Ewa Minge w biegu
– Żyjesz w wariackim tempie, od pokazu do pokazu, między projektem wanny a sukienek, między Mediolanem a Zieloną Górą. I nagle siadasz i piszesz książkę. I to w ciągu kilku miesięcy.
Ta książka powstała w dwa miesiące. Codziennie przez trzy godziny, od szóstej do dziewiątej rano, pisałam, chociaż zazwyczaj późno się kładę i późno wstaję. Tak jakby zmusiła mnie do tego jakaś siła wyższa. Czułam, że to naprawdę ten właściwy moment i że nikt tego za mnie nie zrobi, ponieważ nikt nie nadąży za moimi myślami.
Ułożyć je mogę tylko ja, jeśli chcę pokazać siebie prawdziwą. Ta książka też była dla mnie rodzajem terapii, odreagowaniem mojej pracy, dawała mi uspokojenie.
– Położyłaś sama siebie na kozetkę?
Moi przyjaciele zawsze mówili, że to ja ich w moim domu kładę na kanapie, która spełnia rolę psychoterapeutycznej kozetki, i że zawsze wyjeżdżają ode mnie silniejsi. Tym razem ja chciałam się wzmocnić i dowiedzieć się czegoś o sobie, jako człowiek i jako matka. Moje pisklęta wyszły z gniazda, młodszy syn niedawno się wyprowadził, starszy jest już pięć lat poza domen.
Życie pokaże, na ile przygotowałam ich do samodzielności. I właściwie dopiero teraz, pierwszy raz od 20 lat, zyskałam trochę czasu na przemyślenia, refleksje. Mogłam pobyć sama ze sobą. Poza tym moja marka ustabilizowała się na rynku międzynarodowym, zrealizowałam większość swoich marzeń. Kończę bardzo ważny dla mnie proces otwierania sieciówki.
Zdałam te egzaminy, chociaż nie było łatwo. Chciałam więc pokazać też moją drogę przez piekło, przez czarny PR, na jaki nie zasłużyłam, hejt, który mnie krzywdził. Bo kto ma wziąć mnie w obronę lepiej niż ja sama?
– No i rozprawiłaś się z tym hejtem. Ja bym była na Twoim miejscu z niego dumna, bo sama piszesz, że wzięłaś sobie do serca słowa Niny Terentiew, która wbijała Ci do głowy, że im większy sukces, tym więcej wrogów.
Ja dzisiaj też inaczej na to patrzę. Nawet nie robię przeglądu mediów, od czego kiedyś zaczynałam dzień.
– To dlaczego potrzebowałeś terapii, wzmocnienia?
Może dlatego, że czuję się, jakbym miała rozdwojenie jaźni, jakbym żyła w dwóch światach. Jeden to mój prawdziwy, realny, który znają moi synowie, rodzina. I drugi, w którym jestem odbierana jak kosmitka, ktoś z innej planety.
Trudno stanąć na ulicy i każdemu powtarzać: „Posłuchaj, ty mnie wcale nie znasz!”. I że odniosłam sukces nie dlatego, że poznałam bogatego faceta z niewyobrażalnymi pieniędzmi, że nie zrobiłam kariery przez łóżko, tylko dlatego, że ciężko pracuję.
– Zawsze będziesz atakowana, bo jesteś inna. Wygląd, sposób bycia, kariera.
Ja nigdy nie patrzyłam na siebie jak na kogoś innego.
– Nawet w dzieciństwie, kiedy byłaś ruda, piegowata, z nadwagą i skośnymi oczami? Musiałaś się wyróżniać.
Pewnie tak, ale wtedy nikt nie dawał mi do zrozumienia, że różnię się od moich koleżanek. To tylko mama opowiadała mi ze śmiechem, że kiedy się urodziłam, byłam potwornie brzydka. W dzieciństwie biegałam z chłopakami, wspinałam się na drzewa.
Miałam dużo energii i wyobraźnię, w której nikt nie mógł mnie przegonić. A teraz tłumaczę wszystkim, że każdy projektant powinien być niepowtarzalny, oryginalny i tylko taki ma szansę na światowy sukces.
