Zabójca Andrzeja Zauchy przebywa na wolności. Jak wygląda jego życie?
Dlaczego dokonał tak brutalnej zbrodni?
Od tragicznej śmierci Andrzeja Zauchy mija niemal trzydzieści lat. Artysta zginął z rąk francuskiego reżysera Yvesa Goulaisa, męża Zuzanny Leśniak. Przed tym, jak precyzyjnie zaplanował morderstwo, wielokrotnie groził muzykowi śmiercią. W końcu ich drogi skrzyżowały się... i to po raz ostatni. W stronę Andrzeja Zauchy oddano aż 9 strzałów. Zmarł 19 października 1991 roku. Dziś zabójca Andrzeja Zauchy przebywa na wolności. Jak wygląda jego życie?
Zabójstwo Andrzeja Zauchy. Jak dziś wygląda życie Yvesa Goulaisa?
Parking za krakowskim teatrem STU. Spektakl Pan Twardowski dobiega końca. Mija godzina 22.00. Widzowie powoli opuszczają budynek. Chwilę później na parkingu pojawia się Andrzej Zaucha, który w przedstawieniu grał główną rolę. Zmierza ku swojego białego mercedesa. Za nim wychodzi Zuzanna Leśniak z bukietem kwiatów w dłoni. Dostrzega jednak idącego w jej stronę męża, Yvesa Goulaisa i próbuje do niego podbiec. Ten jednak odpycha ją i zaczyna strzelać z karabinku w stronę artysty. Po wszystkim odjeżdża. Po drodze zauważa radiowóz, do którego podjeżdża i mówi wprost, że właśnie zastrzelił człowieka i ma w samochodzie broń. Yves Goulais zostaje aresztowany. Dopiero w trakcie przesłuchania dowiaduje się, że przypadkowo trafił także w żonę. Zuzanna Leśniak zmarła na stole operacyjnym.
Czy nic nie zapowiadało tej tragedii? Małżeństwo Yvesa Goulaisa i Zuzanny Leśniak trwało zaledwie cztery lata. Para poznała się w szkole teatralnej w 1986 roku. „To była miłość od pierwszego wejrzenia”, mówił po latach. Kilka miesięcy później wzięli ślub. On zaczynał karierę reżyserską, ona występowała na deskach krakowskiego Teatru STU. To tam poznała Andrzeja Zauchę. Artysta powoli stawał się częstym gościem w domu Leśniak i Goulaisa. Ich przyjaźń szybko przerodziła się w coś więcej. Zaucha towarzyszył Leśniak pod nieobecność męża. Razem grali w spektaklu, spędzali ze sobą mnóstwo czasu...
Pewnego dnia reżyser wrócił z Włoch i zastał żonę u boku Zauchy. „Gdy znalazłem Andrzeja w moim mieszkaniu powiedziałem mu: będę musiał cię zabić. Te słowa same wyszły mi z ust. Andrzej był zaskoczony, przestraszony, gdy mnie zobaczył. On był największą ofiarą tego wszystkiego”, powiedział po latach w wywiadzie z Wirtualną Polską Yves Goulais. Okazuje się, że związek Leśniak i Zauchy nie był tajemnicą, a znajomi ze środowiska teatralnego mówili wprost, że Zuzanna myślała o ślubie z piosenkarzem.
W końcu zazdrość wzięła górę. Yves Goulais 10 października oddaje w kierunku Andrzeja Zauchy 9 strzałów. Za zabicie dwóch osób i nielegalne posiadanie broni zostaje skazany na… 15 lat więzienia. Świadkowie, na których powołuje się Super Express mówią, że był wzorowym więźniem. Pomagał innym osadzonym, założył studio filmowe, uczył ich francuskiego. Z więzienia wyszedł w 2005 roku.
Zabójca Andrzeja Zauchy na wolności
Choć od morderstwa Andrzeja Zauchy mija prawie trzydzieści lat, ta sprawa wciąż budzi emocje. Yves Goulais od kilku lat przebywa na wolności, odmawia jednak udzielania wywiadów. Pracuje w Warszawie przy serialach jednej ze stacji telewizyjnych. Tworzy pod pseudonimem. „Chciałbym cofnąć czas i zmienić to, co się stało. Tak się niestety nie da. To będzie zawsze we mnie siedziało. (…) Nie czuję się ofiarą. Ja żyję, a Zuzanna i Andrzej nie. Oni mieli prawo się spotykać. Czułem się jednak zdradzony. Nie miałem absolutnie prawa do takiej reakcji, do jakiej doszło. Dopiero niedawno zrozumiałem, jakie mechanizmy sprawiły, że ja, normalny człowiek, jeżdżący do szpitali z pomocą charytatywną, nagle stałem się potworem. Potem czułem się bardzo winny i pobyt w więzieniu mnie uratował”, powiedział w rozmowie z Wirtualną Polską w 2019 roku.
W wywiadzie z serwisem powiedział także, że dopiero po latach zrozumiał, jak wielki błąd popełnił: „Nie czuję się ofiarą. Ja żyję, a Zuzanna i Andrzej nie. Oni mieli prawo się spotykać. Czułem się jednak zdradzony. Nie miałem absolutnie prawa do takiej reakcji, do jakiej doszło. Dopiero niedawno zrozumiałem, jakie mechanizmy sprawiły, że ja – normalny człowiek, jeżdżący do szpitali z pomocą charytatywną, nagle stałem się potworem. Potem czułem się bardzo winny i pobyt w więzieniu mnie uratował. Oceniam, że 15 lat więzienia to niska, symboliczna kara”.