Choć urodził się w Londynie, za swój dom uważa Warszawę. Chris Niedenthal tu zrobił swoje najsłynniejsze zdjęcie
"Warszawa jest jak brzydkie kaczątko i trzeba włożyć sporo pracy i wysiłku, żeby dostrzec jej piękno"
- Katarzyna Piątkowska
Urodził się w Londynie w rodzinie polskich emigrantów wojennych. Ale to Warszawa od 50 lat jest jego domem. Z wyboru. To tu zrobił zdjęcie „Czas apokalipsy”, które przeszło do historii. Fotograf Chris Niedenthal właśnie wydał wraz z Domem Spotkań z Historią album „Notatki z Warszawy” i opowiedział o życiu fotoreportera i mieście, w którym w końcu udało mu się zakochać.
Czy Warszawa jest fotogeniczna?
To jest dobre pytanie, bo miasto piękne wcale nie musi być fotogeniczne. Warszawa nie jest specjalnie piękna, ale właśnie może przez to jest fotogeniczna. Są miasta, w których gdzie się nie pójdzie, trafi się na jakiś piękny widok. Na przykład Rzym. Niby ładny, ale pocztówka. Każdy turysta uwiecznia tam każdy zakamarek, dlatego ja niechętnie tam fotografuję. Warszawa jest jak brzydkie kaczątko i trzeba włożyć sporo pracy i wysiłku, żeby dostrzec jej piękno. Mnie się udało.
Co zrobiłeś, żeby się w niej zakochać?
Musiałem tu trochę pomieszkać, bo inaczej poznaje się miejsce, gdy się przyjeżdża tylko na wakacje. Wtedy to jest inny czas – jest słońce, zabawa, na co innego zwraca się uwagę. A życie to już zupełnie inna bajka. Mnie w Warszawie spodobała się młodzież. Ludzie w ogóle. Inni niż w Londynie.
W latach 60. bywałeś tu latem. Aż nastał rok 1973… Pałac Kultury i Nauki miał niecałe 20 lat…
Przyjechałem tu wtedy tylko na kilka miesięcy, a zostałem – jak dotąd – 50 lat. Wtedy Pałac Kultury był jaśniejszy. Przydałoby mu się jakieś czyszczenie, drobny facelifting. Ludzie go nie lubią, bo okryty jest złą sławą jako dar Stalina. Nie jestem zwolennikiem jego wyburzenia, bo uważam, że i tak jest najładniejszym budynkiem ze wszystkich, które stoją w jego okolicy. Pozostałe mają za dużo szkła i majtkowe kolory. Może poza żaglem zaprojektowanym przez Daniela Libeskinda, który jest trochę bardziej oryginalny i wyróżnia się nietypową formą.
Za co lubisz Warszawę?
Za to, że jest mniejsza niż Londyn. Mieć znajomych na jednym końcu Londynu, a samemu mieszkać na drugim, oznacza koniec przyjaźni. Warszawa jest dobrym miastem do życia, bo ma ludzki wymiar.
Masz swoje ulubione miejsca?
(Chwila ciszy) Okolice placu Trzech Krzyży. Mieszkam niedaleko i wciąż odkrywam jego uroki.
Musiałeś się chwilę zastanowić…
Czasami trudno tak od razu wymyślić jakieś naprawdę ładne miejsce. Teraz, po remoncie, jest tu porządnie. Podoba mi się też Starówka, choć jest taka turystyczna. Ale tak naprawdę najbardziej zawsze lubiłem ulicę Karową, która wije się od Krakowskiego Przedmieścia w dół, w stronę Wisły. Nie przepadam za prostymi rzeczami, wolę te, które są trochę krzywe. Może właśnie dlatego to miejsce robi na mnie takie wrażenie? Poza tym lubię patrzeć na wszelkiego rodzaju budowy, bo interesuje mnie proces powstawania. Gdy obiekt moich obserwacji jest gotowy, tracę zainteresowanie nim i jest mi nawet trochę smutno, że budowa się zakończyła.
Jaką największą zmianę w Warszawie zauważyłeś przez te lata?
Uwierzysz, jak powiem, że w chodnikach? Nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce zawsze był z nimi wielki problem. Łatwo można było przewrócić się, a nawet połamać. Właściwie składały się głównie z dziur. Zauważyłem, że im więcej nowych rzeczy powstaje, tym chodniki są lepsze.
Mówisz, że smutno Ci, gdy budowa się kończy. A jest Ci smutno, gdy miejsca, które uwieczniałeś swoim aparatem, przestają istnieć? Jak kino Moskwa z Twojego słynnego zdjęcia „Czas apokalipsy”?
Nie bardzo. Czasem nawet zapominam, co stało wcześniej w danym miejscu, i zastanawiam się: Rany, co tu było? To jest trochę niefortunne, powiedziałbym, ale nic na to nie poradzę. Zdaję sobie sprawę z tego, że miasto musi się rozwijać i zmieniać. Pamiętam, jak przyjechaliśmy do Warszawy po raz pierwszy. Był 1963 rok i moi rodzice dopiero wtedy odważyli się wrócić na chwilę do Polski. Poszliśmy na ulicę Jakubowską na Saskiej Kępie, gdzie mama mieszkała przed wojną. Przyznała wtedy, że zupełnie nie poznaje tego miejsca. Nie tylko dlatego, że ostatni raz była tam wiele lat wcześniej. Tam wszystko po prostu wyglądało już inaczej. Myślę, że to było dla niej trudne. Może ona nie była z Warszawą jakoś specjalnie związana, bo pochodziła z Łucka, ale trochę czasu jednak tu spędziła. Wyjechała w pierwszych dniach wojny razem z rządem, najpierw w stronę Lublina. Pracowała jako stenotypistka w Polskiej Agencji Telegraficznej. Nie było dużo chętnych do takiego wyjazdu, bo inne panie w urzędach miały rodziny, dzieci, a moja mama jeszcze wtedy była sama. Wydawało jej się, że po dwóch tygodniach z powrotem będzie w domu. Wróciła po 24 latach. I tylko na wakacje. Tata pochodził ze Lwowa, a przed wojną był prokuratorem w Wilnie. Nie wiem, na ile znał Warszawę. Może nawet wcale. Za to dla mamy to było miasto jej młodości. Mojej w sumie też, bo gdy się tu przeprowadziłem, nie byłem przecież stary (śmiech). Dzisiaj mogę powiedzieć, że to jest moje miasto.
To Warszawa zrobiła z Ciebie fotografa?
W dużym stopniu. Warszawa i moi koledzy, i koleżanki, polscy fotoreporterzy, których tu spotkałem i z którymi razem pracowałem. Dopiero przy nich nauczyłem się fotografować.
Rozmawiała: Katarzyna Piątkowska
______________________
Cały wywiad do przeczytania w nowym numerze VIVY! Magazyn znajdziecie w punktach sprzedaży od 21 grudnia i będzie dostępny przez cztery tygodnie.