Reklama

Wiele lat temu postanowiła odwiedzić domy ulubionych pisarzy. To działa jak narkotyk, czasem wącha ich bibeloty, kładzie się do ich łóżek, zagląda do szaf i biurek. „Chętnie przyrządziłabym jakieś pyszne dania w ich kuchniach, gdybym tylko potrafiła gotować”, mówi Marzena Mróz -Bajon, dziennikarka i podróżniczka, której w literackich wyprawach czasem towarzyszysz mąż, reżyser Filip Bajon.

Reklama

Elżbieta Pawełek: W książce „Domy pisarzy”, nad którą pracowałaś wiele lat, jeżdżąc po całym świecie, opisujesz domy ukochanych pisarzy. Jest tam m.in. Ernest Hemingway, Tomasz Mann, Truman Capote, Czesław Miłosz, Michaił Bułhakow, Maria Vargas Llosa, nawet Leonardo da Vinci. Który jest Ci najbliższy?

Marzena Mróz -Bajon: Opisuję miejsca siedemnastu wspaniałych autorów i trudno mi któregoś z nich wyróżnić. Każdy jest mi bliski, każdego cenię za coś innego. Do Lubecki Tomasza Manna pojechałam przed laty w pierwszą literacką podróż. Dom Ernesta Hemingway'a na Key West urzekł mnie tak bardzo, że mogłabym w nim zamieszkać. O Nowym Jorku Trumana Capotego potrafię opowiadać bez końca. W mieszkaniu Michaiła Bułhakowa otarłam się o metafizykę, w Limie Vargasa Llosy zjadłam najlepsze mango na świecie. W Paryżu położyłam się do łóżka, w którym umarł Oscar Wilde, a tropem Leonarda da Vinci nie przestałam wędrować do dziś.

Czy udało Ci się ustalić, jak było naprawdę ze słynną stodołą Faulknera, do której pisarz miał wdrapywać się po drabinie, żeby odciąć się od świata, mieć w końcu święty spokój i pisać?

Muszę obalić mit. Mówiono nam przecież, że Faulkner wchodził do stodoły po drabinie, w jednej ręce trzymał butelkę Burbona, a w drugiej plik kartek i pióro, a potem na stryszku strącał drabinę, i – dopóki nie opróżnił butelki i nie napisał tego, co zamierzał – nie schodził i nie kontaktował się ze światem. Tymczasem, kiedy stanęłam przed słynną stodołą, do której na emigrację wewnętrzną wybierał się niemal każdy z nas, doszłam do wniosku, że nie dało się w niej pisać. Stodoła jest tak mała, że aby do niej wejść, trzeba się schylić. Na farmie Mississippi Rowan Oak dowiedziałam się za to, jakie były rytuały pisarza. Wstawał bardzo wcześnie, bo o 4.00 rano. Jadł obfite śniadanie – jajka na bekonie i pił czarną kawę, po czym zamykał się w swoim gabinecie – miał klamkę-gałkę, którą przekręcał i odkładał na biurku, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Pisał od czterech do dziesięciu godzin dziennie.

Czytaj także: Książki o brytyjskiej rodzinie królewskiej. Po jaką warto sięgnąć?

Archiwum prywatne autorki

Marzena Mróz-Bajon, pisarka, dziennikarka i podróżniczka

Do rodzinnego domu Gabriela Garcii Marqueza, mistrza realizmu magicznego, w Macondo dojechałaś pokonując rozkopane drogi, tropikalną ulewę i … Magdalenę, największą rzekę Kolumbii, opisywaną z czułością przez samego pisarza. Myślałaś, że będzie tak ciężko?

Podróż nigdy mnie nie męczy, nigdy też nie rozczarowuje. Może dlatego, że wcześniej nie staram się wyobrażać sobie tego, co mnie spotka. Dokumentuję świat z aparatem w ręku i opisuję go. Konsekwentnie dążę do celu, dlatego zdarza mi się przeskoczyć płot, naciskać dzwonek drzwi wejściowych dłużej niż sama bym się mogła tego spodziewać, położyć się do łóżka, usiąść na fotelu – choć jest to zabronione. Przyznam ci się do czegoś. Bywam w tej literackiej podróży niegrzeczna. A ponieważ przygoda goni przygodę, nigdy nie myślę o trudach wyprawy, raczej o tym, co czeka na mnie za rogiem.

Przy okazji tej podróży zakochałaś się w Cartagenie i miejscu, w którym potem osiadł Marquez z żoną.

Cartagena de las Indias – to skryte za warownymi murami miasto piratów, mieszczan, awanturników, artystów ma taki temperament, urodę i karaibski wymiar bezczasu, że trudno spacerować jej ulicami, nie myśląc o najbardziej ekstremalnych w życiu chwilach. Weźmiesz dziś ślub, a może napadniesz na bank. W pokoju będzie na ciebie czekał bukiet żółtych kolumbijskich róż i list z propozycją, która może zmienić w twoim życiu wszystko. W każdym razie w powietrzu Cartageny unosi się zapach tego, co niemożliwe, a szala szczęścia w grze o odwrócenie losu wydaje się przechylać zdecydowanie we właściwą stronę.

Na dodatek po tym niesamowitym mieście oprowadził mnie jeden z ostatnich żyjącym przyjaciół Gabriela Garcii Marqueza – niezwykle żywiołowy Federico de Avila. Pokazał mi miejsca, w których oboje z Marquezem lubili bywać. Ławkę w parku Bolivara, kawiarnię Abaco, dom Mercedes i Gabriela przy Calle del Curato, a także klasztor, w którym rozgrywa się książka „O miłości i innych demonach”. Zanim na dobre ruszyliśmy szlakiem ulubionych barów Marqueza, co zajęło nam wieczór i noc, poszliśmy na Uniwersytet Cartagena de las Indias, gdzie Marquez studiował prawo, z przerwami na pracę i zabawę. Na dziedzińcu szkoły, za którą oczywiście nie przepadał, stoi jego pomnik.

Czytaj także: Tak powstawała suknia ślubna królowej Elżbiety II. Szczegóły ujawnia biografka

Archiwum prywatne autorki

Zapytam o Ernesta Hemingwaya, bo często zmieniał adresy i …żony. Wydawało się, że znalazł swoją szczęśliwą przystań w Key West na Florydzie. Tam dokończył swoje największe dzieła m.in. „Komu bije dzwon” i spotkał rybaka, który stał się pierwowzorem bohatera „Starego człowieka i morza”, a jednak opuścił i to miejsce. Miał powód?

Oczywiście, że miał! Był dziennikarzem, reporterem wojennym, pisarzem. To dla mnie jasne, że nie mógł usiąść na pięknej werandzie okalającej piętro jego karaibskiego domu na Key West i wpatrywać się w zachody słońca. Potrzebował tematów, a więc bodźców i doznań, które przychodzą do człowieka same, pod warunkiem, że wyruszy z domu.

Zdarzyło Ci się też odkryć całkiem przypadkowo dom Rabindranatha Tagorego, hinduskiego Noblisty z 2013 roku, chociaż pojechałaś do Kalkuty, żeby opisać działalność Sióstr Misjonarek Miłości i pracować tam jako woluntariuszka. Co za zbieg okoliczności.

Rzeczywiście, pojechałam do Kalkuty w zupełnie innej sprawie. Chciałam napisać uczciwy reportaż o Domu Matki Teresy, zaczęłam więc wolontariat i pracę w Mother House. Po kilku dniach wyszłam na ulicę i zobaczyłam najbrzydszego psa, jakiego można sobie wyobrazić. Spojrzał na mnie i ruszyłam za nim przez ulice Kalkuty. Tak się czasem w życiu dzieje, że coś nas zahipnotyzuje, prawda? Ruszyłam więc przez kalkuckie piekło i raj, to miasto tętniące rytmem ziemi, w którym znajduje się dziesięć tysięcy księgarni. A dokąd zaprowadził mnie pies? Zatrzymałam się przed domem w kolorze sieny palonej, z zielonymi ażurowymi okiennicami. Drogowskaz z napisem „Muzeum” zachęcił mnie, żeby zajrzeć na dziedziniec. Zorientowałam się, że to dom Rabindranatha Tagorego, wiedziałam, że jest hinduskim poetą, noblistą. Zrobiłam oczywiście dużo zdjęć i dopiero po latach, gdy pracowałam nad tą książką, pomyślałam, że muszę opowiedzieć historię niesamowitej wędrówki za psem, żeby przybliżyć sylwetkę Tagorego.

Tagory pisał: „Święte księgi Hindusów przedstawiają świat jako jajo. Jeśli to ma być słuszne, to jajo musi zawierać istotę żyjącą, której przeznaczeniem byłoby rozbić swą skorupę dla jakiegoś swobodniejszego życia. Świat nasz, użyczając nam pokarmu i schronienia, zamyka nas ze wszystkich stron”. Wiele takich złotych myśli można znaleźć w Twojej książce. A twoje ulubione?

