Reklama

Jeden z najlepszych fotografów świata, a na pewno najprzystojniejszy. Ma polskie korzenie, książęcy tytuł, żonę pół Włoszkę, pół Kubankę i dwóch synków. To on wykonał sesje narzeczeńską Meghan i Harry’ego, a następnie oficjalne zdjęcia ze ślubu książęcej pary. Zakochani znaleźli jego prace w Internecie. Spodobały im się do tego stopnia, że poprosili, by to właśnie on wykonał pamiątkowe zdjęcia. Efekt? Fotografie zapierają dech w piersiach! Kim jest Alexi Lubomirski? Kiedy odnalazł w sobie pasję do fotografowania? Niedawno artysta udzielił nam ekskluzywnego wywiadu. O dorastaniu na różnych kontynentach, pracy, spotkaniach z gwiazdami i o tym, jak w szalonym świecie mody pozostać wiernym sobie i najbliższym, opowiadał Piotrowi Milewskiemu.

Reklama

Kim jest Alexi Lubomirski?

Gdy sam był chłopcem, nauczył się, że nie przemijają tylko wartości niematerialne: miłość, mądrość, wiedza. I to są najlepsze prezenty. Jego dzieciństwo było skomplikowane. Dorastał w Botswanie, dopiero kiedy miał 11 lat, jego ojciec, Polak mieszkający w Paryżu, opowiedział mu o rodzinnej tradycji, o tytule książęcym. Był podekscytowany, tylko że nic już za tym tytułem nie stało. Pieniądze, dzieła sztuki, zamki, pałace – wszystko było stracone. Matka powiedziała mu: „Dziś księciem możesz być tylko w uczuciach i postępowaniu”. W podobny sposób chciał wytłumaczyć swoim synom, jak połączyć przeszłość z teraźniejszością. Jeśli tytuł ma coś znaczyć, poza galerią przodków i ich osiągnięć, jego synowie powinni do niego dorosnąć. „Rycerskość, uczynność, odwaga, współczucie, wspaniałomyślność, romantyzm, zdolność kochania są cechami, do których warto aspirować niezależnie od tego, czy nosimy jakiś tytuł”, mówił.

Kim więc naprawdę jesteś? Księciem, fotografem, mężem, ojcem?

Zawsze mówię, że przede wszystkim jestem mężem i ojcem. Rodzinę cenię najwyżej. Uważam, że człowieka nie określają jego zawodowe osiągnięcia, tylko to, jak żyje. Praca stanowi dla mnie wyzwanie pod tym względem, że usiłuję znaleźć równowagę między podróżami, sesjami a byciem z najbliższymi. Dlatego pod koniec każdego miesiąca rozmawiam z agentem i staramy się tak ułożyć plan na następny, żebym mógł jak najwięcej czasu spędzić z rodziną, zarabiając przy tym pieniądze, które starczą na życie. Kiedy zostaję w domu, jestem 100-procentowym ojcem. Wstaję o szóstej rano, robię chłopcom kąpiel, potem śniadanie. Jak dokądś jadę, sadzam ich na rower. Każda chwila spędzona z nimi to dla mnie skarb, bo kiedy podrosną, nie będę już dla nich cool.

Twoja książka została przyjęta bardzo dobrze. Planujesz kolejne?

Książka powstała z miłości do moich dzieci. Ale piszę dużo do szuflady. I co miesiąc – wiersz dla żony. Gdy wróciliśmy z wesela, które odbyło się w Polsce, męczyła mnie myśl – ja w ogóle za dużo myślę – że nie mam ochoty czekać 12 miesięcy na rocznicę ślubu, by świętować fakt, że się kochamy. Więc postanowiłem to robić co miesiąc. Owszem, mam skłonności do przesady. A zatem co miesiąc piszę dla niej wiersz, daję jej czerwoną różę i jedną perłę.

Zgadzam się: masz skłonności do przesady. To chyba cecha każdego poety.

