Reklama

Na początku kariery Agnieszka Chylińska szokowała – miała wyrazisty wizerunek i niewyparzony język. Przez lata wiele razy zmieniała wizerunek, zmieniało się też jej życie, ale ona nadal pozostała niepowtarzalna. Teraz ma 42 lata, właśnie wydała nowy album, jest mamą trójki dzieci, a jej styl jest jeszcze bardziej oryginalny. A jaka była, kiedy miała 25 lat? Przypominamy mocny wywiad wokalistki z 2001 roku. W rozmowie z Piotrem Najsztubem opowiedziała o piciu, mężczyznach, seksie i pieniądzach. Była wtedy szczera jak nigdy!

Reklama

– Ile masz wzrostu?

Bez butów 172 centymetry.

– A ważysz?

Waham się między 52 a 57.

– To nie jest trochę za mało?

Nie. Jak już zaczynam ważyć 50 kilogramów, to mówię sobie: „Chylińska, przestań się denerwować”. Chudnę, kiedy jestem nieszczęśliwa, kiedy trafiają mnie rzeczy bolesne. Jak jestem szczęśliwa, to siedzę i jem czekoladę.

– Co jest bolesne?

Czasem już sama nie wiem. Spotykam moje rówieśniczki, koleżanki, które właśnie urodziły dziecko, rozmawiamy o pieluchach i tych rzeczach. Widzę, jakie one mają problemy i wiem, jakie ja mam. Myślę, że momentami przesadzam albo specjalnie szukam dziury w całym, żeby mieć o czym pisać. Mogę pisać tylko wtedy, kiedy jest mi gówniano. Tylko wtedy mnie kręci. Starałam się pisać w innych momentach swojego życia, ale wtedy wychodzą letnie bzdury. I od razu imałam odzew od fanów, że „tutaj, kurcze, chyba nie byłaś przejęta”.

– Co robisz, żeby było boleśnie?

Dokonuję fatalnych wyborów. Na przykład ktoś dzwoni i mówi: „Słuchaj Aga, jest dzisiaj impreza, będzie rzeźnia maksymalna”. Przez moment myślę sobie: „Nie, nie mogę”. I wtedy wiem, że mój dzień będzie wyglądał tak, że założę kapcie, obejrzę sobie mecz ligi angielskiej, pogadam z chłopakiem, położę się spać. Obudzę się nie na kacu, że będzie ładnie. Ale, kurcze, zawsze wybieram wersję „rzeźnia”.

– Co to znaczy „rzeźnia”?

Chlanie przez całą noc. Kiedyś jeszcze ćpanie. Doszłam do tego, że jestem w stanie sama wypić 0,7 litra. A wiesz, co się dzieje po 0,7?

– Opowiedz.

O, wtedy sama sobie nie ufam. Nawiązuję, jakieś chore znajomości, później się łapię za łeb i mówię: „Kurcze, z kim ja gadałam pół nocy? Kto to w ogóle był?”

– A jak budzisz się z nim rano?

No co ty! Nie, już nie. Przeszłam chrzest bojowy na samym początku zespołu. Zawsze uważałam się za dziewczynę niezbyt atrakcyjną, mówiąc łagodnie. I powiem ci, miałam na tym punkcie kompleksy. Kiedy przyszłam do O.N.A., byłam – uwierz mi – dziewczyną, która podpierała ściany na dyskotekach, nikt mnie do tańca nie prosił. Jak się zaczęła gra w zespole, to zaczęłam bezczelnie wykorzystywać to, kim jestem. Nie dałam sobie jakiejś taryfy ulgowej. A poza tym miałam świadomość, że kiedy już w to weszłam, są pierwsze złote płyty, popularność, to koleżka, który na mnie patrzy, nie widzi „niezłej dupy”, którą by przeleciał, tylko myśli: „Przelecę Chylińską”. Postanowiłam się tym zupełnie nie przejmować. I zaczęłam bardzo z tego korzystać.

To było nawet do pewnego momentu zabawne, ale oczywiście obudziła się we mnie Agnieszka, romantyczna dziewczyna, która zawsze nakłania mnie do normalnego życia. Nakłania Chylińską. I Agnieszka powiedziała: „Wiesz, może byś się zakochała? Jak ty siebie traktujesz? Nie szanujesz się”. Naprawdę sama sobie zaczęłam takie rzeczy mówić. I trochę mi zaliczanie przeszło. Ale pragnienie flirtu pozostało do dziś. Jezu! Uwielbiam to! Jestem flirtu spragniona, bo nigdy go nie miałam. A teraz… Ci wszyscy zajebiści kolesie, którzy przychodzą i próbują mnie wyrwać… Jak ja o tym marzyłam! Tylko nie mam się komu tym pochwalić. W moim środowisku nikomu to nie imponuje.

–„Zaliczeni” kolesie nie komplikują życia?

Raz popełniłam wielki błąd. To był sam początek O.N.A. Naprawdę nie sądziłam, że odniesiemy sukces. Poznałam jakiegoś kolesia i mówię do niego: „Słuchaj, jestem dziwką (nie powiedziałam „dziwką”, ale dałam mu to do zrozumienia), po prostu chodzę po imprezach i, no wiesz…” Wymyśliłam sobie, że zrobię na nim ostre wrażenie, że jestem taką… szmatą. Myślałam: „Przecież i tak nic z tego nie będzie, więc nikt nie będzie o tym pamiętał”. I nagle wielki sukces drugiej płyty! Jestem gdzieś tam w telewizji i ten koleżka, z którym się przespałam, okazał się jakimś misiem z branży. Nie zapomnę tego do końca życia. Koledzy z zespołu przedstawiają mi go, mówią: „to jest nasza artystka, Agnieszka Chylińska”. On się na mnie patrzy, ja na niego. Mówię: „Myśmy już mieli przyjemność się poznać…”

– Jaka jest przyjemność w udawaniu „szmaty”?

Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Przypominam sobie siebie z piaskownicy. Uwielbiałam się mazać błotem, ale wiedziała, że przyjdę do domu i się wyczyszczę, że nie zostanę brudna. To mnie kręciło. Ja specjalnie wszystko robię tak, żeby było gówniano, prowokuję to, żeby mieć o czym pisać. Mam nadzieję, że się upodlę, usyfię, ale wrócę do siebie.

– Jak jeszcze się upadlałaś?

Specjalnie sprawiałam sobie przykrość. Chodziłam tam, gdzie wiedziałam, że nie będzie mi dobrze.

– Gdzie?

Nienawidzę chodzić po knajpach. A szczególnie nienawidzę zblazowanych miejsc w rodzaju: tutaj siedzi artystka, baletnica z chorym błędnikiem, malarz daltonista – towarzystwo wzajemnej adoracji, które nic w życiu nie zrobiło i jak pojawia się ktoś, kto jest aktualnie popularny, to go to towarzystwo niszczy. Specjalnie wpieprzam się na takie imprezy i żrę się z tymi ludźmi. Czułam się z tym fatalnie. To była walka między Agnieszką a Chylińską. Agnieszka jest osobą bardzo łagodną, bardzo delikatną i wszystkim się przejmuje. Chylińska niczym się nie przejmuje, jest bezkompromisowa i na przykład bije się. Agnieszka nigdy w życiu by nikogo nie uderzyła

– Chylińska mocno bije?

Taka historia. Poszłam na imprezę gejowską – to jest jedyne miejsce, w którym mnie faceci nie podrywają. Fajny lot. Oni są tak świrnięci (śmiech), że ja w ich towarzystwie czuję się normalnie. Były dwa podesty. Ja tańczyłam na jednym podeście, a ten koleżka tańczył na drugim. Myślę: „O, kurcze, fajny kolo”. On na mnie patrzy i pokazuje, żebym przyszła do niego. No więc ja, oczywiście, podchodzę do niego, a tu nagle wyrasta przede mną jakaś dziewucha i mówi: „To jest mój chłopak!” I mnie popchnęła. To był moment. Po prostu tak jej lutnęłam w ryj – normalnie, jak Sylvester Stallone – że wykonała glebę.

Rzadko kiedy używam siły, nigdy pierwsza nie gryzę. Tylko kiedy ktoś mi nadepnie na odcisk. Nie znoszę, jak ktoś mnie pcha.

– Mówisz, że jest Agnieszka i jest Chylińska – to rozdwojenie jaźni. Byłaś z tym u lekarza?

Wiadomo, że bycie na scenie, cały ten zawód jest jakąś tam kreacją. Ja natomiast nie potrafię rozdzielić mojego życia prywatnego od życia publicznego. Pod tym względem jestem żółtodziobem. Nie odgrywam Chylińskiej, ja po prostu nią jestem.

Zdziwiłbyś się, jak nie umiem sprostać normalnemu życiu. Tak się zaangażowałam w to życie w kreskówce... Jestem postacią z kreskówki. Marilyn Manson, mój bóg, ma zajebiście, bo po koncercie odjeżdża swoją czarną limuzyną i popycha do swojego zamku z zasiekami. Nikt nie widzi, jak idzie z kotkiem w laczkach albo wyprowadza psa, żeby zrobił siku. A moim problemem jest to, że będąc Chylińską, również jestem Agnieszką, normalną dziewczyną, która idzie do sklepu kupić coś na pomidorową. A w tym momencie ludzie rozliczają mnie z Chylińskiej.

– To świat Cię wpycha w te dwie role?

Sama się wpycham. Jako Agnieszka nie akceptuję Chylińskiej. I odwrotnie, jako Chylińska nie akceptuję Agnieszki. To jest mój problem.

– A może Ciebie prawdziwej po prostu jeszcze nie ma?

Jestem naprawdę, ale dwoista. Widzę, jak się zachowuję, kiedy nie ma kamery, nie ma włączonego magnetofonu itd. Jednego dnia idę z mamą na zakupy, wywalę śmieci, pogadam z koleżankami o pieluchach, chcę sobie zrobić dziecko. Już czuję, że chyba tutaj jestem sobą. Po czym budzę się rano i mówię sobie: „Co? Jakie dziecko? Ja wylęgarnia? Daj sobie spokój!” Te dwie fazy ze sobą rywalizują. Tak samo zajebiście czuję się – jako Chylińska – na scenie, kiedy 30 tysięcy ludzi śpiewa mój tekst i tak samo czuję się – jako Agnieszka – z Krzyśkiem w domu, oglądając ligę angielską w kapciach. Może rzeczywiście nadaję się do lekarza.

– Trudno jest żyć z kobietą, która tak się zmienia z godziny na godzinę.

Wiesz co, nie chcę ci dowalać, ale chyba nie znasz kobiet. Przecież wiesz, że czasem przyjdzie tuż przed okresem i wkurwiona zrobi ci awanturę. Dwa dni później, jak już z niej wszystko zleci, to już jest aniołem. Jestem niewolnicą swojego cyklu, nigdy tego nie mogłam zaakceptować.

– Jak najniżej upadłaś?

Spałam z kolesiami, którymi się brzydziłam.

– Byli brudni?

Co ty, nie. Na przykład przespałam się z przygodnym kierowcą.

– Był przystojny?

A skąd.

– A jaki?

Typowy maksymalny wieśniak, z wąsem. Mistrz swojej prowincjonalnej konwencji: mokasyny z frędzelkami, Czerwone Gitary w samochodzie. Gadał mi: „Ale masz cyce!” I takie tam…

– To było odrażające?

W pewnym sensie. Najważniejsze, że ja tego tak naprawdę nie chciałam.

– To podnieca?

To nie jest podniecające. To ma być upadlające. Ja nie miałam mieć z tego fizycznej przyjemności. Często ryczałam po takiej nocy. Mówiłam sobie: „Co ja zrobiłam?!” Ale wiesz co, siadałam do papieru i pisałam.

– Tak dla kawałka zapisanego papieru?

Może to jest lekkie przegięcie… Nie wiem, ale mnie to kręciło.

–A było w tym coś fajnego?

Oczywiście, że tak. Czułam, że mogłabym być dla niego miss. Tacy kolesie nie są wychowani w traktowaniu kobiet. Czułam, że parę słów by wystarczyło, żeby on się zakochał, rzucił żonę, dzieci i był ze mną.

– Byli bezbronni.

Tak. Oni żyją w zamkniętych społecznościach, ich komplement brzmi: „Ale jesteś dziewucha, o k…!” To też mnie kręci, kiedy mogę takiego faceta wodzić za nos. Oczywiście zdarzyło mi się to nie tylko w przypadku kierowcy, ale też zajebistych, przystojnych kolesi.

(…)

– Jesteś ładna?

Daj spokój.

– Brzydka?

Myślę, że jestem brzydka. Chociaż, powiem ci, że chciałabym być piękna. To byłoby zajebiście.

–Jaka byś wtedy była?

Podejrzewam, że nie musiałabym myśleć. Nie musiałabym kombinować. Chociaż… mój znajomy powiedział mi jedną rzecz: „Piękne kobiety są kiepskie w łóżku, bo się w ogóle nie starają, wydaje im się, że już nie muszą niczego robić”.

– A ty jesteś w łóżku piękna czy brzydka?

Nie powiem ci. Seks to dla mnie jeden ze sposobów relaksowania się.

– Zdarzało Ci się udawać orgazm?

O, Boże! Ile razy!

– Po co to robiłaś?

Najczęściej kiedy koleś był kiepski i chciałam, żeby szybko kończył i dał mi święty spokój. Mam wtedy taką „jazdę”. Mówię: „O nie! O tak! O nie! O tak!”

– A co mówisz, jak nie udajesz?

Nic nie mówię, jestem absolutnie cicha.

– Nadal nie mogę zrozumieć potrzeby udawania orgazmu…

To jest prosta sprawa. W jakim nastawienie facet idzie na randkę? „Że będzie jej najlepszym i będzie mnie długo wspominała”. Jak by szybko skończył, to kobieta powiedziałaby „egoista”. Czuje, że musi się nad nią rozczulić: la, lala, la. Zamiast właśnie skupić się trochę na sobie i o mnie zapominać. Bo ja jestem taka, że jak się za bardzo na mnie skupiasz, to ja się tremuję. Albo jak jeszcze słyszę ten tekst: „Dojdźmy razem”, to chcę go złapać za rękę i powiedzieć: „To chodźmy, debilu jeden!” Co za wieś!!! I wtedy udaję, żeby to skończyć.

– Chodzisz na wybory?

A skąd!

– Dlaczego nie?

Bo urna jest w mojej byłej szkole, nigdy w życiu tam nie pójdę.

– To dziecinada.

Żebyś wiedział. A czego ty się spodziewasz, mam 25 lat, jestem gówniarą.

– Wydoroślejesz?

Mam nadzieję, że nigdy. Tak jest fajnie.

– Będziesz kuriozalna jako 50-latka z tą osobowością.

Powiem ci jedno. Ja gdzieś tam marzę o domu, o dzieciach, marzę o tym, żeby moje życie dobrze się ułożyło. To marzy Agnieszka, a jako Chylińska martwię się tym, że jak będę mieć dziecko, jak założę rodzinę, to nie będę miała czasu na jakieś szalone życie. Oczywiście wiem, że przy dziecku moje hormony się przestawią i powiem sobie: „Ja już szalonego życia nie potrzebuję”.

– Stać cię na niańki.

Już widzę jakąś dziwną babę, która będzie moje dziecko… Nie, nie, absolutnie nie! Jak ja się w coś angażuję, to się w to angażuję totalnie! Kiedy urodzę dziecko, to się absolutnie w tym dziecku zatracę. I dla mnie wtedy nic nie będzie miało znaczenia – kariera, muzyka, nic.

(…)

– Jest coś magicznego w Twoim życiu?

Jasne. Granie. Scena. Nie zapomnę mojego pierwszego występu. Miałam wtedy 16 lat i to było coś, jak „mini-playback show”. W małym gdańskim klubiku naśladowało się artystę pod playback. Przyszła cała moja klasa, ojciec też. Naśladowałam Freddie’ego Mercury, miałam banany na głowie. Po raz pierwszy stałam na scenie, a wszyscy ludzie się na mnie patrzyli... Ja z moją nieśmiałością i zakompleksieniem!

Genialną rzecz powiedziała Urszula Dudziak: „Jak pojawiałam się na scenie, a wiedziałam, że nie jestem najpiękniejsza pod słońcem, to nie mogłam doczekać się momentu, kiedy już zacznę śpiewać. W tym momencie przynajmniej pojawiało się wytłumaczenie zagadki, co taka brzydula robi na scenie”. I podobnie było na moim pierwszym występie: stanęłam i czekałam, aż pójdzie playback. Poszedł i dalej już nic nie było ważne.

Myślę, że podobnie czują mordercy albo psychopaci, że są nikim. I nagle się okazuje, że jest dziedzina, w której czują się dobrze. Ja zaczęłam śpiewać i dobrze mi tutaj, nie wstydzę się nikogo, patrzę ludziom w oczy, nie boję się.

– Nie boisz się konkurencji?

Inaczej. Marzę, żeby pojawił się zajebisty wokalista. Nie jakiś odgrzewany kotlet, tylko młody kolo – długie włosy, w stylu – wiem, że to zabrzmi kiczowato, ale chcę, żebyś skumał – Guns’N’Roses, ten typ. Żeby koleżka wyszedł na scenę i krzyknął w tłum: „Przelecę cię!”, coś takiego. Teraz artyści, faceci epatują zniewieściałością. To ma być nowy koleś, długi włosy, męski, lekko mu wali spod pachy, ale jest prawdziwym mężczyzną. Żaden wyciumkany frajer. A gdzie u nas jest ktoś taki?

– O czym marzysz dla siebie?

On miałby być też dla mnie! Dla siebie? Chciałabym się jakoś dogadać ze sobą. Oczywiście przy tym całym miotaniu się wychodzi mnóstwo fajnych rzeczy, ale dla mnie – jako kobiety – jest to strasznie męczące. Momentami nienawidzę siebie. Obwiniam się. Nie lubię. Nie odzywam się do siebie. I nie chcę mieć ze sobą nic wspólnego.

Czasem marzę o fajnej starości. Sama sobie zaprzeczam, wiem, ale są takie dni, kiedy marzy mi się, że nie jestem już żadną tam Chylińską. Mam domek na wsi, jestem z Krisem, mamy kupę wnucząt, które przyjeżdżają do nas na chatę. Robię najlepsze powidła, makowiec babci Chylińskiej jest mistrzowski. Wszystkie dzieciaki mnie oblegają, a ja tak sobie z nimi siedzę i jestem dla nich równiachą, nie jakimś repem. Taką fajną, krzepką starszą panią z poczuciem humoru, która potrafi obrócić nawet kiepski moment w zabawny, która nigdy się nie przyzna do tego, że toczy ją rak.

– Marzysz o bogactwie?

Nie mam szacunku do pieniędzy. U mnie w domu nie było kultu pieniądza. Kiedy pieniądze się pojawiły, to nie wiedziałam, co z nimi robić. Pamiętam, wykonałam taką kichę, kiedy zarobiłam 15 baniek. 15 baniek – byłam jeszcze na utrzymaniu rodziców – to była kupa kasy. Dostałam te pieniądze w Warszawie. Poleciałam do sklepów Centrum, zależało mi na tym, żeby wejść do markowego sklepu. Weszłam do tego sklepu, w swoim stylu: T-shirt, garb, krzywe spojrzenie. I baba na mnie się spojrzała i mówi: „Pani jest pewna, że pani chce coś tutaj kupić?” Jezus, kiedy ona to powiedziała, to ja prawie całe te 15 baniek tam zostawiłam. Żeby jej udowodnić. Bez sensu. Przyszłam do pokoju hotelowego i patrzę, co kupiłam: buty na obcasie, których nigdy nie założyłam, lakierowane; wstrętną, koszmarną granatową spódnicę z aksamitu – nie do noszenia.

Reklama

Teraz lubię czasem sobie zaszaleć, ale inaczej. Funduję sobie taką „jazdę”: wynajmujemy z przyjaciółkami limuzynę i jeździmy sobie po całym Gdańsku. Jakbym chciała poczuć się jak Madonna w teledysku „Music”. Obok mnie siedzą dwie dupy, moje najlepsze kumpele, jest szampan. Kierowca jest zaprzyjaźniony, więc to nie jest takie drogie. Jeździmy sobie tak po całym mieście. Ale to są raczej takie jaja, a nie szastanie kasą.

Reklama
Reklama
Reklama