Reklama

To miała być piękna czterodniowa wycieczka na popularną koreańską wyspę Czedżu. 325 uczniów liceum Danwon i ich nauczyciele 15 kwietnia 2014 roku oczekiwali w porcie na wypłynięcie statku Sewol. Ponad dwugodzinne opóźnienie rejsu przez gęstą mgłę było tylko zapowiedzą tragedii, o której do dziś pamięta każdy mieszkaniec Korei Południowej.

Reklama

Historia statku Sewol

Został zbudowany w Japonii w 1994 roku, ale na kilka lat przed katastrofą z 2014 roku statek Sewol został zakupiony do rejsów na wodach Korei Południowej. W pewnym momencie rozbudowano nawet go tak, by jeszcze więcej dało zarobić się na jednym kursie. Kursie, który przewoził pasażerów, ale o wiele większe pieniądze dawał transport cargo. Po dużym remoncie, podczas którego dobudowano m.in. kolejne kabiny sypialniane, na pokład można było wziąć nawet 100 osób więcej. Ten zabieg zwiększył jednak wagę promu o 230 ton. Źle rozplanowano przy tym środek ciężkości statku.

Kontrole miały jednak nie wykazać żadnych nieprawidłowości i prom kursował przez wiele miesięcy. Dodatkowe i niepotrzebne obciążenie zapewniało mu tez 37 ton marmurów, które ozdabiały ściany korytarzy. Dopiero po tragedii udowodniono, że Sewol nie miał praca przewozić aut i ludzi, bo nie spełniał wszelkich norm.

Władze Korei Południowej mogły zapobiec tej i innym tragediom morskim, ale przez pazerność ekipy prezydenta Lee Myung-baka zmieniono za jego rządów jeszcze jeden przepis - o żywotności łodzi. Gdy nie jeden podpis, Sewol byłby za stary, by regularnie kursować na Czedżu.

Zobacz też: Najmłodsza ofiara katastrofy Titanica. Kim był 1,5-roczny chłopiec?

EPA/PAP

Tragedia na promie Sewol z 2014 roku – przebieg rejsu

Tego dnia jednostką Sewol opiekowało się 33 członków załogi, z czego tylko 15 odpowiadało za kierowanie statkiem. Z tych 15 aż 9 pracowało mniej, niż sześć miesięcy. Powyższe obliczenia wskazują na jedno: na pokładzie brakowało specjalistów od żeglugi morskiej. Sam kapitan miał z kolei 67 lat i tego dnia był na pokładzie za stałego kapitana jednostki, który akurat miał urlop.

15 kwietnia 2014 roku ponad 470 osób cierpliwie znosiło 2,5 godziny opóźnienia rejsu, który nie rozpoczynał się długo przez gęstą mgłę. Gdy wreszcie o godzinie 21:00 Sewol odbił od brzegu, nauczyciele około 325 licealistów nakazali im udać się do swoich sypialni. Noc przebiegła spokojnie.

Nad ranem 16 kwietnia załoga przyspieszała, aby nadrobić stracony czas. Trasa rejsu przebiegała między innymi przez kanał, w którym znajdowały się mocne prądy morskie. I to właśnie tam nad ranem kolejnego dnia statek zrobił tak gwałtowny skręt, że cały sprzęt cargo przesunął się w kilka sekund na jedną stronę promu. Woda zaczęła wdzierać się na pokład o 8:52, co zarejestrowały kamery z przewożonych aut.

Kapitan nie zauważył rozpoczynającej się tragedii. Zamiast na mostku kapitańskim, odpoczywał w swojej kabinie...

Pasażerowie zostali poproszeni przez megafon o założenie kamizelek ratunkowych (jak zauważył jeden z licealistów – wyprodukowanych 20 lat wcześniej, w 1994 roku, gdy powstawał statek). To był moment, w którym wszyscy mogli się uratować. Niestety niedoświadczona załoga kazała pozostać pasażerom – w tym uczniom liceum - w swoich sypialniach. Dzieci widziały, jak mocno przekrzywił się pokład, ale nie protestowały, bo słuchały się osób dorosłych. Nauczyciele uspokajali emocjonalne reakcje najmłodszych, bo także wierzyli, że załoga wie, co robi. Kilka chwil później jednostka była już przechylona o 45 stopni od normy…

Co ciekawe, ale i smutne, to nie załoga poinformowała jako pierwsza służby ratunkowe o tym, że potrzebna jest pomoc. Telefon wykonał 17-letni zaniepokojony sytuacją uczeń. Połączono go ze strażą przybrzeżną, która pytała go wiele razy o nazwę statku i jego lokalizację – licząc na jego współrzędne geograficzne. Straży nie przyszło bowiem do głowy, że taki telefon może wykonywać uczeń, a nie wykwalifikowany pracownik Sewolu. Co w tym czasie robiła załoga łodzi? Między innymi wykonano połączenia do firmy zarządzającej rejsem z prośbą o zniszczenie wszystkich dokumentów świadczących o tym, że statek wyruszył z portu całkowicie przeładowany...

Gdy rozpoczęła się akcja ratunkowa, oficjalnych łodzi straży przybrzeżnej nie było jeszcze w pobliżu. Na miejscu zjawiło się wiele kutrów rybackich, których pracownicy dziwili się, że nie ma kogo ratować. Spodziewali się setek ludzi w kamizelkach ratunkowych, którzy krzyczeliby o pomoc. Wszyscy jednak byli w kabinach… Dopiero po chwili pierwsze osoby zaczęły pojawiać się i prosić o ratunek. Czy byli nimi pasażerowie? Nie. Najpierw uratowano pierwszego oficera statku, kapitana i resztę z 15 osób odpowiedzialnych za kierowanie promem. Obsługa Sewolu złamała zasady mówiące o tym, że powinni opuścić pokład jako ostatni.

Część nauczycieli i garstka licealistów w ostatniej możliwej chwili podjęli decyzję o tym, że nie będą się już słuchać komunikatów o pozostaniu w kajutach. Dzięki temu zdążyło uratować się jeszcze około 160 osób. O 10:30 statek całkowicie zatonął. O 11:00 straż przybrzeżna wydawała oświadczenie, że wszystkich udało się uratować. Społeczeństwo nie zostało jednak uspokojone, bo lista osób zaginionych szybko się wydłużała. Kłamstwa szybko wyszły na jaw, a zespół specjalnych nurków wyławiał przez długie tygodnie ciała ofiar wypadku...

EPA/PAP

Dramatyczne relacje uczniów ze statku Sewol. Nagrania wideo i smsy

Ostatecznie z 325 uczniów, tylko 75 się uratowało. Połowa z ocalałych osób została uratowana przez rybaków, a nie pracowników straży przybrzeżnej. Symbolem katastrofy promu Sewol stała się żółta wstążka. Najpierw była ona wyrazem nadziei, że poszukiwane dzieci odnajdą się żywe, potem wyrażała współczucie a na koniec oznaczała solidarność z protestującymi. Rodziny zmarłych oskarżały bowiem załogę, firmę obsługującą statek oraz władze Korei o spowodowanie śmierci setek niewinnych osób, które w łatwy sposób można było uratować.

Do dziś sprawa budzi wiele kontrowersji, a pamięć o osobach, które straciły życie nie gaśnie. W sieci zachowała się też treść wielu smsów, które licealiści wysyłali swoim bliskim. Pisali w nich, że mocno kochają rodziców, że przepraszają za wszystko, co złego zrobili, że nie widzą dla siebie ratunku i prawdopodobnie spotkają się w niebie…

Reklama

Zobacz też: Wcale nie góra lodowa! Zaskakująca przyczyna katastrofy Titanica

EPA/PAP
Reklama
Reklama
Reklama