Ewa Minge o kryzysie
– Obnażyłaś się. Wiwisekcja zawsze jest ryzykowna.
Pokazałam swoją duszę, ale daleko mi do całkowitego obnażenia się. Chciałam tylko powiedzieć, że nie wszystko jest takie piękne, kolorowe i lukrowane, jak czytam w różnych wywiadach.
Jeżeli ktoś mówi, że nigdy nie był nieszczęśliwy, nigdy w siebie nie zwątpił, nigdy nie myślał, żeby z tego życia się ewakuować, to albo kłamie, albo nie jest zbyt mądry.
– Siedziałaś u Doroty – żony Twojego kierowcy w twojej firmie – i mówiłaś, że nie chcesz żyć. Miałaś pełne konto, dwa najlepsze samochody i kolekcję butów od światowych projektantów. I chciałaś się zabić. Nie rozumiem tego.
Nie rozumiesz, że nie ma takich pieniędzy na świecie, które by przyniosły człowiekowi szczęście i radość życia? Kilkanaście lat temu ja pojęłam to dokładnie. Oczywiście pieniądze są pożyteczne, o czym przekonałam się wielokrotnie, kiedy moi przyjaciele czy rodzina chorowali i trzeba było im udzielić pomocy.
Ale źródło szczęścia leży naprawdę gdzie indziej. A ja wtedy doszłam do takiego momentu, że widziałam ścianę nie do przejścia, nie wiedziałam, jak postąpić, żeby nikogo nie skrzywdzić i jednocześnie siebie też nie. Byłam rozdarta.
– Wtedy podjęłaś decyzję o rozwodzie?
Tak, i jeden jedyny raz w życiu nie chciałam żyć. Bałam się, jak on sobie poradzi, bałam się odpowiedzialności. Wiedziałam, że dłużej już w tym małżeństwie tkwić nie mogę, ponieważ cierpią na tym dzieci. A rozstanie być może skrzywdzi mojego męża. A ja w każdej sytuacji zostanę z poczuciem winy.
– Dlaczego w ogóle wyszłaś za mąż, i to za marynarza? Ile miałaś wtedy lat?
Dwadzieścia jeden. Wiesz, to jest tak, że poznajesz kogoś i wydaje ci się, że spotkałeś Chrystusa i że los daje ci niesamowitą szansę na miłość, jaka się nie zdarza. Krótko go znałam, ale listy, które do mnie pisał, były niezwykłe, słowa oplatały mnie jak sieć.
To nie były czasy portali randkowych, telefonów komórkowych. Nie miałam żadnego doświadczenia w miłości, wydawało mi się, że spotkałam człowieka, który ma mądrość życiową większą niż moja, który ma siłę. Zaimponował mi spojrzeniem na świat.
Chciałam z nim być, ale nie mogłam zamieszkać z nim bez ślubu. Przecież wychowałam się w małym mieście, w surowej obyczajowości. Nawet przed ślubem nie poszliśmy do łóżka. Dzisiaj uważam, że dla młodych to wręcz konieczność, zanim podejmą jakieś poważne decyzje.
Ewa Minge o rozwodzie
– Twój starszy syn, Oskar, powiedział Ci: „Rozwiedź się”.
Tak i jego słowa zbiegły się z tą moją ścianą. Powiedziałam sobie: „Jak bym nie postąpiła, kogoś skrzywdzę”. Ale zostanie z mężem byłoby tchórzostwem i krzywdą dla moich synów.
– A jednak ten rozwód Cię do dzisiaj boli. W wielu miejscach w swojej książce wracasz do niego, odwołujesz się do Twojego małżeństwa. Wywarło takie piętno na Twoim życiu?
Masz rację, to małżeństwo spowodowało, że trudno mi zaufać do końca jakiemuś mężczyźnie, że jestem ciągle uciekającą panną młodą. Okazuje się, że nie trzeba zdradzać, żeby nie móc z kimś być. Mnie wystarczyło bardzo trudnych 12 lat, żeby zmienić swoją życiową filozofię.
– Nie wyszłaś za mąż drugi raz, chociaż mężczyźni klęczeli przed Tobą, oświadczali się, chcieli obrzucać złotem.
