Reklama

Maja Komorowska ma 86 lat. Ukończyła Wydział Lalkarski PWST w Krakowie, należała m.in. do prowadzonego przez Jerzego Grotowskiego Teatru 13 Rzędów w Opolu. Znamy ją z wielu wybitnych ról filmowych i teatralnych m.in. „Człowieku z żelaza” Wajdy, „Roku spokojnego słońca” Zanussiego, czy „Dekalogu I” Kieślowskiego. 2 marca 2020r. została uhonorowana Orłem za całokształt twórczości. Odczytując nazwisko aktorki, prezydent Polskiej Akademii Filmowej Dariusz Jabłoński powiedział, że jest to nagroda dla „wielkiej postaci sztuki i kina”. Publiczność powitała aktorkę owacją na stojąco. Poniżej przypominamy wywiad z Mają Komorowską, który ukazał się w „Urodzie Życia” 3/2018.

Reklama

Wywiad z Mają Komorowską. Ma 86 lat i ogromną radość życia

Karolina Morelowska-Siluk: Prawie pół roku czekałam na to spotkanie...

Maja Komorowska: To prawda. Podziwiam pani cierpliwość. Nie chciałam tego wywiadu, bo mam poczucie, że właściwie wszystko już powiedziałam. Oczywiście, zawsze zostaje coś jeszcze, czego nie odkryłam, czego nie napisałam, bo wciąż spotykam przecież nowych ludzi i wchodzę w nowe sytuacje. Ale jeśli chodzi o teatr, film, o moich mistrzów, warsztat, to naprawdę moja historia wydaje się opowiedziana.

Zostawmy zatem pracę i porozmawiajmy o życiu. Kiedy obchodziła pani 80-lecie cała rzesza ludzi chciała okazać swoje oddanie, sympatię, wdzięczność. Pani urodziny zostały zorganizowane w kilku częściach. To panią zaskoczyło?

Skala świętowania przekroczyła moją wyobraźnię. To było piękne, wzruszające, ale jednocześnie w jakimś sensie emocjonalnie mnie przerosło. Zwłaszcza ta wielokrotność uroczystości. Najpierw było Chrzęsne, urządzone przez Mazowiecki Instytut Kultury – ze wspaniałą wystawą moich zdjęć. Już następnego dnia – 11 grudnia – Akademia Teatralna i Instytut Teatralny wraz ze studentami obchodzili moje urodziny na Miodowej. A 8 stycznia Narodowy Instytut Audiowizualny poświęcił wieczór mnie i moim gościom. Byli: Krzysztof Zanussi, Agnieszka Glińska, Tadeusz Sobolewski i Wiesław Komasa.

Ogromną niespodzianką był przyjazd na ten wieczór prezydenta Poznania, Jacka Jaśkowiaka. Po spotkaniu obejrzeliśmy wspólnie film „Rok spokojnego słońca”. Wielkim zaskoczeniem było także zorganizowane w Gdańsku w Teatrze Wybrzeże spotkanie po spektaklu „Mimo wszystko”. Ta nieoczekiwana uroczystość to pomysł prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. I znowu tort, i znowu kwiaty, i znowu śpiewy… Jestem wdzięczna wszystkim, którzy wymyślili, organizowali, prowadzili te spotkania, i tym, którzy na nie przyszli.

Wielu marzy o takim prezencie, sympatia i podziw na taką skalę, po tylu latach na scenie, to chyba dla aktora największe wyróżnienie.

Oczywiście, cieszę się, że o mnie nie zapomniano. Ale mam świadomość, że to wszystko, co o sobie słyszę, to jest tylko część prawdy – ta, o której wspomina się przy takich okazjach. A w życiu są też sprawy, z których nie jesteśmy zadowoleni, które chcielibyśmy poprawić, o których nie możemy zapomnieć, bo są bolesne. I mnie to dotyczy.

SPRAWDŹ TAKŻE: Przed śmiercią wystąpił dla górników, w domu poczuł się gorzej. Tak przyjaciele zapamiętali ostatnie chwile Krzysztofa Respondka

PAP/Maciej Kłoś

Pisze pani o tym w swoim rozdziale książki Barbary Osterloff „Pejzaż. Rozmowy dawne i nowe z Mają Komorowską”.

