Anja Rubik – domokrążca
– Anja, gdzie jest teraz Twój dom?
Odruchowo powiedziałabym – w Nowym Jorku, ale myślę, że już nie czuję takiej potrzeby, żeby mieć „ten jeden dom”. Od dzieciństwa często się przemieszczałam, przez 18 lat życia zawodowego również cały czas jestem w drodze, tak naprawdę czuję się dobrze wszędzie.
Niedawno wyjechałam na dwa miesiące, byłam w Japonii, w Europie, a potem w Republice Południowej Afryki, do której poleciałam pierwszy raz po 20 latach. I kiedy po tych dwóch miesiącach wróciłam do Nowego Jorku, zauważyłam, że już nie tęsknię tak mocno za tym miastem. Zdziwiło mnie to nawet, bo myślałam, że jestem bardziej związana z Nowym Jorkiem.
Mam też dom na Majorce i cudownie się tam czuję. Kiedy o nim myślę, to aż mnie ściska w sercu. Z drugiej strony moje przyjaciółki są w Nowym Jorku, jeżeli chcę wyjść z kimś na kolację, to tam mam większość bliskich znajomych. Więc chyba już do końca życia będę krążyć.
– W którym miejscu trzymasz swoje bezcenne sentymentalne drobiazgi?
W Nowym Jorku, kilka na Majorce, ale ja nie przywiązuję się do rzeczy sentymentalnie. Dawniej kolekcjonowałam kamyczki, zbierałam je przez lata, zwoziłam z całego świata, bo wierzę, że kamienie trzymają energię. Jeżeli w jakimś miejscu wydarzyło się coś dla mnie ważnego, zabierałam stamtąd kamyczek. Ale w moje poprzednie urodziny postanowiłam pochować wiele wspomnień, obrazów, emocji i pozbyłam się tych kamyczków.
– Co z nimi zrobiłaś?
Pracowałam wtedy w Las Vegas i tam świętowałam swoje urodziny. Wyjechałam na pustynię i zakopałam te kamyczki w przypadkowo wybranym miejscu, odprawiając wymyślony przeze mnie rytuał. Spodziewałam się, że efekt będzie natychmiastowy, że w momencie kiedy zakopię kamyczki i odprawię ten rytuał, energia, która w nich była, różne wspomnienia i emocje od razu ode mnie odpłyną. Tak się nie stało. Trwało to dłużej, ale przyniosło mi ulgę.
– Zaznaczyłaś to miejsce?
Pamiętam, że to było w okolicy Death Valley, bo tylko w tej części ogromnego pustynnego parku są wydmy, które zresztą nieustannie się przemieszczają. Więc z pewnością nigdy już tego miejsca nie odnajdę. Ale bardzo spodobał mi się pomysł, że moje kamyczki będą wędrowały z wydmami po całej pustyni.
Anja Rubik – powrót do korzeni
– Jak to się stało, że po 20 latach wróciłaś do RPA, miejsca, w którym spędziłaś najintensywniejsze lata swojego dzieciństwa?
Od jakiegoś czasu bardzo chciałam tam pojechać, ale ciągle brakowało mi impulsu.
Kilka miesięcy temu zaprosiła mnie do współpracy organizacja, która zajmuje się ochroną zwierząt przed kłusownikami, konkretnie chodziło o utworzenie w RPA dywizji złożonej z kobiet, które by tę walkę z kłusownikami prowadziły. Powstał duży program edukacyjny, łącznie z nauką czytania i pisania. I ja tam pojechałam, spędziłam parę dni wśród tych kobiet…
– …i to był ten impuls.
Przejechałam półtora tysiąca kilometrów do Umtaty w Prowincji Przylądkowej Wschodniej. Poznałam ulicę, dom, wszystko wydawało mi się dużo mniejsze, niż pamiętam. To było wzruszające, bo czas, który spędziłam w Afryce, to były najszczęśliwsze momenty mojego dzieciństwa, dlatego że w tej dzikiej, nieokiełznanej przyrodzie byłam niesamowicie wolna.
W Afryce żyłam do 12. urodzin, wydaje mi się, że do tego wieku wciąż jesteśmy tylko dziećmi, mamy nieograniczoną wyobraźnię, dziecięcą fantazję, poczucie, że wszystko jest możliwie. Potem coraz szybciej przyswajamy zasady i reguły gry świata dorosłych.