Nie chciałam nikogo wprowadzać do domu, uważałam, że związki na odległość świetnie funkcjonują, wspólne wakacje, święta, weekendy. A dom jest dla moich synów, którzy mają w nim swoją mamę i swój świat.
Nikt ich nie próbuje ustawiać. Nikt nimi nie dyryguje. I może dlatego moi synowie utrzymują z moimi partnerami kontakt do dzisiaj. Lubią ich, przyjaźnią się z nimi.
– A z ojcem?
Nie kontaktują się z nim, ani on z nimi, od ponad 10 lat. Nie dostają od niego nawet kartek na święta czy na urodziny. Ja bym przecież była szczęśliwa, gdybym nie musiała być matką i ojcem, gdyby można było tę relację znormalizować. Ale sama nic tu nie zdziałam.
– Atakowali Cię, że rzuciłaś męża, że miałaś kochanków, że uniemożliwiałaś mu kontakty z dziećmi.
Prawda jest inna, to po rozwodzie chłopcy nie byli gotowi na spotkania, odmawiali wspólnych wakacji. Zbyt wiele od niego wycierpieli. On znał tylko jedną metodę wychowawczą – wojskową tresurę. Ja im dawałam możliwość wyboru. Po trzech latach spotkali się z ojcem, jego nową żoną i dzieckiem.
Oskar zarzucił mi wtedy: „Mamo, mówiłaś, że będzie normalnie, a nie było”. Bo to ja namawiałam ich, żeby zobaczyli się z tatą. To było ich pierwsze i ostatnie spotkanie. Chociaż mieszkamy w tym samym województwie.
– W książce ujawniasz wiele tajemnic, wyznajesz, że byłaś trzeci raz z mężem w ciąży, ale poroniłaś. A to miała być wymarzona dziewczynka.
Mój aniołek wiedział, co robi, nie przychodząc na świat. Po prostu nie chciał przyjść.
– Jednak bardzo to przeżyłaś, chociaż samotne macierzyństwo jest niełatwe?
Nie czułam ciężaru samotnego wychowywania dzieci. Nawet gdybym miała ich czwórkę, niczego by to w moim życiu nie zmieniło. Natomiast uważam za egoizm dążenie do macierzyństwa za wszelką cenę, nawet wtedy, kiedy kobieta wie, że nie będzie z ojcem tego dziecka, bo on już ma żonę. Od początku skazuje to dziecko na stres wychowania w niepełnej rodzinie.
Moi chłopcy jednak tego nie odczuwają, zawsze mieliśmy ze sobą wspaniały kontakt. Oskar w pewnym momencie powiedział: „Mamo, jestem z ciebie bardzo dumny”. Dla mnie nie ma większego komplementu.
W gruncie rzeczy ja tę książkę napisałam dla swoich synów. Oskar prosił: „Mama, napisz, odważ się, niech ludzie wiedzą, jak wyglądało twoje życie. Pomożesz im, pokazując, że można naprawdę tyle osiągnąć, zaczynając od zera, od długów. I można być bardzo szczęśliwym”.
– Ciągle potrzebujesz akceptacji. Masz za sobą trudne dzieciństwo?
Ależ ja dzieciństwo miałam cudowne, byłam obłędnie przez rodziców akceptowana i przez całą dalszą rodzinę. Nasz dom był fantastyczny – malowaliśmy, czytaliśmy, tworzyliśmy.
– A potem?
Potem to ja nawet domu nie miałam. Dopiero po rozwodzie zaczęłam go budować. Wszystko zostawiłam byłemu mężowi, dzisiaj myślę, że nie byłam zbyt mądra. Chciałam, żeby on się przekonał, że nie zależy mi na pieniądzach.
Przez całą separację i przez pierwsze miesiące po rozwodzie dokładałam jeszcze do niego. Chociaż to ja potrzebowałam środków, żeby stanąć na nogi. I chociaż miałam obietnicę, że w domu w Pszczewie, który mąż dostał w stanie surowym od swoich rodziców, a kończyliśmy go razem, będę mogła mieszkać z dziećmi, jak długo będę chciała.