Początkowo wyrażałem się wyłącznie przez fotografię, ale im jestem starszy, tym więcej rzeczy mnie inspiruje. To może być gra światła na czyjejś twarzy, miłość, którą do kogoś odczuwasz. Podobnie jest ze środkami wyrazu. Nie powinny się ograniczać do funkcji przypisanych zawodem. Jeśli coś potrafię wyrazić tylko słowami, siadam i piszę. Inne inspiracje przyjmują formę zdjęć, montaży, obrazów. Dzięki temu czuję się bardziej wolny.

A czemu perła?

Miłość jest jak dziecko. Nie możesz mieć dziecka, po czym odstawić go do kąta, zakładając, że sobie poradzi. Musisz je pielęgnować i nagradzać. Perła jest taką nagrodą za miłość.

Opublikujesz wiersze?

Nie wiem. One są tak osobiste.

Poezja jest zawsze osobista.

Wiem, obnażasz duszę. Książkę dla synów opublikowałem dopiero po dwóch latach nalegań i zachęt, bo nie została napisana z myślą o publicznym odbiorze. Ale pomyślałem, że jeśli jej nie wydam, będę żałował.

Ludzie mówią, że Nowy Jork nie jest dobrym miejscem do wychowywania dzieci. Ale Ty nie robisz wrażenie osoby, która chciałaby mieszkać na peryferiach.

Nowy Jork jest dla mnie wymarzonym miejscem. Wywodzę się z wielu tradycji – polskiej i francuskiej po ojcu, peruwiańskiej i brytyjskiej po matce. Wychowałem się w Botswanie, mieszkałem w Paryżu i Londynie. Ciężko mi usiedzieć w jednym kraju, ale Nowy Jork to zmienił. Nigdzie nie mieszkałem tak długo – 10 lat! Potrzebna mi ta energia, dynamika, rozmach. Kiedy idę z dziećmi do parku, słyszymy rosyjski, polski, hiszpański, portugalski. Mam poczucie łączności z całym światem. Nigdy nie czułem się Anglikiem, mimo że urodziłem się w Anglii i tam kończyłem szkoły. Za to kiedy pojechałem z ojcem do Polski, mając 18 lat, żeby poznać krewnych, natychmiast złapałem z nimi kontakt.

Cieszy mnie to, że nie urodziłem się jako bogacz, bo wtedy całe moje życie zostałoby narzucone z góry.

Spodobała mi się pasja, z jaką dyskutowali, ich apetyt na życie. Podobnie było z peruwiańską częścią rodziny. Nie utożsamiam się z jedną narodowością i Nowy Jork jest tak samo kosmopolityczny. Plus oczywiście, jeśli chodzi o modę, to tu właśnie wszystko się dzieje. Myśleliśmy, czy nie jechać do Europy, kiedy urodzili się chłopcy, bo Nowy Jork poznawaliśmy jako ludzie młodzi, ze wszystkimi jego szaleństwami. Zastanawialiśmy się pół roku: może Barcelona, może Paryż, a może Rzym, bo moja żona jest Włoszko-Kubanką, aż starszy syn zdążył podrosnąć, spojrzałem na to miasto oczami dwulatka i zobaczyłem wizualną ucztę.

Naprawdę zalety? Żadnych wad?

Może brak zieleni, ale mamy dom za miastem, więc kiedy się da, zabieramy tam dzieciaki. W Nowym Jorku dzieci szybciej rosną, choć to równocześnie wada i zaleta. Szybciej stają się światowe i szybciej tracą niewinność.

Gdzie wychowała się Twoja żona Giada?

Urodziła się w Nowym Jorku, ale przez przypadek. Jej ojciec był Włochem, matka Kubanką i akurat tu przyjechała, a tydzień po porodzie wróciła do Rzymu. Giada mieszkała tam do 15. roku życia, potem przeprowadziła się do Miami.

Braliście z Giadą ślub na zamku w Wiśniczu. Nie myślałeś wtedy, że fajnie byłoby tam mieszkać i być księciem z całym dobrodziejstwem inwentarza?

Bardzo chcieliśmy wziąć ślub w Polsce, zbudować symboliczny most między przeszłością i teraźniejszością. Chcieliśmy poczuć, że jesteśmy wśród przodków. Przeżycie było surrealistyczne. Nawet gdybym wychował się w Polsce, wizyta w zamku byłaby czymś niezwykłym, ale ja przecież dorastałem w Botswanie. Na pustyni. To zupełnie inny kosmos. Jak jedzie się samochodem, zamek widać już z odległości kilkunastu kilometrów. Myśl, że mógłbym tam mieszkać, gdyby historia potoczyła się inaczej, wydaje się niewiarygodna. Cała ta sprawa tytułu jest dla mnie słodko-gorzka. Cieszy mnie to, że nie urodziłem się jako bogacz, bo wtedy całe moje życie zostałoby narzucone z góry. Musiałbym robić to, czego by po mnie oczekiwano. Gdybyśmy wszystkiego nie stracili, mógłbym nie być fotografem mody, mógłbym nigdy nie poślubić żony. Chyba jestem szczęśliwszy niż moi przodkowie. Mam za sobą historię, ale nie dźwigam jej ciężaru.

Przeciętnemu facetowi, jak ja, Twój zawód kojarzy się przede wszystkim z modelkami. Gdzie tu miejsce na miłość, wierność i uczciwość małżeńską?

Bo nie widzisz, co się dzieje za kulisami. Fotografom mody płacą za kreowanie marzeń, ale kiedy kreujesz marzenie, znasz mechanizm jego powstawania. To zabawa w przebieranki. Zresztą fantastyczna praca, która jest też moim hobby. Są fotografowie, którzy mają takie podejście jak ty i uwielbiają pracę z innych powodów niż ja. Kiedy wziąłem ślub, znajomy spytał mnie o to samo: „Jak chcesz być fotografem mody i wiernym mężem?”. Pomyślałem: Hmm, może powinienem się tym martwić. Ponieważ szukam autorytetów, zacząłem się rozglądać za fotografem mody, który jest utalentowany, znany, a równocześnie wierny żonie i ma szczęśliwą rodzinę.

Zadanie nie było łatwe, ale w końcu znalazłem. To amerykański fotograf Michael Thompson. Napisałem do niego e-mail, że wziąłem ślub i chciałbym go poprosić o radę. Wszyscy mówili, że oszalałem, a on odpisał, że „jasne, wpadaj, pogadamy”. Okazał się niezwykle miłym człowiekiem. Stwierdził, że skoro mam wątpliwości i w ogóle przyszedł mi do głowy pomysł, żeby z nim rozmawiać, będzie dobrze. Przyznał, że to jest wyzwanie, czasem wyjeżdżasz na pięć dni i zaraz dostajesz następną propozycję na kolejne cztery, ale da się zrobić.

Kiedy zdecydowałeś się zostać fotografem?

Przybrany ojciec dał mi pierwszy aparat, kiedy miałem 11 lat, i zakochałem się w tym procesie. Obserwowałem siostrę, która miała cztery lata, jedzącą lody. Trochę jej skapnęło, w tym momencie zrobiłem zdjęcie. I kiedy później je oglądałem, to było jak czary. Interesowałem się sztuką. Do dziś nie wiem, dlaczego rodzice pozwolili, żebym poszedł w tym kierunku, bo ten zawód nie daje stałego źródła utrzymania. Malowałem, rysowałem, projektowałem modę, ale fotografowanie zawsze było częścią
wszystkiego, co robiłem. Któregoś dnia spojrzałem na swoje projekty ubrań dla mężczyzn i zrozumiałem, że nie wierzę, że są dobre. Nigdy bym tego nie założył. Wrzuciłem prace do szuflady, poszedłem na wydział fotografii, przypomniałem, że mnie chwalili, mówili, że mam dobre oko, i powiedziałem, że chcę się uczyć. Potem studiowałem fotografię w Anglii. Kazali nam robić rzeczy bardzo konceptualistyczne. Fotografować idee.

