Reklama

Reprezentuje najwyższą klasę taneczną „S” w tańcach standardowych i latynoamerykańskich. Od dziesięciu lat występuje na parkiecie „Dancing with the stars. Taniec z Gwiazdami”. Hanna Żudziewicz-Jeschke błyskawicznie podbiła serca widzów, a pod jej okiem trenowali m.in. Mateusz Banasiuk, Robert Koszucki, Adam Małczyk, Sylwester Wilk, Robert Wabich, Piotr Mróz. Dwukrotnie sięgała po Kryształową Kulę. Gdy po dłuższej przerwie show powróciło na ekrany, nie mogło jej zabraknąć w gronie tancerzy. Hanna Żudziewicz-Jeschke wspólnie z Filipem Chajzerem zachwycali widzów kolejnymi występami. Niestety, w ostatnim odcinku pożegnali się z formatem. W rozmowie z viva.pl, artystka opowiada o miłości do tańca, początkach kariery i pełni rodzinnego szczęścia. Jak zmieniły ją narodziny ukochanej córeczki?

Reklama

Hanna Żudziewicz-Jeschke o miłości, sile rodziny i pasji do tańca

Swoją przygodę z parkietem rozpoczęłaś w wieku sześciu lat, trenowałaś taniec towarzyski. To było Twoje marzenie?

Taniec był od zawsze wielkim marzeniem mojej mamy. Nigdy nie spełniła swojego pragnienia o występowaniu na scenie, po prostu jej życie potoczyło się inaczej. Wtedy postanowiła, że zarazi mnie pasją do tańca i zapisała na zajęcia. W dodatku jej koleżanką z pracy była mama Michała Malitowskiego, który już wtedy był utytułowanym tancerzem i wizytówką naszej Zielonej Góry. Przyznam, że na początku nie przyjęłam tego pomysłu z wielkim entuzjazmem. Robiłam wszystko, żeby unikać treningów - przywiązywałam się skakanką do kaloryfera, chowałam się po szafach… Pamiętam to jak dziś (śmiech). I nie chodziło o to, że nie lubiłam tańczyć, bo od zawsze miałam to we krwi. Z tych zajęć wychodziłam z uśmiechem na twarzy, ale jak każde dziecko przeżywałam czas buntu i chciałam się bawić, a chodziłam jeszcze na inne dodatkowe zajęcia.

W czym jeszcze próbowałaś swoich sił?

Grałam w tenisa, jeździłam konno… Kiedy miałam dwanaście lat trzeba było wybrać konkretną drogę. Nie chciałam tracić czasu i wolałam skupić się na jednej rzeczy. Wtedy dotarło do mnie, że to taniec daje mi największą radość. Wybór był prosty, choć na początku wcale nie byłam mistrzynią. Miałam ogromne marzenia, które nie szły w parze z osiągnięciami (śmiech). Przegrywałam turniej za turniejem, ale nie poddawałam się i przychodziłam codziennie do zajęcia. Oczywiście, przeżywałam to, ale w głębi serca miałam poczucie i wiarę, że prędzej czy później starania przyniosą oczekiwane efekty. Porażki potraktowałam jako okres przejściowy. Założyłam sobie, że będę sięgała po najwyższe noty. W końcu udało mi się znaleźć tancerza, z którym zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, czwarte miejsce na mistrzostwach Europy w młodzieży, finał Mistrzostw Świata w młodzieży i największych turniejach świata. To dodało mi wiatru w żagle! Wiedziałam, że albo to będzie moja przyszłość, albo z tego zrezygnuje.

Taniec był Twoim przeznaczeniem. Jesteś idealnym przykładem na to, że wypowiadane głośno życzenia po prostu się materializują.

Bardzo w to wierzę. Wkładałam w taniec całe swoje serce i poświęcałam każdą chwilę na szlifowanie układów. Kiedy dostałam się do renomowanego liceum w Zielnej Górze, czułam na sobie presję. Wiedziałam, że muszę się skupić na nauce i albo pójdę na bardzo dobre studia, albo wybiorę łatwiejszy kierunek i skupię się na tańcu. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Wtedy w moim życiu pojawił się Jacek z propozycją współpracy.

Już wtedy przypuszczałaś, że stworzycie zgrany duet także w życiu prywatnym?

