Jarosław Bieniuk o odejściu Ani
- Kiedy w kościele na pogrzebie Ani siedziałam w ławce tuż za Tobą i wtulonym w Ciebie Jasiem, pomyślałam: Jak on sobie teraz poradzi! Wyglądałeś tak młodzieńczo i tak bezradnie…
Szczerze mówiąc, te dni po śmierci Ani uciekły mi z pamięci. W głowie, na moim prywatnym wewnętrznym dysku powstała czarna dziura, której już nigdy nie zapełnię. Nie wiem, co wtedy robiłem, o czym myślałem. Nagle znalazłem się jakby w innym świecie.
– Kiedy dowiadujesz się, że ktoś najbliższy ma raka…
Krysiu, nie jestem gotowy, by o tym opowiadać. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę na to gotowy. Nie chcę wracać do czasu choroby Ani, bo było to najbardziej traumatyczne doświadczenie w moim życiu. Chcę pamiętać Anię z naszych szczęśliwych lat, kiedy żartowaliśmy, bawiliśmy się, rodziliśmy dzieci. Piękną, roześmianą, czułą, spełnioną… Czy wiesz, że zdjęcia Ani są wszędzie w naszym domu? Można powiedzieć, że w jakiś sposób Ania cały czas jest z nami.
Jak Jarosław Bieniuk poznał Anię Przybylską?
– Pamiętasz Wasz pierwszy wywiad, którego zresztą udzieliliście właśnie VIVIE!? Opowiadaliście w nim, jak się poznaliście. Przypomnijmy tę historię – była zabawna, wzruszająca.
Poznaliśmy się w Sopocie na jakiejś imprezie, mieliśmy przecież wspólnych znajomych. Siedzieliśmy przy stoliku obok siebie i cały czas rozmawialiśmy. Były jeszcze dwie ładne dziewczyny, znajome Ani i moje, ale ona wyróżniała się skromnością i poczuciem humoru. Pamiętam, że fajnie nam się ze sobą gadało.
Po imprezie, kiedy już pożegnaliśmy się, mój kolega Marcin zapytał: „Czemu nie zbajerowałeś tej policjantki? Ona cię zagadywała, a ty trzymałeś ją na dystans?”. „To ona pracuje w policji?”, spytałem. Nie wiedziałem, że Ania jest znaną aktorką i gra policjantkę w „Złotopolskich”. Później, gdy jechałem do Wronek, zobaczyłem na stacji gazetę z jej zdjęciem. Pomyślałem, że owszem, fajna z niej dziewczyna, ale co z tego, skoro ma męża. Nie ma więc szans na jakiekolwiek bliższe poznanie się.
Zresztą mąż Ani – Dominik i ja bywaliśmy w tym samym towarzystwie, więc spotykałem ich na imprezach. Kiedyś nawet wspólnie spędzaliśmy sylwestra. Nadal mi się z Anią świetnie rozmawiało i czułem, że nas coś do siebie ciągnie. Nigdy jednak nie chciałbym rozbijać małżeństwa. Ale jakaś głupia myśl przebiegła mi przez głowę, że dobrze byłoby, gdyby się rozstali, bo wtedy byłaby czysta sytuacja. Później od wspólnych znajomych dochodziły do mnie sygnały, że między Anią a Dominikiem coś się psuje i że w końcu Ania się wyprowadziła.
Kiedy się potem przypadkiem spotkaliśmy, pierwszy raz dała mi swój numer telefonu, żebym zadzwonił, bo za chwilę, jak powiedziała będzie miała premierę filmu w Poznaniu i może mi załatwić bilet. Mieszkałem wtedy blisko Poznania i… od tego się zaczęło.
– Życiem zwykle rządzą takie pozornie niewiele znaczące przypadki, premiera, bilet, a później razem przez tyle lat.
Byłem na obozie treningowym w Świeradowie-Zdroju, kiedy na ekranie telefonu wyświetliło się: „Ania P”. Powiedziała: „Cześć, chłopaku. Jutro będę w Poznaniu na premierze mojego filmu »Sezon na leszcza«. To chcesz te bilety?”. Odpowiedziałem, że niestety, nie mogę opuścić obozu. Wcale ją to nie zraziło. Nie teraz, to później. Mieliśmy w końcu swoje numery telefonów.