Na przykład?

Na przykład padło hasło: zachód słońca. Ktoś sfotografował dłonie starszych ludzi, dochodzących do kresu życia. A ja znalazłem najładniejszą dziewczynę w szkole i najprzystojniejszego faceta. Dziewczynę ubrałem w mini i szpilki, facetowi dałem garnitur ojca, skułem ich kajdankami i kazałem biec po plaży w stronę zachodzącego słońca jak w hollywoodzkim filmie. Dostałem najgorszą ocenę, ale pani profesor powiedziała, że to z powodu niezrozumienia koncepcji ćwiczenia, natomiast jej zdaniem będę świetnym fotografem mody.

Większość Twoich zdjęć ma podtekst fabularny, jest w nich narracja, postacie na ogół zostają uchwycone w jakiejś intrygującej interakcji. Jak dochodziłeś do tego stylu: połączenia technicznej perfekcji z emocjonalną głębią?

Zawsze w fotografii najbardziej interesowała mnie narracja. Nawet pracę magisterską pisałem na ten temat, o Philipie-Lorce diCorcii, Helmucie Newtonie… Kiedy patrzysz na ich zdjęcia, nie dostajesz całej informacji w pigułce, musisz się zastanowić, o co chodzi. Już na studiach próbowałem fotografować w podobny sposób, zaczynałem od fotosów filmowych, i tę praktykę wykorzystałem potem, fotografując modę. Moja pierwsza wystawa to było 85 obrazów z niezrealizowanego filmu, zrobionych tak, jak gdybym posługiwał się kamerą filmową podążającą za akcją.

A wzięło się to z uzależnienia od telewizji. W Botswanie mieliśmy dwa kanały, więc jak przyjechałem do Anglii, siedziałem przed telewizorem pięć–sześć godzin dziennie. I ciągle klikałem pilotem – Fellini, reklama, jakiś stary film – po to, żeby sprawdzić, ile czasu zajmie mi zrozumienie, o co chodzi w scenie, na którą przełączam. I taka była właśnie idea wystawy: pokazanie oderwanych momentów narracji. Wyszło dobrze. Na wernisażu miałem ekrany plazmowe, na których wyskakiwały kolejne zdjęcia. Przyszedłem trochę po rozpoczęciu i wszyscy siedzieli jak zombie, wpatrzeni w te ekrany, żeby rozgryźć, o co chodzi w poszczególnych scenach. Przy fotografowaniu mody stosuję tę samą metodę, bo wydaje mi się znacznie bardziej interesująca niż trzaskanie fotek w studiu na białym tle. Choć oczywiście muszę robić i takie zdjęcia.

Twoje zdjęcia są wykwintne, barokowe, ale masz też umiejętność zapewnienia gwiazdom komfortu psychicznego, bo widziałem fotografie na przykład Anne Hathaway czy Jennifer Aniston, na których uśmiechają się tak szczerze, że aż nie chce się wierzyć, by grały.

Uczyłem się zawodu u Mario Testino, on właśnie pokazał mi, jak wydobyć z modela wszystko, co najlepsze. Ale ja nie jestem Mario Testino, więc musiałem znaleźć własny sposób. I dla mnie najlepszy to być sobą. Znam fotografów, którzy podporządkowują sobie modelki, krzyczą: „Rozbieraj się, bądź wulgarna, taka czy owaka”. To nie leży w mojej naturze. Próbowałem, jak byłem młodszy, bo chciałem uchodzić za zbuntowanego, ale uświadomiłem sobie, że przecież jestem banalny.

