Reklama

Artur Żmijewski jest jednym z najlepszych polskich aktorów. Równie fascynujący jako amant i jako ksiądz. Zwykle trzyma się z dala od zgiełku mediów. Jak o siebie dba, dlaczego zdecydował się pomagać innym oraz dlaczego nie robi planów na przyszłość, w najnowszej "Vivie!" opowiada Beacie Nowickiej.

Reklama

Pracuje intensywnie, a mimo to jest chodzącym okazem zdrowia. Jak to robi?

Staram się, jak mogę. Staram się oszczędzać. Żeby zdrowia nie stracić. Kiedy muszę wstać o piątej rano, kładę się wcześniej spać. Nie mogę wtedy siedzieć – co uwielbiam – do dwunastej wieczorem, tylko staram się, żeby o wpół do dziesiątej, za kwadrans dziesiąta być w łóżku. Chodzi o to, żeby siedem godzin spędzić w pościeli.

Czy zawsze jest tak zdyscyplinowany i łagodny?

To mnie pani nie widziała w akcji! Łagodność to ja, owszem, miewam, natomiast czasem wychodzę z siebie. I dzięki Bogu, że to się zdarza, bo inaczej już dawno siedziałbym w wariatkowie. To mój wentyl bezpieczeństwa, wyładować stres. Ale wolę nakrzyczeć na kwiatki w ogródku niż na ludzi obok mnie.

Co najbardziej wyprowadza go z równowagi u bliźnich?

Bezmyślność. Wydaje mi się, że głupim, samolubnym działaniem albo słowem można zrobić bardzo dużo złego. Czasami wystarczy tylko na chwilę przystanąć i zastanowić się nad tym, co się robi. Im dłużej żyję, tym bardziej jestem przekonany, że w związkach międzyludzkich należy wykazywać się delikatnością. Tak zostałem wychowany. Uważam, że nie mogę spóźnić się do pracy – mimo korków, indywidualnych katastrof – bo wiem, że czeka tam na mnie 40 osób. Proste.

Bartek Wieczorek/LAF AM

Od 10 lat jest Ambasadorem Dobrej Woli UNICEF. Zdecydował się pomagać, docenia też ludzi, którzy jemu bezinteresownie pomogli.

Ja w ogóle uważam, że w życiu piekielnie dużo ludzi mi pomogło. Wykazali się wobec mnie wyrozumiałością, jak Wojtek Wójcik, który nauczył mnie podstaw rzemiosła filmowego, pokazywał mi, co i jak robi się przed kamerą, zabrał mnie do montażowni, opowiadał o różnych rzeczach, o których nie miałem bladego pojęcia. Miałem ogromnie dużo szczęścia do opiekuna roku, profesora Andrzeja Łapickiego, dzięki niemu tak naprawdę znalazłem się na zdjęciach próbnych u Tadeusza Konwickiego. To on przekonał profesorów w szkole, żeby mnie zwolnili z zajęć i pozwolili zagrać w „Lawie”. Zdarzyło się mnóstwo takich sytuacji, w których miałem poczucie, że ludzie pochylili się nade mną i pomogli mi zrealizować rzeczy, które bez ich wsparcia byłyby dla mnie nieosiągalne.

Niektórzy boją się pomagać. Co aktor sądzi o niechęci wobec uchodźców napływających do Polski?

Dla mnie strach przed tymi ludźmi jest kompletnie nieuzasadniony. Myślę, że równie radykalnych ludzi jak ci, którzy zabijają w Europie i na świecie, znalazłoby się sporo w naszym kraju, pośród tych, co uchodzą za prawdziwych Polaków. Z perspektywy świata, który widziałem, uważam, że nie mamy prawa odmawiać schronienia tym, którzy uciekają od śmierci, głodu, wojny i szukają bezpiecznego miejsca dla swoich dzieci. Oni chcą żyć tak samo jak my. Do końca XX wieku to my potrzebowaliśmy tej pomocy. Przez lata mnóstwo ludzi wyjeżdżało z Polski nie zawsze dlatego, że system był dla nich opresyjny. Po prostu dusili się w komunistycznej Polsce. Marzyli o lepszym życiu, innych perspektywach. Dlatego wyjeżdżając w delegację lub na wycieczkę, zostawali. Czasem jedna osoba, czasem cały autokar. Pytanie jest proste: Co by było, gdyby wtedy ktoś nam powiedział: „Wypieprzać z powrotem do Polski! My was tu nie chcemy, bo jesteście biedakami, brudasami i nierobami”.

Aktor uważa, że przestaliśmy być wrażliwi na to, że ludzie są krzywdzeni w swoich ojczyznach. Albo że nie mogą się spełniać. Albo że nie mają co jeść.

Czy to, że zginęło ponad 130 osób w Paryżu, znaczy, że mamy nie przyjmować uchodźców? Nie pomagać tysiącom umierającym z głodu w Afryce? Ludzie czasami mnie pytają: Jak się widzi taki ogrom nieszczęścia w Afryce, to czy ma sens pomaganie, skoro nie jesteś w stanie pomóc wszystkim? A mnie się wydaje, że to ma głęboki sens, bo skoro nie wszystkim, to choć jednemu.

Bartek Wieczorek/LAF AM

Czy robi plany na przyszłość?

Nie. Po co? (milczenie). Wie pani dlaczego? Bo któregoś dnia uświadomiłem sobie, że jeszcze kilka lat temu z całą pewnością powiedziałbym: „Za moich czasów, za mojego życia na pewno żadnego konfliktu zbrojnego w Europie nie będzie. Myślę, że moje dzieci również przeżyją swoje życie w spokoju”. Po tym, co wydarzyło się na Ukrainie, już w to nie wierzę.

Bierze życie jak leci, tu, w tej chwili?

Wczoraj miałem wolny dzień, to była niedziela, do piętnastej nie zdjąłem szlafroka. Spokojnie, bez pośpiechu mogłem wypić kawę, pochodzić po domu, ogarnąć rzeczy, którymi nie mam czasu zająć się na co dzień, na przykład papierami, jakie gromadzą mi się na biurku. Takie najprostsze, banalne czynności, które oczyszczają głowę. Mam poczucie, że za rzadko to robimy. Za rzadko opróżniamy szafy i szuflady z tego, co przez lata tam chowamy: drobiazgi, bibeloty, kartki pocztowe… Dużo rzeczy, do których – jak mi się wydawało – byłem sentymentalnie przywiązany, wylądowało w koszu na śmieci. Im dłużej żyję, tym bardziej mi się wydaje, że to, co w naszych głowach, jest ważne. Żyjąc na co dzień, nie myślimy o tym, że z naszym odejściem nic się nie kończy. Tylko nam się wydaje, że jesteśmy całym światem, mamy superważne rzeczy do zrobienia. Moja babcia pytana: „A co tam będziesz wiosną robiła?” odpowiadała: „Co ja będę wiosną robiła? Może nie dożyję?”. Obiecywać całemu światu: zrobię jeszcze to, to, to i tamto…? Nie. Nikomu nie obiecywać, tylko robić. I tyle.

Cały wywiad z Arturem Żmijewskim w najnowszej "Vivie!", od czwartku w kioskach.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama