"Daleko mi do legendy". Najlepszy polski motocyklista Kuba Przygoński o życiu i cenie sukcesu
- OF
1 z 3
Tęskni za adrenaliną a nieustanna rywalizacja to dla niego uzależnienie. To jego czas. Kuba Przygoński to najlepszy polski motocyklista w historii Rajdu Dakar. Swoją przygodę rozpoczął mając zaledwie 13 lat a pierwszy motocykl dostał od dziadka, który był pasjonatem motoryzacji. Zdobył mistrzostwo świata w sześciodniówce motocyklowej, został mistrzem enduro i wicemistrzem świata FIM w klasie Over 450. Startuje też w driftingu – kontrolowanym uślizgu samochodem. Kuba Przygoński o sportowym ryzyku i sukcesie rozmawiał z Krystyną Pytlakowską w ostatnim numerze magazynu VIVA!.
Co mówił w wywiadzie o swojej drodze do sukcesu, jak znosi porażki i jak wygląda jego życie po rajdzie? Dlaczego w ogóle zaczął się ścigać i co najbardziej pociąga go w tym sporcie oprócz adrenaliny?
Zachęcamy do przeczytania fragmentów wywiadu z ostatniego wydania magazynu.
Polecamy też: Jak powstawała sesja do VIVY! z Grażyną Torbicką? Co było inspiracją? Z kim wystąpiła?
Czy uważasz, że już jesteś legendą?
Kuba Przygoński: Nie, skądże, daleko mi do legendy. I zresztą nie chciałbym zostać legendą w wieku 30 lat, bo poczułbym się wtedy okropnie staro. Pora na „legendaryzm” nadchodzi, gdy człowiek ma już wnuki, a może nawet prawnuki. A ja przecież nawet ojcem jeszcze nie zostałem. Dopiero w listopadzie przyjdzie na świat nasza córeczka.
– Kuba, ale dla mnie Ty już jesteś legendą. Jesteś najlepszym polskim motocyklistą w historii Rajdu Dakar i nie znam innego sportowca, który by pobił rekord Guinnessa.
Kuba Przygoński: Rzeczywiście, pobiłem w 2013 roku ten rekord w driftingu – kontrolowanym uślizgu samochodem.
– Widziałam na YouTube, można umrzeć ze strachu.
Kuba Przygoński: Na pewno są groźne momenty i można pomyśleć, że gdy jedziemy 200 kilometrów na godzinę po pustyni, a nawet 217, że zwariowaliśmy albo mamy skłonności samobójcze. Ale tak naprawdę wszystko jest u mnie bardzo pod kontrolą. Dokładnie wiem, co się wydarzy i co może się stać. Chociaż oczywiście zdarzają się sytuacje, gdy coś pójdzie nie tak. Ja przecież już 18 lat ścigam się na motocyklu i miałem kilka poważnych kontuzji.
– Strzaskałeś sobie kręgosłup na przykład.
Kuba Przygoński: Tak, dwa lata temu w Abu Zabi zeskoczyłem motocyklem z bardzo wysokiej wydmy, źle obliczyłem odległość, wywróciłem się i złamałem kręgosłup – wszystkie kręgi lędźwiowe.
– Pomyślałeś wtedy, że to już koniec ze sportem i że być może resztę życie spędzisz na wózku?
Kuba Przygoński: Bronię się przed takim czarnowidztwem. Choć był to bardzo trudny moment w moim życiu. Przyleciał po mnie helikopter, zabrał do szpitala. Tam stwierdzono, że uraz jest poważny, ale nie zagraża trwałym kalectwem. Przeszedłem pięć miesięcy trudnej rehabilitacji, po sześć godzin dziennie, ale miałem wielką motywację, żeby sobie nie odpuszczać. Bo bardzo chciałem jak najszybciej wrócić do czynnego sportu. Bardzo pomogła mi w tym moja żona i cała moja rodzina, która od momentu wypadku mocno mnie wspierała. W tym roku ponownie startowałem w rajdzie pustynnym w Abu Zabi, tylko już za kierownicą auta. Uzyskałem piąty wynik w klasyfikacji generalnej.
2 z 3
– Dokonałeś wielkiej rzeczy, bo niecały rok po wypadku już pojechałeś motocyklem w Rajdzie Dakar i ukończyłeś go.
Kuba Przygoński: Ukończyłem, ale jechałem trochę wolniej. Ten rajd był dla mnie momentem przełomowym, bo zdałem sobie sprawę z tego, ile pracy muszę włożyć, by wrócić do formy sprzed kontuzji. Ale ani razu nie pomyślałem, żeby sobie ze sportem dać spokój. Bo umiem czytać pustynię, nie mógłbym tej wiedzy zaprzepaścić.
– A oprócz tego masz jeszcze ambicję, żeby walczyć i zwyciężać.
Kuba Przygoński: Na pewno się nie poddaję. Kiedy niedawno przesiadłem się z motocykla do samochodu, istniała obawa, czy się w tym odnajdę. Na motocyklu byłem bardzo szybki, ale samochód to co innego. Jednak drifting odbywał się już samochodem wyścigowym, więc wszystko złożyło się w całość. Zyskałem doświadczenie.
– Co Cię najbardziej pociąga w tym sporcie oprócz adrenaliny?
Kuba Przygoński: Wydaje mi się, że najbardziej uzależnia to napięcie organizmu, który przed startem skupia się na wyścigu. To pozytywny stres – rodzaj treningu. Widzisz, nie wyglądam na siłacza, ale jednak z każdym wyścigiem, Dakarem czuję, że moje wewnętrzne „ja” jest silniejsze, a mój upór większy. Tu trzeba naprawdę mieć w sobie dużo uporu, żeby pokonywać własne fizyczne ograniczenia, gdy na przykład trzeba pchać motocykl albo przenosić go przez błoto, albo zmieniać koła w samochodzie, a nad głową szaleje ulewa. Awarie zdarzają się cały czas i trzeba sobie z nimi radzić. I to one pokazują siłę zawodnika.
– Dlaczego w ogóle zacząłeś się ścigać? Co trzeba mieć we krwi, żeby poddawać samego siebie nieustannym sprawdzianom i rywalizacji?
Kuba Przygoński: Nie wiem, to chyba uzależnienie od adrenaliny. Gdy mam zawody, wiem, że muszę się do nich przygotować. A kiedy jest wolny weekend i mogę poodpoczywać w domu, to czuję się trochę jak wyrwany ze swojego życia. Gubię się w codzienności, tęsknię za tą adrenaliną. Trudno mi się od niej odzwyczaić. Przecież przez tyle lat co weekend się ścigam.
– Tak, ale nastąpiła u Ciebie duża zmiana. Ożeniłeś się, a żony nie lubią, kiedy mąż je nieustannie na kilka dni zostawia.
Kuba Przygoński: To prawda, odkąd jestem z Justyną, to taki wolny od zawodów letni koniec tygodnia umiemy oboje wykorzystać. Jesteśmy blisko natury i zaczęło mi się to bardzo podobać.
– Nigdy nie postawiła Ci warunków, że albo ona, albo sport? Niełatwo przecież być żoną rajdowca.
Kuba Przygoński: Kiedy jej się oświadczyłem, powiedziała „tak” bez żadnych obwarowań. Mamy fajny związek. Wiedziała, za kogo wychodzi i że motosport jest ważną częścią mojego życia. Zresztą Justyna też ma swoją pasję. Razem z koleżanką zajmują się firmą odzieżową, stworzyły własną markę i to bardzo Justynę pochłania. Rozumie więc, że pasji nie można nikomu odbierać i zakazywać. Bo wtedy człowiek nie jest szczęśliwy. My się uzupełniamy, wiele decyzji podejmujemy wspólnie, doradzamy sobie praktycznie we wszystkich sprawach.
– A kiedy wygrywasz, rozpiera Cię duma?
Kuba Przygoński:Tak, ale nie okazuję tego. Może szkoda, że nie umiem tak bardzo się cieszyć, jak by tego oczekiwali kibice, ale każda komórka mojego ciała się uśmiecha.
– A porażka, kiedy nie wygrywasz?
Kuba Przygoński: Porażek też trzeba się nauczyć. Trzeba się uczyć od najlepszych, żeby nie wchodzić jeszcze raz do tej samej rzeki, tylko przejść przez most zbudowany przez lidera. Dużo takiej wiedzy zaczerpnąłem od Marca Comy, zwycięzcy Dakaru na motocyklu. Bardzo się z nim zaprzyjaźniłem. Mieszkałem nawet u niego przez trzy miesiące w Hiszpanii, ucząc się techniki jazdy i odporności psychicznej.
3 z 3
– Przyjaźnie w sporcie są możliwe?
Kuba Przygoński: Jesteśmy w stanie być przyjaciółmi poza zawodami, ale kiedy się ścigamy, to nie możemy ulegać sentymentom. Ale jednak ścigając się z przyjacielem, robię to podświadomie mniej agresywnie. Zresztą w ogóle staram się stosować fair play, nie wjadę przeciwnikowi pod koło, tak żeby tamten się wywrócił.
– A nie złościsz się, jeśli ktoś jest lepszy od Ciebie?
Kuba Przygoński: Pewnie, że się złoszczę, bo cudzy sukces bywa denerwujący. Ale też motywuje do lepszej jazdy. Nie ma w tym myśleniu jadu, zawiści, tylko dążenie do większego wysiłku, lepszej techniki. Są też sytuacje, kiedy przestajemy myśleć o wyścigu, tylko idziemy z pomocą, gdy coś się dzieje innemu zawodnikowi, wywróci się albo zasłabnie. I ja wtedy zawsze się zatrzymuję, sprawdzam, czy ma tętno, czekam na helikopter i dopiero potem ruszam dalej. Kiedy miałem wypadek w Abu Zabi, dzień wcześniej wywrócił się inny zawodnik i przez 12 minut czekałem z nim na śmigłowiec, reanimowałem go, był w stanie krytycznym. Niestety, nie przeżył. Było mi bardzo z tym ciężko, bo jakby towarzyszyłem mu w jego umieraniu. Następnego dnia wystartowałem dalej, ale pewnie przez ten stres moja koncentracja była za słaba, popełniłem błąd i miałem wypadek. Kiedy leżałem i czekałem na pomoc, inny zawodnik, Anglik, zatrzymał się przy mnie i wspierał mnie do momentu pojawienia się służb ratowniczych. Kiedy już leżałem w szpitalu, jego żona przyjechała do mnie, bo oni mieszkają właśnie w Abu Zabi. Byłem jednak w tak ciężkim stanie, że nawet nie zapamiętałem, jak wygląda.
– Kiedy zaczynałeś, nie zdawałeś sobie pewnie sprawy z tego, co Cię czeka.
Kuba Przygoński: Na pewno. Miałem wtedy 13 lat, dziadek kupił mi motocykl i to on mnie właściwie popchnął do tego sportu. Pasjonował się motoryzacją.
– O czym rozmawiacie już po wyścigu? Spotykasz się z kolegami w hotelowym bistro i opowiadacie sobie o trudnościach?
Kuba Przygoński: Nie, opowiadamy sobie dowcipy i o śmiesznych sytuacjach. Mamy świadomość, że nieustannie ryzykujemy życie i zdrowie, ale ta ciemna strona jest tematem tabu – nie możemy poddać się strachowi czy depresji. A żart świetnie rozładowuje napięcie.
– Ale jednak musicie mieć gen ryzyka i musieliście go po kimś odziedziczyć?
Kuba Przygoński: Chyba mam go po tacie. Gdy miałem osiem czy dziesięć lat i jeździliśmy na rodzinne wakacje nad morze, to skakałem z ojcem z wysokich skał do wody i musiałem wtedy przekroczyć granicę strachu. Odkryłem też satysfakcję z przezwyciężania własnych słabości.
– Kiedy przesiadłeś się na samochód bezpieczniejszy od motocykla, rodzina odetchnęła?
Kuba Przygoński: Myślę, że tak, bo już moja mama czy nawet Justyna nie posyłają mi w spojrzeniach gromów, jak to się działo zaraz po wypadku. W tej chwili ze spokojną głową przygotowuję się do zawodów Dakar 2017, pojadę MINI. To dla mnie wielkie wyzwanie, bo w czołówce samochodowej jestem bardzo młodym zawodnikiem, ale oczywiście bardzo chciałbym wygrać. Być jak Carlos Sainz czy Sébastien Loeb. Jako młody chłopak miałem plakaty z nimi na ścianie, a teraz Loeb był o jedno miejsce za mną na Dakarze.
– A jak wygląda Twoje życie tuż po rajdzie? Stajesz się takim normalnym facetem, mężem i gospodarzem domu?
Kuba Przygoński: Nawet czasem jakiś kran naprawię (śmiech), zawieszę obraz, pogłaskam kota, wyjdę na spacer z psem, ale tak naprawdę między rajdami trenuję. Biegam, ćwiczę albo jadę na testy na Mazury i tam zamykamy drogę, żeby móc się ścigać. Sami sobie też wymyślamy różne trudne przeszkody do pokonania, bo trening czyni mistrza.
– Zastanawiasz się nad tym, jaki będziesz, mając lat 40 czy 50? Co będziesz wtedy robił?
Kuba Przygoński: Dla mnie ważna jest teraźniejszość, ale myślę, że nadal będę się ścigał, czy to w tej, czy w innej dziedzinie. Na pewno to będzie miało coś wspólnego z samochodami. Bo jak już raz się połknie tego bakcyla , to nie ma siły, nie wyrzuci się go z siebie.