Skąd! Jacek był wtedy dla mnie konkurencją, nawet za sobą nie przepadaliśmy. Gdy ja zdobywałam czwarte miejsce w Europie i byłam wicemistrzynią Polski, to on sięgał mistrzostwo Polski i był pierwszy w Europie. W przeciwieństwie do mnie, od dziecka był w czołówce. Za każdym razem, gdy widziałam go na parkiecie wiedziałam, że kiedyś będzie chciał ze mną tańczyć. Nie wiem, skąd wzięła się we mnie taka wiara, bo dziś z perspektywy czasu uważam to za naiwne marzenie. Tak bardzo w to wierzyłam, że po kilku latach byliśmy najlepszym tanecznym duetem. Wygraliśmy wszystkie turnieje na świecie w kategorii do 21 lat. Choć na parkiecie szło nam super, po dwóch latach podziękowaliśmy sobie za współpracę. Jacek wyjechał do Rosji, a ja do Rumunii. Nie było między nami żadnego uczucia, miłości. To dopiero miało nadejść.

Bardzo wcześnie wyfrunęłaś z rodzinnego domu. To wymagało ogromnej odwagi i poświęcenia, nie tylko z Twojej strony, a także ze strony Twoich rodziców.

Bardzo ich podziwiam. Dzięki nim jestem w tym miejscu. Gdyby nie ich wsparcie, nie osiągnęłabym tak wiele i na pewno nie kontynuowałabym swojej pasji. Zawsze podążałam za intuicją, a oni szanowali każdą moją decyzję i w pełni mi ufali. A mój wyjazd do Rumunii był bardzo… spontaniczny. Byłam akurat we Włoszech na próbie z rumuńskim tancerzem. Świetnie nam się tańczyło. Kiedy zapytał, czy przeniosę się do jego kraju, w przypływie emocji od razu się zgodziłam. Zadzwoniłam do rodziców, a relacjonując przebieg próby między słowami wyznałam, że przeprowadzam się do Rumunii. Dziś wiem, że tamten chłopak wykorzystał sytuację. To było egoistyczne z jego strony. Nic nie stało na przeszkodzie, by kontynuować naszą współpracę na odległość, i mogliśmy spotykać się na treningach w połowie drogi. Powinnam wtedy posłuchać rad rodziców, ale dla mnie taniec był zawsze całym światem.

Czytaj też: Po chorobie nie wierzył, że znów się zakocha. Teraz Jacek Rozenek planuje przyszłość z nową partnerką

Wiedzieli, że ich nie zawiedziesz. Widać, że łączy Was wyjątkowa więź.

Mimo młodego wieku i swojego temperamentu byłam bardzo rozsądna. Nigdy nie nadużywałam zaufania rodziców, a oni doskonale to wiedzieli. Mam silny charakter, zasady, którymi kieruję się w życiu. Nigdy nie imprezowałam, ale skupiałam się na pasji i samorozwoju. Nigdy nie przechodziłam typowego dla nastolatka okresu buntu, bo nie miałam na to czasu. Sama wybrałam dla siebie taką drogę. Po szkole gnałam na zajęcia, potem wyjeżdżałam na turnieje. Nie zaznałam też typowego rozrywkowego stylu życia i wcale tego nie żałuje. Poza tym, taniec jest bardzo drogą dyscypliną. Musiałam się przeprowadzić do innego kraju, wynajem mieszkania był kosztowny. Trenowałam po osiem godzin dziennie, trzy tygodnie w miesiącu byliśmy w rozjazdach. Rodzice bardzo mnie wspierali, dawali bezpieczeństw i siłę. Czułam na sobie odpowiedzialność. Wiedziałam też, że w każdej chwili mogę wrócić i nie będą mieli do mnie żadnych pretensji.

Dopiero teraz, gdy sama jestem mamą, zrozumiałam, jak duże było to wyrzeczenie z ich strony. Przecież tak bardzo się o mnie martwili, a nigdy nie obciążali mnie swoimi emocjami. Wiedzieli, że taniec był i jest dla mnie jak powietrze. Dziś są szczęśliwi, że mieszkamy w Warszawie. Z Zielonej Góry to zaledwie 450 km. W porównaniu do Rosji czy Rumunii, to żadna odległość.

Jak wspominasz tamten czas i życie w Rumunii?

Byłam młodą, 20-letnią dziewczyną. Przeniosłam się do obcego państwa, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Chociaż teraz Rumunia jest krajem mocno rozwiniętym, to 10 lat temu tak nie było. Oczywiście, było mi ciężko, ale dzięki ogromnemu wsparciu rodziców przetrwałam ten okres. Dla tańca byłam gotowa poświęcić wiele. Dziś, z perspektywy czasu myślę, że moja miłość do tańca była szalona i przysłaniała mi wszystkie przeszkody, które pojawiały się na mojej drodze. Potem wyjechałam do Rosji, gdzie trenował Jacek. Chciał, żebyśmy znów połączyli siły.

PIOTR FOTEK/REPORTER/EAST NEWS

Hanna Żudziewicz, 2019 rok

To był już kolejny znak od losu!

Nie spodziewałam się, że nasze ścieżki znów się połączą, ale w moim życiu trwały przygotowania do kolejnej rewolucji. Pojawiła się informacja o udziale w castingu do „Tańca z Gwiazdami”, spróbowałam i dostałam się. Cały czas trzymałam Jacka w niepewności, nie dawałam mu odpowiedzi, bo po prostu się wahałam. Ale to prawda, los chciał nas do siebie zbliżyć.

Tym razem skutecznie.

Można tak powiedzieć. Będąc w Rosji poprosiłam tatę, by poszukał mi mieszkania w Warszawie. Nie wiedział, gdzie mieszka Jacek i traf chciał, że zamieszkaliśmy w tym samym bloku. Przeznaczenie! Któregoś dnia spotkaliśmy się na klatce. Okazało się, ze mieszka na 13. piętrze, a ja na 4. Jacek uznał, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że powinniśmy zacząć razem tańczyć. Byłam już w programie, miałam treningi z Mateuszem Banasiukiem do pierwszych odcinków „Tańca z Gwiazdami”. Poprosiłam Jacka, by uzbroił się w cierpliwość i obiecałam, że dam mu odpowiedź po zakończeniu zdjęć. Myślałam, że moja przygoda z programem szybko się skończy. Byłam wtedy zagrożona. Jacek pojawiał się na widowni za każdym razem z nadzieją, że w końcu odpadnę, a ja tańczyłam jeszcze przez siedem tygodni (śmiech). Minęło dziesięć lat. Od tamtej pory jesteśmy razem, - na parkiecie i prywatnie. Dobraliśmy się idealnie – Jacek jest oazą spokoju i ma niewyczerpalne pokłady cierpliwości. To fantastycznie współgra z moim uporem i gorącą krwią, choć zdaje sobie sprawę, że czasami jest mu bardzo ciężko (śmiech).

Był moment w Waszym życiu, który wszystko przewartościował, a jednocześnie umocnił Was jako parę?

Przełomem była pandemia. Dużo trenowaliśmy, ale w pewnym momencie zaczęto odwoływać turnieje. Zastanawialiśmy się, jak dalej będzie wyglądało nasze życie. Gdy świat zwolnił uznaliśmy, że to idealny moment, by zacząć myśleć o rodzinie. Wielu trenerów chciało nas zatrzymać. Nie ulegliśmy, ale szliśmy za głosem serca. Dla osób ze środowiska tanecznego nasza decyzja była zaskoczeniem. W końcu mamy 30 lat i jesteśmy u szczytu tanecznej formy. Ale ja zrozumiałam, że te medale nic już dla mnie nie znaczą, nie dają mi tej przyjemności i satysfakcji, które czułam na początku drogi. Postawiłam na rodzinę i uważam, że przez ostatnie dwa lata najbardziej rozwinęliśmy się życiowo – ślub, narodziny Róży. Zaczęliśmy budować też naszą pozycję biznesową.

Zmieniła się też Wasza relacja.

Bardzo! Przed narodzinami Róży nasza miłość była mocna, ale gdy dziecko pojawia się na świecie, wszystko się zmienia. Doświadczyliśmy innych, nowych emocji. To nas jeszcze bardziej zespoliło. Jestem wdzięczna losowi, że dziś jesteśmy razem. Mamy siebie, cudowny dom i tworzymy wspaniałe dzieciństwo dla naszej córki.

Po dwóch latach „Taniec z Gwiazdami” zagościł na ekranach. Jak po tych wielkich zmianach czułaś się w programie?

Przyznam, że razem z Jackiem nie do końca wiedzieliśmy, czy nadal chcemy kontynuować tę drogę. Byłam związana z show przez dziesięć lat, a lubię rozwój. Zdałam też sobie sprawę, że tak naprawdę „Taniec z Gwiazdami” tak jak my przeszedł wiele zmian, bardzo się rozwinął i dziś wygląda zupełnie inaczej. Ta edycja zaskakuje! Jest cudowna energia, nowe studio, produkcja, tancerze i fantastyczne gwiazdy. To program, który zapewnia rozrywkę, ale na wysokim poziomie. Tworzą go ludzie z klasą. Każdy z jurorów wiele sobą reprezentuje, jest ceniony za osiągnięcia. Ewa Kasprzyk – „jakby luksusowa” wspaniała aktorka, Iwona Pavlović utytułowana, dystyngowana trenerka. Tomek Wygoda – człowiek teatru, fenomenalny artysta, Rafał Maserak, niezwykły tancerz, który program ma w swoim DNA. Oczywiście nie można zapomnieć o Krzysztofie Ibiszu czy Paulinie Sykut-Jeżynie. Po prostu zapragnęłabym być nadal częścią programu!

VIPHOTO/East News

Hanna Żudziewicz, Jacek Jeschke

Tę energię docenili widzowie. Program cieszy się ogromną popularnością.

Nie dziwię się. Taniec jest pięknym przekaźnikiem emocji. To niesamowite, jak wiele historii można dzięki niemu opowiedzieć. To prawda, widzowie pokochali nową odsłonę „Tańca z gwiazdami”, ponieważ ten program zaskakuje, jest nieprzewidywalny. Zawsze to ceniłam. W tańcu turniejowym towarzyszyły mi cały czas dwie takie same emocje. Wygraną przyjmowałam z poczuciem: „Jest ok, wygraliśmy. Skupiamy się na kolejnym celu”. Nie było tej euforii i radości z pierwszego miejsca, wpadłam w rutynę. A kiedy przegrywaliśmy… było po prostu źle. Dziś wiem, że porażki uczą najwięcej i pomagają odbić się od dna.

Taniec to sport, a sport to rywalizacja. Dziś jesteś już zahartowana w „bojach”, ale wyobrażam sobie, że dla młodej osoby, która dopiero poznaje ten świat musi być trudne do udźwignięcia.

Od zawsze najbardziej interesowała mnie pasja i wyniki. Cały czas podnosiłam sobie poprzeczkę, doskonaliłam się. Byłam w pełni skoncentrowana na tańcu i liczyło się tylko to, co czuję. Jestem uparta, nie tylko w podejmowaniu decyzji, ale przede wszystkim w dążeniu do celu. Poza tym, miałam przy sobie mądrych rodziców, którzy byli źródłem mojej siły i nie pozwalali, by cokolwiek podcinało mi skrzydła. Nic nie było w stanie mnie złamać.

Czytaj też: Narodziny syna wywróciły ich życie do góry nogami. Przy nim drugi raz przeżywali własne dzieciństwo

Zaskoczyło mnie, gdy powiedziałaś w jednym z wywiadów, że profesjonalne środowisko nie do końca patrzy przychylnie na tancerzy, którzy biorą udział w „Tańcu z Gwiazdami”.

Wielu z nich chciałoby być na naszym miejscu. Umówmy się, ci którzy najgłośniej krzyczą i wyrażają swoją dezaprobatę, stoją na castingu w pierwszym rzędzie. To wynika z zazdrości. Najczęściej negatywne komentarze wychodzą od osób, które mają w sobie nieprzepracowany żal. Nigdy nie przejmowałam się takimi głosami. Robię to, co kocham, a w dodatku mam to szczęście, że spełniam się na wielu polach. Udział w programie wniósł wiele do mojego życia. Poznałam fantastycznych ludzi z przeróżnych branż, którzy zupełnie inaczej patrzą na świat. To dla mnie ogromna inspiracja!. Zresztą oboje z Jackiem otaczamy się osobami, którym ufamy i do których aspirujemy, które cieszą się naszym szczęściem.

Poświęciłaś się w całości pasji do tańca. Miałaś jakiś plan B?

Cały czas go mam. Doskonale wiem, że nic nie jest nam w życiu dane na zawsze. Taniec też kiedyś się skończy. Ale, żeby dojść do planu B, trzeba było zgromadzić kapitał. Zawsze wszystkie pieniądze inwestowałam w taniec, a to naprawdę studnia bez dna. Turnieje, doszkalanie się, podróże, stroje... Lekcje z najlepszymi światowymi trenerami to koszt 180 euro za 45 minut. Nikt tych pieniędzy nie zwraca. Na największych zawodach tylko sześć pierwszych par otrzymuje po kilkaset euro nagrody, ale to nie pokrywa nawet połowy wyłożonych kosztów. Kiedy znajdujesz się poza szczęśliwą szóstką, nie dostajesz nic i tak naprawdę żyjesz pasją. Razem z Jackiem zakończyliśmy pewien etap. Nie jesteśmy już zawodnikami, a staliśmy się trenerami. Zaczęliśmy zarabiać, udaje nam się gromadzić fundusze, inwestujemy i powoli się rozkręcamy.