Lubię szczególnie sentencje Marka Aureliusza. Jego „Rozmyślania do siebie samego” uważam za jedną z najważniejszych książek. Moim zdaniem powinien ją przeczytać każdy człowiek, żeby człowiekiem mógł być. Mottem książki są słowa z powieści Williama Faulknera „Lion in the Garden”: „Pamiętaj, Tołstoj powiedział o Annie Kareninie jedynie to, że była piękna i widziała w ciemności jak kot. To wszystko, co o niej napisał, aby ją scharakteryzować. I najlepiej pokazać jeden gest, cień gałęzi i pozwolić, aby umysł stworzył drzewo.” Te słowa dają nadzieję wyobraźni, a ja też w nią bardzo wierzę.

Czytaj także: Jerzy Bralczyk: „Żony zdanie bardzo się dla mnie liczy. To dla niej chcę wszystko dobrze sformułować”

Archiwum prywatne autorki

Jakie to uczycie być w miejscu, w którym tworzyli giganci literatury, iść tropem ich wyobraźni, postaci literackich?

Wierzę, że domy pisarzy mogą być bramą do ich twórczości. Wchodzimy przez nią do nieznanego nam świata, żeby zobaczyć skąd geniusze literatury czerpali natchnienie. W swojej podróży sprawdzam, czy są jakieś związki między tym, co widzieli przez okno, gdzie żyli, umierali, a tym – co tworzyli. Wzruszające są przedmioty – meble, osobiste drobiazgi, które wciąż w tych domach można zobaczyć. Rozczulił mnie widok butów do konnej jazdy Williama Faulknera, kuchnia Urszuli w Aracataca, czyli wymyślonym przez Marqueza Macondo, czy karteczka na dzwonku do drzwi z wypisanym odręcznie nazwiskiem w domu Pounda w Wenecji. Po to właśnie ruszam w świat!

W Nicei spotkałaś się ze Sławomirem Mrożkiem, który ostatecznie wybrał to miejsce na ostatnie lata życia, ale nie byłaś w jego domu?

Opisuję Niceę i spotkanie z Mrożkiem przed laty, ale też miasto ogarnięte pandemią, puste i nieprzyjazne. Takie je zobaczyłam rok temu. Poszłam wtedy tropem Sławomira Mrożka, „zrobiłam” jego codzienną trasę i opisałam te dwa różne światy. Wyszło z tego mikroopowiadanie.

Czytaj także: Jako pierwsza więźniarka uciekła z Auschwitz. Poznaj niezwykłą historię Janiny Nowak

Archiwum prywatne autorki

Miałam szczęście gościć w nicejskim domu Mrożka, kiedy był jeszcze pełen planów na przyszłość. Przestronne mieszkanie w kamienicy z czasów belle epoque robiło wrażenie, choć czuło się w nim rękę ukochanej żony Susany. Miałaś podobne wrażenia w domach pisarzy, że ostateczny kształt nadają im kobiety?

Różnie to bywa. W domu Hemingwaya i jego drugiej żony Pauline na Florydzie rzeczywiście widać rękę i serce zakochanej kobiety. Jest on urządzony z dużym smakiem i starannością, a ciepłe kolory i ręcznie malowane kafelki na ścianach w kuchni świadczą o tym, że mieszkali tam szczęśliwi ludzie. Ale już mieszkanie Konstandinosa Kawafisa w Aleksandrii, wyrafinowane w swojej prostocie, jest bardzo „męskie”, a przecież też niezwykle ciekawe. Można w nim zobaczyć trzy antyczne wazy wyłowione z zatopionego statku, a nawet świece osadzone w lichtarzach ręką poety.

W podróżach towarzyszy Ci czasem mąż Filip Bajon. Jak znosił ich trudy?

Właśnie go o to zapytałam. Twierdzi, że nie odczuwa trudu literackiej podróży, jedynie fascynację. Filip zawsze układa sobie swoją własną historię na bazie naszej wspólnej podróży. Często zupełnie inną niż moja. Dla niego to też źródło inspiracji.

W książce podążasz szlakami 17 pisarzy, ale chyba na tym nie koniec. Będzie ciąg dalszy?

Właśnie podpisałam umowę z Wydawnictwem Marginesy na drugi tom. Pojawi się w nim Lew Tołstoj i jego Moskwa, bo nie może przecież zabraknąć autora „Anny Kareniny”. Ruszyłam śladami Josepha Conrada do Singapuru, Bangkoku, ale też Berdyczowa. Zobaczyłam Gdańsk Guntera Grassa. Pojawią się też kobiety – autorki i ich miasta: Virginia Woolf w Londynie, Karen Blixen w Kopenhadze i Simone de Beauvoir w Paryżu. Moja lista jest długa, a walizka – spakowana!

Reklama

Rozmawiała Elżbieta Pawełek

Materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama