Reklama

Pogoda ducha nigdy jej nie opuszczała. Jakby na przekór temu, czego doświadczyła... Gdy wybuchła druga wojna światowa, miała zaledwie sześć lat. Gdy Powstanie Warszawskie – tylko jedenaście. W 1939 roku Zofia Czerwińska i jej najbliżsi mieszkali w Poznaniu. Tata aktorki był lekarzem o skończonych czterech specjalizacjach. Do tego jako jedyna osoba w Polsce posiadał rentgen. Rodzina Czerwińskich była więc dobrze sytuowana. Zamożność nie pomogła jednak przyszłej aktorce, jej rodzicom i babci, kiedy w Polsce wybuchła wojna. Niemcy dali im możliwość przesiedlenia się do Generalnej Guberni, gdzie ich życie miało być spokojniejsze. Niestety 1. sierpnia 1944 roku na zawsze zapisał się w pamięci aktorki, która zmarła w marcu 2019 roku. Dwa lata wcześniej zdążyła podzielić się swoimi wojennymi wspomnieniami w książce Pocztówki z Powstania autorstwa Wiktora Krajewskiego. To intymny zapis tych dramatycznych chwil...

Reklama

Wspomnienia Zofii Czerwińskiej z Powstania Warszawskiego

„Dzień 1 sierpnia 1944 roku zapamiętam już do końca ży­cia. Tata spędzał go w ośrodku w Sochaczewie, a ja razem z mamą przebywałam w Józefowie na wakacjach. Tylko miej­scowości pod Warszawą wchodziły w grę, jeżeli chodziło o „wywczasy”. Na propozycję wyjazdu z nami babcia Julianna jak zawsze powiedziała swoje „A dyć tam!”, co oznaczało od­mowę, i została w domu. Mama miała wielką ambicję, żebym nauczyła się grać na pianinie i czy chciałam, czy nie, lekcje muzyki odbywały się co tydzień u nas w warszawskim miesz­kaniu. Nawet w wakacje! Tak też było i tego dnia. Mama odprowadziła mnie na ciuchcię, zapakowała do pociągu ra­zem z Ihrem (psem, należącym do niemieckich wojsk, którego rodzina aktorki znalazła podczas wojny – przyp. red.), bo wiedziała, że w jego towarzystwie nic mi nie grozi. I tak też z psem u boku dojechałam do Warszawy. Nie przypuszczałam wtedy, że przez długi czas nie zobaczę już ani mamy, ani taty, tylko wpadnę w wir tragicz­nych wydarzeń.

Lekcja muzyki odbyła się zgodnie z planem. Przed­południe spędziłam, grając nieudolnie dźwięki. Pamię­tam tę moją niechęć do nauki gamy. Znowu mi nie szło. Ojciec miał wiedzę, co się dzieje w stolicy, a mimo to ja – wypieszczona jedynaczka – zostałam sama w samym środku wojennej burzy. Powstanie musiało trwać już od godziny, gdy wyszłam na spacer z Ihrem. Nie miałam bladego pojęcia, że grupa młodych ludzi pod dowódz­twem generała Tadeusza Bora-Komorowskiego rozpo­częła heroiczną walkę o naszą wolność. Nieważne, czy była wojna, czy też nie, ale psa wyprowadzić należało. Mieszkańcy naszej kamienicy schodzili już do piwnic, zachęcając, żebym schroniła się razem z nimi. Ja do pewnego momentu wolałam zostać w domu z babcią, bo tu czułam się bezpieczniej. Babcia też zareagowała niechęcią. „A dyć tam!” − machnęła tylko ręką. Tata nie mógł już po mnie przyjechać, bo Wola bardzo szybko padła i nie było przejazdu. Mama też nie miała moż­liwości zrobienia czegokolwiek, żebyśmy były razem. Na szczęście na nasz dom nie spadła żadna bomba.

Pamiętam, że lokatorzy kamienicy przychodzili do na­szego mieszkania po babcine weki. One nas uratowały przed głodem. Podgrzewaliśmy je na maszynce spiry­tusowej, ale spirytusu nie zabrakło, bo zapas był cał­kiem spory. Mamusia kupowała go obsesyjnie. I tak też całe tłumy ludzi siedziały w naszym mieszkaniu, jedząc weki, a po posiłku schodziliśmy razem do piwnicy. Nie pamiętam, żebym czuła strach, natomiast z pewnością cały czas wyprowadzałam Ihra na spacer. „A niech mnie zabiją” − często myślałam, siedząc i słysząc huk bomb. Jednak moja odwaga i błahe po­dejście do sytuacji skończyło się pewnego dnia w kilka sekund. Teraz, znając losy Powstania, dokładnie wiem, że było to 21 sierpnia. Jak zwykle wyprowadzałam Ihra na spacer. To wtedy właśnie na ulicy Piusa odbywały się wzmożone walki powstańcze o gmach Małej PAST-y. Niespodziewanie Ihr nagle rzucił się na mnie i powa­lił mnie na ziemię. Przykrył mnie sobą. Poczułam tylko lekki ból, zostałam draśnięta odłamkiem kuli w prawą rękę. Na szczęście tylko draśnięta, bo to mój pies przyjął na siebie nabój, który prawdopodobnie zabiłby mnie. Czułam powoli, jak przestaje bić jego psie serce. Leża­łam w bezruchu cała w jego krwi, a dookoła świstały kule. Ihr zareagował tak szybko, bo Niemcy tresowali psy na swoją obronę. Psy mają słuch absolutny i dosko­nale słyszą każdy, nawet najcichszy świst. Sprawdziłam to potem u psich behawiorystów. Dopiero gdy ostrzał ustał, wydostałam się spod martwego psa, zapłakana za­uważyłam kawał skóry zwisający mi bezwładnie z pra­wej ręki. Wystraszyłam się bardzo i szybko wróciłam do domu. Na szczęście miałam niedaleko. Rana bardzo mnie bolała, a krew kapała, brudząc mi buty. W miesz­kaniu miałam do dyspozycji cały gabinet ojca. Przemy­łam i opatrzyłam fachowo ranę. Tata nauczył mnie tego. Zmieniałam opatrunki codziennie, mimo to, po mniej więcej miesiącu, postrzał zaczął ropieć. Aż dziw, że nie umarłam wtedy na gangrenę”, wspominała Zofia Czerwińska 1944 rok w książce Pocztówki z Powstania.

Czytaj także: Zofia Czerwińska: na scenie świętowała kolejne sukcesy, prywatnie cierpiała przez tragedię

ANDRZEJ IWANCZUK/REPORTER

Po tym brutalnym wydarzeniu, Zofia Czerwińska i jej babcia mogły wrócić do Pruszkowa, gdzie miały nadzieję zobaczyć ojca i matkę aktorki. Nastolatka nie wiedziała, czy rodzice żyją. Jedyna pewna rzecz, która ją czekała to tak zwana selekcja, podczas której lekarze decydowali o dalszym losie ludzi.

„W kolejce do selekcji stałam chyba ze cztery dni. W obozie trzymałam się z moimi sąsiadami, którzy z wdzięczności za weki zajęli się mną i babcią. Babcię położyliśmy na ziemi, a znajomi donosili nam jedze­nie. Jedna z rodzin udała, że babcia jest razem z nimi. Zakwalifikowali ich wszystkich do wywózki na robo­ty do Niemiec. Gdy już przechodziłam przez selekcję, zobaczyłam mojego tatę. Nasze spojrzenia spotkały się i mimo ogromnej chęci rzucenia się ojcu w ramiona, powstrzymałam się od tego, bo byłby to nasz koniec. Tata również z kamienną twarzą udawał, że mnie nie zna. Wiedziałam jednak, że coś wymyśli, bo zawsze znajdował rozwiązanie najtrudniejszych problemów. Tym razem też wpadł na genialny pomysł. Zmyślił na poczekaniu historię, że jego żona jest w ciąży i za chwilę rodzi, więc w domu potrzebny będzie ktoś do pomocy, a taka dziewczynka mu się przyda. Niemiec spojrzał na mnie. Byłam obrazem nędzy i rozpaczy. Machnął tyl­ko ręką i pozwolił ojcu zabrać mnie ze sobą. Przez ja­kiś czas, mimo że byłam już po drugiej stronie selekcji w obozie, dalej udawałam, że go nie znam. A tak bar­dzo chciałam się do niego przytulić. W sumie w obo­zie w Pruszkowie odegrałam swoją pierwszą drama­tyczną rolę aktorską. Gdy tylko tata wyprowadził mnie z obozu, poczułam jedną z większych w swoim życiu ulg, bo wiedziałam, że nic mi już nie grozi. Babcia już stała razem z naszymi sąsiadami gotowa do wywózki. Tata podszedł do niej i – jak gdyby nigdy nic – zapro­wadził do naszego Hanomaga. Nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Od razu pojechaliśmy do Sochaczewa. Mama, widząc, w jakim jestem stanie, przeraziła się, bo wyglądałam jak staruszka. Rodzice od razu starali się, żebym wróciła do żywych. Ojciec zoperował mi rękę, a ja powoli dochodziłam do siebie.

Po wojnie pojechaliśmy do Poznania. Rentgen jak stał w gabinecie taty, tak stał. Nikt nie połasił się na to, żeby znosić ciężką aparaturę. Tata szybko dostał nową pracę. Uczestniczył w tworzeniu Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. Bardzo szybko zaakli­matyzowaliśmy się w nowym miejscu. Mimo poczucia bezpieczeństwa, wojenne obrazy wracały czasem w koszmarnych snach. Niektóre sceny do dziś mam przed oczami. W dniu, kiedy zaczynało się Powstanie, byłam rozpieszczonym nieznośnym dziec­kiem. Z Powstania wyszłam jako dojrzała, ukształto­wana oraz potrafiąca rozróżnić, czym jest zło, a czym dobro, osoba. W moim domu zawsze panowała miłość. Rodzice kochali się, a tą miłością obdarzali mnie. Tak… Mimo dramatycznych przeżyć, dzięki nim mam w so­bie wewnętrzny spokój”, zakończyła swoje wspomnienie aktorka.

Książkę Pocztówki z Powstania autorstwa Wiktora Krajewskiego możesz kupić TUTAJ.

Reklama

Czytaj także: Zofia Czerwińska nie chciała żyć z chorobą: „Ostatniego dnia odwiedził ją psychiatra”

Mat. prasowe
PIOTR FOTEK/REPORTER
Reklama
Reklama
Reklama