Lubię uśmiechnięte buzie, lubię piękno, chcę, żeby ludzie dobrze się czuli, żeby się cieszyli życiem. Zajęło to trochę czasu, ale jako artysta musisz być sobą. A ja lubię kobiety, które potrafią się uśmiechać. Nie interesują mnie kobiety superostre, demonstrujące swój egzystencjalny ból. To nie są osoby, z którymi miałbym ochotę spędzać czas. Ideałem kobiety jest dla mnie żona: piękna nie tylko zewnętrznie, potrafiąca się uśmiechać tak, że wkoło robi się jaśniej. Ostatnio fotografowałem, nie wiem, czy znasz, Lupitę Nyong’o?

Widziałem Waszą okładkę.

Ona właśnie jest przykładem mojej wymarzonej kobiety. Jej uśmiech jest jak poświata, nie tylko przed obiektywem. Dążę do tego, by mama modelki uważała, że udało mi się zrobić jej najlepsze zdjęcie. By popatrzyła i stwierdziła: „Tu moja córka naprawdę jest piękna i wygląda na szczęśliwą”.

Czyją mamę najtrudniej, a czyją najłatwiej było zadowolić?

Najwięcej satysfakcji daje mi fotografowanie osób, które potrafią dać coś z siebie. Modelkę możesz poprosić, żeby zrobiła każdą rzecz, która ci przyjdzie do głowy. Chcę, żebyś tańczyła na Times Square, chcę żebyś skoczyła nago do basenu… Przy fotografowaniu celebrytów istnieje bariera. Mają ukształtowaną osobowość, wizerunek publiczny, pomysły na to, jak chcą funkcjonować w masowej wyobraźni, znają swoje słabe strony, natomiast nie mają postaci, za którą mogą się ukryć, tak jak przy kręceniu filmu. Czasem przychodziłem na sesję szczęśliwy, podniecony, że będę fotografował tak piękną, interesującą osobę, a ona stawała przed kamerą i okazywała się kawałkiem drewna. Dlatego między innymi zacząłem wymyślać im role.

Jestem człowiekiem, który odczuwa organiczną potrzebę nieustannego zaangażowania w proces twórczy

Kto był najbardziej drewniany?

Przecież nie mogę ci powiedzieć! Ale powiem, z kim mi się najlepiej pracowało. Cate Blanchett miałem fotografować w białym studiu. Poprosiłem, by wyobraziła sobie, że jest na planie sekundę przed tym, gdy reżyser mówi: „Akcja!”. I zrobiła coś niesamowitego, na moich oczach zmieniła się w inną osobą. Emanowała emocjami, każdy jej najdrobniejszy ruch stawał się odpowiedzią na pytanie zadawane przez kamerę. Byłem tak oczarowany, że asystent musiał mnie szturchnąć, bo przestałem naciskać spust migawki. Podobnie było z Kate Winslet. Ona też ma stuprocentową świadomość własnej kobiecości. Zna każdy centymetr swojego ciała. Robiłem okładkę dla „Harper’s Bazaar” UK, sesja odbywała się w prawdziwym mieszkaniu. Powiedziałem: „Zdradzasz męża, umówiłaś się tu z kochankiem i słyszysz, że na dole trzasnęły drzwi, wiesz, że już idzie”. Start. I ona nagle zaczęła na moich oczach zmieniać się w inną osobę, każdy ruch ramienia, stopy był podporządkowany sytuacji, w którą ją wprowadziłem. Zapomniałem, że to sesja, przez chwilę naprawdę wierzyłem, że czeka na kochanka.

Gwiazdy nie narzucają Ci pomysłów?

Jestem otwarty. Nie mogę zachowywać się jak dyktator. Próbowałem, ale to był zły pomysł. Zawsze przynoszę dużo materiałów poglądowych. Na spotkanie z Kate Winslet wziąłem zdjęcia Catherine Deneuve, mnóstwo starych fotografii z lat 50., żeby ustalić, jaki styl najbardziej by jej odpowiadał. Uważam, że wszystko powinno się odbywać na zasadach współpracy, a nie narzucania własnej wizji.