Tak, to były pierwsze urodziny, pierwsze święta Bożego Narodzenia bez Piotra – mojego brata bliźniaka. Wcześniej odszedł mój mąż, tuż przed nim moja młodsza siostra. Zresztą w ogóle ten ostatni czas to odejścia, pożegnania: Erwin Axer, Zygmunt Molik, Tadeusz Konwicki, Tadeusz Różewicz, Andrzej Łapicki, Gustaw Holoubek, Andrzej Wajda, Danuta Szaflarska, Wiesław Michnikowski, Janusz Głowacki, Grzegorz Miecugow, Władysław Kowalski, profesor Jerzy Kłoczowski, Zbigniew Osiński. Ta lista jest długa. Przecież jeszcze Lutkiewicz, Młynarski, Osiatyński… Na to nie można się przygotować.

W „Pejzażu...” wspomina pani spotkania, które okazały się ostatnie…

Kilka było takich historii. Pewnego styczniowego słonecznego dnia u szewca Kamińskiego na Nowym Świecie spotkałam Władysława Bartoszewskiego. Wpadł w pędzie, jak zawsze, i powiedział, że musi naprawić swoje trzewiki, bo dużo przed nim biegania, dużo spraw do załatwienia. Trzy miesiące później umarł. Kilka dni po śmierci mojego brata, synowa podarowała mi dwie książki Wiktora Osiatyńskiego. Przeczytałam je jednym tchem, bardzo mi pomogły. Wiedziałam, że Wiktor jest chory, bałam się przeszkadzać, ale chciałam podziękować. Zadzwoniłam, odebrała żona – Ewa Woydyłło – i powiedziała, że właśnie stracił przytomność...

Wiem, że spotkania z ludźmi zawsze były i wciąż są dla pani bardzo ważne.

Tak. Od dawna jeżdżę po całej Polsce. Rozmawiam z ludźmi, czytam poezję. Dzięki temu czuję się potrzebna. To daje energię do życia. Poza tym podczas takich spotkań tworzy się zupełnie inny rodzaj więzi niż ta, która powstaje między aktorem grającym rolę a widzem. I te więzi mają swój ciąg dalszy. To jest piękne. Widzi pani te koszyki pod choinką? Pełne kartek z życzeniami świątecznymi. Dostałam je między innymi od ludzi poznanych na tych spotkaniach. Każdemu chcę odpisać, więc śmieję się, że mniej więcej do świąt Wielkanocy odpisuję na życzenia bożonarodzeniowe, a potem przez kolejne kilka miesięcy na te wielkanocne. Cały rok w jakiś sposób towarzyszymy sobie.

Na to wszystko, co pani robi, bo przecież cały czas gra pani w teatrze, potrzeba bardzo dużo siły. Skąd ją pani bierze?

Myślę, że na to składa się wiele spraw. Najwcześniejsze dzieciństwo, dom z jego wartościami, ludzie, których spotykamy po drodze, praca, sytuacje trudne, które musimy przejść i dać sobie z nimi radę. Ważne jest też po prostu znalezienie sposobu na siebie – i w życiu, i w sztuce. Ktoś bliski powiedział mi kiedyś, że można sobie wyobrazić, iż na początku drogi dostajemy swoje karty i tymi kartami musimy grać. Najlepiej, jak potrafimy.

I to jest to szukanie sposobu na siebie?

Tak. Ktoś inny może mieć lepsze karty, ale to nie powinno osłabiać naszego starania. I jeszcze dobrze byłoby, gdyby z tej rozgrywanej partii płynęła radość. Staram się korzystać z tego, co dostałam. Ciągle uczę się cieszyć się tym, co jeszcze zostało, co jeszcze mnie czeka. I mieć ciągle nadzieję. Jak człowiek przestaje pragnąć, marzyć, to wszystko się rozwala, musi się źle skończyć.

Jak pani to rozumie?

