Reklama

Od 40 lat zachywca jako prowadząca program - Sprawa dla reportera. Elżbieta Jaworowicz bardzo szybko zaczęła rozkręcać karierę, która trwa do dzisiaj. W życiu zawodowym osiągnęła wiele, prywatnie musiała stawić czoła kilku przeciownościom losu. Dlaczego? Trzykrotnie wychodziła za mąż, a dwóch poprzednich partnerów nie wspomina dobrze... Dopiero po latach odnalazła prawdziwe szczęście.

Reklama

Elżbieta Jaworowicz - życie uczuciowe, mąż, ślub, tajemnice

Pierwszym mężem słynnej prezenterki był tajemniczy warszawski biznesmen. Niestety niewiele o nim wiadomo... Elżbieta (z domu Latawiec) nazwisko przejęła dopiero po drugim mężu - Lechu Jaworowiczu. Był on kierowcą rajdowym. Dziennikarka myślała, że fakt, iż są z dwóch różnych światów ich połączy. Niestety to małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Postanowili się rozstać.

W międzyczasie w mediach pojawiły się informacje, z których wynikało, że przyczyną zakończenia związku był Wojciech Gąssowski, z któym dziennikarka miała się spotykać. Elżbieta Jaworowicz na łamach magazynu VIVA! w 2001 roku odniosła się do tych plotek. „Lojalny, miły. Łączyła nas raczej przyjaźń niż kochanie", dementowała.

„Postawiłam na związek, który kompletnie nie był dla mnie. Dzieliło nas wszystko — upodobania, system wartości, styl życia. Ja studiowałam trzeci fakultet, on wolał zupełnie inne "rozrywki". Byliśmy za młodzi, za głupi. Dzisiaj mamy poprawne stosunki. Pocieszam się, że każde cierpienie ma swój sens. Po coś to było", zwierzyła się.

Trzecim i obecnym mężem dziennikarki jest Eugeniusz Mleczak, który w przeszłości był rzecznikiem Ministerstwa Obrony Narodowej. Przypomnijmy, że parą zostali jeszcze w latach 90., jednak sakramentalne "tak" powiedzieli sobie dopiero w 2010 roku. Elżbieta Jaworowicz nie ukrya swojego szczęścia. Wprost mówi, że mąż jest jej bratnią duszą.

W dodatku mogą ze sobą rozmawiać na każdy temat. „Jestem szczęśliwa, kocham i jestem kochana. Sądzę, że po raz pierwszy w życiu jestem kochana naprawdę. Mam nareszcie oddanego przyjaciela. To rzadkie połączenie delikatności, wrażliwości z bardzo męskimi cechami i umiejętnościami. To pierwszy mężczyzna, z którym mogę rozmawiać o wszystkim. O poezji, sztuce. Zna na pamięć fragmenty »Mistrza i Małgorzaty« Bułhakowa. Zna się na budowie domu i samolotu. Jest lotnikiem", przyznała.

„To samo nas śmieszy, smuci, to samo podoba się lub nie. Jesteśmy jak dwie papużki nierozłączki. (...) Wiem jedno: gdybym go poznała przed dwudziestu laty, pewnie dziś by pani ze mną nie rozmawiała. Bo kto robi wywiady ze szczęśliwą kobietą, matką kilkorga dzieci?", kontynuowała w Życiu na Gorąco. Dodała też, że żałuje, ze nigdy nie doczekała się dziecka. Przyznała, że pociecha z pewnością odmeniłaby jej życie.

CZYTAJ TEŻ: Jerzy Połomski uchodził za amanta, jednak nigdy nie miał żony. Jaki sekret skrywał artysta?

Elżbieta Jaworowicz, Eugeniusz Mleczak, 2004 rok

Warda/AKPA

Elżbieta Jaworowicz, Eugeniusz Mleczak, 2006 rok

Mikulski/AKPA

Przypominamy archiwalny wywiad Elżbiety Jaworowicz, który ukazał się na łamach magazynu VIVA! w 2001 roku:

Jaka jest Elż­bie­ta Ja­wo­ro­wicz ­– dzien­ni­kar­ka te­le­wi­zyj­na, pu­bli­cyst­ka każ­dy wi­dzi. Wy­star­czy trzy ra­zy w mie­sią­cu włą­czyć te­le­wi­zor w cza­sie „Spra­wy dla re­por­te­ra”. Ja­ką jest Elż­bie­ta Ja­wo­ro­wicz ­– ko­bie­tą?

Na pew­no nie ta­ką, jak jej pu­blicz­ny wi­ze­ru­nek. Peł­ną wąt­pli­wości, ni­żej oce­nia­ją­ca sie­bie, niż ro­bią to wspania­ło­myśl­ni wi­dzo­wie. Szu­ka­ją­ca po­twier­dze­nia w oczach bli­skich. Zde­cy­do­wa­nie ła­twiej ją po­dejść, bo by­wa bez­bron­na, ła­two­wier­na. I w grun­cie rze­czy bar­dzo nieśmia­ła, w co już chy­ba nikt nie wie­rzy...

­I ja też.

Wiem, że od­biór mo­jej oso­by jest in­ny. Sły­sza­łam już, że je­stem „ko­bie­tą z mar­mu­ru”, „że­la­zną da­mą”, a pew­ne­go wy­bit­ne­go ar­ty­stę fil­mo­we­go na fe­sti­wa­lu w Obe­rhau­sen wręcz roz­cza­ro­wa­łam: „Myśla­łem, że z pa­ni ta­ka Ró­ża Luk­sem­burg skrzy­żo­wa­na z Emi­lią Pla­ter, a pa­ni cał­kiem faj­na ko­bit­ka”.

­To czy­sta ko­kie­te­ria. W te­le­wi­zji mó­wi Pa­ni ostrym gło­sem, czę­sto go pod­no­sząc. Nie­pew­ność nie idzie też w pa­rze z bra­wu­rą, tu­pe­tem, popu­li­zmem, co za­rzu­ca­ją Pa­ni ad­wer­sa­rze.

Do bra­wu­ro­we­go dzia­ła­nia, jak to pa­ni określi­ła, a co ja na­zy­wam „świę­tym obo­wiąz­kiem dzien­ni­ka­rza”, skła­nia mnie tem­pe­ra­ment za­wo­do­wy. Sta­ram się mó­wić z ludźmi ich ję­zy­kiem i chy­ba je­stem do­brze rozumia­na. A ci, któ­rzy wo­lą słu­chać opi­nii sa­lo­nów, szcze­gól­nie do­ty­czy to po­li­ty­ków, niech słu­cha­ją. Tylko niech się po­tem nie dzi­wią de­cy­zjom wy­bor­ców. Nie­któ­rzy wi­dzą we mnie po­słań­ca złych wia­do­mości i naj­chęt­niej ścię­li­by mi za to gło­wę.

­By­ła Pa­ni ata­ko­wa­na za stron­ni­czość i po­pu­lizm...

Już w okre­sie wol­ności na­ra­zi­łam się wio­dą­cym si­łom po­li­tycz­nym. La­ta 1992 i 93 to naj­gor­szy okres w moim ży­ciu, praw­dzi­we po­lo­wa­nie z na­gon­ką. W apo­geum kło­po­tów za­wo­do­wych na­stą­pi­ło też tąp­nię­cie w mo­im ży­ciu oso­bi­stym. Po­czu­łam się sa­mot­na, opusz­czo­na, zda­na na sie­bie. „Zbyt wie­le cio­sów na­raz w pani kon­ste­la­cji”, wy­wró­ży­ła mi pew­na pa­ni pro­fe­sor zaj­mu­ją­ca się astro­lo­gią. „Właści­wie nie po­win­na pa­ni z te­go wyjść”.

Ale wy­szła. Ja­ki z te­go wnio­sek?

Że to, co czło­wie­ka nie za­bi­ja, to go wzmac­nia.

­Mo­że słusz­nie Pa­nią kry­ty­ko­wa­no?