Zauważyłam, że połowę życia uczymy się, jak dopasować się do systemu, w którym żyjemy, a potem drugą część życia – przynajmniej ja jestem na takim etapie – próbujemy oduczyć się wielu rzeczy, żeby znowu spojrzeć na świat własnymi oczami, jak w dzieciństwie.
Anja Rubik o rozwodzie
– Spotykamy się od lat w różnych momentach Twojego życia. Niedawno się rozwiodłaś. Rozwód to dramatyczne doświadczenie, ale ja mimo wszystko czuję w Tobie spokój, komfort psychiczny. Jakbyś była wreszcie w miejscu, w którym Ty sama naprawdę chcesz być.
Rozwód to był bardzo ciężki moment w moim życiu i tak samo w życiu Saszy. Cieszę się, że udało nam się rozstać w pokojowy, cywilizowany sposób i nadal troszczymy się o siebie. Ja wiem dokładnie, co się dzieje u niego, on wie, co dzieje się u mnie. To było ogromnie smutne, że jednak nie możemy razem funkcjonować.
Poznaliśmy się, kiedy byliśmy bardzo młodzi i w pewnym momencie zaczęliśmy się rozwijać w innych kierunkach. Sporo czasu minęło, zanim zrozumieliśmy, że chcemy inaczej żyć i nie ma sensu torturować się nawzajem. Ani ja nie byłam szczęśliwa, ani on. Dla naszego szczęścia trzeba było podjąć tę decyzję.
To była trudna decyzja. Chyba najtrudniejsza w moim życiu. Podejmowaliśmy ją długo. Rozstawaliśmy się, potem znowu się spotykaliśmy, rozmawialiśmy, próbowaliśmy coś odbudować, aż ostatecznie stwierdziliśmy, że nie ma wyjścia. Mam wrażenie, że obydwoje w jakiś sposób zaczęliśmy nowe życie.
– W Ameryce wciąż silny jest mit, że człowiek jest panem swojego losu, „moje życie zależy ode mnie” – powtarzają Amerykanie. Tylko że ono czasami wymyka się spod kontroli.
Dlatego dla mnie tak ważne jest, że Sasza odczuwa to w ten sam sposób. W jakimś stopniu nadal zastanawiamy się, co źle zrobiliśmy, dlaczego nam się nie udało, dlaczego nasze małżeństwo się rozpadło, ale zakładamy, że tak miało być.
Ja naprawdę wierzę, że mamy ułożony tor życia, a na nim czekają na nas różne przystanki i prędzej czy później tą lub inną drogą do nich dojdziemy. Człowiek z czasem coraz lepiej poznaje samego siebie, uczy się samego siebie. To jest śmieszne, bo mam wrażenie, że w życiu każdego z nas są takie momenty, kiedy wiemy, że powinniśmy coś zrobić, że to jest słuszne, dobre dla nas i…
– …nie robimy tego.
Nie wiadomo właściwie dlaczego? Aż splot różnych okoliczności, sytuacji sprawia, że nagle słyszysz w głowie ten klik i wszystko staje się proste i oczywiste. Ja czułam właśnie taką potrzebę zmiany, nie tylko jeśli chodzi o moje małżeństwo, ale też ogólnej zmiany, takiego otwarcia się na nowe rzeczy.
Miałam 16 lat, kiedy wyprowadziłam się z domu, z dnia na dzień musiałam stać się odpowiedzialna, a z drugiej strony wciąż byłam dziecinna. I tak od 16. roku życia do trzydziestki właściwie cały czas byłam w pracy. Nie miałam chwili, żeby stanąć i zastanowić się, czy mi się to podoba, czy ja to tak naprawdę lubię, czy czegoś mi brakuje?
Anja Rubik – rebel!
– Zbyt długo wierzymy, że człowiek musi żyć intensywnie i być fighterem.
Trzy lata temu nastąpił we mnie wewnętrzny przełom. Zrozumiałam, że moda mi nie wystarcza, że potrzebuję dużo więcej. Pomogło mi to w stworzeniu własnego magazynu, zaczęłam się uczyć nowych rzeczy, poczułam nową energię, entuzjazm, który gdzieś po drodze zgubiłam.
W Nowym Jorku zdarzyła mi się wtedy zabawna sytuacja. Jako dziecko wdrapywałam się na każde drzewo, słup, dom, na każdy dach, a moi rodzice umierali ze strachu. W Afryce nie kupili mi roweru, bo bali się, że pojadę na nim do Kapsztadu, a to jest dwa tysiące kilometrów od Umtaty.
Miałam zakaz jazdy na rowerze, więc po kryjomu jeździłam na rowerze kolegi (śmiech). I niedawno okazało się, że mój znajomy wdrapuje się na budynki w Nowym Jorku, na pojemniki wodne, które są na dachach wieżowców, co jest nielegalne i niebezpieczne. Zazwyczaj zabiera ze sobą kogoś do pomocy i…
– …poszłaś z nim na taką nielegalną wyprawę?
I ta adrenalina dała mi szczęście. Przypomniało mi się dzieciństwo w Afryce: Boże, przecież ja uwielbiałam wdrapywać się na każde drzewo i na każdy dach, dlaczego przestałam to robić? Może to głupio brzmi, ale poczułam żal, że odcięłam się od takich przygód, których jako dziecko doświadczałam. Nie było na to miejsca, siły ani czasu.
Teraz znajduję czas, żeby robić takie rzeczy spontanicznie, zaczęłam dużo podróżować prywatnie, pojechałam do Chin, Japonii, do Nepalu. To były przygody, za którymi tęskniłam. Południowa Afryka też była takim wyzwaniem, które chciałam przeżyć.
– Zawsze wydawałaś mi się zdyscyplinowana, obowiązkowa, odpowiedzialna. Zastanawiałam się, czy gdzieś jest szczelina na szaleństwo?
Sądzę, że ta szczelinka zawsze była, z tym że nie zdawałam sobie sprawy, jak to jest mi w życiu codziennym potrzebne. Kiedy wróciłam do Umtaty, wiedziałam, że rozpoznam nasz dom, bo mam na dysku pamięci w swojej głowie całe tamto życie. Pamiętałam ulicę, jej nazwę, układ domu.
Zadzwoniłam do drzwi, otworzył młody chłopak, powiedziałam mu, że kiedyś tu mieszkałam z rodzicami. Trochę dziwnie popatrzył na mnie i zapytał: „Zostawiłaś coś?” (śmiech). Dodałam, że to było 20 lat temu. „20 lat temu? Wtedy nie było mnie na świecie”, odpowiedział, ale pozwolił mi wejść.
To było proste mieszkanie, jakie dostawali lekarze weterynarii, i to się nie zmieniło, ciocia tego chłopca też była weterynarzem. Jej mąż i chłopiec oprowadzili mnie po całym domu, nieco zdziwieni, że przejechałam tyle tysięcy kilometrów. Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło.
Na miejscu byłam twardsza, nie rozpłakałam się, ale jadąc tam, byłam rozedrgana. Zadzwoniłam do rodziców. Prosili: „Sprawdź, czy jest to, czy jest tamto, czy istnieje jeszcze to przejście…”, ale wydaje mi się, że dla mnie to było większe przeżycie niż dla nich.
Anja Rubik o Polsce
– Twoi rodzice mieszkają w Częstochowie. Do Polski przyjeżdżasz regularnie, brałaś udział w Czarnym Proteście, w Międzynarodowym Strajku Kobiet 8 marca.
Za każdym razem, kiedy przyjeżdżam, uderza mnie coraz większy podział naszego społeczeństwa i ignorancja, zaprzeczanie faktom. Dla mnie to niezrozumiałe, że zamykamy granice przed ludźmi, którzy potrzebują naszej pomocy.
Od pokoleń mamy tradycję emigracji, Polaków można znaleźć na całym świecie, a PiS straszy naród uchodźcami, snuje przerażające wizje ataków terrorystycznych i gwałtów, nikt nie mówi o rodzinach, które bardzo ciężko pracują i próbują u nas odbudować swoje życie. Cofamy się, zamiast iść do przodu.
Cofamy w naszym światopoglądzie. Przeczytałam ostatnio, że to jest związane z tym, że boimy się przyszłości, nieznanego, bo nie mamy odpowiedzi na wiele pytań, które nas dręczą. Natomiast doskonale pamiętamy przeszłość.
Problem polega na tym, że nasza pamięć działa wybiórczo, uważamy, że to, co było w przeszłości, jest bezpieczne i dobre, w związku z tym sądzimy, że kiedyś było lepiej. Zapominamy o tych wszystkich złych rzeczach, które się wydarzyły, i dążymy do tego, „żeby było jak dawniej”.
– W kultowym „Rejsie” brzmiało to tak: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”. Abstrahując od polityki, miałaś kiedyś ochotę zadusić kogoś gołymi rękami, wyłącznie symbolicznie, oczywiście?
(śmiech) Tak, absolutnie, ale dotyczy to głównie polityki! Doszłyśmy jednak z moją mamą do wniosku – bo mama jeszcze bardziej emocjonalnie reaguje na sytuację polityczną w Polsce niż ja – że nawet gdybyśmy się poświęciły dla dobra ogółu i wyeliminowały kilka osób z polityki, to one zostałyby bohaterami i byłoby jeszcze gorzej.
Na co dzień nie mam morderczych zapędów. Bardzo trudno mnie wyprowadzić z równowagi, chyba że jestem świadkiem, jak ktoś jest atakowany za swoją inność. Wtedy włącza mi się agresja. Poza tym każdą konfliktową sytuację próbuję zobaczyć od drugiej strony i zrozumieć, dlaczego ta osoba to powiedziała lub tak się zachowała. Nie dotyczy to mojej rodziny, bo oni wiedzą, jakie guziczki nacisnąć, żeby mnie czasami wyprowadzić z równowagi.
– Może dlatego, że jesteście bardzo emocjonalnie ze sobą związani?
I wszyscy mają silne osobowości, na czele z mamą. Wiadomo, że w niektórych sprawach się nie zgadzamy. Wiadomo, że rodzice zawsze myślą, że mają rację, a tak nie jest, wiadomo, że się sprzeczamy. To są takie sprzeczki, że mama może rzucić telefonem, po czym dzwoni za minutę (śmiech).
Nawet jeżeli to jest ogromna awantura, to 10 minut później już jest po awanturze. Nigdy nie było sytuacji, żeby ktoś obraził się na dłużej. Moja rodzina jest bardzo głośna. Typ włoski. Kiedy pojawiamy się w jakimś hotelu, to jest oczywiste, że my będziemy w restauracji najgłośniejsi i to jest w mojej ocenie pozytywne, bo rozmawiamy o wszystkim, nie ma między nami sekretów.
– Jaki temat jest polem minowym?
To są zazwyczaj głupoty. U mnie zawsze ktoś musi mieć rację. Kiedy w rozmowie na dowolny temat padają fakty, od razu biegniemy do internetu i sprawdzamy, kto miał rację. Co jest dobre, bo w ten sposób nieustannie pogłębiamy swoją wiedzę. Choć bywa, że mama mówi: „Tak napisali w internecie, co nie oznacza, że to prawda”.
I wtedy zaczyna się awantura. Moja babcia, mama mamy, posprzeczała się z nią o pisownię jakiegoś słowa, więc mama w słowniku poszukała tego wyrazu i udowodniła, że ma rację. Ale babcia się nie poddała: „Zobacz, z którego roku jest ten słownik? Jest bardzo stary, mogli napisać głupoty” i to był argument na poważnie (śmiech). Mama śmieje się, że są dwie prawdy: jej prawda i zła prawda.
Misja Anji Rubik
– Prawdą jest, że kochasz nurkowanie. Co czujesz, kiedy w oceanie schodzisz głęboko pod wodę?
Czuję się wolna. To dziwna rzecz, bo z jednej strony czuję taką niesamowitą wolność, a z drugiej odczuwam ogromny respekt dla natury. Kiedy nurkuję, mam poczucie, że jestem częścią gigantycznej siły, masy i jestem całkowicie jej uległa, bezbronna. Więc jest to wolność powiązana z bezradnością, której ja się poddaję. Może dlatego bardzo odpoczywam w wodzie, i psychicznie, i fizycznie.
– Półtora roku temu zaczęłaś współpracę z organizacją Parley, która skupia się na ochronie oceanu.
