Reklama

„Przez lata oczekiwano, że będę konkretnym typem mężczyzny: silnym, seksownym, walczącym. Spełniałem te oczekiwania. Ale nie jestem już Banderasem z powłóczystym spojrzeniem i szablą w dłoni”, mówi Antonio Banderas, którego wielka przemiana rozpoczęła się od współpracy z Almodóvarem przy „Bólu i blasku” w 2019 roku. Za rolę w tym doskonałym filmie został nagrodzony na festiwalu w Cannes.

Reklama

Antonio ma dziś 61 lat, siwe włosy, pogodne oczy, sylwetkę wysportowanego 40-latka. Mieszka w hrabstwie Surrey, kilkadziesiąt kilometrów od Londynu, w dużym jasnym domu. Mówi pięknym angielskim, spokojnym, cichym głosem. Pisze scenariusze, przesiaduje w domowej bibliotece; rozmawiając z nim, usłyszysz anegdoty z historii kina, teatru, hiszpańskiej kultury. Wychował się w Maladze, niedaleko posiadłości Picassa, zaczynał w niszowych, ambitnych, niezależnych filmach Pedra Almodóvara. Prawdopodobnie pamiętacie go wciąż jako Desperado albo Zorro. Ale to nie ten Antonio Banderas, który odebrał nagrodę za najlepszą rolę męską na festiwalu w Cannes dwa lata temu. „Czuję się jak zupełnie nowy człowiek”, powiedział wówczas.

Antonio Banderas przeszedł atak serca

Atak serca, który Banderas przeszedł cztery lata temu, na szczęście okazał się łagodny, ale wymagał operacji, pobytu w szpitalu, zmiany stylu życia. „Są jednak ważniejsze sprawy od tego, że przestałem palić, zacząłem regularnie ćwiczyć, dbam o dietę. Zmieniło się coś we mnie. Kiedy wychodziłem ze szpitala, pielęgniarka powiedziała: »Teraz przez jakiś czas będziesz smutny. Poczujesz, jakby świat zacieśniał się wokół ciebie. To minie, ale musisz przez to przejść«”. Tłumaczyła mu, że to naturalna, medycznie opisana sytuacja – lęk po zawale spowodowany jest przeżyciem nagłego deficytu tlenu, doświadczeniem bólu, śmiertelnego zagrożenia. Ten stan rzeczywiście minął, choć nie bez śladu. „Kiedy tak bardzo głęboko doświadczasz, że w sekundę możesz przestać istnieć, zmieniasz się na zawsze, chcąc nie chcąc. Głęboki smutek i strach zamieniłem w pragnienie wykorzystania maksymalnie czasu, który mi pozostał”.

Ten zawał wydaje się dziś wydarzeniem zaplanowanym jak w scenariuszu filmu o człowieku, nad którym świat nie chce się już zastanawiać. Określiliśmy wizerunek tego aktora, on sam wbił nam go do głów: tysiącami zdjęć z żoną Melanie Griffith, niewymagającymi rolami w kinie akcji, wywiadami, podczas których od refleksji ważniejsze były dowcipy.

Atak serca poprzedziły: rozwód po 20 latach małżeństwa, rozłąka z dziećmi, przeprowadzka z Los Angeles na angielską wieś, budowanie nowego związku, a jednocześnie porzucenie wygodnych sytuacji zawodowych. „Przez lata oczekiwano, że będę konkretnym typem mężczyzny – silnym, seksownym, walczącym” – tłumaczył cztery lata temu „The New York Times Magazine”.

Dziś, gdy jego wizerunek latynoskiego kochanka przestaje być wyrazisty – choćby dlatego, że przestał grać role w tym stylu – odkrywa siebie na nowo. „Nie jestem już Banderasem z powłóczystym spojrzeniem i szablą w dłoni” – mówi.

Melanie Griffith i Antonio Banderas, 1995 r.

Kypros/Getty Images

Antonio Banderas: początki kariery

Bardziej przypomina tego chłopaka sprzed 40 lat, marzącego o zmienianiu świata aktorstwem. Bo to zachwyt teatrem był powodem, dla którego został artystą. Teatr w Hiszpanii na początku lat 70., w czasie reżimu generała Franco, oznaczał wolność. Aktorstwo traktowane jako manifestacja tej wolności wydawało się wtedy niebezpiecznym zajęciem, często oznaczało bunt wobec władzy. To dlatego mama Antonia, Ana, powtarzała: „Zostań kimś innym, nie chcę żebyś musiał uciekać przed policją”.

