał ich bliskich. Tego samego zdania jest Joanna Racewicz. „Nie widzę żadnego sensu, aby teraz, po ośmiu latach, fundować mnie, mojemu synowi i rodzinie ponowny pogrzeb. Rozumiem powody, dla których ekshumacje mogą być dla wielu osób ważne i potrzebne. To, jak Rosjanie traktowali ciała, w jaki sposób obchodzili się z tym, co dla nas święte — nie mieści się w żadnym wyobrażeniu (...). Ja poleciałam osiem lat temu do Moskwy z przekonaniem, że muszę wszystkiego dopilnować sama. Obiecałam synowi, że znajdę tatę, i dotrzymałam słowa’’, wspomina.
Gwiazda ma pewność, że w trumnie znajduje się ciało jej męża. Bo, jak dodaje, była z nimi do samego końca. „Ubrałam, zapięłam spinkami mankiety koszuli. Jeśli ktokolwiek myśli, że w trumnie kapitana Pawła Janeczka jest czyjaś ręka, noga czy niedopałek papierosa, to się myli. Byłam z Pawłem do samego końca, do zalutowania metalowego wieka i zabicia gwoździami drewnianej skrzyni’’, mówi po latach Joanna Racewicz.
Nie widzę żadnego sensu, aby teraz, po ośmiu latach, fundować mnie, mojemu synowi i rodzinie ponowny pogrzeb
Traumatyczne dla gwiazdy są momenty, kiedy ktoś zapomina o tym, jak czują się najbliżsi osoby zmarłej. Tuż przed Bożym Narodzeniem do dziennikarki zadzwoniła prokurator z informacją o dacie ekshumacji. „Zapytała, czy chcę znać datę teraz, czy po świętach. Jakby informowała mnie o terminie promocji w sklepie albo wycieczce na Roztocze. Zaproponowałam ćwiczenie z emocji i poprosiłam panią, żeby odpowiedziała samej sobie, czy mają perspektywę wykopania z grobu ciała bliskiej osoby, wolałaby wiedzieć to przed Wigilią czy po Wigilii? Wobec perspektywy pustego talerza przy stole czy po nim? Wszystkim brakuje wyobraźni i empatii. Zrozumiałam, że nikt nie jest tylko nazwiskiem na liście. Że każdy człowiek miał emocje, twarz, godność i kogoś, na kogo czekał. Pęka mi sercem, gdy mój mąż jest traktowany jak następny punkt po przecinku’’, powiedziała w rozmowie z Newsweekiem Racewicz.