Stocznia w Szczecinie, początek lat 70. Stoczniowcy tłumnie stawiają się na spotkanie z radiowcami z Trójki.

Reklama

Robotnicy, podobnie jak cała Polska, uważają, że Maria Czubaszek nie istnieje. Że teksty do skeczy pisze pod tym pseudonimem kilku satyryków. Są tak dobre. Dlatego chcą ją zobaczyć, tu i teraz.
– Mańka, na scenę! – Czarna czupryna Jacka Janczarskiego, satyryka i pisarza, wygląda zza parawanu, jakby głowa była oddzielona od tułowia.
– Coś ty, nie pójdę! – Aż czerwienieje ze złości. – Ale już!
Maria próbuje uciec. Z wdziękiem omija kable, które plączą się między nogami. Janczarski ją goni, w końcu dopada, łapie za kucyk i ciągnie na scenę. Przed samym parawanem puszcza i chwyta mocno za rękę. Wychodzą.
– Proszę państwa: Maria Czubaszek! – niemal krzyczy do mikrofonu.

Tak Violetta Ozminkowski rozpoczyna opowieść w trzech aktach o jednej najbardziej wyrazistych Polek, zmarłej w 2016 r. Marii Czubaszek. Ozminkowski, dziennikarka i pisarka, zasłynęła dzięki świetnym biografiom Marka Edelmana i Michaliny Wisłockiej. Na podstawie jej książki powstała „Sztuka kochania” z Magdaleną Boczarską w roli słynnej seksuolożki. Teraz autorka wzięła na tapetę życie Marii Czubaszek, dziennikarki, satyryczki, autorki tekstów piosenek i pisarki (jej ostatnia książka „Nienachalna z urody” ukazała się pięć dni po jej śmierci).

Do świata Marii wpuścił Ozminkowski Wojciech Karolak, ukochany mąż satyryczki, który w niezmienionej formie zachował pokój żony i jej bogate archiwum. Młodsi odbiorcy zapamiętali ją jako brutalnie szczerą starszą panią o ciętej ripoście, jedną z najjaśniejszych gwiazd programu „Szkło kontaktowe”. Ale legenda Czubaszek zaczyna się w latach 60., kiedy rzuciła studia dziennikarskie, żeby zadebiutować w radiu. Dzięki biografii „Maria Czubaszek. W coś trzeba nie wierzyć” zyskujemy dostęp do fascynującego życiorysu kobiety tak bystrej, że niektórzy wątpili w jej istnienie.

mat. prasowe

Biografia słodko-gorzka

Plotkę , jakoby „Maria Czubaszek” miała być tylko damskim pseudonimem artystycznym rozpuścił Jerzy Urban. Nie wszystkim mieściło się w głowie, że w głębokim PRL kobieta mogła zachowywać się inaczej niż nakazywała norma. Zachwycać intelektem i otwarcie mówić, że nie chce zakładać rodziny.

Pod moim domem nie było podwórka, ale nawet jakby było, nie bawiłabym się z dziećmi. Od małego ich nie lubiłam – mówiła już dorosła Maria Czubaszek.

Od małego, czyli od czasów wojny, która naznaczyła pierwsze 6 lat jej życia. Później nie było dużo lżej, Czubaszek miała trudne relacje z matką i z ludźmi w ogóle. Nienawidziła szkoły, była dręczona przez inne dzieciaki. Najbardziej nie znosiła WFu, a niechęć do sportu pozostała jej do końca życia. Nie przepadała też za jedzeniem. Była w stanie przetrwać na kawie i lodach, oraz oczywiście ukochanych papierosach, wypalała trzy paczki dziennie. Palić nauczyli ją koledzy z liceum Batorego, pierwsi rówieśnicy, z którymi znalazła wspólny język.

mat. prasowe

Po incydencie z synem dygnitarza Maria została zmuszona do opuszczenia liceum i cykl niedopasowania znów się rozpoczął. Nie potrafiła odnaleźć się w żeńskiej szkole, na inwigilowanym przez władze uniwersytecie czy w pierwszym małżeństwie, w które weszła, by wyjść z rodzinnego domu ([…] od razu mi się ten Czubaszek nie spodobał. Zero. Ale pomyślałam, pobierzemy się, rozsmakuję się w nim. No więc prawie dziesięć lat było coraz gorzej, nie rozsmakowałam się].

Jak ryba w wodzie czuła się za to wśród warszawskiej bohemy, wśród pisarzy i muzyków. Jej drugim mężem został jazzman Wojciech Karolak, ten sam, który przed śmiercią trzymał ją za rękę i do dziś pielęgnuje pamięć o Marii. Ozminkowski nie kreuje jednak lukrowanego obrazu wielkiej miłości.

Od razu muszę – jakby na wstępie – oznajmić, że kocham cię i bardzo bym się nie chciał z Tobą rozstawać. Moje oferty na przyszłość są kiepskie: 1) Jestem alkoholikiem i nic tego nie zmieni 2) Ja sam się też nie zmienię – pisze Karolak w przedrukowanym liście.

Nigdy nie wierzcie, że mąż rzuci dla was picie – to chore, Karolak to zrobił, bo przestraszył się, że umrze. A on bardzo boi się śmierci – komentuje później Czubaszek.

mat. prasowe

Bo życie Czubaszek nakreślone we „W coś trzeba nie wierzyć” jest słodko-gorzkie, nieocenzurowane, złożone z nakreślonych pewną kreską scenek, prywatnych rysunków i notatek. Podobnie mówiła o sobie sama Czubaszek, podczas swoich pełnych dystansu spotkań autorskich, które dziś nazwalibyśmy rasowym standupem.

Później trafiła do programów satyrycznych w HBO i TVN24. Jestem zapraszana do różnych telewizji, za często uważam, ale bardzo pilnuję, żeby nie trafiać do jakichś poważnych programów, ponieważ ja gadam te głupoty, więc staram się pilnować, żeby chociaż nie robić tego w poważnym programie – komentowała z autoironią.

Nieprawdą jest jednak, że Czubaszek ciągle trzymały się żarty. Do historii przeszły jej spory z konserwatywnymi politykami i wypowiedzi o świadomym rodzicielstwie (Czubaszek popierała wolny dostęp do aborcji, refundację in vitro, adopcję przez pary homoseksualne). Gdy pojawiła się w programie publicystycznym „Tomasz Lis na żywo”, przed telewizorami usiadło 4,5 miliona widzów.

Książka Ozminkowski pozwala poznać różne strony Czubaszek: tej młodej i tej u kresu życia, tej ironicznej i tej poważnej. Świetne. Wzruszające. Złapałem się na tym, że czasem zapominałem, że czytam o Marysi. Zobaczyłem ją na nowo – recenzuje wieloletni współpracownik i przyjaciel satyryczki, Artur Andrus.

Biografia „Maria Czubaszek. W coś trzeba nie wierzyć” ukazała się 23 lutego nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Reklama

Materiał powstał z udziałem wydawnictwa Prószyński i Sk-a.

Reklama
Reklama
Reklama