Reklama

O miłości mówi, że nigdy nie sprawiła, że chciała żyć dalej. O akcji #Metoo, że kiedy kładziono jej rękę na tyłku, uważała to raczej za zabawne. O ludzkości, że ma ją gdzieś. O emigrantach, że zabierają chleb Francuzom. Ten wywiad szokuje! Jest dosadny, bezkompromisowy, niepoprawny politycznie. Wyjątkowa rozmowa z Brigitte Bardot ukazała się w magazynie VIVA! w styczniu tego roku.

Reklama

Brigitte Bardot o akcji metoo, ludzkości i zwierzętach. Czy uważa się za rasistkę?

Po co ponownie publikować autobiografię, która kończy się na 1973 roku, skoro już dawno temu zrezygnowała Pani z kariery aktorskiej?

Brigitte Bardot: Napisanie autobiografii zajęło mi 20 lat. To książka, która wiernie odtwarza moje życie. Aby opisać wczesne dzieciństwo, musiałam wrócić do zapisków mojego ojca, cofnąć się w czasie do wspomnień, które były dla mnie ważne, do filmów, w których lubiłam grać lub nie, do mężczyzn, których kochałam mniej lub bardziej, którzy kochali mnie tak jak trzeba. Lub kochali źle... Do tego, co wycierpiałam, podziwiałam, czego nienawidziłam, moich radości i problemów – wszystko tam jest. Wszystko wyznałam uczciwie jak mało kto przede mną.

W swoich wspomnieniach Roger Vadim, człowiek, który Panią odkrył i został pierwszym mężem, napisał, że za Pani pozornym luzem kryją się lęki, niepokoje i „dar” przyciągania nieszczęścia, który często prowadził Panią na skraj przepaści.

To przede wszystkim moja niezdolność do znoszenia nieszczęść prowadziła mnie czasami na skraj przepaści. Mnie się wydaje, że mam raczej „dar szczęścia”, który – niestety – sprowadza się do krótkich, ulotnych chwili. Trzeba umieć je uchwycić, gdy się pojawiają. A pojawiają się rzadko.

W „Inicjałach B.B.” opowiada Pani o pierwszej próbie samobójczej. W wieku 16 lat, kiedy rodzicie nie pozwolili Pani zobaczyć Vadima, włożyła Pani głowę do piekarnika i otworzyła gaz. To był jedyny raz, gdy chciała się Pani zabić? W którym momencie skończyły się te samobójcze skłonności?

Kiedy byłam bardzo młoda, mówiłam sobie, że życie nie jest warte życia, jeśli sprawia cierpienie. Uważałam więc samobójstwo za formę ucieczki. Teraz, w moim wieku i z perspektywy czasu, myślę, że to tchórzostwo. Dobrze, że się nie zabiłam. Nie mogłabym zrobić tego wszystkiego, co zrobiłam dla zwierząt.

Co teraz trzyma Panią przy życiu?

Walka o prawa zwierząt, nic poza tym! Choć ona zmusza mnie do stawienia czoła czemuś gorszemu od tego, czego doświadczyłam wcześniej. Większemu cierpieniu, hańbie, niesprawiedliwości, smutkowi i rozczarowaniu. Ale znoszę to dla zwierząt, nie dla siebie.

A miłość Pani męża Bernarda d’Ormale?

Miłość Bernarda jest słodka. Ale miałam też inne miłości… Miłość człowieka nigdy nie sprawiła, że chciałam dalej żyć. To cierpienie zwierząt dodaje mi sił i powoduje, że chcę walczyć i trwać dalej.

Zobacz też: Zrezygnowała z kariery, aby poświęcić się zwierzętom. Co robi dziś legendarna Brigitte Bardot?

EAST NEWS

Brigitte Bardot w Cannes, 1953 rok

Podobno każdego dnia dzwoni Pani do swojej siostry Mijanou, która mieszka w Ameryce i której Pani nie wiedziała od 20 lat?

Moja siostra żyje w moim sercu. Nie muszę się z nią widywać ani dzwonić codziennie, żeby ją kochać. Mieszka w Los Angeles i obie mamy od bardzo dawna własne życia. Ale jesteśmy w kontakcie, często za pośrednictwem mejli, krótkich listów, rozmów telefonicznych.

Nie tęskni Pani za nią?

Za niczym nie tęsknię.

A za Alainem Delonem, wciąż pisze Pani do niego?

Alain skończył 85 lat w zeszłą niedzielę. Zwykle wysyłam mu miły list w dniu jego urodzin. Ale przez ostatnie dwa lata nie dostałam żadnej odpowiedzi. Mam wrażenie, że on już z nikim nie koresponduje i nie chcę go obciążać moimi wiadomościami. On jest – tak jak ja – dzikim i samotnym zwierzęciem.

Co Pani robi ze swoim czasem?

Pracuję dla mojej fundacji, nie robię nic innego. To dla mnie niezwykle ważne i miewam kłopoty z zapanowaniem nad tym. Ostatnio, jak wszyscy, mam problemy związane z zarządzaniem personelem i brakiem miejsc, ponieważ ludzie powierzają nam coraz więcej zwierząt. Musieliśmy wynająć gospodarstwa rolne i utrzymywać byłych rolników, aby stworzyć nowe schroniska dla zwierząt. Robimy wspaniałe rzeczy, i to na całym świecie!

Czasem w mediach pojawia się nazwisko osoby, która pewnego dnia ma zastąpić Panią na czele fundacji. Czy faktycznie znalazła Pani godną dziedziczkę?

Jestem przekonana, że udało mi się spełnić misję, która była mi przeznaczona. Nie miałam wyboru, został mi narzucony. Znalezienie kogoś z taką pasją jak moja, w dzisiejszych czasach miernot, wydaje mi się niemożliwe. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby fundacja – która pozostanie Fundacją Brigitte Bardot – miała środki na przetrwanie po mojej śmierci. A potem niech się dzieje, co chce…

W czasach lockdownu odnajduje Pani coś z dawnego Saint-Tropez, w którym pojawiła się Pani z rodzicami na początku lat 50.?

O czym pani, do cholery, mówi? Kiedy poznałam Saint-Tropez, była to mała, nic nieznacząca wioska w dupie świata, w której mieszkało zaledwie parę osób – sami rdzenni mieszkańcy. Saint-Tropez dziś to horror, miejsce dla miliarderów, bezduszne, bez wdzięku, oszpecone. W każdym razie nie mam tu już nic do roboty: wszyscy ci, których kochałam, nie żyją, wszystkie małe sklepy, które lubiłam, zniknęły zastąpione przez luksusowe butiki w tym samym stylu co wszędzie.

Przez lata żyła Pani w odosobnieniu, uważa Pani, że ma sprawiedliwy ogląd świata?

Nie jestem zakutą prowincjuszką z zapadłej dziury! Czytam dużo książek i gazet, oglądam telewizję, rozmawiam z przyjaciółmi, jestem na bieżąco. I widzę, jak ten świat zmienia się w cyrk. Sposób, w jaki traktujemy naszą planetę, jest obrzydliwy. Ziemia dusi się, eksploduje pod ciężarem coraz większej liczby ludzi, którzy ją zamieszkują. To z tego wynikają wszystkie nieszczęścia, jakie nas spotykają: globalne ocieplenie, powodzie, pożary... A to jeszcze nie koniec. Obawiam się, że koronawirus i inne epidemie, które już widać na horyzoncie, skorygują to w bardzo bolesny sposób. Kiedy z tej Ziemi zniknie pięć miliardów zbędnych istot ludzkich, natura odzyska swoje prawa.

Chce Pani powiedzieć, że w pewnym sensie ten wirus to dobra rzecz?

Tak. Jest to rodzaj samoregulacji przeludnienia, którego nie jesteśmy w stanie kontrolować. Ponieważ inne drapieżniki nie górują nad ludźmi, tylko siły natury mogą przywrócić nam rozsądek.

Jak Pani sama chroni się przed covidem?

To nie mój koń, nie moja świnia czy koza mnie zarażą. Nie muszę być ostrożna, bo z nikim się nie widuję.

Zobacz też: Legendarna aktorka, ikona stylu, Królowa Lodu. Niezwykłe życie Catherine Deneuve

W innej epoce, według Watykanu, ucieleśniała Pani zło. Na ulicach nazywano Panią dziwką, miała Pani dwie nielegalne aborcje. Żyła Pani w czasach, kiedy kobiety nie mogły założyć konta bankowego bez zgody męża. Czy to dlatego ma Pani problem z traktowaniem ruchu #Metoo na poważnie?

To prawda, żyłam w czasach, kiedy los kobiet był o wiele mniej zabawny. Tak mało zabawny, że odnoszę wrażenie, iż w dzisiejszych czasach ludzie narzekają na wszystko, co się tylko da. Mówienie, że kobieta jest piękna, stanie się przestępstwem, jeśli tak dalej pójdzie. Lubiłam być oglądana. A kiedy kładziono mi rękę na tyłku, co rzadko się zdarzało, uważałam to raczej za zabawne.

Françoise Sagan chwaliła Panią za donżuanizm. Czy tak się Pani postrzegała, jako kobieta donżuan?

Nie... Byłam ładna, miałam przygody, a faceci mnie lubili.

To oni Panią wybierali?

O nie! Nie byłam dmuchaną sekslalką. To ja ich wybierałam.

Kiedyś powiedziała Pani, że gdyby wszyscy Pani kochankowie znaleźli się na okładce „Paris Matcha” u Pani boku, zebrałoby się ponad 40 okładek. Który z nich byłby najlepszy?

Nie pamiętam... Zawsze wolałam historie miłosne od ulotnych przygód. Zresztą zdarzało się, że mężczyźni mieli mnie dość, co sprawiało mi wielką przykrość.

Czy są tacy, którzy woleli Bardot od Brigitte?

Pociągała ich Bardot, ale niektórzy przywiązywali się do Brigitte. Inaczej by nie zostali.

Mówi Pani, że lubi samotność, ale tak naprawdę nigdy nie mieszkała Pani sama...

Nie mogę mieszkać sama. Muszę żyć dla kogoś, wymieniać pomysły, słowa, uściski. No i nienawidzę spać sama.

Do tego zwierzęta nie wystarczą...

Są ważne, ponieważ przełamują prawdziwą samotność, ale nie zastąpią ludzkiej obecności.

Czy czasem żałuje Pani, że nie wyszła za mąż za faceta z Neuilly, właściciela fabryki, tak jak chcieli Pani rodzice?

Nie. Żałuję tylko, że nie poślubiłam przystojnego Cygana, który zabrałby mnie do swojego wozu i patrzył, jak tańczę do dźwięków jego gitary. Bardzo chciałabym tak żyć.

Kiedy w 1980 Marguerite Yourcenar jako pierwsza kobieta została członkiem Akademii Francuskiej, wyraziła życzenie, aby się z Panią spotkać. Dlaczego? Co chciała wiedzieć o B.B.?

To niezwykła historia. Kiedy zadzwoniono do mnie i powiedziano mi, że chce się ze mną spotkać, powiedziałam: „O nie! Nie ma mowy, żebym pojechała do Akademii, do Paryża!”. Odmówiłam. A potem, pewnego dnia w listopadzie w Saint-Tropez, kiedy lało jak z cebra, a ja wracałam od kóz cała zabłocona, ujrzałam z daleka sylwetkę osoby, która dzwoni do moich drzwi. To była Marguerite Yourcenar. Byłam przemoczona, ona też. I ta surrealistyczna chwila zamieniła się w wyjątkowy wieczór. Otworzyłyśmy szampana, rozpaliłyśmy ogień w kominku. Jedząc orzeszki ziemne, rozmawiałyśmy o ciekawych rzeczach, o zwierzętach, o jej książkach. Doradziła mi, żebym nie czytała jej „Pamiętników Hadriana”, mówiąc, że to mnie znudzi, a potem wysłała mi wiele innych swoich książek, które pokochałam. Tego wieczoru trudno było nam się rozstać, ale musiała iść – oczekiwano jej na oficjalnej kolacji z pewnym ważnym politykiem. Byłyśmy potem bardzo blisko. Uwielbiałam tę kobietę. Nasze rozmowy mnie poruszały i wzbogacały.

