Julia Pietrucha: "Dzięki tamtej podróży mam płytę. To była ostra nauka". Dlaczego zajęła się muzyką?
1 z 5
Czy wiedzieliście, że Julia Pietrucha gra na ukulele? Aktorka, która zdobyła popularność dzięki serialowi „Blondynka”, teraz postanowiła podbić też rynek muzyczny. Właśnie wydała debiutancką płytę „Parsley” (czyli pietruszka), w której produkcji pomagała jej rodzina - mąż Ian, ojciec i mama. W wywiadzie w najnowszej VIVIE!. wyznała, że do zajęcia się muzyką, skłoniła ją podróż… do Azji, podczas której cudem uniknęła wypadku. - Wietnam pozwolił mi podjąć ważną decyzję. Dobrze czasem przypomnieć sobie, że jesteśmy śmiertelni. To porządkuje wiele spraw w sercu - powiedziała dziennikarzowi Romanowi Praszyńskiemu.
Czy Julia Pietrucha zamierza rzucić aktorstwo?
- Zmęczyło trochę, trochę się wypaliłam. Mam wrażenie, że uległam stagnacji, poczułam brak rozwoju. Zaczęło mi być niewygodnie w tym momencie życia i postanowiłam coś zmienić - wyznała. Ale to nie znaczy, że przestanie grać. - Nic nie porzucam. Mam propozycje aktorskie i zastanawiam się nad nimi. Ale na pierwszy plan wysunęła się muzyka. Oboje z Ianem uważamy, że to najważniejszy projekt naszego życia. Pozwoliłam sobie na coś, o czym marzyłam od lat. Na pokazanie ludziom moich utworów. Dlatego teraz będę zajmować się głównie tym. Aktorstwo może poczekać - powiedziała w wywiadzie.
Polecamy też: „Gdy go zobaczyłam, oblałam się rumieńcem. To mi zostało do dzisiaj”. Jaki jest mąż Julii Pietruchy?
Dlaczego muzyka? Co przeżyła w Azji? Dowiedzcie się z naszej galerii. Całą rozmowę z aktorką można przeczytać w najnowszej VIVIE!. Od 5 maja w kioskach.
Polecamy też: Australia kamperem? Znamy najlepsze miejsca kempingowe polecane przez Aussie. Relacja z podróży
2 z 5
– Skąd muzyka u Ciebie?
Julia Pietrucha: Była w moim życiu od zawsze. Miałam 11 lat, gdy trafiłam do teatru Syrena. Rolę Gerdy w „Królowej śniegu” dostałam ze względu na moje wokalne zdolności.
– Co ciągnęło małą Julię do teatru?
Julia Pietrucha: Fascynacja magią. Kulisy charakterystycznie pachniały, podłoga skrzypiała, unosił się dym. Teatr był jak kraina z baśni. A jeszcze „Królowa śniegu” grana była we wspaniałych kolorowych strojach. Byłam zafascynowana. Moja mama była tancerką baletu, ma artystyczną duszę, w jakiś sposób poszłam jej śladem.
– Weszłaś w ten świat głęboko.
Julia Pietrucha: To prawda. Po teatrze trafiłam do serialu „Na Wspólnej”. To było bardzo fajne przeżycie, moja pierwsza styczność z kamerą. Dostałam do zagrania ciekawą rolę bliźniaczek, mogłam się tym trochę pobawić. A naprawdę wielką fascynacją była rola w „Jutro idziemy do kina”. Miałam chyba 17 lat i to było piękne doświadczenie.
– A czym wciągnęła Cię „Blondynka”?
Julia Pietrucha: Podobał mi się scenariusz, bardzo cieszyłam się graniem. Tym, że mam główną rolę. Wciągnęłam się w pracę, wielkim zaskoczeniem dla mnie – jak i dla całej ekipy – okazała się popularność serialu.
– Lubisz się pokazywać na okładkach?
Julia Pietrucha: Nie za bardzo lubię brylować. Świat show-biznesu nie jest dla mnie aż tak atrakcyjny. Bardziej cieszyło mnie, że widzom podoba się to, co robię. Że jest to dla nich ważne.
– Czemu to rzuciłaś?
Julia Pietrucha: Przestałam to czuć. Nie chcę robić rzeczy przeciwko sobie bądź których tak na 100 procent nie czuję. To właśnie dały mi podróże. Czas, żeby wczuć się w siebie. I odkryć, co naprawdę chce się robić w życiu.
Polecamy też: W takim apartamencie mieszka Julia Pietrucha z mężem FOTO
3 z 5
Dlaczego Julia Pietrucha gra na ukulele? I dlaczego płytę nagrała dopiero teraz?
Julia Pietrucha: Miałam 13 lat, gdy moja starsza siostra, Natalia, dostała gitarę na swoją szesnastkę. Zabrałam jej i zaczęłam się sama uczyć. Początki były bardzo ciężkie, bo to była gitara z metalowymi strunami i bardzo bolały małe paluszki…
– Jakiej pierwszej piosenki się nauczyłaś?
Julia Pietrucha: Oj, nie pamiętam. Wtedy słuchałam jakiegoś amerykańskiego punka. Ściągałam sobie słowa i akordy z internetu.
– Grałaś punka?
Julia Pietrucha: Tak. Dziwi cię to? Wtedy też zaczęłam wymyślać moje pierwsze melodie. Bo u mnie zawsze na początku jest melodia. Potem pojawiają się słowa i powstaje piosenka. Punka nie grałam długo. Odłożyłam gitarę, bo ktoś podarował mi moje pierwsze ukulele.
– Jestem coraz bardziej zdziwiony.
Julia Pietrucha: Ojciec Iana, gdy dowiedział się, że lubię ukulele, podarował mi prawdziwe, robione na Hawajach. Sam mieszka pod Los Angeles, bywa na Hawajach, zna hawajską kulturę. Zakochałam się na zabój w brzmieniu tego instrumentu. I zaczęłam komponować piosenki na ukulele. Grałam je tylko przyjaciołom, tak naprawdę ukrywałam je przed ludźmi. Muzyka przez te wszystkie lata była moją tajemnicą.
– Wstydziłaś się ujawnić?
Julia Pietrucha: Wstydziłam się, a może raczej bałam oceny publiczności. Od bardzo wczesnych lat byłam „na widoku”, ludzie komentowali to, co robię. Nie chciałam, żeby ktoś krytykował moje piosenki.
– Co się stało, że nabrałaś odwagi?
Julia Pietrucha: W pewnym momencie zaryzykowałam i wrzuciłam do internetu jedną piosenkę. Prosty utwór na ukulele. Reakcja ludzi bardzo mnie zaskoczyła. Pisali, że im się podoba, że wzrusza. Ze zdziwieniem i radością czytałam, że jest to im bliskie. I potem już było mi ciężko o tym zapomnieć. Ich serdeczność dała mi napęd do działania. I pewność siebie. Zaczęłam próbować nagrywać z różnymi producentami, ale efekty nie były zadowalające. Czułam, że to nie jest prawdziwe, to nie jestem prawdziwa ja. Powoli dojrzewałam do ważnej decyzji – sama muszę to zrobić! Muszę wziąć pełną odpowiedzialność za moją muzykę. Nie było łatwo, uwierz mi.
Polecamy też: Julia Pietrucha szaleje na rowerze z ukochanym
4 z 5
Julia Pietrucha o podróży do Azji
– Kiedy dojrzałaś?
Julia Pietrucha: Takim przełomowym momentem była moja podróż po Azji. W zeszłym roku wybraliśmy się z Ianem na półroczną podróż po najdalszych zakątkach świata. Dwa miesiące jechaliśmy przez Wietnam i Laos. Na motocyklach.
– Ho, ho!
Julia Pietrucha: Wcześniej jeździłam na motocyklu przyklejona do pleców Iana, on prowadził. Zwiedziliśmy tak Indie. Zdecydowaliśmy, że fajnie byłoby na starej hondzie pojeździć po Wietnamie. Mieliśmy kamerki, chcieliśmy zrobić film z tej podróży. Ale stwierdziłam, że co to będzie za historia motocyklowa, jeśli ja sama nie będę prowadzić? Powiedziałam, że musimy na miejscu kupić dwa motocykle.
– Jeździłaś kiedyś?
Julia Pietrucha: Nie. Trochę przesadziłam z brawurą. Gdy wyjeżdżaliśmy z Hanoi – każde na swojej maszynie – przebudziłam się i zorientowałam, że to chyba nie najmądrzejszy pomysł. Ręce mnie bolały od trzymania kierownicy, brzuch od stresu. Ale dałam radę przejechać sześć tysięcy kilometrów. W błocie po pas, przemoczonych ubraniach, czasami w palącym słońcu. Przeżyliśmy sytuacje fantastyczne, niezwykle uskrzydlające, ale także takie mrożące krew w żyłach.
– Co to było?
Julia Pietrucha: Mieliśmy kilka niebezpiecznych sytuacji na drogach. Już trzeciego dnia naszej podróży kierowca ciężarówki jadącej z naprzeciwka stracił panowanie nad kierownicą. Walił z góry mokrą po deszczu drogą prosto na mnie. Zadziałałam odruchowo, nawet nie wiem dokładnie jak, nie pamiętam swojej reakcji, tak skoczyła mi adrenalina. Obudziłam się po drugiej stronie drogi, gdy już zaparkowałam. Obejrzałam się. Ian był bezpieczny.
– Otarłaś się o śmierć?
Julia Pietrucha: To było coś takiego. W dodatku tego samego dnia zobaczyłam martwego człowieka. Robotnika, który spadł z rusztowania porażony prądem. Jego ciało jeszcze dymiło, a nad nim stała jego żona w ciąży. Głośno płakała. Takie sytuacje zapadają głęboko w człowieka. I zostają na dłużej.
– Zmieniają?
Julia Pietrucha: Pewnie tak. Ale nie powiem ci, jak dokładnie. Dobrze czasem przypomnieć sobie, że jesteśmy śmiertelni. To porządkuje wiele spraw w sercu. Podróż to czas, kiedy można spojrzeć z boku na swoje życie. Dla mnie najważniejsza nauka z podróży jest taka, żeby być dobrym człowiekiem.
Polecamy też: Pietrucha odchodzi z hitowego serialu. O jej miejsce walczą już inne gwiazdy
5 z 5
Julia Pietrucha o przygodach w podróży
Julia Pietrucha: Wietnam pozwolił mi podjąć ważną decyzję, dzięki tamtej podróży mam dziś płytę. To była ostra nauka. Nieraz miałam dość. Nieraz miałam momenty zwątpienia w siebie. Po kilku tygodniach podróży, gdy przejechaliśmy trzy tysiące kilometrów, byłam tak zmęczona podróżą, jedzeniem tylko ryżu, że nie miałam sił jechać dalej.
– Tylko ryż? A mięso z psa?
Julia Pietrucha: Niestety, raz przez przypadek zjedliśmy. Myśleliśmy z Ianem, że to wieprzowina. Ale okazało się łykowate i niesmaczne. Ian jadł wcześniej mięso z psa, więc zorientował się szybko. To było straszne. Ale najgorsze było zmęczenie podróżą.
– Co wtedy zrobiłaś?
Julia Pietrucha: Usiadłam rozpłakałam się… i pojechaliśmy. Wzięłam się w garść. Odkryłam, że mogę więcej, niż mi się wydaje, że mogę. To mi dało siłę, żeby wrócić do Polski i nagrać album po swojemu. Pamiętam, jechaliśmy obok siebie na motocyklach, gdzieś na zapomnianej przez Google drodze, i wykrzykiwaliśmy do siebie teksty do nowej piosenki, nagrywając je na iPhone’a. Wszystkie teksty piszę sama, ale Ian je świetnie redaguje.
– Wróciłaś naładowana do Polski?
Julia Pietrucha: Tak, ale jeszcze trzy miesiące temu kompletnie nie miałam pojęcia, czy coś z tego będzie. Nie mam w sobie w ogóle zmysłu menedżerskiego, organizacyjnej duszy. Sama jestem chaotyczna, a musiałam wyszukiwać muzyków, umawiać ludzi, koordynować pracę w studiu, a do tego wszystkiego zachować swoją wrażliwość i kreować. Miałam szczęście, wszyscy muzycy, którzy wzięli udział w tym projekcie, zakochali się w nim i oddali w nim siebie. Bardzo emocjonalnie podeszli do tego projektu, do mojej muzyki.
Julia Pietrucha o rodzinnej płycie
– Twój ojciec też zagrał?
Julia Pietrucha: Jest gitarzystą, gra na gitarze hiszpańskiej, ale dla mnie zagrał na ukulele. Skomponowałam muzykę na całą płytę, ale jak przyszło do nagrań, okazało się, że nie daję rady. Trzeba zawodowca. Zadzwoniłam do taty: „Ratuj”. Przyjechał, ale nigdy wcześniej nie grał na ukulele, musiał chwilę poćwiczyć, żeby przyzwyczaić się do takiego miękkiego, delikatnego instrumentu. Żeby odnaleźć melancholijne hawajskie brzmienie. Udało się. I to tak dobrze, że tato zakochał się w ukulele i teraz ma swoje. A nawet uczy swoich uczniów gry na tym instrumencie.
– Wpłynęłaś na drogę zawodową ojca?
Julia Pietrucha: Na pewno na jego zainteresowania. Moja siostra też wzięła udział w nagraniach. Zaśpiewała w chórkach.
Polecamy też: Pierwsza autorska płyta Kayah ma 20 lat. Dziś koncert z okazji jubileuszu albumu „Kamień”