Mó­wio­no, że pry­wa­ty­za­cja nie uda się prze­ze mnie. Non­sens, ale pochleb­ny: czyż­by jed­na ko­bie­ta aż ty­le mo­gła? Dzi­wi­ło mnie, że li­be­ra­ło­wie, tak ce­nią­cy wol­ność sło­wa, śmier­tel­nie ob­ra­ża­li się, że ktoś śmie poka­zy­wać nie­po­ko­je lu­dzi nie­pew­nych swe­go lo­su, za­gu­bio­nych.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Piotr Adamczyk przerwał milczenie. Odniósł się do ostatniego wpisu Weroniki Rosati

TVP / Forum

­To nie jest Pa­ni wro­giem pry­wa­ty­za­cji?

Kom­plet­na bzdu­ra. By­łam i je­stem za, ale ro­bio­ną uczci­wie i mą­drze.

­Pro­gram zni­kał...

Wie­lo­krot­nie. Emi­to­wa­ny o róż­nych po­rach, nie­re­gu­lar­nie, rzad­ko ­– raz w mie­sią­cu. Właści­wie go nie by­ło, a i tak po­zo­sta­wał so­lą w oku.

­Ale wró­cił. Mo­że to wpły­wo­wi przy­ja­cie­le nie po­zwo­li­li mu znik­nąć?

Nie prze­czę, że znam wpły­wo­wych po­li­ty­ków. Ale to nie po­li­ty­cy, a cud me­dial­ny ura­to­wał „Spra­wę dla repor­te­ra”. Pro­gram trwał w świa­do­mości lu­dzi, któ­rzy o nie­go wal­czyli, pi­sa­li wzru­sza­ją­ce li­sty.

­Umie się Pa­ni wzru­szać?

Och, tak, na­wet za bar­dzo. Tro­chę się wsty­dzę tej swo­jej sła­bości. Kie­dyś pła­ka­łam czę­sto z po­wo­dów osobi­stych, te­raz mam okres „ró­żo­wy”. Od­pu­kać! Trwaj chwi­lo, je­steś pięk­na!

­W ży­ciu pry­wat­nym rów­nież mó­wi Pa­ni z szyb­kością ka­ra­bi­nu maszynowe­go.

Wiem, strasz­ny błąd. De­for­ma­cja za­wo­do­wa, by mak­si­mum treści zmieścić w mi­ni­mum cza­su.

­Kry­ty­cy mó­wią też o „za­wią­za­nych nóż­kach” i ustach „w ciup”.

Mo­ja ma­mu­sia, z któ­rą co naj­mniej raz dzien­nie roz­ma­wiam, kry­ty­ku­je: „Znów mia­łaś usta w trąb­kę”. To grymas nie­kon­tro­lo­wa­ny, podświa­do­my, sta­ram się go wy­eli­mi­no­wać. A „za­wią­za­ne nóż­ki”, no cóż... Niech pa­ni spró­bu­je trzy­mać no­gi ra­zem dwie go­dzi­ny w nie­wy­god­nym fo­te­lu, a nie w
wy­god­nym mę­skim półrozkro­ku. Ka­tu­sze.

­Ja­nusz Atlas kpi z Pa­ni: „Za­jeż­dża luk­su­so­wym sa­mo­cho­dem, wcho­dzi w sza­ry tłum w pięk­nym fu­trze i, pod­sta­wia­jąc mi­kro­fon, dzi­wi się ze współ­czu­ją­cą min­ką: »Ach, to na­praw­dę nie ma pa­ni co jeść?«”.

Re­dak­tor był­by mniej skłon­ny do fa­ce­cji, gdy­by wsta­wał o 5.30 ra­no i „na­bi­jał” ty­siące ki­lo­me­trów miesięcz­nie.

CZYTAJ TEŻ: Był objawieniem i nadzieją polskiej siatkówki. Arkadiusz Gołaś zginął w tragicznym wypadku mając zaledwie 24 lata

Elżbieta Jaworowicz, 2000 rok

Mikulski/AKPA

­To co z tym fu­trem?

Mam. Na­wet nie­brzyd­kie, ale wkła­dam je kil­ka ra­zy do ro­ku na ga­lę do Te­atru Wiel­kie­go. Na re­por­ta­że jeżdżę służ­bo­wym cię­ża­ro­wym volks­wa­ge­nem, a pry­wat­nie hon­dą. Ku­pi­łam so­bie nie­daw­no dru­gą kurt­kę, bo już się współ­czu­ją­co py­ta­no: „Tyl­ko jed­ną pa­ni ma?” A fu­tro cza­sa­mi by się przy­da­ło, gdy trzy go­dzi­ny sto­ję z ludźmi na prze­ni­kli­wym chło­dzie.

­Co Pa­ni czu­je, gdy wi­dzi sie­bie na ekra­nie?

Niech pa­ni nie li­czy, że po­wiem „za­do­wo­le­nie”, bo ni­gdy nie je­stem do koń­ca za­do­wo­lo­na z pro­gra­mu. Mam nie­do­syt, nie je­stem pew­na, czy wszyst­ko uda­ło się wy­jaśnić. So­lid­nie się przy­go­to­wu­ję, du­żo czy­tam, ciągle jed­nak mam kom­pleks uczen­ni­cy nie przy­go­to­wa­nej do lek­cji. Re­por­taż jest sztu­ką syn­te­zy, mo­gę po­ka­zać mniej, niż wi­dzia­łam. Do obec­nej for­mu­ły pro­gra­mu do­cho­dzi­łam la­ta­mi. Dziś wi­dzę, że moż­na to by­ło zro­bić szyb­ciej. Te­go stra­co­ne­go cza­su ża­łu­ję.

­Mó­wi Pa­ni o ka­rie­rze?

Nie tyl­ko... Też cza­su stra­co­ne­go na oso­bi­ste nie­po­wo­dze­nia, choć by­łam ich współ­au­tor­ką. Po­sta­wi­łam na zwią­zek, któ­ry kom­plet­nie nie był dla mnie. Dzie­li­ło nas wszyst­ko ­– upodo­ba­nia, sys­tem war­tości, styl ży­cia. Ja stu­dio­wa­łam trze­ci fa­kul­tet, on wo­lał zu­peł­nie in­ne „roz­ryw­ki”. By­liśmy za mło­dzi, za głu­pi. Dzi­siaj ma­my po­praw­ne sto­sun­ki. Po­cie­szam się, że każ­de cier­pie­nie ma swój sens. Po coś to by­ło...

­Po­tem łą­czo­no pa­nią z pio­sen­ka­rzem Wojt­kiem Gąs­sow­skim...

Lo­jal­ny, mi­ły. Łą­czy­ła nas ra­czej przy­jaźń niż ko­cha­nie.

­By­cie oso­bą roz­po­zna­wal­ną ma mi­nu­sy?

Trze­ba się bar­dziej kon­tro­lo­wać. Nie za­cho­wy­wać na­zbyt swo­bod­nie, spon­ta­nicz­nie. W ży­ciu mie­wam dosad­ny, pe­łen ko­lo­kwia­li­zmów ję­zyk, co nie­któ­rych szo­ku­je. Na za­ku­pach czę­sto to­wa­rzy­szą mi ko­le­dzy, ope­ra­to­rzy, eki­pa, bo mój uko­cha­ny pra­cu­je do późna. Mó­wi się więc na mieście, że mam kil­ku mę­żów.

­Kim jest „on” ­– ten ta­jem­ni­czy, za­ję­ty uko­cha­ny?

Je­stem za­bo­bon­na w tej kwe­stii. Dość po­wie­dzieć, że je­stem szczęśli­wa, ko­cham i je­stem ko­cha­na. Są­dzę, że po raz pierw­szy w ży­ciu je­stem ko­cha­na na­praw­dę. Mam na­resz­cie od­da­ne­go przy­ja­cie­la. To rzad­kie połą­cze­nie de­li­kat­ności, wraż­li­wości z bar­dzo mę­ski­mi ce­cha­mi i umie­jęt­nościa­mi. To pierw­szy męż­czy­zna, z któ­rym mo­gę roz­ma­wiać o wszyst­kim. O po­ezji, sztu­ce. Zna na pa­mięć frag­men­ty „Mi­strza i Mał­go­rza­ty” Buł­ha­ko­wa. Zna się na bu­do­wie do­mu i sa­mo­lo­tu. Jest lot­ni­kiem.

