Barbara Nowacka wciąż nie pogodziła się ze śmiercią matki. „Nadal bardzo boli”
Córka Izabeli Jarugi-Nowackiej wspomina najważniejszą osobę w swoim życiu
- Krystyna Pytlakowska
Czy myśli o mamie codziennie? „Nie może być inaczej. Mama była świetna i ważna dla mnie. Żałoba nie zaciera się. Pustka nie odchodzi w niepamięć…”. W 13. rocznicę katastrofy smoleńskiej przypominamy wywiad, którego Barbara Nowacka udzieliła Krystynie Pytlakowskiej 2 lata temu. O dzieciństwie, imperatywie pomagania i o tym, jak wyglądałby świat, gdyby żyła jej mama. Ta rozmowa ma wymiar nie tylko osobisty…
Barbara Nowacka o śmierci mamy w katastrofie smoleńskiej
Czytaj także: Barbara Nowacka o dniu katastrofy smoleńskiej. Poruszające słowa
Krystyna Pytlakowska: Mija 11 lat od katastrofy…
Barbara Nowacka: …a ja nie potrafię wspomnieniami wracać do tamtego dnia. Nadal bardzo boli.
Myślisz o mamie codziennie?
Nie może być inaczej. Mama była świetna i ważna dla mnie. Żałoba nie zaciera się. Pustka nie odchodzi w niepamięć. Ciągle mi jej brakuje. O tylu sprawach chciałabym z nią porozmawiać. Choćby o moich dzieciach. Zosi mama nie poznała, choć wiedziała, że czeka na „majową” wnuczkę, ale Kuba, dziś prawie 14-letni, mamę uwielbiał i wspomina. O znajomych bym porozmawiała, o polityce…
Ciekawe, jak mama zareagowałaby na to wszystko, co się teraz w Polsce dzieje.
Byłaby wkurzona tak jak my! I byłaby z nami na protestach. I pewno przez pandemię martwiłaby się nie tylko o gospodarkę, rynek pracy czy kulturę, ale i rodzinę. Mama była spoiwem rodziny, inicjowała różne uroczystości, spotkania. A teraz ja to robię. Po Smoleńsku postanowiłam sobie zadbać o to, co było dla niej ważne. Także w polityce. Stąd jestem tu, gdzie jestem w życiu.
Barbara Nowacka i Izabela Jaruga-Nowacka na wspólnym zdjęciu
Odziedziczyłaś po mamie ducha waleczności i siłę.
Jest coś takiego w człowieku, że jedni pozostają obojętni na to, co się wokół nich dzieje. A są i tacy, którzy przestają myśleć o sobie i muszą działać. Niedawno na demonstracji był ze mną także mój syn Kuba. W pewnym momencie usłyszeliśmy huk i krzyk. Natychmiast Kubę popchnęłam w kierunku mojej koleżanki, nakazując: „Zostań z nią”, a sama pobiegłam zobaczyć, co się dzieje i czy trzeba komuś pomóc.
To tkwi w człowieku jak imperatyw. Nie da się o nim zapomnieć. Widzisz wypadek, zatrzymujesz się i pomagasz. Mnie się to wydaje normalne. Ale gdy pierwszy raz pomagałam przy wypadku, przejechało obok pięć samochodów, żaden się nie zatrzymał. Wstrząs. Od dziecka mi pokazywano, że na krzywdę trzeba reagować, a słabszym pomagać. Stąd w dzieciństwie w domu rodzinnym były liczne znalezione kociaki, ratowanie jeży czy ptaszków. Empatia zaczyna się od małych spraw.
Masz to w genach i od tego się nie uwolnisz.
Ale po co miałabym się uwalniać?
Bo obojętność jest wygodniejsza. Można skupiać się wyłącznie na sobie.
Ale ja bym chyba tak nie umiała. Frustrowałabym się bezsilnością, widząc krzywdę. Nie potrafię, jak niektórzy, siedzieć przed telewizorem i kłócić się z nim albo w ogóle go wyłączyć, bo ten świat i tak do nas dotrze, bo zobaczymy w sklepie dziewczynę z podbitym okiem czy pod sklepem starszego człowieka, który zbiera na operację zaćmy. Nie wolno ich ominąć. Trudno nie zauważać przemocy. Trudno nie widzieć wykluczonych i słabych. I trzeba pomóc, i zmienić system.
Taka byłaś już od urodzenia?
