Ojciec alkoholik, myśli samobójcze, depresja... Jak Daniel Qczaj pokonał demony przeszłości?
„Od dziecka działa mi się największa krzywda w domu”
- Aleksandra Kwaśniewska
Zawsze marzył o tym, żeby ludzie go słuchali. Dlatego chciał zostać księdzem. Góral z Ludźmierza, aktor, fryzjer i trener w jednym. Daniel Qczaj ma tysiące fanów nie tylko dlatego, że jest guru fitnessu, ale dlatego, że nie boi się opowiadać o demonach, które musiał pokonać. Jak poradził sobie z traumą bycia synem alkoholika i myślami samobójczymi opowiada Aleksandrze Kwaśniewskiej.
– Ile miałeś lat, jak przyjechałeś do Warszawy?
Siedemnaście. Rok wcześniej przeniosłem się już do Krakowa. W Krakowie chodziłem do liceum o profilu teatralnym. Moja polonistka mocno cisnęła, żebyśmy chodzili do teatru, żebyśmy mieli kontakt ze sztuką. Uwielbiałem to, bo u mnie na wsi tego nie było. Jak miałem kontakt z żywą sztuką, zrozumiałem, jakie to jest piękne.
– I zachciałeś być aktorem?
Bardzo.
– Nie chodziło tylko o to, żeby się wyrwać z Podhala?
Bardzo chciałem coś osiągnąć. Nie chciałem tam zgnić. A wiedziałem, że z moją naturą wrażliwca – bo ja mam w sobie wrażliwca i wojownika jednocześnie – to raczej zgniję. Nie poradzę sobie z całą moją historią.
– Masz na myśli rodziców?
Tak, mam na myśli sytuację rodzinną. Mój ojciec miał problem z alkoholem. Dziadek świętej pamięci miał też ogromny problem z alkoholem. Moja babcia w tamtym czasie, niestety, też. A mieszkaliśmy wszyscy razem. Jedyną osobą, która nie miała tego problemu, była moja mama, ale ona miała problem z pozostałymi. Dźwigała wszystko na swoich barkach. To był taki moment w moim życiu, kiedy rodził się we mnie ten wojownik. Patrząc na swój dom, wiedziałem, że ja tak nie chcę, więc wyprowadziłem się do Krakowa. Wtedy trafiłem na ogłoszenie, że Janusz Józefowicz organizuje casting do Buffo, 1 lutego, w dzień moich urodzin. Pojechałem na ten casting i do dziś nie mam pojęcia, jak to się stało, że ich przekonałem. Nie miałem podstaw do tego, nigdy nie uczyłem się śpiewać. Bardziej beczałem jak baran. To był jeszcze taki zaśpiew góralski. Ale coś musieli we mnie zauważyć.
– Dlaczego skończyłeś z Buffo i z aktorstwem?
Po pierwsze dlatego, że czułem się wypalony. Bardzo dużo mnie nauczył pobyt tam, ale wiedziałem, że nic więcej już stamtąd nie wyciągnę. Nie wiedziałem, czy to nie ten moment, czy może nie jestem dość dobry? Spektakli było coraz mniej, a ja potrzebowałem pieniędzy, więc podjąłem decyzję, że jadę do Stanów pracować na budowie. Moi rodzice mieszkali tam już od dłuższego czasu.
– I tu niechcący zaczęła się Twoja przygoda z fitnessem.
Miałem 18 lat i pokłady testosteronu, więc po całym dniu pracy na budowie jeszcze biegałem i robiłem pompki. To było wyrzucenie z siebie tych złych emocji, które już się wtedy bardzo we mnie zbierały. Mojego ojca nie widziałem 10 lat, a zobaczyłem dokładnie to, co widziałem w Polsce, czyli człowieka, który dalej poniża, dalej nie ma szacunku do mnie, mamy…
– Dlatego wróciłeś?
