Matka i kocica. Drapieżna i romantyczna. Ewa Minge - kobieta o wielu twarzach. Oto kilka z nich!
1 z 7
Wiele wokół niej kontrowersji, ale ona sama skupia się wyłącznie na dwóch sprawach — swoich synach oraz pracy, w której osiąga wielkie sukcesy. Ewa Minge - najbardziej znana na świecie polska projektantka kończy dzisiaj 48 lat i... zupełnie się tym nie przejmuje. - Nie boję się przemijania i nie walczę z nim rozpaczliwie – zawsze podaję datę urodzenia - mówi.
Do jej ekstrawagancji należą eksperymenty z wyglądem, często zmienia wizerunek, tak jak na naszych zdjęciach.
Ewa Minge: Bywam kompletnie walnięta. Kiedyś mojego tatę wezwano do szkoły. Dyrektor mówi do niego: „Zbyszek, czy ty widziałeś, co twoja córka ma na głowie? Przyszła ufarbowana na czarno i cała jest w ogóle taka czarna”. Proszę sobie wyobrazić, Szczecinek, druga klasa renomowanego liceum, tarcze na fartuszkach, głęboka komuna, a ja farbuję włosy, bo miałam dosyć bycia rudą. Tata stanął na wysokości zadania i spytał dyrektora: „No dobrze, ma czarne włosy, ale jak oceny i zachowanie?”. „Bardzo dobrze”, odpowiedział dyrektor. Tata więc: „To o co chodzi? Dla mnie ważne, co ma w głowie, a nie na głowie”. I, ku zdziwieniu dyrektora, nie kazał mi się ogolić na łyso. Zawsze byłam szalonym rajskim ptakiem. To natychmiast odkryli we mnie prezydenci mody i Nina Terentiew. A kobieta kot wzięła się stąd, że jestem jak kocica drapieżna. Zawsze polowałam i poluję, żeby przynieść zdobycz dla mojej rodziny. Ale w domu chowam pazurki, nie niszczę niczyjego serca, jestem kotem do głaskania.
– Ale chodzi Pani jak kot – swoimi drogami?
Ewa Minge: To prawda i może dlatego zdobyłam to, co mam.
Zobaczcie Ewę Minge w dwóch wcieleniach. Co jeszcze mówiła w wywiadach Krystynie Pytlakowskiej?
2 z 7
– Dostałaś od losu właściwie już wszystko, co mogłaś.
Ewa Minge: I za wszystko jestem losowi bardzo wdzięczna. Cały czas mam potrzebę spłacania długu. I spłacam, jak mogę. Nie chcę jednak mówić o tym, jak pomagam innym. Powiedzą, że się przechwalam. Kiedyś chciałam być lekarzem, ale stwierdziłam że medycyna nie jest taka, jak ją sobie wyobrażam. Że te studia nie kształtują w nas zdolności do poświęcenia się innym.
– I wtedy poszłaś na kulturoznawstwo?
Ewa Minge: Tak, ale okazało się, że tak naprawdę mam studiować coś, co już wiem i umiem. Moja mama była plastykiem z zawodu, a tata jest kulturoznawcą. U nas w domu były setki książek z dziedziny historii, sztuki i kultury. Miałam je w małym palcu. Ja w ogóle jako dziecko byłam trudna, przekorna. I gdy chciałam zdenerwować moich rodziców, którzy pytali mnie, na jakie studia się wybieram, odpowiadałam, że na AWF. Jedyne, czego nie mogłabym studiować, to śpiewu. Powinni mi płacić za to, żebym nie śpiewała (śmiech). A później pochłonęło mnie budowanie biznesu, budowanie mojej marki.
– Mówisz, że życie to bajka, taki jest tytuł Twojej książki, ale co jest tą bajką? Sukces?
Ewa Minge: Sukces to bardzo szerokie pojęcie. Czy jest nim powodzenie mojej marki, którą kupują międzynarodowe firmy? Czy fakt, że mój 24-letni syn pisze o ósmej rano do mnie SMS-a: „Mamo, kocham cię”? Obroniłam swoje życie, jestem szczęśliwa, spełniona. Mój projekt pod nazwą „kobieta” powiódł się, a dwa czy trzy lata temu złapałam się na tym, że myślę, iż za jakiś czas pojawią się wnuki, że już zaczynam czekać na takie maleństwo.
