Ratownik z Darłówka: „Znalazłem zdjęcie Zuzi. Żeby wiedzieć, jak wyglądała, gdy żyła”
Ich koszmar wciąż trwa
Mimo że w piątek odbyły się uroczystości żałobne ku czci 14-letniego Kacpra, 13-letniego Kamila i 11-letniej Zuzi, którzy zginęli w odmętach Morza Bałtyckiego po tym, gdy porwały ich silne fale, ratownicy z Darłówka wciąż nie mogą otrząsnąć się po tej tragedii. „Najtrudniejszy był sam widok tej dziewczynki. Trzeba było ją podnieść z wody, unieść na platformę i zabezpieczyć. Pierwsze noce miałem nieprzespane. Ta twarz...”, wspomina zrozpaczony Andrzej Stępowski, który brał udział w akcji poszukiwawczej.
Ratownik z Darłówka o akcji poszukiwawczej i znalezieniu ciała Zuzi
Wydarzenia, które rozegrały się na plaży w Darłówku 14 sierpnia około godziny 14.30 dogłębnie wstrząsnęły opinią publiczną w Polsce. Internauci zadawali szereg dramatycznych pytań, na łamach mediów relacjonowano spór między rodzicami tragicznie zmarłej trójki rodzeństwa a ratownikami o to, kto zawinił.
W piątek w Sulmierzycach w województwie wielkopolskim odbyły się uroczystości żałobne ku czci 14-letniego Kacpra, 13-letniego Kamila oraz 11-letniej Zuzi, którzy zginęli w trakcie wakacji nad Morzem Bałtyckim.
Dla ratowników, którzy brali udział w tej dramatycznej akcji ratunkowej, koszmar trwa nadal. Zapewniono im co prawda kontakt z psychologiem, ale – jak zaznaczają poruszeni – pewnych obrazów z pamięci nie będą w stanie wymazać już nigdy.
Mimo że najstarszego z trójki rodzeństwa udało się wyciągnąć z wody po około 40 minutach od rozpoczęcia akcji i przywrócić mu krążenie poprzez resuscytację, zmarł w nocy w szpitalu w Koszalinie.
Najgorsze rozegrało się jednak dopiero w piątek, trzy dni po tragedii.
„Mieliśmy dwa alarmy. Świadkowie z brzegu widzieli unoszące się ciało. Jedno zdarzenie miało miejsce w Unieściu, około dwudziestu kilku kilometrów dalej. Okazało się, że była to belka unosząca się na powierzchni wody. W drugim przypadku, trochę bliżej Darłowa, chodziło o pomarańczową piłkę”, opowiada w rozmowie z TVN24 Andrzej Stępowski, prezes Powiatowego Oddziału WOPR Darłowo Sławno, który do poszukiwań dołączył w czwartek, 16 sierpnia.
Drugi alarm nastąpił tego samego dnia o 16.30. Wtedy to służby zawiadomił kapitan statku wycieczkowego, na którym jedna z turystek zauważyła w wodzie coś, co przypominało ludzkie ciało. To właśnie Andrzej Stępowski wsiadł na skuter ratowniczy wraz z kolegą i udał się na miejsce.
„Ja tę dziewczynkę wyłowiłem z wody. Ja ją wyjąłem”, zwierzył się wyraźnie wstrząśnięty ratownik. Dodał, że położył ciało 11-latki na platformie ratowniczej, owinął je w folię NRC i trzymając, wrócili do portu.
Mimo poszukiwań zakrojonych na szeroką skalę okazało się, że ciało dziewczynki odnaleziono blisko miejsca, w którym zaginęła. Podobnie było ze zwłokami jej brata: morze wyrzuciło je na kamienie po wschodniej stronie portu następnego dnia, w sobotę.
Wtedy też akcję zakończono. Ale dramat ratowników trwał dalej. Musieli zmagać się z bolesnymi wspomnieniami i mierzyć z oskarżeniami ze strony rodziny, że do tragedii doszło w wyniku zaniedbań z ich strony.
„Od 36 lat jestem ratownikiem. Były trudne akcje. Były też takie, z których ja bym nie wrócił. Przed laty zostawił mnie kolega ratownik, bo sam już nie dawał rady płynąć i zostałem z tonącym. To była bardzo trudna akcja. Aczkolwiek nie było jeszcze takiej sytuacji, żeby jednocześnie było tyle ofiar”, podkreśla Andrzej Stępowski.
I dodaje, że widok twarzy dziewczynki będzie towarzyszył mu już do końca życia.
„Najtrudniejszy był sam widok tej dziewczynki. Przełamanie takich ludzkich uczuć, żeby ją podnieść z wody, unieść na platformę i zabezpieczyć. Pierwsze noce miałem nieprzespane. Twarz tej dziewczynki... Minęło kilka dni, woda jest ciepła, tak że zmiany na twarzy nastąpiły. W internecie znalazłem jej zdjęcia. Chciałem wiedzieć, jak ona wyglądała, gdy jeszcze żyła”, zwierzył się ratownik.
Tragedia w Darłówku: dlaczego dzieci zginęły?
Ponieważ kąpały się zbyt blisko falochronu, w miejscu oznaczonym jako niedozwolone. Dlaczego złamanie tego zakazu było dla nich tak tragiczne w skutkach?
„Fale rozbijają się przy samym falochronie. Później ta cała woda, którą niosą fale, musi gdzieś znaleźć drogę powrotu do morza. Około 10-15 metrów dalej tworzy się rwąca rzeka, która wszystko, co znajdzie na swojej drodze, wyciąga w głąb morza. Wtedy nikogo w wodzie nie powinno być, nawet jak jesteś świetnym pływakiem, możesz nie dać rady”, tłumaczy w rozmowie z TVN24 Apoloniusz Kurylczyk, wiceprezes Zachodniopomorskiego WOPR, który brał udział w akcji.
W związku z rwącym nurtem przy falochronie zwiększa się również głębokość wody, co jest trudne do dostrzeżenia gołym okiem.
Ratownicy zgodnie twierdzą, że w Polsce dochodzi do tylu wypadków śmiertelnych, ponieważ turyści nie przestrzegają podstawowych zasad bezpieczeństwa, łącznie z wchodzeniem do wody po spożyciu alkoholu i w czasie, gdy jest wywieszona czerwona flaga.
Tylko od kwietnia tego roku w Polsce utopiło się 339 osób. (dane z 21 sierpnia 2018 roku)