Robert Sowa szczerze o konsekwencjach afery podsłuchowej i o tym, co go uratowało przed totalnym upadkiem
„Zacząłem więcej pić. Ale nie na umór”, mówi właściciel i szef kuchni restauracji N31 w Warszawie
Jest jednym z najsłynniejszych kucharzy w Polsce. Do jego restauracji N31 przychodzą stali bywalcy, ale też odwiedzają ją ludzie z całej Polski. Nie dziwnego – Robert Sowa przez 30 lat pracował na swoje nazwisko, a jedzenie, jakie serwuje w centrum Warszawy, jest naprawdę wspaniałe. Chłopak z Nowej Huty postanowił związać się z gastronomią, bo… nie miał na siebie innego pomysłu. Był kelnerem, pracował na zmywaku, w kuchni odrabiał wojsko. Wyjechał do Austrii i tam drugi raz zaczynał od najniższych stanowisk. Gdy przyjechał do Warszawy, wktórce został szefem kuchni w nowootwartym hotelu Jan III Sobieski. A potem jego kariera potoczyła się błyskawicznie. Teraz mówi, że woli mieć jedną małą autorską restaurację niż kilka w różnych miastach. Woli też prowadzić ją sam. Po słynnej aferze z restauracją „Sowa i przyjaciele” nauczył się nie szastać słowem „przyjaciel”. Jakie poniósł konsekwencje i co go uratowało przed totalnym upadkiem?
Robert Sowa o aferze podsłuchowej i mrokach przeszłości
Katarzyna Piątkowska: Bycie restauratorem i szefem kuchni to nie tylko praca niemal non stop, ale przede wszystkim wielki stres.
Robert Sowa: Ale taki, który nakręca i motywuje do działania, przynajmniej dla mnie. Taka adrenalina dla sportowca. Jestem Skorpionem i ciężko mi odpuścić. Walczę do końca, choć czasem bywają po drodze wybuchy. Z wiekiem staję się coraz bardziej pokorny ze względu na zdrowie. Nadciśnienie odziedziczyłem po mamusi, a cukrzycę typu drugiego po tacie. Muszę się pilnować, choć jest z tym ciężko. Po słynnej aferze nic już mnie chyba nie złamie. Jak mówi oklepane powiedzenie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”.
Czytaj też: Pracuje w kuchni od 30 lat, w domu nie gotuje wcale. Taki Robert Sowa jest prywatnie...
Ta afera nie odebrała Ci dobrego imienia?
Absolutnie nie, bo ciężko nad tym pracowałem. I wciąż odnoszę sukcesy. Jako restaurator mam się dobrze, restauracja jest pełna gości, a opinie na temat tego, jak i co gotujemy, rewelacyjne. Czego chcieć więcej? Chyba tylko zdrowia i siły. I może niższych cen produktów, bo koszty są coraz wyższe. Nie lubię się skupiać na tym, co było, tylko na tym, co jest i co będzie. Choć przyznam, było ciężko.
Zacząłeś topić smutki w alkoholu?
Myślałem, że od czerwca 2014 roku, kiedy wybuchła bomba, dam radę dociągnąć do końca roku. Bardzo nie chciałem otwierać nowej restauracji, bo wiem, z jakimi kosztami to się łączy. Ale po dwóch miesiącach chciałem już się odciąć od tamtego miejsca, ludzi i sytuacji, chciałem spokoju i prowadzenia biznesu bez przypiętych łatek. Chciałem, by mój zespół mógł dalej gotować i serwować nasze dania, ale się nie dało. Tak, zacząłem więcej pić. Ale nie na umór. Po prostu zamiast dwóch drinków piłem cztery.
Co Cię uratowało przed upadkiem?
To miejsce, w którym dzisiaj siedzimy. Moja autorska restauracja N31. Znajomy prowadził tutaj pub i chciał, żebym przejął lokal. Dość ohydny, muszę przyznać. Przyszedłem, usiadłem na środku tego małego i naprawdę okropnego miejsca i załamałem się. Ale potem odwróciłem się i zobaczyłem za oknem Pałac Kultury rozświetlony słońcem. Pomyślałem, że ten widok i moja kuchnia warte są, żeby tu do mnie przyjeżdżać. Nie myliłem się. I choć nie mam ogródka, a lokal mógłby być nieco większy, wygrałem. Jesteśmy w ścisłym centrum Warszawy, wpada się do nas nie tylko, żeby zjeść, ale też wypić kawę i pogadać. Ludzie zostali ze mną, ale już nie szastam słowem „przyjaciele”.
Część gości poszła za Tobą.
Dlatego że kochają dobrą kuchnię, a tamte wydarzenia nie dotyczyły bezpośrednio mnie. Dostałem rykoszetem, jestem poszkodowany tak samo jak inni. Ale największą dumą jest dla mnie, że teraz moi goście znowu przychodzą, wiedzą, że nigdzie indziej nie zjedzą tego, co u mnie. Że ze mną można tu porozmawiać, zawsze jestem dla nich, nie odmawiam zdjęć, konsultacji kulinarnych, obecności na ich imprezach rodzinnych czy kolacjach biznesowych. Że jak będą mieli ochotę na coś spoza karty, to nie będzie to problem. I to jest dla mnie największa nagroda. Nie wyróżnienia, dyplomy i gwiazdki, tylko ludzie.
Czytaj także: Magda Gessler o dzieciach: „Nie byłam perfekcyjną matką, nie chodziłam na wywiadówki”
Cały wywiad w najnowszym numerze dwutygodnika VIVA!, który w sprzedaży jest dostępny od czwartku 29 czerwca.