– Wspomniałaś też, że popełniałaś błędy. Sukcesem jest umiejętność przyznania się do nich?
Ewa Minge: Rozumiem, że pytasz mnie o mój największy błąd. Gdy szybko się dorobiłam, moje nazwisko stawało się znane, uderzyła mi woda sodowa do głowy. Nie szanowałam ludzi, zachowywałam się jak ktoś od nich lepszy. Byłam księżniczką, której inni powinni się kłaniać.
– Popadłaś w narcyzm.
Ewa Minge: Tak, na szczęście trwało to krótko. Obudził mnie z niego mój ojciec, mój największy przyjaciel. Usiadł ze mną w kawiarni i powiedział: „Wstyd mi, że tak krzyczałaś na te modelki. Kim ty jesteś?”. Dzisiaj sama bym dała w ryj osobie, która by zachowywała się tak, jak ja wtedy. Powinnam więc sama siebie uderzyć. Najważniejsze, że nigdy nie popełniłam tego samego błędu dwukrotnie, a po każdym dostawałam porządne baty. I to moja najlepsza lekcja.
Polecamy: „Czarna pantera” zaprzedała duszę diabłu? Choć trudno w to uwierzyć - Naomi Campbell kończy 46 lat.
3 z 7
– Ma Pani lęk przed starością, utratą sił i urody?
Ewa Minge: Nie boję się przemijania i nie walczę z nim rozpaczliwie – zawsze podaję datę urodzenia. Męczą mnie już te wieczne pytania o moje niezliczone operacje plastyczne. Czasami czytam na forach internetowych wpisy poniżej wszelkiej kultury. Powiem więc raz na zawsze, że nie naciągałam sobie skóry, nie mam szwów za uszami, a mój rozstaw oczu jest naturalny, bo mam tatarskie korzenie. Oczywiście poddaję się nieinwazyjnym zabiegom, jak mezoterapia czy nastrzykiwanie skóry witaminami, ale z botoksem obchodzę się ostrożnie, bo i tak mam naturalnie wysokie brwi. A on je jeszcze podnosi. Był czas, że bawiłam się swoim wizerunkiem, ale nie jestem Miss Polonia i nigdy do tego tytułu nie pretendowałam. Natomiast zawodowo kreuję modę i mam prawo do kontrowersyjnego wyglądu. Chociaż zdradzę pani, że od lat tęsknię za krótkimi ciemnymi włosami. I świętym spokojem na skraju Puszczy Nadnoteckiej.
4 z 7
Ewa Minge: Okazało się, że jestem poważnie chora. Dość drastyczna diagnoza i długie leczenie. Dodatkowo z powodu zespołu Gilberta bardzo uciążliwe, bo każdy lek wywoływał uaktywnienie się ataków wątroby. Cały czas biorę leki, ale nauczyłam się z tym żyć. Czasem jednak podrażnienie wątroby powoduje uporczywe wymioty, obrzęk twarzy, podkrążone, zwężone oczy, wyglądam jak mongoł, po libacji alkoholowej w dodatku.
– I dlatego piszą, że robisz operacje plastyczne i ostrzykujesz się botoksem?
Ewa Minge: A ja wszędzie i głośno powtarzam, że botoks to nie dla mnie. Raz go zrobiłam i brwi, które i tak mam bardzo wysoko, jeszcze się podniosły. Musiałam obciąć grzywkę. No i cierpiałam, bo nie miałam mimiki twarzy. Natomiast jestem za tym, żeby we właściwym momencie zdecydować się na ingerencję skalpelem. Dotąd jednak nie widziałam takiej potrzeby.
– Ale piersi poprawiałaś?
Ewa Minge: Wykarmiłam dwoje dzieci, Oskara przez dwa lata, Gaspara trochę krócej. Wiadomo, że kobieta, która karmi, nie ma potem już piersi jak nastolatka. Skoro więc mogłam je poprawić, zrobiłam to po prostu. Jesteś jednak pierwszą osobą, która mnie o to zapytała. Dotąd pytano mnie tylko o twarz. Ciekawe, że ludzi gównie interesują takie zewnętrzne sprawy, natomiast dużo mniej chcą wiedzieć o przeżyciach innych, o tym, jak radzić sobie ze stratą, jak przeżyć żałobę. A dla mnie to przecież było bardzo ważne.
Polecamy: Ciało, nagość, opony... Najlepsze zdjęcia z historii kalendarza Pirelli
5 z 7
– Wolność po rozwodzie dała Pani rozmach i radość? Ale pewnie i strach, że się nie uda?
Ewa Minge: To skomplikowane uczucie. Czasami myślę, że to, co się wokół mnie dzieje, jest fajne i daje mi radość, ale zdarzają się takie momenty w życiu, kiedy jestem już strasznie zmęczona natłokiem spraw. Nie tylko zawodowych, ale i moim zbawianiem świata, bo cały czas staram się pomagać różnym ludziom, opiekować się nimi. To nie jest tak, że codziennie się budzę uśmiechnięta. Zdarza mi się, że wieczorem myślę: Boże, przecież ja muszę żyć, mam taki obowiązek, mam synów.
– Nie wygląda Pani na osobę, która bywa zmęczona, wręcz przeciwnie kipi Pani energią.
Ewa Minge: A jednak czasem dopada mnie znużenie i wtedy myślę z radością, że gdybym jednak zamieszkała w Warszawie, musiałabym chodzić na różne imprezy, eventy, musiałabym bywać. A tak Zielona Góra jest moim azylem i ratunkiem. Teraz pani już rozumie, dlaczego z uporem tutaj mieszkam. Tu nie ma tak zwanych salonów, tylko grille i kolacje z przyjaciółmi. Przychodzą do mnie z dzieciakami, jest rodzinnie.
Polecamy: Pani profesor od rock'n'rolla Agnieszka Chylińska kończy 40 lat: „Chyba przestałam się bać”.
6 z 7
– Kiedy patrzy się na Ciebie, taką promienną, trudno pomyśleć, jak ciężką walką jest całe Twoje życie. Kto nauczył Cię tak walczyć?
Ewa Minge: Rodzice, mama. I synowie. Oni nie mogli wiedzieć, jak bardzo się źle czuję. Tydzień temu miałam kolejny atak choroby, a jednocześnie mnóstwo wyjazdów, nie mogłam pozwolić sobie na leżenie. Na Fashion Week w Łodzi udzielałam wywiadów, czując się jak na potężnym kacu, nudności, ból głowy, pot spływający po plecach, zaburzenia widzenia, robiło mi się zimno i gorąco na przemian. Kiedy przyjechałam do domu, mówię do Oskara: „Mam dość, ja chyba umrę”. Spojrzał na mnie i rzucił czarnym żartem: „Mamo, chcę, żebyś wiedziała, że dzień po twojej śmierci ja się wieszam”. A Gaspar, że on też. Pomyśl więc – ja nie mogę umrzeć, nie mam wyjścia. Zresztą nie boję się śmierci, podobnie jak nie bała się jej moja mama. Chodzi tylko o to, żeby cierpienie było jak najmniejsze i ludzie, którzy zostają bez nas, bezpieczni.
7 z 7
– Pracoholizm przeszkadza związkom?
Ewa Minge: Z jednej strony mój pracoholizm był wymogiem ekonomicznym, ale z drugiej praca to pasja, która daje mi przyjemność. Na pewno jeżeli jest się z kimś weekendowo, to tydzień można wypełnić pracą, a w soboty i w niedziele przechodzić do innego świata. Ja ciągle przechodziłam z jednego świata do drugiego. Wszystko było fantastyczne, spędzaliśmy cudowne wakacje, wyjazdy. Mój ostatni partner starał mi się nieba przychylić, żyłam podczas weekendów jak w bajce. Ale z tej bajki wracałam z własnego wyboru do mojej codzienności, gdzie musiałam być gladiatorem. I tak ciągle przechodziłam od gladiatora do weekendowej księżniczki. W którymś momencie doznawałam rozdwojenia osobowości. Nie chciałam być ani gladiatorem, ani księżniczką. Poza tym miałam poczucie, że ciągle wszystkich tych mężczyzn oszukuję, bo po prostu ich nie kochałam mocno. Mam swoją wizję miłości. Chciałabym znaleźć mężczyznę, z którym będę mogła się zestarzeć, z którym będziemy szli wspólną drogą, któremu położę głowę z siwym warkoczem na ramieniu, a on mnie tym mocnym męskim ramieniem obejmie.