Magdalena Adamowicz o pierwszych Świętach Bożego Narodzenia bez męża
„Nadchodzą trudne chwile, święta, potem 13 stycznia…”
- KRYSTYNA PYTLAKOWSKA
Trzynastego stycznia minie rok od tragicznej śmierci Pawła Adamowicza. ,,Jestem wierząca, więc uważam, że z utratą cielesności fizycznej życie się nie kończy i gdzieś dalej istnieje. Choć nie wiem, w jakiej postaci', mówi nam Magdalena Adamowicz. Wspomnienia pomagają ich rodzinie przetrwać najtrudniejsze chwile. A te właśnie się zbliżają...
Wasza miłość zaczęła się od tańca.
Tak, i to było takie radosne… Wspaniale się przy tym bawiliśmy. Moje koleżanki mówiły, że Pawłowi muzyka w tańcu nie przeszkadza. A teraz planowaliśmy pójść razem na lekcje tańca, cztery już nawet wzięliśmy. A Paweł ciągle mi obiecywał, że na tym się nie skończy. Gdy się na niego dąsałam, dopisywał kolejne. I tak uzbierało się tych planowanych lekcji ze 40.
Takie kolorowe wspomnienia pomagają żyć?
Chyba tak i właściwie głównie takie mamy.
A wspomnienia najtrudniejsze chowa Pani do zamkniętej szuflady?
Najtrudniejszy czas właśnie się zbliża. Minęło już Święto Zmarłych i urodziny Pawła, drugiego listopada, a teraz przede mną Boże Narodzenia. Zwykle spędzaliśmy je u Piotra, brata Pawła, i jego rodziców, a potem szliśmy do moich, do ich dużego domu. Mieliśmy tam zaanektowany jeden pokój, który nazywaliśmy „apartamentem prezydenckim”. Taki mały skromny pokoik… U rodziców spędzaliśmy nawet dwa dni i było zawsze tak wesoło. Wspólnie śpiewaliśmy kolędy, nie kłóciliśmy się o politykę, zresztą mieliśmy takie same poglądy.
Polityka jednak była Pani rywalką?
W pewnym sensie tak, ale i Gdańsk był rywalem. Działalność samorządowa to też polityka tylko trochę inna – kwestia, czy zrobić ulicę, czy chodnik, to nie są podziały polityczne, ale zawsze dobro jednych powstaje kosztem dobra innych. Na przykład rolkarze chcieliby mieć ścieżkę rowerową, a matki w tym miejscu przedszkole. Dyskusje o tym to były moje rywalki.
– Odbierały Pani Wasz wspólny czas i wzbudzały irytację?
Trochę tak, ale ja byłam przyzwyczajona, że Paweł tym żyje. Kiedy chorował i musiał kilka dni leżeć w łóżku, takie dziwne mi się wydawało, że jest w domu, a ja spieszę się na wykład na uczelni. Tylko że Paweł dużo czasu poświęcał pracy, nawet leżąc w łóżku. Dużo czytał, rozmawiał przez telefon. Pytałam: „Kochanie, czy ty musisz? Jest noc”. A on na to: „Magduś, ludzie mi płacą za to, żebym wszystko wiedział i decydował”. Dopiero teraz go rozumiem. Bo znajduję się w podobnej sytuacji i też dużo muszę czytać, by pogłębiać wiedzę.
(...)
Jak wyglądało Wasze życie, na czym polegało Wasze „razem”?
Nie było tego tak dużo, nawet jak na wspólne 20 lat. W sumie byliśmy podobni, mieliśmy podobne usposobienie i lubiliśmy przebywać w swoim towarzystwie. A potem każde z nas biegło do swoich zajęć, ale zawsze spaliśmy pod jedną kołdrą, objęci, na prawym boku. Przyzwyczaiłam się, na innym nie zasnę.
Sięga Pani w nocy ręką, szukając Pawła?
Nie, teraz ze mną śpią córki. Paweł zawsze wcześniej zasypiał, bo wcześniej wstawał, ja natomiast kładłam się,jak wszyscy już się położyli. Wsuwałam się do łóżka, takiego nagrzanego, ciepłego i wtulałam się w Pawła. Ostatnio spałam z Tunią, a nasz pies Zeus ułożył się w nogach i pochrapywał. Jak Paweł. Wtuliłam się w Tunię, ona objęła mnie przez sen i jeszcze to pochrapywanie Zeusa. Miałam złudzenie, jakby to Paweł leżał koło mnie.
Najgorsza jest tęsknota?
Ta tęsknota jest jeszcze gorsza niż na początku. Teraz jest mi dużo trudniej.
A jednak w Brukseli działa Pani bardzo aktywnie. Dużo zajęć to lekarstwo?
Może? Nie umiem nic nie robić. Jestem więc bardzo aktywna. Przygotowywanie kampanii przeciwko mowie nienawiści, praca parlamentarna zajmują moje myśli i czas. Chcę, aby tocząca się od bardzo dawna dyskusja, gdzie jest granica między wolnością słowa a mową nienawiści, wreszcie znalazła racjonalne rozwiązanie prawne, najlepiej na poziomie międzynarodowym, bo poszczególne kraje same sobie z tym zjawiskiem nie poradzą. Walczę też o to, aby prawnie zabronić stosowania inżynierii społecznej w polityce, czyli aby przeciwdziałać okłamywaniu wyborców, manipulowaniu opinią publiczną za pomocą nieprawdziwych informacji i propagandy. Kłamstwo zabija dziś demokrację, wypacza jej sens. A ci, którzy to robią, mają usta pełne frazesów o wolności słowa. Musimy skończyć z tym bezwstydnym cynizmem, wszechobecną hipokryzją. Zabójstwo Pawła musi nas wybudzić z tego chocholego tańca! Chcę, żeby to była moja misja, która nie tylko pozwoli mi przetrwać to wszystko, ale też nada sens tej tragedii. Ale wiem, że nadchodzą trudne chwile, święta, potem 13 stycznia…
Wasza miłość miała solidny fundament, nie opierała się tylko na relacjach mężczyzna–kobieta.
Była przyjacielska, była serdeczna. My nawet nie mieliśmy czasu, żeby się kłócić i bardzo się we czwórkę przyjaźniliśmy. Mogliśmy sobie wszystko powiedzieć. Paweł nie obarczał mnie swoimi urzędowymi problemami. Czasem nawet byłam zła, gdy przeczytałam coś, o czym mi nie powiedział. Odpowiadał: „Kochanie, nie chciałem cię denerwować”. Częściej opowiadał o przypadkowo spotkanych ludziach, o ich losach i jak im pomaga. To niesamowite, ci ludzie teraz do mnie piszą, opowiadają, jak zmieniło się ich życie.
Miała Pani oparcie w Mężu, a On w Pani. To bardzo ważne.
Ważne, że miał stabilny dom i doceniał moją wyrozumiałość. Powtarzał: „Ty jesteś moim aniołem z cudownymi skrzydłami”. Wiedział, że ten anioł nad nim czuwa. I że o której by nie wracał do domu, to ja byłam. Zawsze. A gdy wyjeżdżał, przygotowywałam mu walizkę. W weekendy jedliśmy razem śniadania, to Paweł robił świetną jajecznicę. W niedziele chodziliśmy na obiady do jego rodziców, po czym on wyciągał się na swoim kawalerskim łóżku, a córki kładły się po jego obu stronach i zasypiali na pół godzinki. A potem szliśmy na Stare Miasto na lody. Jeśli akurat miał wolną niedzielę. Takie wspomnienia przechowuję. I to one pomagają mi żyć.