Kiedy w 1976 roku zmarł Franco, w rodzinnej Maladze Banderasów pojawił się amerykański teatr wystawiający „Hair”. Ten spektakl, pełen barwnie ubranych bohaterów z długimi włosami, stał się dla Antonia, nastolatka z dobrego katolickiego domu, zestawem obrazów, w jakich chciałby żyć – wibrujących kolorami, energią powodującą, że człowiek pędzi do przodu, unosząc się nad ziemią. Zaczął grać w niezależnym teatrze, podróżować z zespołem, w końcu wyjechał z Andaluzji do Madrytu. I tam w połowie lat 80., w lubianej przez artystów Café Gijón, działającej w centrum miasta od końca XIX wieku, zmieniło się jego życie.

Dobrze pamięta tę sytuację: leniwe popołudnie przy kawie, przerwa w próbach do przedstawienia, w kawiarni pojawia się wyluzowany mężczyzna z czerwonym neseserem. Podchodzi do Antonia i mówi: „Wyglądasz bardzo romantycznie, masz intrygującą twarz, powinieneś grać w filmach”. „Jasne, dzięki”. „Znajomi wyjaśnili mi, że to początkujący reżyser, robi bardzo dziwne rzeczy, zrealizował jeden film, ale kolejnego już zapewne nie nakręci”. Ten człowiek nazywał się Pedro Almodóvar, był wtedy reżyserem już kilku obrazów, a nie jednego, i właśnie szukał artystów do kolejnego. Odwiedził Antonia w garderobie, namówił do współpracy. Zaczęła się od „Labiryntu namiętności”. Zrealizowali potem razem jeszcze siedem filmów.

To Pedro określił charakter, do jakiego Antonio wraca właśnie teraz. To on dawał mu role mężczyzn o złożonych charakterach, zranionych duszach, złamanych życiorysach. Ale tę twórczą niepewność, niekończące się poszukiwanie sensu Banderas zostawił, żeby przenieść się do Stanów. Przyjaciele, wśród nich Almodóvar, ostrzegali: „Jeśli zostaniesz w Hollywood, będziesz skazany na granie złych charakterów, członków gangów, karteli narkotykowych, w najlepszym razie egzotycznych imigrantów, latynoskich kochanków”.

Zbyt pociągające wydawało się jednak wszystko, co mogło dać Hollywood: smak wolności, amerykańska kultura, która częściej odkrywa coś nowego, niż odnosi się do historii, wiara w możliwość podboju świata. „Te wszystkie Google, Apple, NASA – jak mówi dziś Antonio. – Zachłysnąłem się tym światem”.

Columbia Pictures/Courtesy Everett Collection/Everett Collection

Hiszpania nie dawała mu możliwości grania w wysokobudżetowych filmach akcji ani w wielkich produkcjach teatralnych, takich jak „Evita” na Broadwayu. Robert Rodriguez, reżyser i przyjaciel Banderasa: „Antonio zawsze był człowiekiem, który chce pochłonąć cały świat, pożreć go”. Cały świat, bo Hiszpania to za mało. A jeśli do tego pragnienia życia w wymarzonej rzeczywistości dodać wielką miłość, powodów jest wystarczająco dużo, żeby zostać emigrantem.

Antonio zakochał się w Melanie Griffith, która poza tym, że była piękną kobietą, miała też w swoim wizerunku dużo amerykańskiej popkultury – córka Tippi Hedren, na zawsze słynnej dzięki roli w „Ptakach” Hitchcocka, była partnerka Dona Johnsona, laureatka Złotego Globu, nominowana do Oscara, zadomowiona w Los Angeles. Przy niej wydawał się mężem swojej żony. W dodatku kiedy debiutował w Stanach, jego angielski polegał na fonetycznym odtwarzaniu dialogów.

Po jakimś czasie zorientował się, że zasada wygrywania przez niego castingów jest prosta: dostaje propozycje, które przed nim ktoś już otrzymał, ale zrezygnował albo nie pasował do roli. „Mój akcent nie pozwalał na granie amerykańskich prawników czy astronautów. Po kilku latach zacząłem czuć się jak ten facet żonglujący talerzami w cyrku – gdyby ktoś nagle mnie zatrzymał, przewróciłbym się, wszystko by się rozsypało. Kariera, rodzina, dom. Dlatego trzymałem się roli amerykańskiego Banderasa”.

Czytaj też: Antonio Banderas i Melanie Griffith: „Jest moją rodziną i będę ją kochać do dnia mojej śmierci”

Amerykański Banderas

Nie przerywał kariery aktora popularnego, jednak nie w lidze oscarowej. Niedługo po ślubie z Griffith urodziła się ich córka Stella, razem wychowywali dzieci Melanie z poprzedniego związku. Nie tylko kino, również rodzina zatrzymała Antonia w Los Angeles na 20 lat.

Role facetów w pelerynach szybko przesłoniły początek amerykańskiej drogi Antonia z doskonałym występem w „Filadelfii”. To Banderas, który grał w tym filmie geja, partnera mężczyzny umierającego na AIDS, namówił Toma Hanksa na pocałunek w usta. „Nic wielkiego, zwyczajny pocałunek, a jednak ten amerykański aktor ze świata, który wydawał mi się totalnie wolny, był zaskoczony tym pomysłem”. Jednak fani hollywoodzkich produkcji nie oczekiwali od Hiszpana niczego więcej niż bohatera z rewolwerami, szablami, z czarnymi lśniącymi włosami związanymi w kucyk. „Cokolwiek powiesz, brzmi seksownie”, mówił do Antonia jeszcze kilka lat temu w swoim programie Conan O’Brien. Zamiast potwierdzenia usłyszał jednak: „Czyżby?”.

Bo wciąż istniał inny Banderas, znali go jeszcze Hiszpanie. Co roku wiosną, już jako gwiazda popkultury, przyjeżdżał do rodzinnej Malagi, żeby wziąć udział w La Semana Santa – procesji wielkanocnej, w której mężczyźni, śpiewając religijne pieśni, niosą tron z obrazem Matki Boskiej. Orszak idzie ulicami miasteczka, ma swoją dramaturgię, stałe punkty przedstawienia. Jednym z najważniejszych aktorów był w nim zawsze Antonio.

„W tym kościele, pod wezwaniem świętego Jana, moi rodzice brali ślub, tutaj zostałem ochrzczony, to miejsce zawsze było ważne dla całej mojej rodziny. Dlatego wracam” – mówił hiszpańskiej telewizji. Przyjeżdżał z Melanie, pasierbicą Dakotą Johnson i córką Stellą, która dziś studiuje aktorstwo. Teraz odwiedza rodzinne miasto z nową partnerką.

O rozwodzie z Melanie w 2015 roku mówi tak: „Wciąż ją kocham, ciągle jesteśmy rodziną. Jest wspaniałą matką, przez wiele lat była cudowną partnerką, przyjaciółką, kochanką. Ale nadszedł moment, w którym wszystko przestało działać tak, jak powinno. I zanim zaczęliśmy się niszczyć, postanowiliśmy się rozstać”. Antonio mówi o tym spokojnie, bez złych emocji, ale trzeba dodać, że zanim się rozstali, towarzyszył żonie, kiedy była uzależniona od środków przeciwbólowych, walczyła z rakiem skóry, gdy jej kariera filmowa straciła blask.

Nicole Kimpel poznał podczas festiwalu w Cannes. Jest córką Niemca i Holenderki, od dzieciństwa emigrantką, mówiącą pięcioma językami bizneswoman. To ona sprawiła, że zaczął nowe życie w Europie.

„Pierwszym scenariuszem, jaki przeczytałem po ataku serca, był ten do filmu »To właśnie życie« – proponowano mi rolę dojrzałego bogatego mężczyzny, który ma wszystko poza pełną szczęśliwą rodziną”. Po raz pierwszy od dawna miał zagrać kogoś, kto nie jest bohaterem jak z komiksu. Miał być po prostu mężczyzną, który zbliża się do starości i chce jeszcze pokazać, jakim naprawdę jest człowiekiem. Chociaż film nie przejdzie do historii jako ważne artystycznie dzieło, dla Banderasa był przełomem. Po tej roli zaczął się magiczny nowy początek aktora.

Czytaj także: „Mój ból nie jest ważniejszy od cierpienia innych”. Antonio Banderas po raz pierwszy o ataku serca

Antonio Banderas i Nicole Kimpel 2019 r.

ALBERTO PIZZOLI/AFP/East News

Powrót do Pedro Almodovara

Silikon, bardzo dużo silikonu, do tego zgolenie brwi i włosów, siwa peruka, sztuczny, wystający brzuch – te wszystkie techniczne zmiany pomagały mu budować rolę, na którą nie potrafił odważyć się dwukrotnie, zanim w końcu ją przyjął – Pabla Picassa. Bał się odpowiedzialności portretowania artysty, który w rodzinnej Maladze, od kiedy pamięta, był niedoścignionym wzorem, nie tylko dla niego. W końcu zagrał człowieka, który ma wypisany na twarzy ostatni etap życia, pełen zadumy, ale też smutku.

„Nie jest łatwo spojrzeć w lustro i zobaczyć starzejącego się, roztrzęsionego mężczyznę. Ciężko przyjrzeć się sobie samemu w takim wieku, zanim się do niego dotrze. Każdy zapewne zareagowałby inaczej w takiej sytuacji. Ja wystraszyłem się, że przecież nie zrobiłem jeszcze tego, z czego chciałbym być zapamiętany”.

Lubi przywoływać anegdotę o Salvadorze Dalim, który podobno mawiał, że jest średnim artystą, bo nie chciał umrzeć. „Tak naprawdę jestem najlepszy na świecie – cytował Antonio wypowiedź malarza, jakby mówił o sobie – ale jeszcze nie pokazałem tego światu, bo gdybym stworzył doskonały obraz, umarłbym następnego dnia. A chcę żyć. Dlatego moim zdaniem jestem przeciętnym artystą”.

Kiedy Banderas odbierał nagrodę dla najlepszego aktora na festiwalu w Cannes w 2019 roku, nie wyglądał na przeciętnego artystę. Dumny, a przy tym pełen pokory, mówił: „Gram od 40 lat. To trudny zawód, pełen bólu. Ale zdarzają się chwile chwały. I to jest ta chwila”. Równie dużo mówiła o nim reakcja publiczności – owacje, pełne zrozumienia spojrzenia, podziw dla doskonałego aktora, a jednocześnie dla kogoś, kto mówi prawdę o sobie.

Antonio Banderas i Pedro Almodovar

Andrew Toth/Getty Images for Entertainment Weekly

Scenariusz „Bólu i blasku” jest w dużym stopniu opowieścią o życiu Almodóvara – Antonio gra doświadczonego reżysera, tęskniącego za miłością, zmęczonego nałogami. „Żeby zagrać tę postać, musiałem zabić część siebie, znaczącą część mojego charakteru – opowiadał na konferencji po premierze filmu. – Gdy wróciłem do Almodóvara jako reżysera po ponad 20 latach, przy pracy nad »Skórą, w której żyję«, byłem kimś innym niż na początku naszej znajomości. Widzieliśmy się przez ten czas artystycznej rozłąki kilka razy w Los Angeles, ale nie pracowaliśmy ze sobą. Wydawało mi się, że po latach zdobywania doświadczenia mam bardzo dużo do zaoferowania. Naiwnie myślałem o wielu wspaniałych rzeczach, jakich nauczyło mnie amerykańskie kino, a które mogę sprawnie wykorzystać. Tylko że Pedro powiedział: »Wspaniale, ale nie jestem tym zainteresowany. Prawdopodobnie doświadczenie daje ci poczucie bezpieczeństwa na planie, pewności siebie przed kamerą, ale nie tego w tobie szukam. Potrzebuję od ciebie czegoś prawdziwego, świeżego«. I zdałem sobie sprawę, że tylko on umiał zdjąć ze mnie maskę, o której zapomniałem, bo tak do mnie przylgnęła. Teraz stoję przed wami ze wszystkim, co przeżyłem, i mogę powiedzieć, że lato, które spędziłem na pracy nad »Bólem i blaskiem«, było najszczęśliwszym czasem w moim zawodowym życiu. I nikt mi tego nie odbierze”.

Antonio Banderas w "Bólu i blasku"

Album Online/East News

O życiu prywatnym nie opowiada tak chętnie jak w młodości. Zapytany niedawno przez reportera, czy oświadczyłby się przed kamerami, odpowiedział z uśmiechem, trzymając Nicole za rękę: „Nie ma mowy”. Jesienią 2019 roku otworzył w Maladze teatr – Teatro del Soho CaixaBank. Tak naprawdę to nie jest zupełnie nowe miejsce, tylko historyczny Teatro Alameda, który Banderas odbudowuje. Założył fundację, dzięki której finansowany jest wielki remont. „Mam ogromne ambicje związane z tym projektem, ale nie finansowe”.

W jednej z jego ulubionych scen w „Bólu i blasku” bohater Antonia unosi się w wodzie. „W dzieciństwie latem to było moje ulubione zajęcie – opowiada. – Zanurzyć się w wodzie i nie czuć grawitacji, żadnego przyciągania, napięcia. Teraz, jako prawie 60-letni mężczyzna, znów potrafię tak się czuć. I tak jak kiedyś wydaje mi się, że najlepsze jeszcze przede mną”, powiedział aktor tuż po premierze "Bólu i blasku".

Tekst: Marta Strzelecka

Reklama

Artykuł ukazał w „Urodzie Życia” 8/2019

Reklama
Reklama
Reklama