Po pół roku musieliśmy się wyprowadzić. Rozwodząc się, myślałam, że może przejrzy na oczy, że się coś zmieni, że wszystko zaczniemy jeszcze raz, ale…
– Mężczyźni tak łatwo się nie zmieniają.
Kilka lat po rozwodzie zrozumiałam, że on po prostu nie umiał inaczej, ponieważ jego dzieciństwo wyglądało dokładnie tak samo jak dzieciństwo naszych synów. I wtedy mu autentycznie wybaczyłam. Nie mam do niego żalu.
Ewa Minge o swojej chorobie
– Rozwodowy stres spowodował, że ujawniła się Twoja choroba?
Ja tę chorobę musiałam długo w sobie nosić, ale nie było żadnej diagnozy. Po prostu często bardzo się źle czułam. Do badań zmusiła mnie babcia, kiedy zobaczyła, że mam zawroty głowy, cały czas jestem zmęczona i chudnę.
– I wtedy okazało się, że cierpisz na zespół Gilberta?
Okazało się, że jestem poważnie chora. Dość drastyczna diagnoza i długie leczenie. Dodatkowo z powodu zespołu Gilberta bardzo uciążliwe, bo każdy lek wywoływał uaktywnienie się ataków wątroby. Cały czas biorę leki, ale nauczyłam się z tym żyć.
Czasem jednak podrażnienie wątroby powoduje uporczywe wymioty, obrzęk twarzy, podkrążone, zwężone oczy, wyglądam jak mongoł, po libacji alkoholowej w dodatku.
– I dlatego piszą, że robisz operacje plastyczne i ostrzykujesz się botoksem?
A ja wszędzie i głośno powtarzam, że botoks to nie dla mnie. Raz go zrobiłam i brwi, które i tak mam bardzo wysoko, jeszcze się podniosły. Musiałam obciąć grzywkę. No i cierpiałam, bo nie miałam mimiki twarzy. Natomiast jestem za tym, żeby we właściwym momencie zdecydować się na ingerencję skalpelem. Dotąd jednak nie widziałam takiej potrzeby.
– Ale piersi poprawiałaś?
Wykarmiłam dwoje dzieci, Oskara przez dwa lata, Gaspara trochę krócej. Wiadomo, że kobieta, która karmi, nie ma potem już piersi jak nastolatka. Skoro więc mogłam je poprawić, zrobiłam to po prostu.
Jesteś jednak pierwszą osobą, która mnie o to zapytała. Dotąd pytano mnie tylko o twarz. Ciekawe, że ludzi gównie interesują takie zewnętrzne sprawy, natomiast dużo mniej chcą wiedzieć o przeżyciach innych, o tym, jak radzić sobie ze stratą, jak przeżyć żałobę. A dla mnie to przecież było bardzo ważne.
Ewa Minge o śmierci mamy
– Wiem – śmierć matki, po której chyba do dzisiaj nie możesz się otrząsnąć. Piszesz: „śmierć wybrała sobie mnie na koleżankę”. To zdanie mną wstrząsnęło.
Tak, jestem koleżanką śmierci. Jeżeli wśród moich bliskich ktoś ma wyrok, przychodzi z nim do mnie. Wiesza na mnie ciężar swojego życia w chorobie i idziemy dalej razem. Uchodzę za osobę, która z wszystkim da radę, ale ze śmiercią nie wygrasz, możesz ją jedynie oswoić.
Moja mama umarła na raka w ciągu bardzo krótkiego czasu i nie zdążyłam się z jej chorobą pogodzić. Dwa miesiące po śmierci mamy obudziłam się w nocy, bo zrozumiałam, że cierpię, bo zostałam naprawdę sama, bo odszedł ktoś, kto dawał mi poczucie bezpieczeństwa, kto był jedynym moim ubezpieczeniem na wypadek, gdyby mnie się coś stało.
Mama nie dałaby skrzywdzić moich dzieci. Była bardzo energiczna, młoda i piękna. I taka odeszła, mając zaledwie 60 lat. I wtedy zadałam Bogu pytanie, dlaczego mi to zrobił. I „usłyszałam” od niego odpowiedź, że chciał, bym stała się silniejsza.