– Miałeś tremę przed znaną aktorką?
Nie, chociaż ja dopiero zaczynałem karierę, a ona już stawała się popularna. Ale spotykaliśmy się wcześniej w większej grupie, wypiliśmy razem parę drinków, mieliśmy za sobą kilka ekstrarozmów, kilka wspólnych żartów… Ale jeszcze nigdy nie wymieniliśmy pocałunku. Wtedy jednak, wiedząc, że wyprowadziła się do mamy, nabrałem odwagi, pojechałem do niej do Sopotu i pierwszy raz spotkaliśmy się nie jako koledzy, ale może przyszła para. A później to już poszło szybko. Fascynacja, zakochanie…
– Piękne czasy.
Bardzo. Dwoje ludzi, dla których świat zewnętrzny przestaje istnieć. Zaczęliśmy już sobie w głowie układać wspólną przyszłość. Nie wiem jak Ania, ale ja na pewno. Chociaż niewiele później musiałem jechać na obóz do Francji, a po obozie miałem tylko półtora dnia wolnego. Wtedy powiedziałem Ani, że nie przyjadę do Trójmiasta, bo nie zdążę, a samochód mam w Gdańsku, musiałbym jechać pociągiem, więc w żadnym wypadku się nie wyrobię…
Powiedziała, że w takim razie ona przyjedzie do mnie moim samochodem do Berlina. „Jak to?”, zapytałem. „Przecież nie masz prawa jazdy?”. „To przyjadę z kuzynem Pawłem”, odpowiedziała. Ona zawsze szybko znajdowała rozwiązanie. Zadzwoniłem do taty, że Ania Przybylska weźmie mój samochód. I rzeczywiście pojawiła się w Berlinie. Wtedy spędziliśmy razem naszą pierwszą noc. Od tamtej pory byliśmy już razem.
Dokładnie pamiętam datę, to było 13 lipca 2001 roku. Wtedy, w Berlinie, pierwszy raz chodziliśmy, trzymając się za ręce, a potem we troje z jej kuzynem pojechaliśmy do Wronek i Ania już w tych Wronkach ze mną została. Miałem tam tylko małe dwupokojowe mieszkanko z jedną kanapą w „uroczym” miejscu blisko więzienia, ale to było bez znaczenia.
Jarosław Bieniuk sentymentalny?
– Nie jesteś sentymentalny, ale pewnie często wracasz myślami do tych pierwszych Waszych miesięcy.
Przypominam sobie różne zabawne historie. Raz usiadła we Wronkach na ławce przed blokiem, takim zwyczajnym czteropiętrowym z czterema klatkami, z podwóreczkiem, trawnikiem i krzaczkami. Popatrzyła na panie wyglądające przez okna, opierające łokcie na poduszkach, założyła nogę na nogę, zrobiła taki gest, jakby paliła papierosa, i powiedziała: „Widzę się tutaj”. Roześmialiśmy się razem z jej kuzynem Pawłem, zrobiliśmy Ani nawet wtedy zdjęcia na pamiątkę… Może więc jestem trochę sentymentalny.
– Gdy myślisz o Ani, co najczęściej wspominasz?
Wszystko. Ona była całym moim dorosłym życiem. Dwoje ludzi, mających po 22 lata, jeszcze nieukształtowanych, którzy zaczynają ze sobą mieszkać. Wszystkiego się uczyliśmy wzajemnie. Razem dojrzewaliśmy, przejmowaliśmy od siebie różne cechy i zachowania, sposób myślenia, reagowania na rzeczywistość, wyłapywania dowcipu z różnych codziennych sytuacji.
Często, kiedy przebywałem gdzieś w towarzystwie, myślałem, co by Ania teraz zrobiła, jakby to skomentowała, co powiedziała. I uśmiechałem się pod nosem. Ona pewnie miała tak samo. Nauczyła się ode mnie świetnie opowiadać kawały, bo gdy się poznaliśmy, wszystkie paliła. A później robiła to naprawdę dobrze.
Opowiadania dowcipów też można się nauczyć. Poza tym razem czytaliśmy książki, ja zawsze lubiłem czytać i motywowałem ją do tego. Młody człowiek, kiedy zaczyna z kimś być, zrasta się jak gdyby z tą drugą osobą i staje się nią po części.
– Ty sobie o czymś myślałeś, a Ania wypowiadała Twoje myśli na głos w tym samym momencie… Ty zaczynałeś zdanie, ona je kończyła… Brakuje Ci tego?
Jak może nie brakować? Nawet kiedy wyjeżdżałem, rozmawialiśmy kilka razy dziennie przez telefon. Przez 13 lat. Zawsze dzwoniliśmy do siebie o tej samej porze, bo mieliśmy podobny rytm dnia. Wiedziałem, że jak nie zadzwoniła rano, to coś się musiało wydarzyć, a jak ja nie zadzwoniłem, od razu się domyślała, że coś zbroiłem, zasiedziałem się wieczorem i że jeszcze pewnie śpię.
A to już było podejrzane. Jeśli więc nie dzwoniłem, to po półgodzinie ona telefonowała. I odwrotnie – gdy nie dzwoniła, ja łapałem za słuchawkę. Znaliśmy się tak dobrze, wiedzieliśmy o sobie wszystko. Ciężko byłoby nawet skłamać, bo od razu byśmy wiedzieli, że to drugie coś ściemnia.
– Wiesz o tym, że byłeś jej wielką miłością.
Wiem, mówiła mi o tym, ale facetom trudno się o tych rzeczach rozmawia. Trudno nam się otworzyć, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że to była miłość ze wszystkimi jej kolorami: fascynacją, zachwytem, kłótniami i godzeniem się na przemian. No i codziennością, stabilizacją. To była prawdziwa miłość. Dobrze, że ją miałem…
– Kiedyś mi powiedziała: „Wcale nie jestem pewna, czy my z Jarkiem będziemy razem aż do śmierci, bo nie mam pewności, czy jemu nie minie, nie odwidzi mu się”. To było wtedy, kiedy zapytałam, czemu nie bierzecie ślubu.
Nie mieliśmy ślubu, ale mieliśmy troje dzieci i to są trzy obrączki, których się nie da zdjąć do końca życia. Dziecka nie ma się na chwilę, tylko na zawsze, aż do śmierci. I żadna obrączka nie da lepszej gwarancji, żaden papier jej nie da, żaden kredyt. To dziecko wiąże ludzi na całe życie. Nawet gdy przejdzie miłość, nawet gdy ludzie się znienawidzą, to będą musieli jakoś z tym żyć.
Choć czasem ludzie latami ze sobą nie rozmawiają, nawet gdy są wspólne dzieci. Ale ja sobie nie wyobrażam takiej sytuacji. Nigdy długo nie chowam urazy, nie pielęgnuję porażek i wiem, że dla dzieci rodzice powinni mieć ze sobą jakiś normalny kontakt, bo przecież tego nie da się odwrócić, cofnąć.
Jarosław Bieniuk o dzieciach
– Chciałeś tak jak Ania mieć dużo dzieci?
Tak, bo jestem jedynakiem i to mi doskwierało. Zawsze lubiłem towarzystwo, jestem ekstrawertykiem, uśmiechniętym gadułą, lubię dowcipkować. A gdy w dzieciństwie leżałem chory, brakowało mi siostry lub brata. Nie miałem z kim pograć w warcaby. Powiedziałem więc sobie, że gdy się ożenię, muszę mieć dużą rodzinę i dużo dzieci. Pod tym względem byliśmy z Anią bardzo zgodni.
– Byłeś przy tym, gdy rodziły się Wasze dzieciaki?
Byłem przy wszystkich trzech porodach, to niesamowite przeżycie. Gdy dział się ten cud, trzymałem Anię za rękę. Oboje byliśmy bardzo poruszeni, zwłaszcza przy narodzinach Oliwki, kiedy nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy z tego, jak to wszystko będzie wyglądało. Wspólnie przeżywaliśmy ten pierwszy raz, wiedząc, że te narodziny zwiążą nas na całe życie. Potem często wspominaliśmy te chwile i te emocje. Nagrałem wszystkie porody, to znaczy to, co się działo przed i po. Pokażę dzieciom, jak dorosną. Powiem z dumą: „Zobaczcie dzień, gdy pojawiliście się na świecie”.
– Podobno mężczyźni płaczą, widząc, jak rodzi się ich dziecko.
Nie płakałem, byłem tylko zszokowany i szczęśliwy. Oboje byliśmy szczęśliwi. Oliwkę rodziliśmy w szpitalu przy Polnej w Poznaniu, potem od razu dziecko położyli na wózeczek i do windy. Mierzenie, ważenie, sprawdzanie odruchów. Pamiętam, że Oliwka ważyła 3010 gramów i dostała 10 punktów w skali Apgar. Moja mama i mama Ani u mnie w domu czekały na wieści, zadzwoniłem więc, że wszystko w porządku, Ania i Oliwka czują się dobrze.
I ogarnęła nas wszystkich wielka radość, bo dziecko zmienia całe życie, wszystko się kręci wokół niego. Wtedy przeszliśmy przez etap niesamowitego szczęścia. Mieliśmy dziecko, zawodowo było dobrze, kariera Ani nabierała rozpędu, moja też. Mieliśmy swoje dwa światy, w których się spełnialiśmy, chociaż one się nie stykały. Ja byłem doceniany i robiłem to, co kocham, Ania również. Ale mieliśmy też nasz wspólny świat i wszystko układało się, jak należy.
– I tak powinno być zawsze.
Tak, ale teraz wiem, że nic nie można zaplanować.
– Ania czekała z utęsknieniem na Twoją piłkarską emeryturę?
Pamiętaj, że sporo przemieszczaliśmy się. Mieszkaliśmy w Poznaniu, w Turcji, w Łodzi… Rozmawialiśmy więc, że kiedy już przestanę grać, osiądziemy w jednym miejscu. Z tą myślą kupiliśmy dom w Gdyni, który miał być naszą przystanią. Marzyliśmy, jak będziemy sobie spokojnie żyli, wychowywali dzieci, a Ania będzie mogła grać wymarzone role.
I… weźmiemy ślub, bo wtedy będzie czas na przygotowanie uroczystości. Nie chcieliśmy brać ślubu na łapu-capu, kiedy ja ciągle gdzieś wyjeżdżam – treningi, mecze, zgrupowania…
– Gdy przyjeżdżałeś do domu, starałeś się zrekompensować nieobecność i stawałeś się ojcem do kwadratu?
Trudno mi to ocenić. Gdy byłem młodszy, uważałem, że jestem tak zmęczony i bolą mnie nogi – sportowiec jest permanentnie zmęczony i cały czas go coś boli – więc należy mi się odpoczynek. Zachowywałem się egocentrycznie. Kiedy Ania próbowała mnie wyciągać na spacery, buntowałem się. Chodzenie z wózkiem przez półtorej godziny wokół osiedla doprowadzało mnie do furii.
Zwłaszcza gdy byłem poobijany po meczu. Ale chodziłem, bo wiedziałem, że Ania wtedy czuje się szczęśliwa. Bardzo lubiliśmy też kino, oglądaliśmy wszystkie nowości filmowe, to była nasza odskocznia od codzienności.
– A telewizję oglądaliście całą rodziną, leżąc na dużym materacu.
Tak, leżeliśmy na łóżku i oglądaliśmy filmy. Specjalnie zamontowałem w sypialni telewizor. Powstawała wtedy między naszą piątką szczególna więź, jak zawsze, gdy robi się coś wspólnie.
Jak zmieniał się świat Jarosława Bieniuka?
– A co się stało z Twoim egocentryzmem?
Ania z nim walczyła, nigdy mi nie odpuszczając. Próbowała odzwyczaić mnie od wygodnego kawalerskiego życia. Gdy się ma partnerkę, rodzinę, nie można czytać książki, kiedy przyjdzie na to ochota, chodzić z chłopakami na piwo, kiedy się zechce, czy pograć na komputerze. A ze mną różnie bywało.
Ania wracała z różnych swoich zajęć i obowiązków i o coś mnie prosiła, ale jak się wciągnąłem w moją ukochaną komputerową grę, odpowiadałem: „Zaraz, zaraz”. I nagle ciach, korki wyłączone, a ja krzyczę, że nie zapisałem wyników. Takie były nasze początki. Nie jest łatwo nauczyć się być z drugim człowiekiem…
Ania całe życie walczyła o to, żebym pomagał jej w domu, była bardzo poukładana, lubiła wokół siebie porządek, więc beształa mnie za porozrzucane skarpety, za spodnie wiszące na krześle czy porzucone w przedpokoju buty. A ja musiałem się tego dopiero nauczyć, bo jako jedynak byłem przez mamę dość rozpieszczony.
– Potem podobno układałeś nawet buciki dzieci.
Nauczyłem się tego, że świat nie kręci się wokół mnie. Kiedyś pożaliłem się teściowej siostry Ani. Siedzieliśmy przy stole, a Ania krzyczała: „Znowu buty porozwalane! Kiedy się nauczysz?”. Spytałem: „Pani Helu, kiedy pani mężowi odpuściła, bo Ania mnie cały czas wychowuje?”. A ona spokojnie: „Odpuści ci! Jeszcze trochę musisz wytrzymać”. My byliśmy ze sobą już wtedy osiem lat i właściwie Ania do końca mnie wychowywała. Nie odpuściła.
– Mówiła, że kłócicie się jak włoska rodzina.
To prawda, kłóciliśmy się głośno, impulsywnie, ale szybko się godziliśmy, nie chowając urazy. Ciche dni między nami właściwie się nie zdarzały. Byliśmy dla siebie czuli, wrażliwi, lecz nie słodziliśmy sobie nawzajem.
– Co jest dla Ciebie najtrudniejsze?
Poczucie odpowiedzialności, które na mnie spadło. Bardzo pomagają mi dziadkowie, moja mama, mama Ani. Ale nie mogą wziąć na siebie mojej odpowiedzialności, bo to moje życie i moje dzieci. To ja muszę ogarnąć ich naukę, wychowanie, dzielić ich niepowodzenia.
Są osoby, które mi pomagają, jest pani korepetytorka pomagająca mi czuwać nad nauką dzieci, zwłaszcza Oliwii. Szymon dobrze sobie radzi, a Jasio jest jeszcze w przedszkolu. Każde z dzieci jest inne. Do każdego trzeba znaleźć osobny klucz. Oliwia weszła w trudny wiek. Jest w gimnazjum, ma bardzo dużo nauki i brak czasu na swoje zainteresowania, co ją denerwuje.
Chwila, właśnie dzwoni Szymon. „Cześć, synku… Szóstka z angielskiego? Świetnie…”. Cały tydzień jest logistycznie zaplanowany. W poniedziałek przychodzi pani Ania, we wtorek pani Asia, potem pani Magda, później znowu pani Ania. Ale telefony od dzieci odbieram ja, jestem ich pierwszym doradcą.
– Oliwia liczy się z Twoim zdaniem?
Na szczęście tak. Tak naprawdę tylko mnie słucha, przede mną czuje respekt, jestem dla niej autorytetem. Tylko ja jestem w stanie do niej dotrzeć, przycisnąć, zmotywować do nauki. Bardzo mnie kocha. W ogóle bardzo się wszyscy kochamy.
– Rozmawia z Tobą o chłopakach?
Czasami, staram się być rozumiejącym ojcem. Nastawionym na „tak”, a nie na „nie”. Raz wychodzi mi to lepiej, raz gorzej, ale rozmawiamy o wszystkim, nie ma dla nas tematów tabu. Pytam: „Dlaczego ten chłopak właśnie? Co w nim widzisz, czego u niego szukasz?”. „A dlaczego cię to interesuje, tato?”. „Bo jestem twoim tatą, to zwyczajne pytania. Interesujesz mnie ty po prostu, twoje uczucia”.
Jarosław Bieniuk wspomina Anię
– Rozmawiacie czasem o mamie?
Są takie chwile, że siadamy przed komputerem, gdzie mam wszystkie materiały, zdjęcia, moje nagrania wideo z Łodzi, z Poznania, z Trójmiasta. Lubię wszystko dokumentować. O, tu jesteśmy na plaży, tu idziemy Monciakiem, tam jemy lody, a Jasio pobrudził buzię. I razem to oglądamy.
Siedzimy obok siebie, Oliwia, Szymon i Jasio na moich kolanach. Dzieciaki rosną, Oliwia ma już 15 lat, Szymon – 13, Jasio – 5. Powspominamy, trochę popłaczemy. Nie można za często oddawać się wspomnieniom, bo musimy nauczyć się żyć bez Ani. Nie ma innego wyjścia. Czasami się pomodlimy, pojedziemy na cmentarz, zapalimy świeczkę. Mówimy jej, że w domu nic się nie zmieniło, że wszystko w porządku. Że byłaby dumna ze swoich dzieci.
– Teraz to Oliwia podpowiada Ci, w co masz się ubrać, gdy jedziesz do Warszawy na rozmowy w TVN o nowym programie?
Zawsze ubierałem się sam, nie miałem z tym żadnego problemu. Ania mi nie doradzała, bo nie przywiązywała dużej wagi do mody. To ja chodziłem po sklepach z menedżerką i przyjaciółką Ani, Małgosią Rudowską i jej partnerem przed wyjazdem na wczasy czy na ferie, żeby sobie kupić coś fajnego. Ania śmiała się z nas. Mówiła: „Wy gadżeciarze!”. Nie miała ciśnienia na trendy.
– A co się dla niej liczyło?
Bardzo kochała swoją pracę, która dawała jej mnóstwo satysfakcji. Zawsze chciała być aktorką. Była bardzo ambitna i ta ambicja ją napędzała, dawała jej pozytywną energię. To był świat, w którym dobrze się czuła. A drugi to nasz dom.
– Dom był ważniejszy niż praca.
Nie słyszałem jeszcze, żeby ktoś powiedział, że praca jest dla niego ważniejsza od rodziny. Praca bez stabilnego domu i rodziny naprawdę niewiele znaczy. Żeby być szczęśliwym, trzeba mieć wszystko w komplecie, pracę i kogoś, kogo się kocha, na kim można się oprzeć, dla kogo warto żyć i pracować.
Ludzie lubią być podziwiani, doceniani i dzielić się tym podziwem z najbliższym człowiekiem. Ania to miała, Ani się to udawało. A poza tym lubiliśmy się zabawić, zwłaszcza gdy wyjeżdżaliśmy na wakacje, na narty. Ania była towarzyska, ja tak samo. Lubiliśmy spotykać się ze znajomymi, pośmiać się, pożartować. To także składało się na nasze życie.
– Śni Ci się?
Dwa razy mi się przyśniła. Zastanawiam się, czemu tak rzadko. Ale nie przywiązuję wagi do snów.
– Sny pomagają nam interpretować rzeczywistość, czasem przynoszą ukojenie, ale Ty ukojenie znajdujesz w swoich dzieciach.
To prawda. Kiedy patrzę na Szymona, to tak jakbym widział Anię. Jest do niej niesamowicie podobny, takie same gesty, miny, rysy twarzy…
– Czytasz komentarze o sobie w internecie? Niektóre pełne sympatii, a niektóre wrogie, przesycone jadem.
Nie czytam, nigdy nie czytałem. Kiedy jeszcze byłem piłkarzem, po każdym meczu w internecie pojawiały się kąśliwe posty. Wtedy nauczyłem się je ignorować.
– Pytam dlatego, że ludzie chcieliby widzieć w Tobie cały czas zbolałego wdowca, samotnego do końca życia. A jak widzą Twoje zdjęcia, gdy się uśmiechasz czy odpoczywasz z przyjaciółmi, to są kąśliwi…
…no właśnie. Ale przecież życie ma swoje prawa, wiele osób rozumie to, że młody facet – wewnątrz mam ciągle 25 lat – nie może do śmierci być sam.
– Ja to rozumiem i cieszę się, że potrafisz ułożyć sobie to życie. I że jest ktoś, kto pomoże Ci udźwignąć ciężar samotnego ojcostwa.
To wyjątkowa dziewczyna! Dzięki niej życie znowu mnie cieszy i nie boję się tego powiedzieć. Rozumie mnie, wspiera. No i ma świetne relacje z moimi dziećmi. Lubią się wzajemnie. Nie mógłbym obdarzyć uczuciem kobiety, której by nie akceptowały.
– Ania nie miałaby Ci tego za złe.
Ania wie o tym, że zawsze będzie dla mnie kimś bardzo ważnym i nic tego nigdy nie zmieni.
Rozmawiała KRYSTYNA PYTLAKOWSKA