Jarosław Kret w jedynym wywiadzie opowiada swoją historię!
„Zawsze boli, kiedy ktoś wyleje ci wiadro szamba na głowę”
Ostatnie tygodnie nie były dla niego najłatwiejsze. Plotkarskie media wykreowały jego rozstanie z Beatą Tadlą. Nagonka, mnóstwo kłamstw, zmyślone wywiady... Odpadł z Tańca z Gwiazdami i wyjechał do Indii. Potrzebował wyciszenia. Do samego końca trzymał kciuki za wygraną Beaty. I jednego jest pewien - będzie stał na straży ich prywatności, będzie chronił swoich najbliższych. W jedynym wywiadzie, Jarosław Kret postanowił rozliczyć się z krzywdzącymi osądami. Szkoda mu czasu na kłamstwa. Tylko nam opowiedział swoją prawdziwą historię.
Kibicowałeś Beacie przez cały czas. Wygrała, poczułeś satysfakcję?
Od samego początku kibicowałem Beacie. Czułem, że ma ogromne szanse na zwycięstwo. Wierzyłem w jej ogromny talent, pasję, miłość do tańca i wiedziałem, że potrafi podjąć się tej tytanicznej pracy i wygrała. super! Tu nie chodzi o żadne poczucie mojej satysfakcji. Powiem szczerze - ja nie jestem tu ważny. Jestem po prostu szczerze przepełniony radością z jej zwycięstwa. Zasłużyła na nie.
Program się zakończył. Teraz znikniecie z pierwszych stron gazet...
Beata nie zniknie, zasłużyła na chwałę.
Kiedy zadzwoniłam do Ciebie z prośbą o rozmowę, powiedziałeś do mnie, że jesteś nudny.
Bo jestem. Nie jestem ciekawym tematem do opisywania w popularnej prasie. Nie mam nałogów, nie „bywam", nie baluję, nie chodzę po klubach, nikt mnie nie zobaczy nigdy pijanego, awanturującego się, pobitego, jadącego nocą zbyt szybko i zygzakiem. Kogo interesuje facet, który najbardziej lubi czytać książki i potrafi to robić nawet w noc sylwestrową z zatyczkami w uszach? W związku z tym, że jestem nudny i trochę nieszablonowy, to tabloidy i portale plotkarskie wsadzają mnie w bardzo uproszczony szablon, bo muszą mnie jakoś sformatować, żeby o mnie pisać. Ludzie lubią czytać szablonowe opowieści o życiu innych, ale takie, które są dla nich proste. Więc piszą o mnie nieprawdę i głupoty, które się dobrze „sprzedają". Ale co mam zrobić? Codziennie prostować setki bzdur, które ktoś gdzieś wymyślił na mój temat? Nie wygram z tym, to walka z wiatrakami.
Czytasz te „opowieści”?
Nie, szkoda mi czasu na te kłamstwa. Tylko znajomi mi donoszą, że znowu gdzieś zrobiono ze mnie diabła. Gdybym to czytał, musiałbym chyba wchodzić na drogę sądową ze wszystkimi, co to napisali.
Nie myślałeś o tym?
Szkoda czasu, energii i pieniędzy. Moi znajomi z branży doświadczyli tego, że walka z tabloidami na drodze sądowej, kończy się po dwóch - trzech latach zwycięstwem, owszem, tylko, że to zwycięstwo jest okupione chodzeniem po sądach, nerwami i stresem. Wygrywa się sprawę, która umarła śmiercią naturalną trzy lata wcześniej, zanim batalia w sądzie w ogóle się zaczęła. to nie ma sensu. Trzeba przeczekać. Bodaj to Mark Twain mówił, że dzisiejsze gazety jutro będą wyściełać kubły na śmieci.
Ale nikt nie ma nie ma tak silnej psychiki, że potrafi się od tych „opowieści” jednoznacznie odciąć.
Sam jestem tego przykładem. To zawsze boli, kiedy ktoś wyleje ci wiadro szamba na głowę, albo wciąż pada na ciebie ołowiany deszcz. Nikt nie ma słoniowej skóry, a nawet i taka w końcu przed tym nie uchroni i cierpisz nie tylko fizycznie, ale też emocjonalnie i psychicznie.