Z Cyrillem Gutschem, założycielem Parley, po raz pierwszy spotkałam się w NASA w Los Angeles, gdzie powstał projekt, którego jestem teraz częścią, a który wziął się stąd, że w tym roku jest 40-lecie wystrzelenia w kosmos przez NASA dwóch sond w ramach programu Voyager.
Carl Sagan zamieścił wtedy na tych sondach dyski, które nazywają się The Golden Record, z materiałami – dźwiękami i zdjęciami – pokazującymi różnorodność życia i kultur na Ziemi.
– Świadectwo, kim byliśmy, przeznaczone dla pozaziemskich cywilizacji lub ludzi z przyszłości, którzy zdołaliby je odnaleźć.
No właśnie, i na tym spotkaniu w NASA postanowiono stworzyć kolejne wersje tych płyt. Tam poznałam Cyrilla, który opowiedział mi o swojej organizacji i zaprosił na Workshop na Malediwy.
Nurkuję, odkąd skończyłam 15 lat, i często wracam w te same miejsca i widzę ogromne spustoszenie flory i fauny w oceanie. Na Malediwach to jest chyba najbardziej widoczne, dlatego że tam zachodzi tak zwane wybielanie raf koralowych, które powoli umierają, a z nimi umiera cały miniekosystem.
Anja Rubik o byciu pożytecznym
– Twoje zaangażowanie wygląda trochę jak pozytywistyczna praca u podstaw. Wierzysz, że możesz realnie coś zmienić?
Mogę bardzo dużo. Niestety, w bardzo niepopularny sposób. Jeden z najłatwiejszych to ograniczenie jedzenia mięsa. Ja nie jem mięsa. W tej chwili ludzie jedzą kurczaka na śniadanie, wieprzowinę na lunch i wołowinę na kolację.
Przesadzam trochę, ale wszyscy wiedzą, że hodowla krów to jest prawie 20 procent CO2, więcej niż wytwarzają samochody i samoloty. Mamy wolny wybór. Każdy z nas może używać jak najmniej plastiku. Jeden z najgorszych plastików na świecie to nasze tak zwane zrywki, cieniutkie siateczki, do których pakują ci każdą kupioną rzecz.
Zresztą Parley skupia się między innymi na recyklingu plastiku z oceanu, gdzie zalegają jego ogromne ilości, a jak wiadomo, plastik sam nigdy się nie rozłoży. Obok bomby atomowej to najgorsza rzecz, jaką człowiek mógł stworzyć. Wiesz, że co drugi oddech, który każdy z nas bierze na tej planecie, to tlen pochodzący z oceanu? Tempo, w jakim my go zanieczyszczamy, jest porażające.
– Profesor Zygmunt Bauman już dawno pisał, że cierpimy na nadprodukcję potrzeb. „Nie kupujesz, to znaczy, że jesteś bezużyteczny, zbędny”.
To prawda. Zamiast kupić jedną parę spodni, może trochę drożej, które są zrobione z dobrego materiału, i nosić je przez dłuższy czas, kupujemy pięć różnych par, które po dwóch praniach nadają się do wyrzucenia. Mówię również o sobie.
Żyjemy w czasach wielkiej ignorancji i własnego, malutkiego świata konformizmu. Myślimy tylko o sobie i nie bierzemy odpowiedzialności za nasze czyny. Spotkałam się niedawno z Paulem Watsonem, jednym z założycieli Green- peace i fundatorem Sea Shepherd. Długo rozmawialiśmy i na koniec zapytałam: „Co cię motywuje?
Pokazujesz mi dane, z których wynika, że już zniszczyliśmy świat, że ta machina ruszyła. W ułamku sekundy nie zmienimy przyzwyczajeń, mentalności, przypuszczam, że to zajmie bardzo dużo czasu i może już będzie za późno. Skąd bierzesz siłę, żeby codziennie rano budzić się i walczyć?”.
I on mi powiedział coś tak prostego i logicznego: „Robię to, nie myśląc, jaki będzie miało efekt. Robię, bo to jest słuszne, bo inaczej nie mógłbym żyć, nie starając się czegoś zmienić. Codziennie chodzę spać z czystym – w miarę – sumieniem, bo zrobiłem coś pożytecznego nie tylko dla siebie”.
Rozmawiała Beata Nowicka