Reklama

Paweł Deląg zadebiutował w 1993 roku równocześnie na deskach Teatru Powszechnego i u Stevena Spielberga w Liście Schindlera. Wówczas jego kariera momentalnie się rozwinęła, otrzymał role w takich filmach jak Młode wilki, Chłopaki nie płaczą czy głośnym Quo Vadis?. Przystojny artysta od wielu lat zdobywa również serca zagranicznych fanek. Jednak bardzo rzadko mówi o swoim życiu prywatnym... Tymczasem od dłuższego czasu także jego syn (jeden z dwóch), Paweł Deląg junior, podbija sieć! Co mówili nam o łączącej ich więzi?

Reklama

Magazyn VIVA! wywiad z Pawłem Delągiem - rozmowa archiwalna 2020

Po raz pierwszy we wspólnym wywiadzie. Paweł Deląg ojciec i Paweł Deląg syn. Wspólnie pracują, przyjaźnią się. Ojciec – jeden z najpopularniejszych polskich aktorów, syn – młody (ma 30 lat), zdolny i atrakcyjny producent. O niezwykłej więzi zrodzonej w drodze z Odessy do Warszawy, nowych projektach i pokoleniowej „wojnie” na planie filmu w reżyserii Pawła Deląga seniora „Zrodzeni do szabli”, opowiadali Beacie Nowickiej w lutym 2020 roku.

Twoje pierwsze silne wspomnienie z tatą?

Syn: Wypady na Mazury, długie spacery, przyroda, zwierzęta, głównie psy i konie. Tato zaszczepił we mnie pasję, do której niedawno wróciłem, czyli jazdę konną. Ale to była twarda nauka.

Bo nie cackał się z Tobą?

Syn: Ja strasznie dużo gadałem: „Tato, nie mogę, ja tego nie zrobię, nie dam rady, nie teraz, nie dzisiaj…”. A on na to: „Nie ma mowy. Jedziesz, dajesz” (śmiech). No i w końcu zapaliłem się do tego stopnia, że weszło mi to w moje dna.

Ile miałeś wtedy lat?

Syn: Siedem.

Ojciec, Paweł Deląg: Nie było przymusu. Sam dobrowolnie wskoczył na konia.

Syn: Ale w momencie, kiedy pękałem, ty mi na to nie pozwalałeś, tylko mówiłeś: „Jedziesz, nie panikujesz”. Przewróciłem się, wołałeś: „Wsiadasz na konia, jedziesz dalej”. To było dobre.

Ojciec: „Jak się nie psewrócis, to się nie naucys” – mówi stare góralskie porzekadło.

Zobacz też: Paweł Deląg rzadko opowiada o drugim synu... Jak wygląda i czym zajmuje się Mikołaj?

Jak opisałbyś tatę kilkoma słowami?

Syn: Na pewno zdecydowany. Wyrozumiały i mobilizujący.

Ojciec: (śmiech) Pani Beato, proszę tak na mnie nie patrzeć... Niczego przed tą rozmową nie uzgadnialiśmy. Miło mi, co mam powiedzieć. W relacji dziecko–rodzic najbardziej przeszkadza mi pozycja dominująca rodzica. Jakbyśmy się nie starali, ona i tak jest wpisana w ten układ. Nie jestem w tej relacji od wymądrzania się, ale ważne, aby dziecku pozwolić na poszukiwania własnej odrębności, tożsamości, oczywiście w poszanowaniu innych. Sam całe życie byłem indywidualistą, mama pomogła mi rozwinąć tę cechę charakteru. Indywidualizm jest też cechą Pawła juniora. Zawsze szedł pod prąd, miał swój własny pomysł na wszystko.

Syn: Chociaż, jak sam mówisz, bywały tak zwane twarde momenty.

Opiszecie mi choć jeden?