­Jak ko­bie­ta po przejściach i męż­czy­zna z prze­szłością bu­du­ją wspól­ną przy­szłość?

Obo­je mie­liśmy cięż­kie ży­cie w po­przed­nich „wcie­le­niach” małżeń­skich, więc do­ce­nia­my moment „spokojne­go słoń­ca”. Darzy­my się uczu­ciem i sza­cun­kiem. To sa­mo nas śmie­szy, smu­ci, to sa­mo po­do­ba się lub nie. Je­steśmy jak dwie pa­puż­ki nie­roz­łącz­ki.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Justyna Kowalczyk zamieściła poruszający wpis. Upamiętni ukochanego męża w wyjątkowy sposób

Elżbieta Jaworowicz, 2000 rok

Mikulski/AKPA

A prze­szłość?

Nie jest żad­nym pro­ble­mem. Cza­sa­mi mi się zda­je, że się zna­my od za­wsze, co po­wo­du­je śmiesz­ne sy­tu­acje. Coś opo­wia­dam, a on pro­si: „Wy­tłu­macz mi, nie wiem, o czym mó­wisz”. Ła­pię się, że się­gnę­łam w przeszłość, gdy się jesz­cze nie zna­liśmy. Wiem jed­no: gdy­bym go po­zna­ła przed 20 la­ty, pew­nie dziś by pa­ni ze mną nie roz­ma­wia­ła. Bo kto ro­bi wy­wia­dy ze szczęśli­wą ko­bie­tą, mat­ką kil­kor­ga dzie­ci?

­Jak wy­glą­da Pa­ni dzień?

Jeśli nie wy­jeż­dżam o świ­cie, wsta­ję o 7.15­­­–7.30. Ro­bię ka­nap­ki dla uko­cha­ne­go, śnia­da­nie dla nas, trosz­kę się gim­na­sty­ku­ję, ro­bię szyb­ki ma­ki­jaż. Ja­dę do te­le­wi­zji, gdzie w ka­wiar­ni, bo re­dak­cja jest za ma­ła, cze­ka­ją na mnie au­to­rzy li­stów, po­ten­cjal­ni bo­ha­te­ro­wie re­por­ta­ży. Roz­ma­wiam z ludźmi go­dzi­na­mi, aż mnie gar­dło bo­li. Po po­łu­dniu, jak się uda, idę na tre­ning. Po­tem ka­nap­ka, ka­wa, spra­wun­ki. W do­mu cze­ka du­żo obo­wiąz­ków. Wie­czo­rem, oko­ło 19.00–20.00, je­my obiad.

­Week­en­dy są po­dob­ne?

Uwiel­bia­my piąt­ki, gdy przed na­mi są jesz­cze dwa dni, ale to nie­ste­ty rzad­ki kom­fort. Wy­łą­cza­my wów­czas te­le­fon, uda­je­my, że nas nie ma. Ma­my dla sie­bie czas, wresz­cie ży­je­my! De­lek­tu­je­my się nic­nie­ro­bie­niem. Cza­sem gra­my w te­ni­sa. Od wio­sny uko­cha­ny od­da­je się swo­jej pa­sji, pie­lę­gnu­jąc ogród, a on od­pła­ca mu uro­dą. Ja wte­dy re­lak­su­ję się, go­tu­jąc.

­Ni­na An­drycz twier­dzi, że „ko­bie­ty umie­ra­ją w kuch­ni”.

Ja do nich nie na­le­żę. Go­tu­ję z pa­sją, bo wszyst­ko, co ro­bię, ro­bię z pa­sją. To mo­że być ro­dzaj twór­czości, jak po­ezja, któ­rą i­sze pa­ni Ni­na. Część przy­jem­ności i sztu­ki ży­cia ­– nie­do­ce­nia­na w Pol­sce, nad czym boleję.

­Pa­sja go­to­wa­nia nie sprzy­ja pa­sji od­chu­dza­nia się.

Mo­ja kuch­nia jest lek­ka, pra­wie bez­mię­sna. Za to ob­fi­ta w zio­ła, ry­by, ja­rzy­ny. Ład­nych gło­dó­wek. Wie­rzę w spor­ty, a nie w ma­sa­że. Jeż­dżę na nar­tach, ćwiczę.

­Co jest w ży­ciu naj­waż­niej­sze?

Móc z kimś dzie­lić świat, po­dzi­wiać je­go uro­dę, cie­szyć się chwi­lą. Nie­by­wa­ła fraj­da, choć ­– jak wszyst­ko ­– ma swo­ją ce­nę. Nie ma bez­względ­ne­go szczęścia. Nie wie­rzę tym, co mó­wią ina­czej. Wi­ny od­pusz­czam, nie roz­pa­mię­tu­ję. Jak w pio­sen­ce Edith Piaf ­– „Za­mio­tłam za so­bą wszyst­ko”. Wiem, że mo­ją si­łą jest spraw­ność umy­sło­wa i fi­zycz­na. Jeśli cze­goś się bo­ję, to cho­ro­by, by­cia od ko­goś za­leż­ną. Nie znio­sła­bym niesprawności i uza­leż­nie­nia. Mój pro­blem po­le­ga na tym, że po­strze­ga­na ja­ko sa­mo­dziel­na, wca­le ta­ka nie je­stem. Na po­zór nie­za­leż­na, dziś za­le­żę od naj­bliż­szej mi oso­by. Z ra­dością. Był czas, gdy już nie wie­rzy­łam, że ko­goś ta­kie­go znaj­dę. Na­wet re­mon­tu do­mu nie chcia­ło mi się o­bić. Za­ak­cep­to­wa­łam ten stan, przyzwycza­iłam się i na­wet do­brze się z tym czu­łam. Prze­ko­na­na, że ta­ka oso­ba jak ja mu­si być sa­ma.

­Mia­ła Pa­ni po­czu­cie wi­ny?

Skąd pa­ni wie? Sie­bie też oskar­ża­łam, że coś ze mną nie tak, że je­stem na­zbyt nie­za­leż­na, że być mo­że onieśmie­lam, przy­tła­czam męż­czyzn.

­I jak jest?

Mo­je­mu part­ne­ro­wi, na szczęście, nic nie prze­szka­dza. Tak­że to, że lu­bię o nie­go dbać, że waż­ne jest dla mnie je­go zdro­wie, do­bry hu­mor, sa­mo­po­czu­cie.

­No i w koń­cu zro­bi­ła Pa­ni re­mont do­mu.

Nie­któ­rzy mó­wią, że po­wstał cie­pły dom, z któ­re­go nie chce się wy­cho­dzić. Nie efekt pra­cy sty­li­stów, a naszej wła­snej in­wen­cji, wy­obraźni pla­stycz­nej, pa­sji zbie­rac­twa. Coś z ni­cze­go... Mie­dzia­na wan­na z Krynicy, sta­ra sza­fa z Je­le­niej Gó­ry, szaf­ka ku­chen­na z XIX wie­ku. Nada­wa­ły się do wy­rzu­ce­nia, a po renowa­cji i ma­lo­wa­niu za­chwy­ca­ją.

­Czy mar­twi się Pa­ni o przy­szłość, nie boi utra­cić mło­dości, uro­dy?

Mo­je po­wo­dze­nie za­wo­do­we i oso­bi­ste nie za­le­ży od dłu­gie­go no­sa czy zmarszcz­ki na czo­le. Li­czę na to, że moi fa­ni za­apro­bu­ją mnie na­wet ze zmarszcz­ka­mi. Nie je­stem mo­del­ką ani syl­fi­dą. Chy­ba do­brym ge­nom za­wdzię­czam po­je­dyn­cze si­we wło­sy, choć wszy­scy myślą, że je far­bu­ję. Mam cią­gle wię­cej pla­nów niż wspo­mnień. Chcę pra­co­wać do koń­ca ży­cia. Drze­wa umie­ra­ją sto­jąc.

Roz­ma­wia­ła LILIANA ŚNIEG­-CZAPLEWSKA.

Reklama

CZYTAJ TEŻ: „Nie wyobrażamy już sobie życia bez siebie”... Niezwykła historia miłości Kamili i Tomasza Schuchardtów

TVP / Forum
Reklama
Reklama
Reklama