Zombieland: Kulki w łeb. Przyzwoita kontynuacja hitu sprzed lat
Przeczytaj naszą recenzję!
Choć od premiery pierwszej części filmu Zombieland minęło już dziesięć lat, jego kontynuacja nie sprawia wrażenia nakręconej dopiero wtedy, gdy napisany został odpowiednio dobry scenariusz. Tak zapewniali jego twórcy, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że druga część Zombieland to typowa kontynuacja, która „wiezie się” na znanym poprzedniku. Na szczęście ogląda się ją dobrze i zapewnia obiecaną rozrywkę.
„Zombieland: Kulki w łeb”
Tallahassee (Woody Harrelson), Columbus (Jesse Eisenberg), Wichita (Emma Stone) i Little Rock (Abigail Breslin) to zawodowcy, którzy o zabijaniu zombie wiedzą wszystko. W świecie opanowanym przez żywe trupy opracowali kilkadziesiąt zasad, których przestrzeganie jest niezbędne do przeżycia. Świetnie im to idzie i zaadaptowali się w nowym świecie na dobre. Po latach błąkania się przez opustoszałą Amerykę, w końcu postanawiają osiedlić się w jednym miejscu. Ich wyborem jest Biały Dom, w którym spędzają kilka szczęśliwych tygodni. Ciągłe przebywanie w swoim towarzystwie w końcu przynosi pierwszy, poważny konflikt. Wichita i Little Rock postanawiają odłączyć się od towarzyszy i ruszyć dalej. Pierwsza została zaskoczona przez oświadczyny Columbusa, druga chciałaby w końcu znaleźć faceta dla siebie. Mniej więcej w tym samym czasie do Tala i Columbusa dołącza słodka Madison (Zoey Dutch), a w okolicy pojawia się nowy gatunek zombie. Szybszy, bardziej wytrzymały, potrafiący polować.
Recenzja filmu „Zombieland: Kulki w łeb”
Sporo zmieniło się od premiery pierwszej części Zombieland, która dodała do gatunku filmów o żywych trupach dużą dozę humoru i dystansu do klisz gatunkowych. Zombiaki szeroką hordą przewinęły się przez kina i telewizję, stając się jednymi z najbardziej popularnych ekranowych straszydeł. Popularne zombiaki były w tych produkcjach wolne, szybkie, mniej inteligentne, bardziej inteligentne, zakochane, pomocne w pracach domowych (sic!) – co tylko przyszło do głowy scenarzystom. W tej sytuacji naprawdę trudno byłoby wymyślić coś nowego. Autorzy filmu Zombieland: Kulki w łeb postawili więc na sprawdzoną kartę i nie porwali się na kolejną rewolucję gatunkową.
Dużą zaletą filmów Rubena Fleischera (obie części zostały zrealizowane przez tę samą ekipę) jest wspomniany wyżej dystans do „zombiegatunku”. Dystans i świadomość powtarzających się w tych produkcjach motywów, które w odpowiedni sposób zostają przepuszczone przez wymagania komedii. Zanim akcja drugiej części Zombieland na dobre się rozpocznie, zostajemy wprowadzeni w świat filmowych bohaterów m.in. poprzez prezentację wszystkich zamieszkałych świat gatunków zombie. Nie brakuje też śmiesznych uszczypliwości pod adresem konkurencji. „Przerażające są te opowieści!” – komentuje Columbus przeglądany przez niego komiks Żywe trupy. – „Ale całkowicie nierealistyczne” – dodaje. Tego typu smaczki wypadają w Zombieland: Kulki w łeb najlepiej. Szkoda, że w pewnym momencie zaczyna ich brakować.
Zwiastun filmu „Zombieland: Kulki w łeb”
Znajomość mechanizmów rządzących światem po apokalipsie zombie, pozwala autorom Zombieland: Kulki w łeb na umiejętne i sprawne opowiadanie prostej historii, w której brakuje jakiegoś wyraźnego motywu przewodniego. Jest rozłam w grupie czworga przyjaciół, są nowe zombie, które mogą wywrócić do góry nogami ustalony porządek świata, jest trójka nowych bohaterów, którzy wprowadzają zamęt i szybsze bicia serca u Tallahasseego i reszty ekipy – oprócz Deutch jeszcze Rosario Dawson w roli fanki Elvisa Presleya i Avan Jogia wcielający się w postać eko-vege-hippisa – ale gdyby chcieć opisać fabułę Zombieland 2 jednym zdaniem, byłoby to raczej trudne. Autorom wystarczyło chyba, że udało im się zebrać jeszcze raz całą ekipę, co nie było łatwe biorąc pod uwagę, w jakim miejscu kariery obecnie się znajdują. I to, że w filmach o zombie czują się jak ryby w wodzie. Dzięki temu ich film stanowi dokładnie taką rozrywkę, jak zostało to obiecane.
Jednak nic więcej. W Zombieland: Kulki w łeb jest się z czego pośmiać, jest trochę mniej lub bardziej makabrycznych i efektownych śmierci (szkoda trochę niewykorzystanego pomysłu na „zombie zabójstwo tygodnia/miesiąc/roku”; wydaje się, że już same próby zorganizowania takiej konkurencji byłyby fajnym pomysłem na fabułę), nie ma też miejsca na nudę i niepotrzebne rozciąganie fabuły. Zarazem jest to jedynie przyzwoita kontynuacja, której siłą jest obrana konwencja i umiejętne jej wykorzystanie. 7/10.
Zombieland: Kulki w łeb w kinach od 18 października.
Plakat filmu Zombieland: Kulki w łeb: