Męskie wyprawy: trekking na Lofotach
Norwegia zachwyca widokami i dziką przyrodą. Na Lofotach góry wyrastają wprost z morza, ze szczytów widać zatoczki, głębokie fiordy, ludzkie osady. Jest też zorza polarna. Niezapomniane przeżycie.
Kto tu przyjedzie, na pewno wróci. Lofoty – norweski archipelag za kołem podbiegunowym – to widoki tak piękne, że na zawsze zostają w pamięci. Wyspy są idealne do trekkingu i choć wymaga on niezłej kondycji, nagradza cudami natury. To jedno z najpiękniejszych miejsc w Norwegii. Archipelag słynie z malowniczych krajobrazów, fiordów, zatoczek, ma swoje długie rybackie tradycje. Pierwsze ślady osadnictwa pochodzą sprzed ośmiu tysięcy lat! Pozwalała na to zasobność zwierząt łownych i ryb. W średniowieczu było to królestwo wikingów, potem Lofoty zaczęły popadać z zależność od Norwegii. Dla wielu ludzi ten archipelag to przede wszystkim przyroda. Zaskoczenie, że widoki są tak niesamowite. Głównie dzięki temu, że cały region jest poprzecinany spektakularnymi masywami skalnymi o stromych ścianach. Położone na północy Norwegii Lofoty nie są duże – ciągną się na przestrzeni 112 kilometrów, ale każdy, kto je odwiedził, chce tu wracać. Krajobraz jest surowy, skalisty, powietrze bajecznie czyste. Wiele wysp to szkiery, małe skaliste formacje. Największe wyspy archipelagu mają obco brzmiące dla nas nazwy – Austvågøy i Vestvågøy. Leżą za kołem podbiegunowym, co jednak nie oznacza, że jest na nich bardzo zimno. Klimat jest łagodniejszy niż w podobnych szerokościach geograficznych, co stanowi pewnego rodzaju anomalię klimatyczną. Lofoty ogrzewa bowiem ciepły Prąd Zatokowy. Przynosi gorące prądy oceaniczne z południa aż na północne wybrzeże Norwegii, powodując, że zimą morze wokół archipelagu nie zamarza. Klimat jest dosyć łagodny, szczególnie latem. Archipelag pozwala na wiele aktywności, ale zanim o tym, trzeba jeszcze napisać o samych wyspach.
Lofoty: moda z Hollywood
Lofoty stały się modne dzięki filmom. Tę popularność rozpoczęła w 2013 roku „Kraina lodu” Disneya. W animowanym filmie pejzaże były wzorowane na tutejszej przyrodzie. Powodzenie filmu rozsławiło ten region i niezwykle zwiększyło liczbę odwiedzających go turystów. Aż o 20 proc.! W tym samym roku Lofoty trafiły na okładkę magazynu „National Geographic”. Słynny magazyn podróżniczy prezentował je jako wyspy „nie z tego świata”. W 2017 roku nakręcono tam jeszcze „Pomniejszenie” z Mattem Damonem. Film może mniej popularny, ale wystarczająco głośny, by na Lofoty po raz pierwszy przypłynął wielki turystyczny statek (to na potrzeby filmu) i nastąpił coraz większy napływ turystów. Potem była seria filmów i seriali o wikingach, więc to miejsce znowu stało się modne. Lofoty przestały być wyspami „gdzieś daleko, za kołem podbiegunowym”, a stały się turystyczną atrakcją. Tym bardziej gdy coraz powszechniejszy robi się trend coolcation, czyli poszukiwanie na urlop chłodnych miejsc. Wyspy nie były na to do końca przygotowane, a ich mieszkańcy przeżyli szok. Jak pisał dziennikarz „The Guardian”, wąskie drogi i mosty nie były w stanie sprostać ogromnemu napływowi wypożyczanych samochodów i kamperów, a górskie ścieżki i szlaki prowadzące do bardziej popularnych plaż ucierpiały z powodu silnej erozji. Niewielki lasek znajdujący się w pobliżu znanego górskiego szlaku został nazwany przez lokalnych mieszkańców „lasem gówna”, tak został zaśmiecony. Podniosły się głosy, że archipelag nie zasługuje na to, żeby stać się kolejną turystyczną zachcianką. Zrobiło się hałaśliwie i brudno, a turyści zachowywali się tak, jakby wyspy należały do nich. „Natura jest podatna na zranienie i wymaga, byśmy byli znacznie lepiej przygotowani”, podkreślały władze Norwegii. I tak się stało, choć trzeba przyznać, że baza turystyczna na Lofotach zawsze była dość dobra. Wyspy mają jednak tylko 24 tysiące mieszkańców, a przyjeżdża na nie nawet do miliona turystów rocznie. Dlatego w najbliższych miesiącach ma być wprowadzona opłata za pobyt. Pieniądze będą służyć lokalnej społeczności i ochronie tutejszej przyrody. Warto przy tej okazji wspomnieć, że w Norwegii obowiązuje prawo Allesmannsretten – prawo każdego. Oznacza, że każdy człowiek ma prawo korzystać z lasów, jezior i łąk niezależnie od tego, kto jest ich właścicielem, można nawet na czyjejś ziemi biwakować. Ale powstało ono w końcu lat 50. ubiegłego wieku w uznaniu dla wielkiej pasji Norwegów, którą jest przyroda. Średnio jednak wytrzymuje zderzenie z dzisiejszymi warunkami. Turystyka nieco zmieniła Lofoty. Stare wioski rybackie z typowymi dla północy domkami zwanymi rorbu są chętnie wynajmowane przez przyjezdnych. Lofoty słyną z tych rybackich chatek, częściowo osadzonych na palach na wodzie. Rorbu mają niezwykłe powodzenie, trzeba je rezerwować nawet na rok wcześniej. Baza turystyczna się rozrasta, ale na Lofotach nie da się budować wielu hoteli i pensjonatów. Po prostu nie ma na to miejsca. Jest stromo, z gór często schodzą lawiny, drogi są kręte. Na pastwiskach królują owce.
Co jeść na Lofotach
Svolvær na wyspie Austvågøy to stolica Lofotów i duży węzeł komunikacyjny. Nad niskimi czerwonymi domkami rybaków wznoszą się potężne góry. Galerie, sklepy, knajpki i kawiarnie mają tutaj swój niesamowity urok. Do wyboru są hotele, pensjonaty, można wynająć stary rybacki dom. Co zjeść? Oczywiście ryby. Jak ktoś napisał, Norwegię zbudowały połowy dorsza, a rozpoczęły się one na Lofotach. Największe na świecie połowy tej ryby odbywają się tutaj każdej wiosny, kiedy dorsze przybywają na tarło. Wikingowie z powodu braku soli do konserwacji ryb suszyli je wypatroszone na drewnianych, trójkątnych stojakach, zbudowanych na brzegu oceanu. Ryby leżakowały trzy miesiące na świeżym powietrzu, a potem jeszcze kolejne tygodnie w domach. Sztokfisz, czyli suszony dorsz, jest do dzisiaj kulinarną specjalnością Lofotów. Tradycyjnie Norwegowie jedzą sztokfisze raz do roku w Boże Narodzenie. Wśród specjałów Lofotów są jeszcze babeczki cynamonowe, krewetki z majonezem, burgery i kawa. Na pewno znajdą się chętni na utopiony w śmietanowym sosie stek z renifera albo plaster dziwnego mięsa z wieloryba, chociaż najlepiej byłoby, gdyby takie „specjalności” zniknęły z kart dań.
Svolvær to także baza wypadowa na różne wycieczki. Można popłynąć łodzią na Trollfjord. Wycieczka jest nazywana eagle safari, bowiem żyje tu jedna z największych populacji orła bielika. Spotkamy tu także orły morskie. Płynąc łodzią RIB, czyli hybrydą motorówki i pontonu, będziemy podziwiać wyrastające wprost z morza wysokie góry. Dla wielbicieli wędkowania również są przygotowane specjalne wyprawy. Wielu turystów przyjeżdża tutaj właśnie dla wędkarskich przygód i zwiedzania rybackich wiosek. Nad miastem górują szczyty Fløya i Svolværgeita. Od przewodników dowiemy się, że Lofoty oznaczają w języku wikingów stopę rysia. I że nie warto martwić się tu pogodą. Styk oceanu i gór sprawia, że jest ona dosyć zmienna. Prognozy dłuższe niż na 24 godziny do przodu nie mają sensu. Latem temperatura sięga kilkunastu stopni. Zimą pada śnieg i zdarzają się potężne sztormy. Jeśli chcemy popływać wokół wysp kajakiem, możemy liczyć na spotkanie z fokami, wydrami oraz na latające nad głową orły morskie.
Plaże na Lofotach
Lofoty kojarzą się najbardziej z fiordami. Tymczasem jest tutaj sporo plaż. Jedną z najbardziej znanych jest Bunes. Żeby się do niej dostać, trzeba popłynąć promem, co sprawia, że wydaje się jeszcze dziksza. Z kolei plaża Yttersand jest uważana za jedną z najpiękniejszych na Lofotach. Urzeka jej biały piasek, można tu spacerować albo wejść na punkt widokowy Roren, czyli wzgórze o wysokości około 300 metrów n.p.m. Na plaży Haukland, która jest bardzo lubiana, niektórzy decydują się na kąpiel, ale to atrakcja tylko dla odważnych, którzy nie boją się wskoczyć do zimnej wody Morza Norweskiego. Ma turkusową albo zieloną wodę i biały piasek, na które można patrzeć z miejscowej kawiarni. Wielu ludzi wyrusza z niej na trekking wokół gór Uttakleiv. Z kolei plaża Skagsanden jest rajem dla surferów.
Więcej o trekkingu na Lofotach przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA! Man.