Ojciec: (śmiech) Albo góra ciebie, albo ty górę…

Syn: Pojechaliśmy do Zakopanego, na Nosal. Miałem może osiem lat. To był początek mojej jazdy na nartach. Popatrzyłem w górę, a tam gigantyczna skarpa, mega stroma, czułem się przy niej jak malutki ludzik. Zacząłem pękać. Pytam tatę: „Ja mam z tego zjechać?!”. Na dodatek na dole był orczyk, bałem się, że zjadę komuś na plecy. Wpadłem w histerię dziecięcą…

No, przepraszam, miałeś prawo.

Syn: Tato mi wtedy powiedział: „Musisz wyjść stąd niepokonany. Albo góra pokona ciebie, albo ty górę”. To mnie trochę zmobilizowało. Wjechaliśmy na stok kolejką, ale kiedy spojrzałem w dół, znowu się załamałem. Tato stanął obok i mówi: „Jak już jesteś na górze, reszta to pestka, wystarczy zjechać. Nieważne, jak, po prostu zjeżdżasz”.

Podziałało?

Syn: Tak! Nawet kilka razy wtedy zjechałem (śmiech).

Nie wiedziałam, że jest Pan taki stanowczy.

Ojciec: Step by step „zdobyliśmy” tę górę. Ale Paweł potrafił owinąć wokół palca wszystkie kobiety, które go otaczały: swoją mamę, moją siostrę, babcię. Pamiętam, jak raz uparł się, że nie zjedzie, i tak dał wszystkim do wiwatu, że mieliśmy go po dziurki w nosie. Wtedy nie wytrzymałem i kobietom zostawiłem…

Syn: …ten Sajgon (śmiech). Wszystkie je sterroryzowałem. Wziąłem na litość, płacz, groźby, błagania…

Ojciec: Dlatego potem postanowiliśmy, że następnym razem pojedziemy tylko my dwaj. Wtedy przestrzeń na histerię jest mniejsza. Na szczęście Paweł – i za to jestem mu wdzięczny – zawsze mi ufał. Z tą „górą” to podskórnie wiedział, że przekracza bardzo ważną barierę. Każdy się boi. Ale nie każdy potrafi pokonać swoje słabości.

Syn: W „Kubusiu Puchatku” są fajne potwory, Hefalumpy. Każdy ma swojego Hefalumpa, tylko trzeba go czasami sprać i powiedzieć „nie”. Doświadczenie, które dostałem od ojca, pomaga mi w podbramkowych sytuacjach.

Czytaj także: Mieli inne charaktery i priorytety... Związek Patrycji Markowskiej i Pawła Deląga był pełen wzlotów i upadków

Zdjęcia Wojtek Biały

Kiedy przeszliście na inny poziom relacji?

Syn: Przechodziliśmy wiele etapów i teraz jest kolejny Mam wrażenie, że właśnie ten najważniejszy.

Ojciec: Myślę, że przełomowym momentem był dzień, w którym powierzyłem Pawłowi kierownicę i mogłem spokojnie zasnąć w samochodzie (śmiech).

Syn: Dla mnie to był magiczny moment. Miałem 18 lat, byłem na pierwszym roku studiów, tato do mnie zadzwonił – a mieszkał wtedy w Odessie, gdzie kręcił film – i powiedział, że potrzebuje pomocy przy przeprowadzce, aby wrócić po skończonym okresie zdjęciowym do Polski. Trzeba było pokonać ponad 1500 kilometrów i tato miał strasznie dużo rzeczy do przewiezienia. Poleciałem do Odessy samolotem, spakowaliśmy wszystko do samochodu i ruszyliśmy w drogę do Polski. W tej podróży bardzo się zżyliśmy i poznaliśmy nawzajem. Przejechaliśmy przez całą Ukrainę, jeździliśmy po wioskach, polach, pod Kijowem wstąpiliśmy do zaprzyjaźnionego z tatą księdza Jaśka, który budował tam swój kościół. Pięknie nas ugościł – głównie pamiętam solone rybki, cały czas je wcinałem – i wspaniale opowiadał o życiu na Ukrainie. Zawsze podróżowaliśmy z tatą po Europie Zachodniej, a tu zobaczyłem kompletnie inny świat. Byliśmy we Lwowie, odkryliśmy grób mojej prababci Marii Grotowskiej. Dwa pokolenia nie mogły go znaleźć, a mi udało się na intuicję! Bardzo dużo wtedy rozmawialiśmy, o wszystkim. To była moja pierwsza wyprawa za granicę samochodem. Trochę się stresowałem, bo miałeś nowe auto.

Ojciec: Byłem zdziwiony, jak Paweł dobrze i spokojnie radzi sobie za kierownicą. Czułem w tym i odpowiedzialność, i świadomość: „Tato, wszystko jest ok. Wiem o tym, że ma być bezpiecznie, i jest bezpiecznie. Tak jak lubisz”.

Ale Pan lubi ostrą jazdę. Sama tego doświadczyłam przed chwilą, kiedy w trójkę jechaliśmy do tej restauracji.

Syn: (śmiech) Ja też. Ale z tatą jeździ się bezpiecznie, z dziewczyną trochę mniej bezpiecznie, a samemu ciśnie się, ile fabryka dała. Zresztą jak byłem młodszy, wyszalałem się na motocyklach.

Ojciec: Pamiętam, jak zgubiliśmy dokumenty samochodu i trzeba było „ugadać” policję. Paweł jest gościem od załatwiania spraw. W tym sensie zawsze czuję się spokojny. Wiem, że Paweł lubi zadania, które sprawiają problemy, które trzeba wziąć na klatę i się z nimi uporać. Zaprze się i to zrobi. To był dla mnie drugi, symboliczny moment – zrozumiałem, że Paweł jest absolutnie samostanowiącym o sobie mężczyzną. Dzięki temu możemy pracować wspólnie nad kolejnym projektem zawodowym, gdzie on nie występuje w roli mojego syna, tylko jednostki, która ma swój pomysł, swój plan realizacji, bierze za to odpowiedzialność i wnosi coś nowego. To jest spełnienie moich marzeń. Paweł ma dar w ręku.

Połączył Was wspólny projekt Polska Kulturalna. Co Ciebie w tym zainteresowało?

Syn: W pewnym momencie dotarło do mnie, że moje pokolenie jest bombardowane mediami społecznościowymi, Instagramem, Facebookiem, YouTube’em, zalewem płytkich rzeczy, blogerami, którzy kręcą głupie filmiki. Jest niedobór sztuki wyższej, zwłaszcza wśród młodych ludzi, z którymi studiowałem i pracowałem. Wzorcem było Hollywood, wszyscy kojarzyli Marilyn Monroe, ale nikt nie kojarzył Poli Negri. Znali Jamesa Deana, ale nie kojarzyli Zbigniewa Cybulskiego. Na studiach oglądałem „Popiół i diament” Andrzeja Wajdy z genialną rolą Cybulskiego, ale większość moich kolegów już nie. Poza tym dla mnie ważne są wartości wyniesione z domu.

Ojciec: Paweł urodził się w Krakowie. Kraków ma swojego ducha, w którym i ja wyrosłem. Wielką rolę odegrała mama Pawła, Kasia, która jest wspaniałą osobą i nauczyła naszego syna empatii, dobroci i uczciwości. Kasia również jest aktorką, więc Paweł żył między planem teatralnym i filmowym i chłonął tę kulturę. Od urodzenia obcował ze sztuką. Babcia również zaszczepiła w Pawle piękne rzeczy. Babcia Basia była niezwykle wrażliwa, z dużymi romantycznymi tradycjami niepodległościowymi. Piękna osoba.

Syn: Powiedziałbym, że otrzymałem trochę staropolskie wychowanie. Mój dziadek był powstańcem warszawskim, romantykiem, pisał płomienne listy, wiersze.

Ojciec: Dlatego Polska Kulturalna jest platformą łączącą pokolenia i mówimy nie tylko o ikonach polskiego kina, o ich dokonaniach, ale może przede wszystkim o tym, kim oni są, jakie postawy reprezentują czy reprezentowali w życiu, jakie zasady i wartości były dla nich istotne. Na przykład o Ani Dymnej, która dla mnie w pewien sposób jest ideałem kobiety aktorki: to jest mądrość, wrażliwość, piękno. Siła i moc. Empatia i kreatywność. Ania Dymna jest ikoną. Dlaczego nie miałaby być wzorem do naśladowania dla młodych? Kilka lat temu powstał świetny film „Być jak John Malkovich” Spike’a Jonze’a. Dlaczego nie powstaje film „Być jak Anna Dymna”? Czy jak Daniel Olbrychski, Zbyszek Cybulski?

Brzmi przekonująco, podoba mi się ten pomysł. Zresztą obaj macie na sobie koszulki Polski Kulturalnej z Anną Dymną i Zbyszkiem Cybulskim.

Ojciec: Idea jest banalnie i genialnie prosta. Klatka piersiowa, na której można powiesić swojego idola. Wieszaliśmy go na ścianie, możemy nosić blisko serca. Podkoszulek jest idealnym miejscem, żeby coś zamanifestować. Z jednej strony ma charakter ozdoby, z drugiej jest platformą marketingową. Potrzebujemy dziś własnych polskich bohaterów, którzy mogą być dla nas punktem odniesienia, wzorcem.

Studiowałeś produkcję filmową. Już w liceum wiedziałeś, co chcesz w życiu robić?

Syn: Nie. Po maturze, na planie serialu „Weronika”, zebrałem moje pierwsze doświadczenie zawodowe. Zostałem asystentem kierownika produkcji. Niczego nie umiałem, wszystkiego uczyłem się od
podstaw. Bardzo spodobała mi się energia na planie, zmienność zadań, współpraca wielu ludzi jednocześnie, żeby to w ogóle działało. Monotonia nie jest dla mnie. Ciężkie wyzwanie, ale udało się.

Ojciec: Paweł pracował wtedy dla mnie. Byłem producentem wykonawczym.

Syn: Ale nie pojawiałeś się.

Ojciec: I to jest sedno, że byłeś tam sam. Paweł wzbudza sympatię ludzi swoim zaangażowaniem, pracowitością, tym, że nie daje sobie taryfy ulgowej. Uwierzyłem, że Paweł jest w stanie sam osiągnąć szczyt.

Syn: Pod koniec pierwszego roku dostałem propozycję, żeby zostać kierownikiem produkcji przy dokumencie „Karol Wojtyła. Wikary”, który Rai Uno zrobiła z Vatican News. Tak naprawdę sam zdobyłem to zlecenie. To była niesamowita szkoła życia. Potem zrealizowałem film reklamowy jako kierownik produkcji i reżyser, ponieważ trzeba było zrobić go jak najszybciej i jak najtaniej.

CZYTAJ TEŻ: Dorota Deląg robiła karierę jako aktorka, nagle usunęła się w cień. Jak wygląda życie siostry Pawła Deląga?

Zdjęcia Wojtek Biały

Twój tato jest zadziorny, Ty masz naturę dyplomaty. Kłócicie się?

Syn: Kiedy dorastałem, mieliśmy takie momenty. Teraz bardziej się przyjaźnimy.

Ojciec: Nie da się żyć bez twardej wymiany na argumenty. Ważne, żeby to były argumenty, które trzymają się kupy. My, rodzice, chcemy, żeby nasze dziecko szybko rozłożyło skrzydełka i poleciało, a ono czasami za bardzo nie chce. Próbujemy zachęcić je na różne sposoby: kijem i marchewką, ale dziecko samo dojrzewa, samo kombinuje i musi znaleźć swoją ścieżkę. Widziałem niedawno piękny film „The King” Davida Michôda, tam jest taka scena, kiedy młody człowiek zostaje królem i ma wygłosić przemówienie przed bitwą. Wierny stary przyjaciel i doświadczony żołnierz mówi do niego: „Zastanów się, co powiesz ludziom, którzy będą za ciebie umierali. Jeśli nie wiesz, co masz powiedzieć, to ich okłam, bo oni będą ginąć z twoim imieniem na ustach”.