No właśnie, o takiej cenie mówię.
Wiem, ale nie chcę o tym rozmawiać.
Jak smakuje wolność?
Ale od czego?
Od związku.
Nie rozumiem pytania. Nie jestem od niczego uwolniony. Nie jestem wolnym człowiekiem. A o moim związku nie będę nic mówić, moje osobiste życie nie powinno nikogo obchodzić. Nie opowiem, co się dzieje w moim prywatnym życiu. To moje życie i moich bliskich, chronię je i naszą prywatność. Ludzie żyją cudzym życiem, wyobrażeniami o nim dalekimi od rzeczywistości i prawdy, hejtem. Nie rozumiem, jak ktoś, na podstawie wydumanych artykułów, gdzie jest stek bzdur i kłamstw, może wyrabiać opinię na mój temat i na temat mojego osobistego życia?
Kiedy odpadłeś z „Tańca z gwiazdami” wyjechałeś Indii. Co tam robiłeś?
Jestem w trakcie pisania kolejnej książki, wyjechałem, bo musiałem zrobić dokumentację kilku miejsc, ale wiele z tego nie wyszło. Raczej siedziałem w jednym miejscu i bardzo dużo myślałem.
Potrzebowałem wyciszenia.
O czym?
O tym wszystkim, co się wokół mnie dzieje, o moim życiu, o tym, jak się mam odnaleźć w tej rzeczywistości, w której jestem. Ukryłem się tam i zastanawiałem nad tym wszystkim, co się dzieje. Pojechałem do Rishikesh, to światowa stolica jogi i medytacji, święte miasto nad Gangesem i ważne centrum pielgrzymkowe u podnóża Himalajów, gdzie powstało dużo ośrodków, które nazywają się aśramy.
Byłeś odcięty od świata?
W pewnym sensie. Tam, gdzie się zatrzymałem, to był taki kompleks, przypominający trochę wakacyjny hotel, tak zwany Holiday Resort - czyli był to taki ośrodek, w którym są budynki mieszkalne z prostymi, jasnymi pokojami, dookoła ogrody, ale też i jadłodajnia, jak też i kolorowe świątynie, barwne, dynamiczne rzeźby bóstw hinduskich i mnóstwo egzotycznie wyglądających pielgrzymów. Minimalny datek za noc to 1000 rupii, czyli około 50 złotych, ale możesz dać więcej. Tam nikt nikogo do niczego nie zmusza. Praktykuje się różne formy nauczania jogi, ale też różne formy medytacji i modlitwy wieczorem i rano nad Gangesem. Dużo w tym prostoty, ale dzięki temu też i miejsca na głębszą refleksję.
Spałeś do południa?
Wstawałem ze wschodem słońca, kładłem z zachodem. Nie ma tam ani radia, ani telewizora, ani internetu. Wstawałem, jadłem bardzo proste śniadanie, wychodziłem na malowniczą uliczkę, która biegł wzdłuż Gangesu, włóczyłem się po okolicy, odwiedzałem świątynie, klasztory, aśramy, siadałem nad rzeką i przyglądałem tamtejszemu życiu. Nic wielkiego. Miałem bardzo dużo do przemyślenia. Potrzebowałem wyciszenia.
Brzmi super.
Brzmi super, ale kiedy człowiek jest osaczony wręcz problemami, z którymi trzeba się uporać samemu, z dala od domu i bliskich, to nie jest to żadna romantyczna przygoda, a raczej poważne wyzwanie emocjonalne. I sądzę, że najważniejsza nauka, jakiej tam doświadczyłem, to ta, że z problemami nie wolno walczyć na odległość. Nie poradzimy sobie z nimi, uciekając daleko od nich, myśląc, ze przepracujemy sobie je spokojnie, poddając się medytacji w jakimś romantycznym miejscu. Trzeba rozprawić się z nimi tutaj, gdzie powstały, na miejscu. Tu i teraz.
I w końcu trzeba też było wrócić do pracy. Mam napisane dwa szkice powieści kryminalno - sensacyjnych ale z głębokim podłożem społeczno-psychologicznym. Nie chcę pisać banalnego kryminału, chcę, by to były książki, które pod atrakcyjną warstwą kryminalno-sensacyjną niosą głębsze treści, przemyślenia, komentarze. Chcę dzielić się moim komentarzem do rzeczywistości, która nas otacza. A szczególnie teraz, doświadczając tego, jak tabloidy wymyślają swoją własną, alternatywną do prawdziwej rzeczywistość zauważyłem, jak nasze społeczeństwo, które niestety mało czyta, łatwo ulega manipulacji. ciekawe wnioski można z tego wyciągnąć.
Upływ czasu leczy rany?
Wszelkie rany my sami leczymy, to jest w naszych głowach i w naszych duszach. Musimy chcieć je leczyć i walczyć o to. Nie można się zdawać na czas. Rany trzeba leczyć w ten sposób, ze najpierw trzeba znaleźć i zlikwidować przyczynę ich powstania, wtedy też uśmierzymy ból, ale później trzeba kontynuować terapię, nie pozwalając tym ranom się pogłębiać. Leczymy i ciało, i duszę, by rany się nie pogłębiały, a później stwarzamy zdrową atmosferę, zaczynamy żyć zdrowo i mądrze, by się zabliźniły. I wtedy się zabliźnią, muszą się zabliźnić. oczywiście potrzeba do tego wszystkiego czasu, ale - powtarzam - to nie czas goi i zabliźnia rany. To my...
Przywiozłeś z Indii siebie nowego?
To oczywiście sexy brzmi: pojechał do Indii i się oczyścił. Bzdura. to jest właśnie tabloidowe myślenie. To wszystko co się działo dookoła mnie, cała ta nagonka, mnóstwo kłamstw, zmyślone wywiady... ludzie widzą mnie jako zupełnie innego człowieka, niż jestem. Oczywiście, że musiałem i wciąż muszę przepracować siebie samego i to porządnie. Każdy z nas potrzebuje kiedyś zrobić wgląd w siebie, wgląd do własnej psychiki, do własnej duszy. Takie przepracowanie nie obejdzie się bez pomocy terapeuty, profesjonalisty, który leczy duszę i mózg, i pokaże palcem, gdzie tkwi problem.
Trzeba znaleźć drogę do siebie samego. Ale w tym nie pomoże żaden wyjazd do Indii! Można tam jedynie zderzyć się z odmienną niż nasza rzeczywistością i wzbogacić się o kilka refleksji. Ale my nie odmieniamy się gdzieś, nie przywozimy siebie nowego skądś. My musimy odmienić się tu i teraz - w sobie. I nie ma znaczenia, gdzie tej odmiany dokonujemy. Znaczenie ma sama odmiana i to dlaczego, ale przede wszystkim dla kogo tej odmiany dokonujemy! A ten bajkowy świat Indii, który nam się jawi jako piękny, kolorowy i egzotyczny jest oczywiście przepleciony z prawdziwą rzeczywistością, w której toczy się jedna wielka walka o przeżycie.
To z jednej strony uświadamia nam, w jakim komforcie tutaj, w Polsce żyjemy, ale z drugiej zwraca uwagę na wiele innych rzeczy i to są wielowarstwowe refleksje. Ja się już nie zachłystuję Indiami, mnie odpowiada to, że mogę tam pojechać i zderzyć się z innymi bodźcami, które pozwalają mi intensywnie reagować i myśleć, a zarazem zapomnieć o płytkości tego, co się tutaj dzieje. Bo zderzam się tam z ludźmi, którzy nierzadko stoją przed prawdziwymi wyzwaniami do walki o życie. Zderzam się też z prymitywem, czy chamstwem, ale w nieco innym wydaniu, niż nasze. Widzę alternatywną wersję świata, która wcale nie jest ani lepsza, ani gorsza od naszej. Jest inna, ale nie tabloidowa. To pozwala na wiele refleksji, a te przecież zawsze prowadzą nas do lepszego zrozumienia siebie w ogóle.
1 z 5
2 z 5
3 z 5
4 z 5
5 z 5