Pobiłem się z ojcem. Broniłem mamy… Powiedziałem jej wtedy, że jeżeli ona od niego nie odejdzie, nigdy już mnie nie zobaczy. Zobaczyłem wtedy trzy ofiary. Moją mamę i dwie siostry, które powielały ten sam schemat. Rzucały się w ramiona facetów, którzy ich nie szanowali.
– Czyli postawiłeś mamie ultimatum i wróciłeś do Polski?
Tak. Wiedziałem, że nic tam nie zrobię. Nie pomogę ani im, ani sobie. Wróciłem więc i zdałem maturę. Niestety, wróciłem też z tym bagażem, który one mi zaserwowały. Mama mówiła, że kiedy przylatuję do Ameryki, to jak taki anioł wszystko im układam. Ja, patrząc na to z perspektywy czasu, jako 31-latek, po terapii, mam świadomość, że wziąłem na siebie rolę ojca, którego nie było. Byłem opiekunem dla mamy i równocześnie ojcem dla sióstr. Mama zwierzała mi się jak przyjaciółce, a ja kompletnie nie potrafiłem sobie z tym poradzić. A najgorsze było, że nie mogłem jej pomóc. Ta bezsilność powodowała we mnie ogromne pokłady destrukcji, które potem z czasem zaczęły wychodzić.
– Jak sobie z tym poradziłeś?
Nie radziłem sobie. Od dziecka działa mi się największa krzywda w domu, a ja musiałem iść do szkoły i udawać, że wszystko jest w porządku. Płakałem w poduszkę i darłem się do Boga, dlaczego akurat mnie to spotyka, po czym wychodziłem do dzieci i bawiłem się z nimi w chowanego. Wypracowałem w sobie metodę kamuflażu, że jest wszystko OK. Myślę dzisiaj, że ta metoda uratowała mi życie.
– Dzisiaj jesteś już wolny od tego ciężaru?
Dzisiaj wchodzę w tę historię z zupełnie innej perspektywy. Patrzę na tego sześcioletniego chłopca bez wyrzutów sumienia, bez poczucia, że miałem na coś wpływ. Jestem dla siebie dobry. Wiem, że byłem wtedy dzieckiem i nie mogłem się obronić.
– Rozumiem, że to są skutki terapii?
Tak. Na terapii wylądowałem pierwszy raz, kiedy miałem powroty do myśli samobójczych. To było stosunkowo niedawno, po wygraniu zawodów kulturystycznych. Wydawało mi się, że ciało, które zbuduję, to będzie to, co spowoduje, że będę się czuł szczęśliwym człowiekiem. A ja wcale się tak nie czułem. Zacząłem się siebie bać, bo patrzyłem na sufit, na lampę i się zastanawiałem, czy ta lampa utrzyma ciężar mojego ciała. Po startach w zawodach miałem rozwalone hormony przez różne środki i katorżniczą dietę. Przez rok jadłem suchego kurczaka z ryżem, totalnie bez smaku. Żeby wytrzymać taką dietę, trzeba być trochę szurniętym. To jest naprawdę ciężkie do wykonania. Wstajesz rano, nie jesz nic, idziesz na czczo na aeroby, robisz pół godziny „na głoda”, po czym jesz codziennie to samo, 150 gramów łososia lub kurczaka z sałatą. Odpoczywasz, znowu jesz dokładnie to samo co wczoraj i tak dalej. To nie jest fajne. Trenowałem 10 lat i czerpałem z tego radość, ale zobaczyłem, że buduję kolejną fasadę. Kolejnego sztucznego Qczaja, który powie: „Akceptuję siebie tylko i wyłącznie w momencie, kiedy biceps nie mieści mi się w koszulce”. Przez długi czas budowałem poczucie wartości na tym wyglądzie. Żeby fajnie wyglądać na zdjęciach. Dzisiaj mogę powiedzieć z perspektywy człowieka, który miał idealne ciało, że to nie jest szczęśliwy człowiek.
Cały wywiad z Qczajem do przeczytania w nowej VIVIE!, od czwartku w kioskach!