Marceau-Cocinor/Les Films Concordia/ Georges de Beauregard/ Carlo Ponti/ Collection Sunset Boulevard/Corbis via Getty Images

Brigitte Bardot, prawdopodobnie lata 50./60. XX wieku

Pani, dziewczyna z burżujskiej XVI dzielnicy Paryża, wspiera Żółte Kamizelki. Pani serce jest na skrajnej lewicy czy skrajnej prawicy?

Moje serce jest pośrodku.

Proszę mi nie mówić, że jest Pani centrystką!

Nie, jestem za rządami autorytarnymi zdolnymi zaprowadzić porządek w bałaganie, który nas otacza. Ale potrafię też wyważyć za i przeciw w propozycjach czy argumentach opracowanych przez każdą partię polityczną. Kiedy myślę, że obecny rząd zostawia na lodzie biednych obywateli, którzy – nawet jeśli ciężko pracują – muszą żyć za mniej, niż wynosi pomoc przyznana imigrantom, którzy nas osaczają, mnie to brzydzi! Jestem poruszona rozpaczą, w jakiej pogrążeni są biedni. Ludzie piszą do mnie, więc wiem co nieco na ten temat.

Obstaje Pani przy swoim, mimo że w latach 1997–2008 została Pani pięć razy skazana za podżeganie do nienawiści rasowej. Czy to nie dało Pani do myślenia? Nie żałuje Pani swoich słów?

Wcale. Nie obchodzi mnie to. I znów zostanę skazana... Teraz to prezydent federacji myśliwskiej obwinia mnie za to, że nazwałam go zasranym grubasem. Niech wie, że jeszcze z nim nie skończyłam. Ciągle mnie o coś oskarżają. Ale nie przestaję, nic mnie nie powstrzymuje. Nie obchodzi mnie, ile to kosztuje. Wszystkie pieniądze, które miałam, przekazałam mojej fundacji. Te niewielkie ilości, które mi zostały na życie, mogę wydać na grzywny. A jeśli nie wystarczy na grzywny, pójdę do więzienia. To by mnie naprawdę rozbawiło.

Na początku Pani książki jest cytat z Lamartine’a: „Strona, na której umierasz, jest już pod twoimi palcami”. Czuje Pani zbliżającą się śmierć?

Wiem, że nie będę żyła wiecznie, ale nie spędzam życia, zastanawiając się, kiedy umrę. Śmierć nie jest czymś, czego się obawiam. Ale wkurza mnie, ponieważ prawdopodobnie uniemożliwi mi załatwienie tych czterech czy pięciu ważnych rzeczy dla zwierząt, o które tak długo prosiłam, na próżno, wszystkie rządy, które powstawały.

A życie pozagrobowe, jak je Pani sobie wyobraża?

Gówno o tym wiem. Gdyby były tam zwierzęta, byłby to raj...

Na wzgórzu jednej z posiadłości, które do Pani należą, znajduje mała kapliczka, a w niej figura Maryi Dziewicy otoczona setką świętych obrazów. Za co się Pani modli?

Za zwierzęta. Nigdy nie proszę o nic dla siebie. Czasami zdarza mi się prosić o coś dla moich bliskich, kiedy przechodzą przez naprawdę ciężkie chwile.

A za ludzkość?

Mam w dupie ludzkość...

Niepokoi Panią czasem przyszłość wnuków?

Każdy przeżywa swoje życie tak, jak potrafi. Ja doświadczyłam wojny. I jakoś ocalałam.

Rozmawiała Caroline Aroline, „Paris Match”. Tłumaczenie BEATA NOWICKA

Charly Hel/Prestige/Getty Images

Brigitte Bardot z ukochanym psem w 2001 roku

Michel Dufour/WireImage
Reklama

Brigitte Bardot, 2006 rok

Reklama
Reklama
Reklama