Okłamał ich czy powiedział, co myśli i czuje?

Ojciec: Powiedział prawdę: że jest gotowy razem z nimi umrzeć, ale nie po to tutaj są. Razem idą po zwycięstwo. To była piękna przemowa.

Syn: Tato przez lata mnie zachęcał: „Przyjedź do Warszawy, zostaw Kraków”. A ja przeprowadziłem się dopiero dwa miesiące temu. Wcześniej nie byłem gotowy. Dla mnie to było ryzyko. Bałem się zostawić w Krakowie całe swoje życie: rzucić pracę, dom, przyjaciół. Powiedziałem to tacie. Potrzebowałem odpowiedniego momentu i właściwej osoby obok siebie, żeby podjąć tak ważną decyzję. Jestem tutaj z moją dziewczyną. Myślę, że razem świetnie się dopełniamy.

Ojciec: Kraków jest cudownym i wygodnym miejscem do mieszkania.

Tak, wiem coś o tym.

Syn: Moment porzucenia był trudny, ale wiem, że mam oparcie w ojcu i mojej dziewczynie.

Twój tato ma silną osobowość. Czasami bywa jak przysłowiowy walec.

Syn: Z tym „walcem” spotkałem się na planie „Zrodzonych do szabli” – filmu, który tato reżyserował. To fabularno-dokumentalna opowieść, która przedstawia symbolikę szabli, tradycje szlacheckie i polski obyczaj. Trudny projekt z udziałem dużej liczby debiutantów i amatorów. Podczas realizacji były straszne nerwy. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem ojca naprawdę wkurzonego. To był jego pierwszy projekt reżyserski, bardzo chciałem mu pomóc, ale ilość „krwi”, jaka wylała się podczas próby detronizacji reżysera, była ogromna.

Ojciec: Reżyser bierze odpowiedzialność za film. Jeśli jest klapa, wina jest tylko jego, jeśli sukces, to oczywiście wszyscy próbują się załapać. Producenci byli spoza środowiska filmowego, to był ich pierwszy film i czasami nie przestrzegali podstaw higieny i kultury pracy, a takim zachowaniem wprowadzali chaos. Postawiłem sprawę jasno, że to ja biorę odpowiedzialność, to ja się podpisuję, więc realizuję tak, jak ja chcę, albo schodzę z planu. Nie może być tak, że na planie zdjęciowym mamy pięć kucharek. Ale cóż, tak bywa, kiedy pracuje się z ludźmi, którzy stawiają pierwsze kroki. Najważniejsze, że efekt jest wspaniały i na pewno każdy, kto brał udział w realizacji „Zrodzonych do szabli”, może odczuwać głęboką satysfakcję.

Syn: Przyjeżdżam na plan z mojego bezpiecznego Krakowa, a tam też wojna (śmiech). Trochę mnie to przeraziło.

Ojciec: Na planie wiele decyzji zapada błyskawicznie, inaczej wszystko się rozpada. Nie ma czasu, żeby kogoś przekonywać, rozwlekle dyskutować. W tym sensie jestem walcem, bo wiedziałem, czego chcę, jaka jest wizja filmu, oczekiwałem, że Paweł będzie drugim reżyserem, wesprze mnie i pomoże mi ogarnąć sytuację.

Syn: Każdą sprawę staram się załatwić dyplomatycznie. Tato szedł jak walec, ale teraz rozumiem, że nie mógł inaczej.