Taniec przyniósł Ci miłość, rozpoznawalność i spełnienie… Czego Cię nauczył?

Taniec to całe moje życie, choć teraz ustąpił miejsca rodzinie. Dziś Róża jest dla mnie w centrum wszystkiego. Lata spędzone na parkiecie nauczyły mnie dyscypliny, pokory, kultury, ukierunkowały mnie i ukształtowały charakter. To wspaniała szkoła.

Róża podgląda Was na parkiecie. Teraz, gdy rozmawiamy widzę, że ma do tego dryg. Chcielibyście, by poszła w Wasze ślady?

Róża kocha tańczyć! Oczywiście, nie będziemy w stanie niczego jej narzucić, ale postaramy się wspierać i z całych sił dmuchać w jej żagle. Na pewno zapiszemy ją na akrobatykę i tańce. Chciałabym, żeby wypróbowała kilku dyscyplin, a w przyszłości sama podejmie decyzje, którą drogę obierze.

Niestety, w ostatnim odcinku Tańcem z Gwiazdami razem z Filipem Chajzerem pożegnaliście się z show. Dla widzów było to ogromne zaskoczenie.

Emocje już opadły. Oczywiście, było nam przykro, że kontynuujemy tej przygody. Razem z Filipem spędzaliśmy na sali długie godziny. Trenowaliśmy codziennie przez ostatnie dwa miesiące. Na pewno się nie nudziliśmy, nawiązaliśmy ze sobą cudowną więź. Wiem też, ile serca, wysiłku i pracy Filip wkładał w każdy występ. Tak się stało, że jive był naszym ostatnim, a zarazem najlepszym występem. Takie są reguły programu. Nie mamy wpływu na oceny jurorów i widzów. Na parkiecie zawsze dawaliśmy z siebie wszystko. Cieszyliśmy się każdym momentem, a ja jestem z Filipa bardzo dumna!

W jednym z wywiadów Filip Chajzer wspominał, że treningi były dla niego zastrzykiem pozytywnej energii, częścią terapii. Uczyłaś go nie tylko tańca, a także byłaś ogromnym wsparciem. Co Ty wynosiłaś z tych lekcji? Czego Ciebie nauczył Twój taneczny partner?

Cierpliwości (śmiech). Filip miał trudności z zapamiętywaniem choreografii. Przez ADHD trudno było mu się skoncentrować. Wkładaliśmy wiele pracy w każdy trening, opłaciło się. Wiem, że czerpie z tańca ogromną radość. Nawet nasza nieszczęsna cha-cha, w której zapomniał układu była dla niego motywacją do działania. Postawił przed sobą wyzwanie i chciał za wszelką cenę udowodnić widzom przy walcu wiedeńskim, że to był wypadek przy pracy, że naprawdę się stara. Udało się.

Znając Twoją determinację i upór, jeszcze kilka treningów i byłby z niego tancerz!

Najważniejsze, że połknął bakcyla. Czy będziemy kontynuować naukę tańca? Tego nie wiem, na razie każde z nas odpoczywa (śmiech). Staramy się też nadrobić bieżące sprawy. Ja działam prężenie z przygotowaniami do ślubu, a zostały tylko dwa miesiące. Z kolei Filip skupia się na otwarciu swojego nowego biznesu i mocno mu w tym kibicuję!

Tempo w ostatnim czasie było ogromne. Wspominasz o przygotowaniach do ślubu, trenowałaś, a w tym wszystkim jest jeszcze życie rodzinne. Rozumiem, że najbardziej z finału ostatniego odcinka cieszy się Róża.

To prawda. Jest szczęśliwa i spokojna, bo w końcu ma mamę blisko siebie. Teraz odwiedzamy tatę i ciocię Anitę na sali treningowej. Ale „Taniec z Gwiazdami” paradoksalnie bardzo nam pomógł. Róża ma półtora roku i przyzwyczajałam ją do tego, że czasem na chwilę muszę zniknąć z domu. I choć bardzo za nią tęsknię, to tutaj chodzi o nasze wspólne dobro. Różyczka spędzała ten czas z nianią albo z dziadkami. Oni też uczą ją zupełnie innych rzeczy i wiem, że ta więź będzie procentowała w przyszłości.