I żebym nauczyła się w życiu dokonywać właściwych wyborów. Bo nie powinnam tyle jeździć, tylko być w domu przy synach. Podczas choroby mojej mamy moja firma nie upadła, moi ludzie świetnie sobie radzili, choć ja pojawiałam się tam tylko raz w tygodniu na parę godzin. Myślę, że te przeżycia ukształtowały mnie na nowo.
Ewa Minge o swojej marce
– Jak dałaś radę stać się tą Ewą Minge, odnieść takie sukcesy zawodowe mimo rozwodu, choroby, śmierci najbliższej osoby? To dla mnie niepojęte.
Dałam radę, bo odkryłam, co jest moją największą pasją. I to odpowiedź na wszystkie pytania. Budowanie marki stało się celem zawodowym, który odwracał moje myśli od różnych przejść w małżeństwie. Zaczęłam uciekać w pracę i to ona wypełniała we mnie pustkę emocjonalną.
– A choroba? Gdy nie możesz wstać z łóżka, przewracasz się. Nie masz siły sama przejść do WC. Jak wtedy myśleć o pracy i o nowych projektach?
A jednak musiałam, bo gdy dostawałam 200 złotych alimentów na chłopców, to nie miałam wyjścia. Musiałam utrzymać moją rodzinę, musiałam dzieciom wybudować dom, nakarmić je i wykształcić.
– I cały czas pokonywałaś samą siebie?
Pokonywałam. Myślę też, że dlatego napisałam tę książkę. Żeby ludzie zrozumieli, że naprawdę wszystko można, nawet jeżeli nie ma się rąk i nóg. Można dokonać cudu pod warunkiem, że nie myślimy o tym, jak bardzo jest nam źle.
Nie osiągnęłabym jednak tego wszystkiego, gdyby nie szóstka ludzi, którzy byli przy mnie i w których miałam przedłużenie swojego mózgu i rąk: Gabrysia, Leszek, Dorotka, Monika, Hanka – mój zespół do zadań specjalnych w firmie i pani Krysia, która zajmowała się domem.
Ewa Minge – wojowniczka
– Kiedy patrzy się na Ciebie, taką promienną, trudno pomyśleć, jak ciężką walką jest całe Twoje życie. Kto nauczył Cię tak walczyć?
Rodzice, mama. I synowie. Oni nie mogli wiedzieć, jak bardzo się źle czuję. Tydzień temu miałam kolejny atak choroby, a jednocześnie mnóstwo wyjazdów, nie mogłam pozwolić sobie na leżenie. Na Fashion Week w Łodzi udzielałam wywiadów, czując się jak na potężnym kacu, nudności, ból głowy, pot spływający po plecach, zaburzenia widzenia, robiło mi się zimno i gorąco na przemian.
Kiedy przyjechałam do domu, mówię do Oskara: „Mam dość, ja chyba umrę”. Spojrzał na mnie i rzucił czarnym żartem: „Mamo, chcę, żebyś wiedziała, że dzień po twojej śmierci ja się wieszam”. A Gaspar, że on też.
Pomyśl więc – ja nie mogę umrzeć, nie mam wyjścia. Zresztą nie boję się śmierci, podobnie jak nie bała się jej moja mama. Chodzi tylko o to, żeby cierpienie było jak najmniejsze i ludzie, którzy zostają bez nas, bezpieczni.
– Kilka razy przeżywałaś zagrożenie życia?
Poważnie moje życie było zagrożone dwa razy, nie licząc tego trzeciego, kiedy sama miałam idiotyczny pomysł, by je sobie odebrać. Zawsze jednak myślałam tylko o tym, że nic nie może mi się stać, bo co oni zrobią beze mnie. Ja jestem najsilniejszym ogniwem rodziny.
Pogodziłam się już z tym, że to ja daję innym poczucie bezpieczeństwa, a nie oni mnie. Może dlatego nie związałam się z żadnym mężczyzną na stałe. Nigdy nie poczułam się przy żadnym bezpiecznie. I nie chodziło tu o finanse.
