Z pozoru mają wszystko: majątek, luksusowe wille, szybkie samochody i to, czego zapragną. Szanowani, podziwiani, niezależni. Ale czy są szczęśliwi? Losy polskich posiadaczy największych fortun przybliża w swojej najnowszej książce „Polscy miliarderzy” Monika Sobień-Górska. Zaś w szczerej rozmowie z Krystyną Pytlakowską mówi o tym, co było dla niej inspiracją, jak wiele pracy w nią włożyła i o sekretach, których... nie ujawniła!

Reklama

Twoja nowa książka - „Polscy miliarderzy” - to podobno już bestseller.

Tak, jest na liście stu najlepiej sprzedających się książek w Empiku. Teraz chyba na 30 miejscu. W dziale biografii wyprzedza mnie tylko życiorys Putina. Jestem szczęśliwa, że moja książka chwilę po premierze tak dobrze się sprzedaje i mam nadzieję, że ten trend się utrzyma.

Najważniejszy dla książki zawsze jest pomysł. A Ty masz pomysły nie tylko oryginalne, lecz i pracochłonne.

Faktycznie w tym przypadku zaskoczyło mnie, jak dużo pracy musiałam włożyć w tę książkę. Chyba najwięcej ze wszystkich, które do tej pory napisałam.

A jak wymyśliłaś temat?

Zainspirowały mnie Ukrainki. Gdy w poprzedniej książce pisałam o tym, jak one widzą Polaków, część z nich sprzątała w bardzo bogatych domach. Nie wykorzystałam ich relacji, jak te domy postrzegają. Zachowałam to dla następnej książki, bo już wtedy ten pomysł we mnie kiełkował. Wszyscy przecież dużo rozmawiamy o pieniądzach, a jeszcze więcej o nich myślimy. I to one często kierują naszymi wyborami.

Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, ale je zarabiają.

Nie wiem jak dżentelmeni, ale milionerzy i miliarderzy na pewno oprócz zarabiania pieniędzy, mówią o nich i myślą właściwie non stop. A ja – chociaż nie jestem dżentelmenem czy miliarderką – też myślę o pieniądzach, choćby w takim kontekście, jaką szkołę wybrać dla dziecka, albo jaką wybrać pracę dla siebie, czy gdzie mieszkać. A to przecież nic złego. Poza tym życie w wielkim bogactwie urasta do legendy, o czym świadczy powodzenie filmów czy seriali na ten temat. Chcemy wiedzieć, jak się żyje w takiej bajce i czy rzeczywiście jest to bajka.

Zobacz także

Ilu w Polsce jest miliarderów?

Oficjalnie ponad osiemdziesięciu - takich notowanych w rankingach, znanych. Natomiast tych nieznanych albo którzy mają majątek obliczany na kilkaset milionów jest o wiele więcej. Pomyślałam więc, że im się przyjrzę. Ale nie po to, żeby ich sprawdzać czy weryfikować ich dokonania biznesowe, albo rozliczać z tego, co zarobili i na czym, a ile ukradli, jak głoszą legendy miejskie. Chodziło mi o sam styl życia. Chciałam przyjrzeć się temu lifestylowi i zobaczyć, jak wygląda ich codzienność, relacje w takich domach, jak ci ludzie odpoczywają, co jedzą, gdzie jeżdżą na wakacje, czy mają przyjaciół. I zaczęłam szukać moich bohaterów.

Czytaj także: „Monika jest moją pierwszą i ostatnią żoną”. Robert Górski po raz pierwszy o relacji z ukochaną!

Archiwum prywatne

Monika Sobień-Górska, Robert Górski

A Ty chciałabyś mieć gigantyczną fortunę?

Nie. Przed napisaniem książki myślałam, że raczej nie, a teraz już wiem na pewno, że nie. O pieniądze warto zabiegać i każdemu życzę takiego majątku, który da mu poczucie bezpieczeństwa, ale prawda jest taka, że po przekroczeniu pewnego poziomu konta bankowego wkrada się patologia. Jak w każdej skrajności. I dlatego nie chciałabym być miliarderką, bo za to płaci się wysoką cenę. To paradoksalne, ale takim pieniądzom trzeba już poświęcić życie, troszczyć się o nie często bardziej niż o dzieci. Gigantyczne pieniądze nie dają już poczucia bezpieczeństwa, a powodują głównie strach o nie.

Strach, że je stracisz?

To po pierwsze. Boisz się, że imperium uszczupli się albo upadnie na skutek twoich złych decyzji, boisz się o to, że ci ktoś majątek ukradnie. Boisz się o swoją rodzinę, nie ufasz ludziom, którzy chcą nawiązać z tobą kontakt, wietrzysz w wielu ludziach podstęp i chęć pozbawienia cię tych pieniędzy. I obsesyjnie myślisz o tym, jak je zainwestować. W pewnym sensie stajesz się niewolnikiem swojej fortuny. A tego bym nie chciała.

Natomiast uważam, że pieniądze same w sobie są ważne i w rozsądnej ilości dają człowiekowi poczucie bezpieczeństwa, wygodę, wiele spraw ułatwiają i nie miałabym nic przeciwko posiadaniu niewielkiej fortuny. Takie odłożone albo dobrze zainwestowane kilka milionów to bardzo proszę, każdemu i sobie również życzę. Ale miliardy już nie. Poza tym pamiętaj, że nie ma nic za darmo. Ci ludzie, którzy te fortuny stworzyli, często nie korzystają z nich, albo bardzo mało, ponieważ nie mają na to czasu. Zaskoczyło mnie, że oni tak naprawdę harują dzień i noc.

Ale ich żony nie. Ich dzieci często również nie przywiązują wagi do pieniędzy, bo mają po prostu tyle, ile chcą.

Miliarderzy też nie musieliby już pracować, ale są uzależnieni od pracy. W ogromnej większości są pracoholikami. Opisałam na przykład w książce historię mężczyzny, który postawił sobie za cel życia, że będzie pracował tylko do czterdziestki, zarobi 100 milionów i zacznie odpoczywać. Będzie tylko się rozwijał, studiował różne kierunki, podróżował, a jego rodzina będzie zabezpieczona.

I co się stało?

Kiedy te pieniądze zarobił, wytrzymał bez pracy zaledwie trzy miesiące. Pojawiła się potem kolejna propozycja, którą uznał za ambitną, rozwojową, nie mógł się powstrzymać i znowu zaczął działać jako biznesmen. Ci ludzie nie mogą żyć bez ciągłej stymulacji zawodowej, przekraczania granic własnej wydajności, ścigania się z konkurencją. Uważają, że bez tego ich mózg usycha. Ja mam inną konstrukcję psychiczną. Wydaje mi się, że w życiu chodzi o coś więcej, niż praca.

A dużo Ci brakuje do tych kilku milionów?

Tak, ale wydaje mi się możliwe, żeby je zarobić.

Czytaj także: Jakim ojcem jest Robert Górski? Wraz z ukochaną ujawnili nam swoje sekrety

Adam Tuchliński

Monika Sobień-Górska

Nic dziwnego, jesteś bardzo płodną pisarką.

I trzymam kciuki za to, by „Miliarderzy” jak najdłużej byli bestsellerem. A wracając do marzeń o fortunie myślę, że kluczowe jest trzymanie się złotego środka i niepopadanie w skrajność. Trzeba robić wszystko, by nie dopuścić do biedy, która człowieka bardzo upokarza. Chociaż tak jak wspomniałam uważam, że bycie na szczycie finansowym nie zawsze uszczęśliwia.

Czy Twoi rozmówcy mówili Ci szczerze o swoich fortunach i o tym, jak je wykorzystują?

W książce nie ma rozmów z samymi miliarderami, ponieważ wszystkie próby przeprowadzenia takich rozmów kończyły się na autolaurce.

Zabrakło Aleksandra Gudzowatego. Zapamiętałam go jako szczerego, świetnego rozmówcę, który się nie wywyższał z powodu majątku. Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam, leżał w salonie na szerokim łóżku z powodu chorego kręgosłupa, otoczony białymi pieskami.

Gudzowaty jest ciekawym przykładem, jak również jego rodzina. Syn Tomasz poszedł swoją drogą, jest świetnym fotografem. Bardzo wiele dzieci najbogatszych podawało mi jego przykład mówiąc, że też by tak chciały, ale nie mają odwagi na samodzielne życie, albo ojcowie wywierają na nich tak silną presję, że nie decydują się, by pójść swoją drogą. I właśnie przykład syna Gudzowatego przywoływałam w mojej książce, bo nie chciałam pisać tylko o tych, którzy znajdują się teraz na liście najbogatszych Forbesa.

Chodziłaś więc jakby wokół tych bogaczy.

Tak. Albo takich, którzy byli bardzo bogaci, ale zbankrutowali. Urodziła mi się taka refleksja, że ci miliarderzy są nawet w jakiś sposób szczęśliwi, upatrując sensu życia w pracy, dającej im satysfakcję. Ale z dziećmi jest już gorzej. Oni są często depresyjni w myśleniu o sobie, swoim życiu i o przyszłości.

Dziecko dorastające przy ojcu miliarderze często nie ma prawdziwego domu, ponieważ tata bez przerwy pracuje, cały czas rozmawia przez telefon albo siedzi przy laptopie i sprawdza notowania giełdowe. A matki tych dzieci, żony miliarderów, żyją głównie po to, by ładnie wyglądać i utrzymać to małżeństwo.

One nie mają wyjścia, często są do tego przymuszane. W książce też piszę o tym, że w ich dzieciach pojawia się dotkliwy deficyt uczuć i uwagi ze strony rodziców. Często na pytanie, co myślisz o swoim ojcu, otrzymywałam odpowiedź: Ja go właściwie nie znam. Dlatego że nigdy go nie ma, zawsze jest w pracy. Z matkami mają lepszy kontakt, ale one muszą towarzyszyć mężom na wielu wyjazdach, spotkaniach towarzyskich i biznesowych. Co z tego więc, że te dzieci mają najnowsze telefony i ciuchy za setki tysięcy złotych, gdy żyją właściwie w pułapce.

Czytaj także: Poznaj niezwykłą historię miłości Melody i Tomasza Gudzowatych!

Archiwum prywatne

Są jednak wyjątki. Rozmawiałaś na przykład z Michałem Niemczyckim?

Nie, ale skądinąd wiem, że stworzył fajną rodzinę, mają dzieci, teraz urodzi im się kolejne. I umieją znaleźć w sobie taką skromność zwykłego człowieka.

Jak docierałaś do tych ludzi?

Było mi bardzo trudno. Po kilku miesiącach zadzwoniłam do wydawnictwa i poprosiłam o rozwiązanie umowy na tę książkę, ponieważ nie jestem w stanie jej napisać. Dostawałam same odmowne odpowiedzi, mimo moich zapewnień, że piszę nie po to, żeby ujawniać jakieś tajemnice i że książka będzie bez nazwisk. W wydawnictwie jednak namówiono mnie, żebym się nie poddawała i żebym znalazła chociaż jedną osobę, a wtedy już poleci mnie innym, znając moje umiejętności komunikacyjne. Bardzo dbam o profesjonalizm.

Chodzi o to, że można Ci zaufać.

Tak. Wiem, że jeśli już spotkam kogoś, kto ze mną porozmawia, to zobaczy, że nie jestem demoniczną dziennikarką, tylko taką, która przejmuje się jego sprawami i potrafi się z nim utożsamić. W końcu udało mi się porozmawiać z kimś, kto zajmuje się wizerunkiem bogatych i dobrze się z nimi zna, nasza rozmowa była bardzo szczera. Nie bał się, że powie coś takiego, czego nie powinien. Całe życie przecież zajmuje się doradzaniem i tworzeniem wizerunków znanych ludzi. Powiedział mi wiele ciekawych rzeczy i na tyle mi zaufał, że zaczął mnie polecać innym.

W końcu więc zaczęto odbierać ode mnie telefony i odpisywano mi na e-maile. To on zapoznał mnie z jedną z żon bardzo bogatego Polaka, która później poleciła mnie swoim koleżankom, i tak się to potoczyło. Spotkałam się też z dwoma zaprzyjaźnionymi biznesmenami, takimi ukrytymi milionerami, mającymi szerokie kontakty w świecie najbogatszych. Od nich też zdobyłam dużo ciekawych historii, a jeden z nich dał mi telefon do rodziny miliardera z prowincji, od której dowiedziałam się, jak to jest być bogatym w małej miejscowości. On nie musi istnieć na listach Forbesa i wcale mu na tym nie zależy.

Zdobyłaś jakiś patent na zrobienie majątku?

Nie, ja nie mam talentu do interesów. Żeby zostać miliarderem, trzeba mieć nieprawdopodobne zdolności analityczne i wizjonerskie. Oni w przeciągu kilku minut są w stanie skojarzyć całe terabajty informacji, czego ja zupełnie nie umiem robić. Mam też znacznie mniejszą skłonność do ryzyka, a poza tym nie jestem bezwzględna, a bycie takim w świecie tak dużych interesów nie jest rzadkością.

A czy to nie jest ryzykowne, że wszyscy wiedzą o ich bogactwie?

Oczywiście, dlatego ci ze szczytu i pokazujący się publicznie, pozujący na ściankach, są odpowiednio zabezpieczeni, począwszy od osobistej ochrony. Natomiast najciekawszy był dla mnie świat tych multimilionerów z prowincji, którzy się nie ujawniają, ale przecież okolica na pewno wie, kim są i co mają. Oni potrafią w dzisiejszych czasach trzymać dużą gotówkę w domach, mają specjalne sejfy, choć niektórzy korzystają po prostu z szaf. Ale widocznie ich interesy i wpływy sięgają tak daleko, że nie muszą się bać pospolitej kradzieży.

Rozmawiałam z takim panem, wszyscy w okolicy wiedzą, kim on jest i co robi, może nie orientują się, ile dokładnie ma pieniędzy, bo jego dom nie różni się tak bardzo od domu sąsiadów i nie ma w nim pozłacanych klamek i nie wygląda jak rezydencja z „Dynastii”, ale w środku są obrazy warte kilka milionów złotych, a wnętrze jest przerobione na pałac. Ale co ciekawe, jego sąsiedzi cieszą się, że ktoś taki mieszka i żyje obok nich.

Czytaj także: Anna Czartoryska-Niemczycka i Michał Niemczycki: nie dawano im szans, ale wygrała miłość

Archiwum prywatne

I proszą o pożyczki, gdy są w potrzebie?

Tak, oczywiście. I tu pojawia się asertywność multimilionera. Nie zawsze jest ona powiązana ze skąpstwem. Po prostu uczą się odmawiać, bo ciągle ktoś do nich przychodzi i czegoś od nich chce. Są twardzi w takich rozmowach i nie mają problemu, żeby powiedzieć, mówiąc nieładnie: Spadaj. Dają sobie z tym radę. Poza tym są sprytni, często mają taki chłopski spryt.

Inni zazdroszczą im, że nie mają takich pieniędzy?

Pewnie tak. Ale widzą też, że cena, jaką za nie płacą, jest wysoka.

Żal Ci ich żon?

Tak, z różnych powodów. I to będzie temat, którym być może zajmę się w kolejnej książce. Te kobiety żyją w bańce, która może z dnia na dzień prysnąć. Żyją w patriarchacie, często nie mają prawa nawet do własnego konta w banku. Funkcjonują z kartą, przy pomocy której robią zakupy za miliony, ale ta karta bardzo często należy do męża i on ją może w każdej chwili zablokować. Wtedy zostają z niczym albo ze skrawkiem tego, co było w ich zasięgu. A przecież nie pracowały przez większość swojego życia, nie z lenistwa, tylko dlatego, że nie mogły, bo ich zadaniem było pozostawać w ciągłej gotowości, by towarzyszyć mężowi. Muszą być jego wizytówką, więc większość czasu poświęcają na dbanie o urodę i zachowanie młodości.

A gdy mąż je zdradza?

Stosują zasadę ograniczonego widzenia. Udają, że nie wiedzą o tym. Ze strachu, że znajdą się bez środków do życia. Rozmawiałam jednak z żoną, która porzuciła takie małżeństwo, to ekstremalny przypadek. Ta pani w tej chwili sprząta, żeby się utrzymać. Ale zaznaczmy też, że w Polsce są wielkie majątki i imperia finansowe, które żony realnie współtworzą z mężami, ramię w ramię zarządzają fortuną, prezesują firmom. To nieczęste przypadki, ale się zdarzają.

Jak długo zbierałaś materiały do tej książki?

Półtora roku. Poszłoby mi szybciej, gdyby nie pandemia.

Gdy piszesz, pracujesz, kto opiekuje się Twoją córeczką?

Oczywiście Robert. Jej tato i mój mąż. Mamy też opiekunkę, którą Malina bardzo lubi. Ale zdradzę ci, że pod koniec ubiegłego roku postanowiliśmy z Robertem trochę przeformatować nasze życie zawodowe. Robert zdecydował, że będzie pracować mniej, ponieważ przez prawie 30 lat już się mocno napracował. Jeżeli zdecydował się ożenić, mając lat 48, to nie po to, żeby przez dwieście dni w roku przebywać w trasie.

On powinien teraz odcinać kupony, a Ty pracować na niego?

Właśnie tak sobie postanowiliśmy: on będzie odpoczywał, a ja będę pracowała (śmiech). Ale tak naprawdę chodziło o to, żebyśmy więcej mogli robić razem i spędzać ze sobą więcej czasu. Jeżeli ja pracuję, to i tak jestem na miejscu, w domu. A teraz mamy wspólne weekendy, które Robert spędza na placu zabaw z Maliną, a ja piszę i widzę ich przez okno.

Rozmawiała: KRYSTYNA PYTLAKOWSKA

Czytaj także: Z miliona nie zostało prawie nic. Co Maria Romanek zrobiła z wygraną w Milionerach?

Materiały prasowe
Krzysztof Opaliński
Reklama

Robert Górski, Monika Sobień-Górska, sesja dla magazynu „VIVA!”, listopad 2019

Reklama
Reklama
Reklama