Całe życie pracowałam na to, gdzie teraz jestem i nie mogę tego po prostu wyrzucić. Byłabym nieszczęśliwa, gdybym siedziała w domu i nic nie robiła. Za każdym razem, gdy wracam szczęśliwa po treningu, mam dla niej więcej energii. Każda wspólna chwila jest cudowna i kolekcjonujemy wspomnienia, a macierzyństwo to dla mnie wymagająca, ale piękna droga. Dziś dzięki Róży jestem inna osobą. Choć przyznaję, że wiele osób zdziwiło się, jak dobrą mamą jestem.

Co masz na myśli?

Kiedy myślałam o przyszłości, widziałam się w roli mamy i żony. Marzyłam o stworzeniu kochającego domu. Jednak przed narodzinami Róży nie miałam instynktu macierzyńskiego. Będąc w ciąży wiedziałam, że noszę pod sercem dziecko, czułam jego ruchy. Ale nie byłam jedną z tych kobiet, które w chwili, gdy dowiadują się o ciąży kompletują całą wyprawkę. Zwierzałam się Jackowi ze swoich emocji. To, co czułam wtedy do Róży nie było jeszcze miłością. Tej miłości musiałam się dopiero nauczyć. Nie wiedziałam, że tak oszaleje na jej punkcie (śmiech). Zakładałam, że wrócę do pracy dwa miesiące po porodzie, pod koniec ciąży robiłam podnoszenia na sali tanecznej, a dziś trudno jest mi się z nią rozstać na kilka godzin. Kiedy po porodzie położyli mi Różę na piersiach poczułam falę tak czystej, bezgranicznej miłości! Musiałam ją poczuć, poznać, przytulić, żeby doświadczyć tego piękna. Tego nie da się opisać słowami...

W końcu poczułaś, że jesteś mamą.

Zdecydowanie. Po kilku dniach i tym emocjonalnym rollercoasterze, spojrzałam na Różę. Spała tak słodko. Zrozumiałam. Jesteśmy związane ze sobą na zawsze i teraz już nic nie będzie takie samo. Stałam się odpowiedzialna za czyjeś życie, zostałam mamą. Róża daje nam tyle szczęścia, ciepła, miłości i bezpieczeństwa… Staram się jej to oddawać z jeszcze większą mocą. Dziś nie pamiętam życia bez dziecka.

Róża to cała mama czy tata?

Z wyglądu, szczególnie kiedy patrzę na zdjęcia z dzieciństwa, widzę w niej siebie samą. Moja mama podkreśla, że wyglądamy identycznie. Z charakteru na razie jest naszym lustrzanym odbiciem. Ze względu na to, że to ze mną spędza więcej czasu, przejmuje część moich gestów. Jest tak samo głośna jak ja (śmiech). To już nasza odpowiedzialność, by ją ukształtować, ale tutaj liczy się również temperament, a tego Róży nie brakuje! (śmiech)

Czerpiesz z życia garściami, cieszysz się każdą chwilą. O czym marzysz?

Moje marzenia nie dotyczą rzeczy materialnych. Poza tym, czy one naprawdę uszczęśliwiają? Poznałam wielu ludzi, którzy mają pieniądze, o których nam się nie śniło, a są pogubieni, brakuje im szczęścia. Mam jedno marzenie… A może bardziej to moje życzenie, żebyśmy byli najszczęśliwsi. Dla mnie najważniejsza jest rodzina i zdrowie. Miałam braci, których straciłam w wyniku choroby. Zdrowie to wszystko, czego potrzebujemy. Kiedy go brakuje, trudno iść przed siebie i spełniać nawet najmniejsze marzenia. Nauczyłam się cieszyć każdą chwilą, szukać pozytywów w najtrudniejszych momentach. Dziś mogę powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwa. Chyba nigdy nie miałam takiego poczucia bezpieczeństwa i spokoju w sercu. Czuję, że tworzymy z Jackiem związek oparty na zaufaniu, pasji i szczerości. Wiele przeszliśmy razem i to też nas mocno połączyło. U nas nie ma zazdrości. Jest za to ogromne wsparcie i miłość do naszej córeczki. I niech to trwa wiecznie!

Reklama

[Tekst opublikowany na Viva Historie 02.04.2024 r.]

Reklama
Reklama
Reklama