Lars von Trier: „Przyciskam ludzi do ściany, przekraczam granice”. Poznajcie sekrety reżysera prowokatora
Poznajcie sekrety prowokatora. Larsa von Triera można nie darzyć sympatią. Kilka lat temu powiedział, że „rozumie Hitlera” stając się persona non grata festiwalu filmowego w Cannes. Otwarcie mówi o alkoholu i używkach, a w swoich filmach prowokuje śmiałymi scenami seksu, przemocy i nawiązaniami do okultyzmu. Jednak prowokacyjna otoczka to nie wszystko. Trier wprowadził w kinie nową jakość – przyznają to nawet jego zagorzali krytycy. A wiele z jego filmów zdobyło status kultowych. Dziś twórca "Tańcząc w ciemnościach", „Melancholia”, „Antychryst” czy „Przełamując fale” obchodzi 60. urodziny.
W lipcu nakładem wydawnictwa Bukowy Las ukaże się pierwsza polska biografia słynnego duńskiego reżysera. Dziennikarz „Politiken” Nils Thorsen towarzyszył Trierowi przez niemal rok, prowadząc z nim rozmowy o życiu, filmach, fobiach. Efektem jest książka, która zaspokoi ciekawość nie tylko fanów kina, ale też wszystkich, których Lars von Trier i jego twórczość zaintrygowały bądź zirytowały. Zachęcamy do przeczytania jej fragmentu.
Dlaczego Lars von Trier prowokuje?
– Może jest tak dlatego, że dyskusja odgrywała bardzo ważną rolę w mojej rodzinie. Żeby jakakolwiek rozmowa była możliwa, trzeba było czasem przyjąć jakieś choćby hipotetyczne poglądy. W tym sensie każdy mój film postrzegam jako wstęp do debaty. Żeby dać komuś popalić, trzeba trafić w jego czuły punkt, a ja najwyraźniej jestem w tym dobry. Przyciskam ludzi do ściany, niekiedy przekraczam też granice.
– Po co ci to?
(...)
– Tak, tak… Po co mi to? Myślę, że jest kilka powodów. Jeden to pewno taki, że chcę być kochany, nawet jeśli źle się zachowuję. Jeśli ktoś nie jest w stanie tego wytrzymać, to trudno.
– A więc jest to swego rodzaju test na szczerość uczuć ludzi dookoła ciebie.
– Tak. Kiedy komuś dokuczam, bądź się z kimś droczę, to robię to, ponieważ uważam, że ta osoba jest w stanie to znieść. W życiu prywatnym też jestem sarkastyczny, zdarza się, że bywam nie do wytrzymania. Jednak myślę, że kiedy kogoś prześladuję, to dlatego, że tak naprawdę go akceptuję i chcę się do niego zbliżyć.
Zamyśla się i obserwuje herbatę w miseczce.
– Myślę też, że – jeśli można powiedzieć o mnie coś dobrego… – zaczyna – to to, że w wielu relacjach podnoszę wysoko poprzeczkę. Jest to rodzaj dziwnej autodestrukcji, bo przecież łatwiej byłoby powiedzieć: „Jest cudownie, kiedy ludzie się do mnie uśmiechają”, ale jeśli robią to mimo mojego zachowania, to jest jeszcze bardziej wartościowe.
(…)
Lars von Trier z odtwórczyniami głównych ról w filmie "Melancholia" Charlotte Gainsbourg i Kirsten Dunst.
Polecamy też: Roman Polański zdradza jaki jest prywatnie. Rozmowa z reżyserem
– Czyli ukrywasz się za swoim humorem i pozwalasz sobie grzebać w uczuciach innych ludzi?
– Coś ty? Odnoszę poważne obrażenia, ponieważ często są to rzeczy, o których po prostu się nie mówi. Kiedy ludzie reagują zażenowaniem, staje się to naprawdę żenujące. I ja to czuję.
– W jaki sposób?
– To jest jak jazda pod prąd w ruchu ulicznym. Mam wtedy wrażenie, że upadam: stoję, nogi się pode mną uginają i zapadam się dwa metry pod ziemię. To jakby powiedzieć coś dla jaj, a ludzie reagują na to z pełną powagą. To zaskakujące doświadczenie, i dla dziecka, i dla dorosłego. Jakby nagłe wrażenie, że jakaś ukryta przestrzeń ujrzała światło dzienne.
Że nie trzeba wiele, aby wprawić Larsa von Triera w zażenowanie, wiem z rozmów z jego przyjaciółmi i współpracownikami. Vibeke Windeløv opowiedziała mi, jak reżyser, kiedyś, kiedy byli razem w restauracji, błagał ją, żeby nie reklamowała wina, chociaż w butelce pływał korek.
– Boję się zażenowania. Więc moje żarty są jak taniec na linie. Upadek jest równie niebezpieczny dla mnie, jak dla każdego innego. Tyle że inni po prostu trzymają się z daleka od tej liny.
– Czerpiesz przyjemność z tego balansowania na krawędzi?
– Tak, to jest cholernie ciekawe. Robię to cały czas. Także w filmach. Instynktownie. I sprawia mi to przyjemność. Zresztą tylko wtedy jestem w stanie to zrobić.
– Co cię w tym tak pociąga?
– Nie wiem!
Lars von Trier o kobietach
Pytam go wprost, jak się zachowywał w swoich młodzieńczych relacjach miłosnych. Czy nie wprawiał swoich partnerek w zażenowanie? Robię to trochę dla żartu. Jak stary wycieńczony łosoś, który rzuca się w wodospadzie, nie do końca wierząc, że po raz kolejny poradzi sobie w podróży w górę strumienia. Tym razem jednak najwyraźniej mam szczęście.
– Oszalałeś? – mówi. – Dziewczyny miały mnie za niezłego dziwaka. Szybko dochodziło między nami do walki o władzę. Ja chciałem ją natychmiast przejąć. Jeśli coś było nie po mojej myśli, byłem gotowy zostawić wszystko i się wycofać.
(...)
– O czym chciałeś decydować w relacjach z kobietami?
Trier niemal leży na kanapie i nagle z jego brzucha zaczyna się wydobywać śmiech.
– Chciałem, żeby kochały mnie bardziej, niż ja je kochałem – mówi. – I to byłoby tyle – kończy.
– Podrywałeś silne kobiety i domagałeś się tego, by o nich decydować?
– Tak – śmieje się – Miedzy innymi to miałem na myśli, mówiąc, że ustawiam poprzeczkę zdecydowanie za wysoko.
– Co się działo, kiedy nie kochały cię wystarczająco mocno?
– Wpadałem w panikę, co oczywiście nie było zbyt rozsądne. Wiedziałem o tym, ale nie mogłem się pohamować. Dobrze. Dopiero z wiekiem obojętniejemy. A w końcu umieramy.
– Ale teraz świętujemy.
– Tak! – wchodzi mi w słowo. – Świętujemy obojętność.
W lipcu ukaże się pierwsza w Polsce biografia prowokującego reżysera.
Polecamy też: To podróż dokoła świata i wewnątrz nas - największy festiwal filmów dokumentalnych już w maju!