Jak ty byś zareagowała, gdyby twój partner, z którym planujesz wspólne życie, z którym jesteś kilka lat, powiedział: „Ubezpiecz się”. „Słucham?”. „Ubezpiecz się wysoko, to dzieciom zostaną duże pieniądze”.
To było mądre, ale nie powinien tego powiedzieć. Tylko inaczej: „Kochana, masz mnie, nie martw się, w razie czego ja zajmę się chłopcami, a poza tym zrobię wszystko, żeby ci się nic nie stało”.
– Zerwałaś z nim?
Nie od razu. Ale przeprowadziłam operację na otwartym sercu, pozbierałam do kupy mnóstwo drobiazgów i doszłam do wniosku, że nasze światy są całkiem inne.
Ewa Minge w roli singla
– Nie pasujesz do roli singla.
Ale ja nie muszę być zakochana. Teraz upajam się wolnością. Czuję się jak dziewczyna, która dopiero zaczęła studia. Wyprowadzka chłopców to sprawiła.
– Jesteś więc panną na wydaniu.
Można to tak nazwać (śmiech).
– Dostałaś od losu właściwie już wszystko, co mogłaś.
I za wszystko jestem losowi bardzo wdzięczna. Cały czas mam potrzebę spłacania długu. I spłacam, jak mogę. Nie chcę jednak mówić o tym, jak pomagam innym. Powiedzą, że się przechwalam. Kiedyś chciałam być lekarzem, ale stwierdziłam że medycyna nie jest taka, jak ją sobie wyobrażam. Że te studia nie kształtują w nas zdolności do poświęcenia się innym.
– I wtedy poszłaś na kulturoznawstwo?
Tak, ale okazało się, że tak naprawdę mam studiować coś, co już wiem i umiem. Moja mama była plastykiem z zawodu, a tata jest kulturoznawcą. U nas w domu były setki książek z dziedziny historii, sztuki i kultury. Miałam je w małym palcu. Ja w ogóle jako dziecko byłam trudna, przekorna.
I gdy chciałam zdenerwować moich rodziców, którzy pytali mnie, na jakie studia się wybieram, odpowiadałam, że na AWF. Jedyne, czego nie mogłabym studiować, to śpiewu. Powinni mi płacić za to, żebym nie śpiewała (śmiech). A później pochłonęło mnie budowanie biznesu, budowanie mojej marki.
Ewa Minge o sukcesie
– Mówisz, że życie to bajka, taki jest tytuł Twojej książki, ale co jest tą bajką? Sukces?
Sukces to bardzo szerokie pojęcie. Czy jest nim powodzenie mojej marki, którą kupują międzynarodowe firmy? Czy fakt, że mój 24-letni syn pisze o ósmej rano do mnie SMS-a: „Mamo, kocham cię”?
Obroniłam swoje życie, jestem szczęśliwa, spełniona. Mój projekt pod nazwą „kobieta” powiódł się, a dwa czy trzy lata temu złapałam się na tym, że myślę, iż za jakiś czas pojawią się wnuki, że już zaczynam czekać na takie maleństwo.
– Wspomniałaś też, że popełniałaś błędy. Sukcesem jest umiejętność przyznania się do nich?
Rozumiem, że pytasz mnie o mój największy błąd. Gdy szybko się dorobiłam, moje nazwisko stawało się znane, uderzyła mi woda sodowa do głowy. Nie szanowałam ludzi, zachowywałam się jak ktoś od nich lepszy. Byłam księżniczką, której inni powinni się kłaniać.
– Popadłaś w narcyzm.
Tak, na szczęście trwało to krótko. Obudził mnie z niego mój ojciec, mój największy przyjaciel. Usiadł ze mną w kawiarni i powiedział: „Wstyd mi, że tak krzyczałaś na te modelki. Kim ty jesteś?”.
Dzisiaj sama bym dała w ryj osobie, która by zachowywała się tak, jak ja wtedy. Powinnam więc sama siebie uderzyć. Najważniejsze, że nigdy nie popełniłam tego samego błędu dwukrotnie, a po każdym dostawałam porządne baty. I to moja najlepsza lekcja.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska