Filip Łobodziński o aktorstwie: „To była tak trudna rola. Dotykałem świata dotąd mi nieznanego”
„Musiałem wykonać dużą pracę nad sobą, a później już nic nie było normalne, bo mnie rozpoznawano na ulicy”
- Krystyna Pytlakowska
Fani pamiętają go z filmu „Abel, twój brat” czy „Podróż za jeden uśmiech”. Filip Łobodziński miał szansę na zbudowanie kariery aktorskiej. Nie skorzystał z niej i wybrał inną drogę. W rozmowie z Krystyną Pytlakowską, dziś uznany dziennikarz, tłumacz, muzyk, współautor książki o popkulturze, opowiedział o swoim dzieciństwie, przygodzie z aktorstwem i trudnej roli u Janusza Nasfetera.
Filip Łobodziński o dzieciństwie i aktorstwie
Żałoba nigdy się nie kończy. Usuwasz się w cień, chowasz się za cierpieniem?
Albo podejmuję próby przekonania ludzi do tego, co warto zrobić. W zeszłym roku, wiosną, zwróciłem się do kilku redakcji z koncepcją kampanii na rzecz utrzymania w miastach łąk. Chodzi o to, żeby nie kosić miejskich trawników. Do tego pomysłu pozyskałem fantastyczną partnerkę Urszulę Zajączkowską, autorkę nagrodzonej książki „Patyki, badyle”. I żadna redakcja nie zareagowała.
Smutne. Wróćmy do czegoś weselszego – do Twojego dzieciństwa, kiedy zostałeś małym aktorem.
Ale nie traktowałem tego jako coś, czym będę się zajmował.
Najpierw zagrałeś w filmie „Abel, twój brat”. Ciekawe, jak Cię w tłumie dzieciaków odnalazł Janusz Nasfeter?
Zaproponowała mu mnie moja ciotka Zofia Dybowska-Aleksandrowicz, która była w „Ablu…” drugim reżyserem. Co ciekawe, o tym, że jest moją ciocią, dowiedziałem się w trakcie zdjęć. Wcześniej grywałem u niej w dubbingu, ale nie przyznawała się, że jesteśmy rodziną. Powiedziała na boku: „Uważaj, znam twoją mamę, znam twoją babcię, ponieważ jesteśmy z tej samej gałęzi rodziny. Tak naprawdę jestem twoją ciotką, tylko nie mów o tym nikomu, bo posądzą mnie o kumoterstwo. A ty się dostałeś tu dlatego, że zaimponowałeś Nasfeterowi”. Była dogadana z moimi rodzicami, bo oni też nie puścili wtedy farby. „Abel...” we mnie coś uruchomił. To była tak trudna rola, w której trzeba było odnaleźć w sobie kogoś słabego, szantażowanego psychicznie przez toksyczną matkę. Dotykałem świata dotąd mi nieznanego.
Musiałeś szybko dorosnąć do tej roli.
Tak, choć ani mój dom rodzinny tak nie wyglądał, ani moi koledzy. A tu nagle okazuje się, że istnieje prześladowanie w klasie, destrukcyjna miłość matki, półsieroctwo. Musiałem wykonać dużą pracę nad sobą, a później już nic nie było normalne, bo mnie rozpoznawano na ulicy i nauczyciele mówili: „To ten, co nie chodzi na lekcje, artysta ze spalonego teatru”. Dla mnie wtedy postacią fundamentalną była polonistka Anna Susicka, to ona uruchomiła we mnie miłość do literatury i dążenie do pisania w sposób niebanalny.
A teraz zastanawiam się, kim Ty właściwie jesteś.
Magister iberystyki, pracownik NIK, okazjonalnie muzyk, wolontariusz dla bezdomnych zwierząt.
Ale nie to miałam na myśli. Pytając, kim jesteś, nasunęła mi się odpowiedź: myślicielem.
Czasami myślę, a czasami jestem bezmyślny. Z dziennikarstwem mam jeszcze trochę wspólnego, bo współprowadzę zawieszony na razie program „Xięgarnia”, który od września ma być wznowiony. Nadal będziemy go prowadzić we troje: Agata Passent, Max Cegielski i ja. Obejrzeć nas można będzie w telewizji i na Playerze.pl. Ta praca ociera się o dziennikarstwo, choć tak naprawdę jest misją, by ludzie jednak zastanowili się, że może warto jakąś książkę przeczytać.
Dla mnie jesteś głównie muzykiem, bardem. Widziałam Cię w Kazimierzu U Fryzjera. Grałeś na gitarze i śpiewałeś. A potem w internecie znalazłam Twojego Boba Dylana. Masz silny głos o ciekawej barwie.
No tak, muzyka. W połowie czerwca mój ukochany zespół Dylan.pl, dziecko prawie, miał pierwszy koncert od lutego zeszłego roku, w Sosnowcu. Jechałem tam z oporami, pomimo że zespół sam stworzyłem. Ale pojechałem i zagrałem najlepiej, jak umiem. I zaśpiewałem. I poczułem się potrzebny, bo zgromadzeni na koncercie dali ujście zachwytowi. W dawaniu jest najgłębszy sens. Pojawia się dzięki temu kawałek szczęścia. I czuję się wtedy prawie jak wędrowny cudotwórca, bo pokazuję świat, który był im niedostępny.
I stajesz się ich guru.
Raczej pośrednikiem. Podchodzą do mnie ludzie: „Ja Boba Dylana znałam z trzech piosenek, a teraz, gdy usłyszałam teksty, które pan śpiewa, mam ochotę mu się bliżej przyjrzeć”. Bo to twórczość bardzo serio, a muzyka, literatura i szeroko pojęta kultura powinny pobudzać ludzi do stawiania sobie pytań.