Nie wiem, czy od kołyski, ale kiedy zaczęłam już żyć bardziej świadomie, to tak. Bo to wciąga, bo można zrobić coś fajnego, pożytecznego, dla kogoś. Robiła tak mama, dziadkowie. U nas było tak, że choć czynnie polityką zajmowała się mama, wciągnięci byli wszyscy, jej aktywność wpływała na całą rodzinę. Ja wiem, że to dla bliskich bywa męczące. Sama wczoraj wróciłam z Sejmu o pierwszej w nocy.
Ale wyglądasz na wypoczętą.
Do wszystkiego można się przyzwyczaić. A gdy wracam z Sejmu, to zazwyczaj czytam. Muszę się wyciszyć – ze swojego miejsca za dobrze widzę Kaczyńskiego czy Glińskiego.
Barbara Nowacka w sesji dla „VIVY!”, marzec 2021
Jakie było Twoje dzieciństwo?
Fantastyczne. Miałam świetny dom i rodziców, którzy bardzo się kochali. Babcię, która codziennie do nas przyjeżdżała, żeby z nami pobyć i zrobić obiad. Miałam prababcię, która z nami mieszkała. A każdą niedzielę spędzaliśmy na działce u dziadków. To było takie normalne, pogodne życie, drzwi otwarte dla przyjaciół i moich koleżanek. Mieszkaliśmy na malutkiej uliczce, garstka dzieci z tej uliczki tworzyła fajną grupę. To były beztroskie czasy. Całymi dniami jeździliśmy na rowerach, graliśmy w piłkę, odgrywaliśmy „Czterech pancernych i psa”. Nie mieliśmy wyszukanych zabawek ani egzotycznych wakacji, ale byliśmy naprawdę szczęśliwi.
W 1981 roku miałaś sześć lat.
I niewiele pamiętam ze stanu wojennego. Ojciec w 1981 roku pracował na uniwersytecie w Holandii. Pojechaliśmy więc wszyscy do niego. I stan wojenny zastał nas właśnie tam. Ojciec otrzymał propozycję, żeby zostać na stałe, mama też dostała propozycję pracy, ale powiedzieli: „Wracamy do Polski Tam jest ojczyzna, tam są najbliżsi”. Przy przekraczaniu granicy byliśmy jedynym powracającym samochodem. Wtedy, pod koniec grudnia 1981, nikt nie miał takiego pomysłu, żeby wrócić do kraju. My mieliśmy.
Pamiętasz, jaka byłaś, gdy miałaś 10 lat – tyle, ile teraz Twoja córka?
Grzeczna dziewczynka z warkoczykami. Bardzo przejęta życiem i nauką. Ambitna. Wtedy nie oglądało się tyle telewizji jak teraz. Bardzo dużo więc czytałam. A potem ścięłam warkocze. Gdy miałam 12 lat, zaczęłam już pracować w telewizji w programie „5-10-15”.
Ciekawe, co wtedy czytałaś.
Wszystko. Rodzice mieli dużą bibliotekę. W latach 80. pojawiły się u nich wydawnictwa drugoobiegowe. Powiedzieli, że mogę je czytać, ale według pewnego porządku, czyli od dołu. Najciekawsze książki były na górze, choćby zakazane „Baśnie tysiąca i jednej nocy” czy „Lolita” Nabokova. Myślę, że czytałam poważniejsze pozycje niż młodzież w moim wieku. „Pana Tadeusza” przeczytałam na wakacjach po trzeciej klasie, w całości. Ostatnio córka uczyła się „Pani Twardowskiej”, zabawne, bo pamiętałam całość. Czytałam Gombrowicza, Sołżenicyna, Dostojewskiego, Faulknera, Orwella, Cortazara…
Rozmawiałaś z mamą o tym, co czytasz?
Rodzice wiedzieli, jakie książki zdejmuję z półki. I wiedzieli, kiedy doszłam do „Anny Kareniny”. Szukałam książek o kobietach.
Czytaj także: Ostatnia rozmowa Lecha i Jarosława Kaczyńskich przed katastrofą smoleńską
Barbarę Nowacką z mamą łączyła wyjątkowa więź. Tu polityczka w sesji dla „VIVY!”, marzec 2021
Barbara Nowacka o mamie, tacie, domu rodzinnym i feminizmie
I dlatego wyrosłaś na feministkę?
Na feministkę wyrosłam, bo mama i babcie były dzielnymi kobietami, a w moim życiu też pojawiało się wiele znaczących kobiet. Potrzebujemy kobiecych wzorców, tych, co już rozbiły szklany sufit. Gdy rozmawiam z córką, dla niej istotne jest, żeby poznawać dziewczyny waleczne, choćby przez literaturę, kino, bo do niedawna fajne były wyłącznie postacie męskie.
Jak wygląda Twoja waleczność dziś?
Myślę, że się kształtowała przez lata. I że bardziej walczymy o swoje. Gdy przychodzimy do szkoły, jesteśmy naiwnymi pisklętami, ale z biegiem czasu zaczynamy dostrzegać rzeczy, na które się nie zgadzamy. Stawiamy granice, wchodzimy w dyskusje i konflikty. Pamiętam swój pierwszy bunt przeciw systemowi, gdy koleżanka przyniosła dwuobiegowe wydanie komiksu o Mikołajku, w którym była też „Solidarność”. Przyłapano nas na czytaniu i nam ten komiks zabrano, strasząc, że zostaniemy wyrzuceni ze szkoły. Musiałam w domu powiedzieć, że mnie wyrzucą za czytanie „bibuły”.
I uważałam, że to super, że jak już za coś wylecieć, to za coś takiego. Ta niezgoda we mnie zaczynała się od tego, że widziałam nierówności – niektóre dzieci miały lepiej, inne gorzej. Jedne były lepiej ubrane, inne biedniej. Zwracałam na to uwagę. I złościło mnie, gdy nauczyciel zaczął się wyśmiewać z czyjegoś nieprzygotowania, a ten uczeń nie miał gdzie odrabiać lekcji, bo nie miał swojego kąta w przeludnionym mieszkaniu. I to dla mnie było nie w porządku. Wścieka mnie, gdy dzisiaj słyszę nauczycieli, którzy nakazują dzieciakom, by rodzice dali im komputer do lekcji on-line: „Jak to, nie masz swojego komputera?”. Nie, bo rodziców nie stać na zakup. A jak jest w domu jeden komputer, to jak ma z niego korzystać dwoje dzieci i matka zdalnie pracująca?
To trudne, ale Twoja mama znalazłaby jakieś wyjście. Opowiedz mi, jaka była, bo przecież od niej zależało, jakim Ty stałaś się człowiekiem.
Była świetna. Niekonfliktowa. Nigdy się nie buntowałam przeciw jej decyzjom, bo akceptowała moje i dawała mi wolność. Chociaż próbowała też nas dyscyplinować. Lubiła porządek, wszystko poukładane. Dbała więc o to, żebym ja miała porządek w tornistrze i obłożone zeszyty. Bardzo ceniła to uładzenie, co sobotę robiliśmy wielkie porządki. Czy chciałaś, czy nie, musiałaś ścierać kurze, pomyć okna, a do taty należało trzepanie dywanów i mycie samochodu. Dla mamy istotny był uporządkowany świat.
Trochę się zmieniła, kiedy weszła do polityki i stała się tam superaktywna. Nie miała czasu na drobiazgi. Było też w niej dużo niezgody na przymus i osobistej odwagi; kiedy powiedziano, że ma wstąpić do PZPR – pracowała wtedy w Polskiej Akademii Nauk – stwierdziła, że nie ma mowy. To był rok 1982 lub 1983. Przez kilka lat była bez pracy. Ale nie marnowała ani sekundy.
Robiła z nami lekcje, uczyła świata. Zdobywała kredki, farby, papier do rysowania, pergamin. Chciała, żebyśmy z siostrą malowały. Była pełna radosnego ciepła i energii. Sama malowała i grała na pianinie. Ale była też w niej ogromna siła, determinacja. Widać było, gdy zaczęła działać społecznie, w Lidze Kobiet Polskich – twardniała i szła sprzeciwiać się krzywdzie.
Czytaj także: Michał Szpak o śmierci mamy: „to było jak odcięcie pępowiny”
Ten feminizm więc wyssałaś z mlekiem matki?
Oczywiście. Jaka miałam być w domu pełnym kobiet? Matka, babcia, prababcia, siostra, druga babcia.
I biedny mężczyzna wśród Was.
Ale mój ojciec jest jednym z największych zwolenników żeńskich końcówek. Na pytanie, co za głupek zostawił niezakręconą butelkę mleka, odpowiadał: „Lub głupka”. Co za baran nabrudził: „Lub owca”. Uważał, że jako jedyny w mniejszości musi walczyć o język niedyskryminujący. I wcale nie był taki biedny – to mądry, silny facet. Spędzaliśmy wiele czasu razem. Sporty, wakacje, spacery. Teraz na placach zabaw połowa opiekunów to ojcowie, ale w pokoleniu moich dziadków uważano, że pchanie wózka z dzieckiem jest niemęskie, a i na placu zabaw mój tata był ewenementem. Maciej, mój partner, uwielbiał nosić dzieci w chuście. Mówił, że to dodaje męskości, a przecież tylko dwa pokolenia dzielą go od niemęskiego pchania wózka. Gigantyczny przeskok.
Ojciec miał Ci coś za złe?
Nie, a przynajmniej nie mówi o tym. Mamę złościło moje bałaganiarstwo i czarno-białe osądy. Dopiero teraz ją rozumiem, gdy moje dzieci widzą świat czarno-biały i działają na wysokich emocjach. Bywałam ostra i wybuchowa, podejrzewam więc, że niesprawiedliwość moich ocen była dla mamy bolesna.
Zaperzałaś się?
Oj, tak. Teraz złagodniałam, mam więcej empatii i cierpliwości, choć bywam ostra. Mamie zarzucałam, że w różnych sferach działa zbyt łagodnie, że trzeba mówić radykalnym językiem i twardym przekazem.
I co ona na to?
Że dojrzeję. I że nie wszystko da się załatwić radykalizmem. Ale myślę, że warto mieć w sobie gniew i bunt rewolucyjny, żeby potem czerpać z niego siłę do zmieniania świata, a nie siedzieć całe życie na kanapie albo w tylnych ławach Sejmu i zastanawiać się, ile jeszcze czasu zostało do głosowania.
Tak naprawdę świat zaczęłaś zmieniać po katastrofie?
Po katastrofie doszedł czynnik pamięci o matce. Zmianę pamiętam z 1989 roku. Poszłam z rodzicami na głosowanie. Miałam wtedy 14 lat i wiedziałam, że w kraju dzieje się coś ważnego. I że świat na moich oczach się zmienia. Ale już jako nastolatka chciałam coś robić. Zaczęłam od referendum dotyczącego przerywania ciąży, w 1991 roku. Przepisywałam i adresowałam koperty z podziękowaniami, liczyłam podpisy.
Zawsze miałaś w sobie też radość życia. Tak jak Twoja mama.
To prawda. Ale to były czasy naznaczone kryzysem ekonomicznym. Pamiętam, jak się cieszyłam, gdy mama mi kupiła białe dżinsy, byłam w siódmej klasie podstawówki. Były za długie, podwijane na trzy. Potem, gdy byłam w liceum, otwierały się pierwsze puby, trzeba więc było zarabiać i oszczędzić, żeby od czasu do czasu tam pójść. Bywało też, że chodziłam na wagary.
Czytaj także: Pochował dwie żony, które były siostrami. Wstrząsająca historia męża Izabeli Jarugi-Nowackiej
Barbara Nowacka o Adrianie Zandbergu, miłości i życiu prywatnym
Rozmawialiście z kolegami o polityce?
Bardzo dużo. Miałam dwa tematy: polityka i książki. Większość domówek spędzałam w kuchni, gadając, bo nie ciągnęło mnie do tańca. Nie interesowały mnie podrywy, uwodzenia. Byłam chłopczycą, zwłaszcza gdy obcięłam włosy. Wolałam grać w piłkę. I czułam powiew wolności, słuchając radiowej Trójki. A na wakacje jeździliśmy na obozy żeglarskie. Miałam swobodę, ale i odpowiedzialność. Rodzice oczekiwali, żebym robiła to, co mądre i bezpieczne. Łamałam niektóre zakazy. Jak każda porządna nastolatka popalałam i czasami wypiłam piwo. Na szczęście palenie mi nie zostało.
Nie zakochiwałaś się?
Nie jestem zbyt kochliwa. Jak się zakocham, to już porządnie.
Jak w Adrianie Zandbergu? Przyznam, że robi wrażenie jako facet.
I świetnie mówi. Cenię go nadal, choć dawniej rozmawiał ciekawiej, niuansował świat. Lubię ciekawych, pełnych pasji ludzi. A ja… Zawsze byłam pewna siebie. Tę pewność dała mi rodzina. Nawet gdy popełniałam błędy, wiedziałam, że mnie kochają i we mnie wierzą. Czułam się więc silna. Gdy w podstawówce kolega ciągnął mnie za warkocze, mogłam mu przywalić. Część dziewczynek, wychowana do grzeczności, nie umiała sobie z tym poradzić.
Ciekawe, co by Twoja mama powiedziała teraz na Twoją karierę polityczną.
Nie wiem, czyby sobie tego życzyła, bo wiedziała, jakie to trudne i jak obciąża.
Nie ostrzegała Cię: „Basiu, trzymaj się z dala od polityki”?
Nie. W 1992 roku poprosiłam: „Mamo, chciałabym robić coś ciekawego”. A ona na to: „Powstaje Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, będą miały telefon zaufania, to pomagaj nastolatkom, rozmawiaj z nimi”. I robiłam to przez kilka lat. To nie była polityka, tylko działanie społeczne, ale też dawało poczucie zmieniania świata.
Bo chciałaś być podobna do mamy?
Nie. Bo chciałam działać. Zabawne, bo uważałam, że jestem bardziej podobna do ojca. I z wyglądu, i z charakteru. Ale teraz wydaje mi się, że jednak wiele ze mnie matki. Ojciec spokojny, zrównoważony, optymistyczny – opoka. I znacznie więcej myśli, niż mówi. A ja ciągle zaangażowana i w biegu.
Chciałabyś być prezydentem?
Jeżeli już, to prezydentką. Ale ja nie myślę o sobie w kategoriach splendoru. Ja bym chciała działać tak naprawdę.
I być premierem?
Premierką, zdecydowanie bardziej. Każdy w polityce chce mieć większą władzę i jeżeli mówi, że nie chce, to ściemnia.
A jak władza wpływała na Twoją mamę, gdy była ministrem, a potem wicepremierem?
Była okropnie zapracowana, ale gdy jej się coś udawało – pełna szczęścia. To czasem nie były duże sprawy. To dzięki niej osoby niewidome mogły wejść z psami do sklepów czy parków. Niby drobiazg, ale ważny. A ja bardzo się cieszę, gdy przy tych problemach politycznych uda mi się zwrócić uwagę na coś istotnego. Szczepienia nauczycieli też by się nie odbyły, gdyby nie nasza wytrwałość. Trzeba czasem tysiąc razy zadać pytanie, żeby coś się udało. A gdy mamie udawało się zrobić coś większego, oczy jej się śmiały. Jak podczas akcji „Niech nas zobaczą”. Pierwszej w Polsce pokazującej, że geje i lesbijki są obok nas, kochają się, są szczęśliwi i tworzą związki. To wtedy była odważna akcja.
Nie protestowałaś, gdy mama leciała do Smoleńska? Nie miałaś przeczucia?
Nie. Ten wyjazd wydawał się taki, jak wiele innych, a mama była zadowolona, że tam leci (jej rodzina pochodzi z Pińska, dziś na Białorusi). Przyjaźniła się z księdzem Niedzielakiem, który na Powązkach budował Krzyż Katyński. Grali w brydża. Dla mamy miało symboliczne znaczenie, że tam jedzie, w szerokiej politycznie delegacji. Była człowiekiem współpracy. Mimo różnicy poglądów umiała i chciała rozmawiać z innymi ludźmi. Na spotkaniu rodzinnym w poniedziałek pokazywała zaproszenie na lot w sobotę. Potem jeszcze widziałam się z nią w czwartek i pamiętam jej gest pożegnania, gdy machałam jej przez okno, kiedy wyszła ode mnie.
A teraz często łapię się na tym, że bym zapytała o to czy tamto, bo ona znałaby odpowiedzi. Szkoda, że nie zdążyła poznać Zosi, która urodziła się 26 maja 2010 roku. Na drugie imię ma Izabela… Mamy trochę rzeczy po mamie – takie smutne pamiątki. Jej płaszcz, dokumenty, które pachną ciągle tym samolotem. A sama chodzę w płaszczu zimowym, który ona nosiła. Noszę też jej bursztyny. I, jak ona, kocham magnolie. Jeździłyśmy oglądać te na placu Trzech Krzyży i w Alejach Ujazdowskich. Na wiosnę to była nasza stała trasa. Gdy je widzę, wzruszam się. Córka mówi: „Mamo, znowu zakwitną magnolie, ale proszę cię, nie płacz, bo potem ja będę płakała”.
Barbara Nowacka z portretem mamy, Izabeli Jarugi-Nowackiej. Sesja „VIVY!”, marzec 2021