Bardzo ważne jest dla mnie zdanie Wiktora Osiatyńskiego, że często nie można poprawić swojego myślenia, ale można poprawić czyny, to, co robimy. A to będzie miało wpływ na nasze myślenie. Osiatyński pisał też, że każdego dnia notuje, za co może być wdzięczny. Wierzę tak jak on, że każdego dnia można poprawiać to, co zrobiło się wczoraj. Kiedy się ma 80 lat, to intensywniej szuka się pomysłu na czas, jaki pozostał. Każdego wieczoru robię sobie szczegółowy plan – co mam do zrobienia następnego dnia. I staram się tego trzymać. Nawet jeśli mnie coś niepokoi, martwi, to realizowanie precyzyjnego planu krok po kroku przynosi uspokojenie.

Kiedyś pani nie planowała?

Chyba nie. Młodość gna, niesie nas myśl, że jeszcze wszystko przed nami. Na wszystko jest jeszcze czas. Młodość jest wyposażona w energię, w późniejszym wieku trzeba ją sobie znaleźć, wypracować. Właśnie porządkowanie i planowanie mi ją daje. Daje takie podpórki, których można się uchwycić.

Czy zdarzyło się coś szczególnego w pani życiu, co miało wpływ na takie myślenie?

Tak. Przeżyłam napad w windzie w moim domu na Muranowie. Pisałam już o tym. Nie chcę wdawać się w szczegóły. Trzykrotnie opis tego wypadku był umieszczany w moich książkach, ale za każdym razem ostatecznie go wycofywałam. Jedno, co mogę powiedzieć – nie wiedziałam, jak to się skończy, czy wyjdę z tego cało. Stanęło mi przed oczami całe moje życie. Nie to, co zrobiłam dobrego, ale to, co było złe. I pomyślałam sobie: „Jak to, to już...? To wszystko? To już koniec? To znaczy, że niczego już nie naprawię, nikogo nie przeproszę?”. Wtedy zrozumiałam, że to moje trwanie muszę jakoś uporządkować.

Życzliwość, zaangażowanie i „Solidarność”

Co jeszcze jest dla pani ważne?

Życzliwość jest ważna. Szukanie więzi, budowanie wspólnot. Szczególnie dzisiaj jednoczenie się jest ważne – nawet w drobnych sprawach. Od wielu lat mam taki zwyczaj, że w bloku, w którym mieszkam, w windzie, wieszam życzenia świąteczne. Nigdy się pod nimi nie podpisałam. Długo byłam przekonana, że nikt nie wie, kto jest ich autorem. Ale pewnego roku, gdy wyjechałam do syna, który był ze swoją rodziną na placówce w Montrealu, po powrocie spotkała mnie sąsiadka i mówi: „Wyjechała pani na święta, tak? Bo nie było w tym roku życzeń w windzie. Moje dzieci zawsze na nie czekają”. Okazało się, że sąsiedzi wiedzą, że to ja wieszam kartki. Wierzę, że takie drobne gesty jednak coś znaczą, mają wpływ na codzienność. Tak jak zwyczajne „dzień dobry” powiedziane do kolejnej osoby z uśmiechem. Tak się jakoś rozjaśnia wtedy świat.

Poczucie humoru, dystans to także coś, co rozjaśnia codzienność.

Bez poczucia humoru, bez dystansu na pewno trudno jest żyć. W książce, o której wspominałam, „Pejzażu...”, opisałam taką historię, która do dzisiaj mnie rozśmiesza. To był tłusty czwartek. Jechałam gdzieś autobusem. Na jednym z przystanków wpadła młoda, ładna dziewczyna. Usiadła obok mnie i ni stąd, ni zowąd pyta głośno: „A ile pączków pani dzisiaj zjadła?”. Wydawało mi się, że wszyscy w autobusie uśmiechnęli się jednocześnie. Ucieszyłam się, tym bardziej że nie wiedziała, kim jestem. Zaprosiłam ją do teatru.

PAP/Andrzej Rybczyński

Można panią spotkać w autobusie, w tramwaju, w metrze i można panią spotkać na manifestacjach, choćby tych w obronie sądów. Chce się pani jeszcze walczyć?