Ojciec: Wystąpił trochę przeciwko mnie i miałem z tym problem. Ale na szczęście przyszedł do mnie i powiedział: „Tato, ja wszystko zrobię, ale nie będę zmuszał ludzi do tego, żeby egzekwować to, czego potrzebujesz”. I w efekcie pracowałem bez drugiego reżysera (śmiech).

Syn: Rola capo di tutti capi nie jest dla mnie.

Ojciec: Ja się na to zgodziłem, odpuściłem. Dogadaliśmy się.

Powiedział Pan, że Paweł wie, czego chce. Jakim Pan był 20-latkiem?

Ojciec: Paweł dorastał w świecie, w którym tylko pozornie jest łatwiej. Ja miałem bardzo proste marzenia. Chciałem wyrwać się z szarej, komunistycznej biedy i przełamać kompleksy. Chciałem sobie i innym udowodnić, że Polak to nie jest gorszy Europejczyk. Dla mnie ważny był mój pierwszy kąt, tylko moja wanna, samochód, który kupiłem za własne pieniądze i który był 10 razy lepszy niż auto moich rodziców. Paweł to wszystko ma.

Syn: Sam musiałem zapracować.

Ojciec: Ale wystartowałeś z innego pułapu. My nie jeździliśmy za granicę na wakacje, nie podróżowaliśmy wynajętym jachtem, nie stać nas było na wycieczki po Norwegii. Dla mnie wyprawa z ojcem na ryby, wypad na Mazury był szczytem marzeń. I to było piękne, nie umniejszam tego, po prostu uważam, że moje pokolenie wychodziło na zewnątrz, chciało zdobywać świat, to był imperatyw. Pokolenie dzisiejszych 20-latków najpierw musi wykonać ruch do wewnątrz, zastanowić się, czego chce, a to wymaga znacznie więcej determinacji i wysiłku wbrew pozorom.

Syn: Patrząc na przyjaciół, znajomych, widzę, że nam jest trudno odnaleźć siebie, swój cel, miejsce w świecie. Pokolenie taty i mamy miało mniej możliwości, mniej informacji. Dla nich świat nie był dostępny na wyciągnięcie ręki i przez to łatwiej było skupić się na sobie i na konkretnej rzeczy. Oni byli pokoleniem kreatywnym, my jesteśmy bombardowani informacjami, bardzo często negatywnymi. W tej chwili ośmiolatki dostają iPhone’y. Dla taty wielki świat był odległy, dla mnie nie. Zawsze byłem w pobliżu. W wieku siedmiu lat zobaczyłem „Quo vadis” i tak to przeżyłem, że przez dwa dni miałem wysoką gorączkę. Tato był zdobywcą, ja przede wszystkim odbijam się od tego, co znajdę w sobie.

Ojciec: Chciałbym dla Pawła, żeby odważnie realizował swoje marzenia, nie bał się upaść, ale też myślał pozytywnie i śmiało. Żeby realizował swój potencjał. I aby przyniosło mu to poczucie harmonii i szczęścia.

Czytaj także: Rafał Mohr został pierwszym mężczyzną w Polsce z tą profesją: „To podróż duszy”

Reklama
Zdjęcia Wojtek Biały

Paweł Deląg ma dwóch synów. Czym zajmuje się młodszy?

Przypomnijmy, że w 2021 roku Paweł Deląg przyznał w wywiadzie po raz pierwszy, że jest ojcem nie tylko jednego dziecka. Drugi syn aktora urodził się w 2001 roku i ma na imię Mikołaj. 21-latek mieszka w Warszawie i interesuje się modelingiem oraz filmem. Ale nie jako aktor... „I Paweł, i Mikołaj, bo mam dwóch synów, podążają ścieżką producencką. […] Mikołaj dopiero stawia pierwsze kroki w tym zawodzie, ale bardzo mnie to cieszy, bo to znaczy, że w pewien sposób zaraziłem ich miłością do tego filmowego świata”, przyznawał Paweł Deląg w Plejadzie.

Reklama
Reklama
Reklama