Które ze swoich zdjęć lubisz?

Te, na których uchwyciłem chwilę niemożliwą do odtworzenia. Ostatnio pracowałem dla „Harper’s…” US na ranczu Hearstów w Kalifornii.

Tych Hearstów?

Tak, magnatów prasowych. Fotografowałem Gabrielę Perezutti (żonę Williama Randolpha Hearsta III – przyp. red.). Miała stać w czerwonej pelerynie koło czarnego ogiera. Najlepsze zdjęcia wychodzą, kiedy się spieszysz i nie masz czasu na myślenie. Wtedy włącza się instynkt i dzieją się czary. Dzień się kończył, nie zostało dużo dobrego światła. Ona wzięła konia za uzdę, a ja poprosiłem trenera, żeby coś z tym koniem zrobił – niech chodzi wokół Gabrieli, albo stanie dęba. Trener zrobił tak, że koń stanął dęba. W tym samym momencie powiał wiatr, peleryna rozciągnęła się w powietrzu na całą długość i zdołałem uchwycić moment, który nigdy się nie powtórzy.

Intuicja jest ważniejsza od intelektu?

Powtarzam studentom, żeby kierowali się tym, co czują. Intuicja jest jak mięsień. Im dłużej go wyrabiasz, tym staje się sprawniejszy. Jak byłem młodszy, miałem takie sytuacje, że po wymyśleniu aranżacji robiłem zdjęcie za zdjęciem, czułem, że nie jest dobrze, ale wmawiałem sobie, że jest. Teraz, kiedy głos w mojej głowie mówi „nie”, słucham natychmiast, ponieważ przemawia doświadczenie, które jest ważniejsze niż logika. W procesie twórczym, nie wolno kombinować.

Zwykle przy sesji z gwiazdami masz dwa dni na okładkę i tuzin zdjęć do środka. Ale czasem bohaterka przychodzi spóźniona, mówi, że jej dziecko jest chore i ma dwie godziny na wszystko, włącznie z makijażem. Kocham takie sytuacje! Wszyscy panikują, a ja wiem, że wyjdzie super, bo nie ma czasu na deliberacje typu: „A może zmienimy sukienkę, a może zamiast siedzieć, powinna stać…”.

Podróżujesz do najpiękniejszych miejsc na świecie. Masz czas, by się nimi cieszyć, czy przez cały czas pracujesz?

Kiedy widzę nowe miejsce, moja pierwsza reakcja to podniecenie, ale zaraz potem smutek, że nie ma tu mojej żony i dzieci. Jak byłem singlem, czasem zostawałem po zdjęciach na dłużej. Teraz nie mogę się doczekać, aż moi synowie podrosną i będą mogli ze mną jeździć jako asystenci. Mario często zatrudniał nowych asystentów, uwielbiał patrzeć na miejsca, w których już bywał dziesiątki razy, przez pryzmat świeżych emocji. Gdy pojechałem z nim do Brazylii i wszystko mnie zachwycało, zarażał się moim entuzjazmem.

Jesteś wzorem dżentelmena, wybitnym fotografem, szczęśliwym ojcem. Jaki mroczny sekret skrywasz?

Muszę wierzyć, że to, co zrobiłem, uczyniło mnie osobą, którą jestem dzisiaj, inaczej bym zwariował. Błędy nauczyły mnie, żeby ich nie powtarzać. A mroczny sekret to obsesja działania. Muszę wciąż nad czymś pracować, nie wytrzymuję nawet jednego dnia bezczynności, ale nie jestem pracoholikiem. Raczej kreatoholikiem, człowiekiem, który odczuwa organiczną potrzebę nieustannego zaangażowania w proces twórczy.

Reklama

Rozmawiał Piotr Milewski

Reklama
Reklama
Reklama