Nigdy nie należałam do żadnej partii, ale byłam związana z Solidarnością. Jeździłam do internowanych. To byli wspaniali ludzie. Wielu z nich odeszło. We mnie na pewno została ta ich orientacja, ten ich kierunek myślenia, działania. Rozumiem, kto wygrał ostatnie wybory, szanuję wybór moich rodaków, ale na to, co dzieje się z sądami, nie mogę patrzeć spokojnie. Zresztą nie tylko z sądami. Zabierałam głos w sprawie reformy szkolnictwa, w sprawie Puszczy Białowieskiej, Muzeum II Wojny Światowej, w sprawie kultury – między innymi teatru wrocławskiego. Budzi się we mnie ogromny lęk o to, co stanie się dalej z naszą demokracją, z naszym podzielonym społeczeństwem. Boże, byłam przy tylu śmierciach, przy tylu odchodzeniach… Jak sobie człowiek naprawdę zda sprawę, jakie to życie jest w gruncie rzeczy krótkie, kruche, to wydaje się, że niemożliwe jest tak żyć. Obraz zburzonej Warszawy i ludzie maszerujący tymi samymi ulicami z faszyzującymi hasłami… Jasna Góra i agresywna pielgrzymka kibiców sportowych… Trudno uwierzyć, że człowiek nie chce się opamiętać… Telewizja, radio, gazety pełne złych słów… Boję się o przyszłość moich dzieci, moich wnuków. O nich myślę przede wszystkim.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Mają wyjątkowe imiona, jedna z nich chciała iść w jego ślady. Krzysztof Respondek dbał o prywatność córek

I często pani o nich wspomina. Są dla pani największą siłą?

Mam szczęście. Wspaniały syn, wyjątkowa synowa i niezwykłe wnuki. Dzisiaj są już dorosłe. Mają swoje życie i mniej czasu spędzamy razem. Ale kiedy były małe, lubiły do mnie przychodzić. Mam bardzo dużo dobrych wspomnień. Chodziliśmy razem do Łazienek, karmiliśmy kaczki, był głuchy telefon, ciuciubabka, zabawa w pomidora itd. A dzisiaj? Kasia skończyła iberystykę, Zosia slawistykę, Jerzy studiuje filozofię po angielsku, a Janek amerykanistykę. Spotykamy się. Właśnie wybieramy się wszyscy razem do opery. Przyjaźnimy się. Myślę, że na tę przyjaźń wspólnie zapracowaliśmy.

Czyli Maja Komorowska czołgała się po dywanie, kiedy było trzeba?

Oczywiście! Byłam też stewardesą albo pilotem. Moje wnuki lubiły podróżować samolotem. Budowaliśmy wspólnie latającą maszynę. One były pasażerami, a ja pełniłam funkcję załogi! Uczyłam je też, że słowa: proszę, dziękuję i przepraszam są najważniejsze i najpiękniejsze. Rodzina to bez wątpienia źródło mojej siły.

A jakie jest źródło pani doskonałej formy fizycznej?

Skąd moja forma? Nie wiem, bo mało o nią dbam. Nie ćwiczę regularnie, choć pewnie powinnam. Raz do roku wybieram się na dwutygodniowy obóz do Gąsek. Ten czas tam spędzony bardzo mi pomaga i działa na wiele miesięcy. Na pewno wpływ na moją kondycję mają lata ćwiczeń u Jerzego Grotowskiego. Sama z siebie bym tego nie robiła. A może najważniejsze są geny – to, na co nie mamy wpływu. Śmieję się, że moje ciało jeszcze nie rozumie, że jestem stara. Czasami mu tłumaczę, że to już. Że starość nadeszła. Nie wiem, co będzie dalej. Zawsze sięgałam myślami tylko do osiemdziesiątki... „Starość… Jak mi się to przytrafiło…” – mówię w sztuce „Mimo wszystko” do Wiesia Komasy. Kiedy się ma 80 lat, to intensywniej szuka się pomysłu na czas, jaki pozostał.

Wstęp do tekstu został przeredagowany 23.12.2023 roku.

PAP/StrefaGwiazd/Marcin Kmieciński
Reklama

[Ostatnia publikacja na Viva Historie 20.05.2024 r.]

Reklama
Reklama
Reklama