Kiedy zwątpiła w miłość, pojawił się on. Małgorzata Kożuchowska i Bartłomiej Wróblewski byli sobie przeznaczeni. Oto ich historia
Aktorka obchodzi urodziny
- Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska
Jej twarz znała już wówczas cała Polska. On był kompletnie anonimowy. Zakochał się w niej bez pamięci. Ale ona była sceptyczna. Próbowała go zniechęcić: „zastanów się! Czy jesteś pewien?”. Piękna, ale też samowystarczalna. Do bólu samodzielna. Wszystko, co w życiu ważne, umiała sobie zapewnić sama. Wszystko oprócz miłości. A kiedy w nią zwątpiła, pojawił się on. To był jeden z najszczęśliwszych dni w życiu aktorki. Małgorzata Kożuchowska i Bartłomiej Wróblewski stanęli na ślubnym kobiercu 30 sierpnia 2008 roku. W kościele Świętego Krzyża w Warszawie powiedzieli sobie „Tak”. Na dobre i na zawsze. U jego boku przeżyła najpiękniejsze chwile, w 2014 roku powitali na świecie upragnionego syna Jana Franciszka... Z okazji urodzin uwielbianej aktorki poznajcie ich historię, którą opublikowaliśmy w VIVIE! zaraz po ślubie pary.
[Tekst publikowany na Viva.pl 27.04.2024 rok]
Historia miłości Małgorzaty Kożuchowskiej i Bartka Wróblewskiego
Jako mała dziewczynka mówiła, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Jako nastolatka buntowała się: Jak to tak można na całe życie miłość przysięgać? Jak być pewnym, że jest się pewnym? Po trzydziestce na ślubach płakała. Młodszym siostrom powiedziała: „Dziewczyny, nie przejmujcie się mną. Nie musicie czekać, aż pierwsza wyjdę za mąż. Droga wolna”. Małgosia po raz pierwszy pomyślała o własnym ślubie. „Tworzenie domu to decyzja dwojga ludzi na całe życie. Lepiej poczekać, niż potem żałować. Nie chciałam zadowalać się namiastkami. Rozwód? Jaki rozwód?! Nie wchodzi w grę”.
Jest jedną z niewielu kobiet, jakie znam, które nie ukrywają wieku. Głośno mówi: „Skończyłam 36 lat”. Nigdy nie reagowała na zaczepki prasy: „Kiedy Kożuchowska wreszcie wyjdzie za mąż?”. Przecież miłości nie da się zaplanować, wpisać do kalendarza! Zwłaszcza aktorce. Kiedy wiele lat temu mówi mamie, że chce pójść do szkoły teatralnej, ta patrzy na to krytycznie: „Będzie ci ciężko założyć rodzinę, prowadzić normalne życie. Kiedy wszyscy w niedzielę będą zasiadać do kolacji, ty będziesz szła do pracy”.
Nie wierzyła. Myślała: U mnie będzie inaczej. Będzie jak w moim domu. Będą dzieci, kanapki na stole, kompot w niedzielę po obiedzie. Później – gdy nie ma dzieci, kanapek i kompotu – powtarza: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach”.
Czytaj także: Lucy Maud Montgomery: świat pokochał Avonlea, dla niej było więzieniem. „Moje życie było piekłem”
Pokolenie trzydziestolatków nie ma łatwo. Jeszcze pamięta dawne czasy, wie, że od losu i historii dostało wielką szansę. Ale czy potrafi to wykorzystać? Dylemat numer jeden – czy zakładać rodzinę, czy robić karierę. Kochać kogoś czy tylko swoją pracę? Co jest najważniejsze? To też jej rozterki.
Parę lat temu, gdy świętowała następny zawodowy sukces, pomyślała, że gdy kariera rozpędza się jak samochód wyścigowy, sprawy osobiste mijają jak drzewa przy drodze.
Kiedyś, po kolejnym sercowym zawodzie, zapytała mamę: „Dlaczego z wszystkich mężczyzn świata wybrałaś właśnie tatę?”. Ta odpowiedziała: „Bo wiedziałam, że to jedyny, który mnie nigdy nie zawiedzie”. Dziś, gdyby ktoś zapytał Małgosię, dlaczego z wszystkich mężczyzn świata wybrała Bartka, odpowiedziałaby dokładnie tak samo.
***
W życiu nic nie dzieje się bez celu, bez przyczyny, bez skutku. Nie ma przypadkowych spotkań, ludzie nie mijają się bez powodu. Ale nawet jeśli wszystko jest częścią kosmicznego planu Boga, Małgosia i Bartek myślą czasem, co by było, gdyby się jednak nie spotkali?
4 kwietnia 2005. Świat patrzy na Rzym. Wieczne Miasto otwiera się jak nigdy dotąd. Kto może, jedzie pożegnać ukochanego Papieża. Małgosia jest na próbach w Teatrze Narodowym. Kiedy Ojciec Święty umiera, nie wyobraża sobie, że w tym szczególnym czasie, zamiast w Rzymie, będzie na scenie teatru. W jednej chwili spontanicznie podejmuje decyzję. Prosi o zwolnienie z próby. Na sali prób robi się cicho jak makiem zasiał. A Jerzy Jarocki, słynny reżyser, legenda teatru, mówi tylko: „Jedź, Gosiu, i od nas wszystkich się pokłoń”.
Bartek cudem kupuje bilet na samolot do Rzymu. Potem myśli, że nie tylko wiara go tam pchała. Na Okęciu wskakuje na stopnie autobusu wiozącego pasażerów do samolotu. Przeciska się przez tłum. I nagle olśnienie. Iluminacja. Kobieta. Długie blond włosy związane w kucyk, czarne okulary. Na początku jej nie poznaje. Ale po chwili nie ma już wątpliwości: Małgosia Kożuchowska. Stoi jak zaczarowany, a ona odwraca głowę, muska go włosami, aż uginają mu się nogi. Miłość od pierwszego wejrzenia? Kiedyś w to nie wierzył. W samolocie siedzi w czwartym rzędzie za nią. Pięć razy w czasie lotu wstaje pod byle pretekstem, żeby ją tylko zobaczyć. Żeby może dać jakiś znak. Nic. W Rzymie na lotnisku każdy idzie w swoją stronę.
Bartek: „Serce mi waliło, gdy patrzyłem, jak odchodzi. Przepadło”. Bierze swój plecak i wsiada do metra. Cel: Watykan. Dwie godziny później wysiada na stacji Ottaviano – San Pietro. Na ulicach miliony pielgrzymów. Sto metrów od stacji staje jak wbity w ziemię. Małgosia.
***
Ten Rzym wracał do nich potem wiele razy. Dwa lata później na placu Świętego Piotra pewnej sierpniowej północy Bartek nagle klęka i pyta: „Gosiu, czy zostaniesz moją żoną?”. I łzy są wtedy, i oklaski, bo w Rzymie miliony par obiecało sobie, że od teraz już na dobre będą razem i na zawsze. Ale wtedy, po śmierci Papieża, w Rzymie się nie spotkali. Nie odważył się do niej podejść. Trzeci raz w tłumie jej nie zobaczył. Ale już szedł do niej. Ona nie miała pojęcia o jego istnieniu.
A dla Małgosi czas był trudny. Wtedy każdy robił bilans. Jej bilans nie był najlepszy. „Szukałam odpowiedzi na pytanie: Co dalej? Nie byłam szczęśliwa. Zastanawiałam się, czy moje niepowodzenia prywatne wiążą się tylko z tym, że nie mam wolnych wieczorów czy niedziel. Ale czy to świat jest za mało wyrozumiały, czy to ja jestem zbyt egoistyczna? A może skoro nie udaje mi się stworzyć domu i rodziny, powinnam oddać się pracy? Może zamiast szukać miłości, muszę uwierzyć, że do życia wystarczy mi tylko miłość publiczności?”. Tysiące pytań. I prośba. Jedna, jedyna: „Panie Boże, ja na wszystko się zgadzam. Przeżyłam już tyle etapów, zawodów, zakrętów, wątpliwości, że doszłam do ściany. Chcę dostać od Ciebie zadanie. I je wykonam. Muszę tylko wiedzieć”.
***
„Oczywiście, że wiedziałem, kim jest Kożuchowska!”, Bartek się śmieje. „Jak każdy Polak, dwadzieścia razy widziałem »Kilera« i dwadzieścia razy »Kiler-ów 2-óch«. Czy mi się podobała? Od zawsze! Ale jako aktorka, jak ktoś daleko, poza zasięgiem, poza wyborem. Nigdy przez głowę mi nie przeszło, że kiedyś, że może...”. Z Rzymu wraca z postanowieniem: Odszukam ją.
W Teatrze Dramatycznym grają premierową sztukę z Małgorzatą Kożuchowską w roli głównej. „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie”. Nomen omen. Bilety kupuje na wszystkie przedstawienia. Do czerwca to ponad dwadzieścia spektakli. Siedzi i oczu nie może oderwać. Zaprzyjaźnia się z recepcjonistkami. Trochę się wstydzi, żeby nie pomyślały o nim: Jakiś fan, szaleniec. Za każdym razem zostawia bukiet kwiatów. Teatr komentuje: „Kożuchowska ma wielbiciela”. Agata Kulesza, koleżanka Małgosi z Dramatycznego, mówi: „Myślałam już, że czasy kwiatów dla aktorek po spektaklu bezpowrotnie minęły”.
Pewnego wieczoru razem z kwiatami był list. Małgosia czyta. Z koperty wypada też odcinek biletu Warszawa–Rzym. List jest normalny. Nie ma w nim oczekiwań czy próśb. Szaleniec go nie napisał. Odpisuje więc: „Przyjdź po spektaklu”. To już ostatnie przedstawienie w sezonie.
Małgosia: „Na schodach zobaczyłam chłopaka. Boże, jaki młody, przemyka mi przez głowę. Myślałam, że kwiaty przesyła dojrzały mężczyzna. Głupia sytuacja. Co robić? Umówiliśmy się następnego dnia na Starówce. Opowiedział mi całą historię. Wydała mi się zaczarowana. Wybrał mi herbatę. Same fusy. Wyjeżdżałam na wakacje. Na trzy tygodnie. Rozstaliśmy się. Nie dałam mu numeru telefonu. Jego numer wzięłam. Na do widzenia powiedziałam, że zadzwonię”.
***
Dziś dzwonią do siebie nieustannie. Kiedy się kocha, trzeba i „kocham” mówić po sto razy dziennie, i dzwonić też po razy sto. Ale wtedy, przez trzy tygodnie w Azji, Małgosia nie dzwoni. Bartek przestawia zegarek o pięć godzin do przodu, nie rozstaje się z telefonem. Czeka. Bezskutecznie. Myśli: Przepadło. Małgosia wraca do Warszawy. Lipiec w pełni. Znajomi wyjechali, upał straszny. Fajny był ten chłopak, myśli. Normalny taki. Jednak dzwoni: „Chcesz pogadać?”.
Na Żurawiej w słynnym „6/12” nie ma tłumów. I jeszcze wtedy nie towarzyszą im paparazzi. Siedzą tam kilka godzin. Potem powiedzą, że oswoiła ich ta „przestrzeń czasowa”, która minęła od ostatniego spotkania. Rozmawiają o życiu, o sobie, o rodzinach. I dobrze im się rozmawia. Tak dobrze, że gdy Bartek mówi: „Za cztery dni wyjeżdżam za granicę zarobić na studia dziennikarskie”, Małgosi jakoś smutno robi się na duszy.
Czytaj także: Gdy ojciec odszedł od rodziny, czuł ogromny żal. Dziś syn Jana Englerta ma 54 lata i kroczy własną ścieżką
Jego nie ma, a ona nie może sobie znaleźć miejsca. Serca nie da się oszukać. Coś drgnąć musi. Wtedy drgnęło. Bartek: „Rozmawialiśmy godzinami. Wszystkie zarobione pieniądze zamiast na studia, wydałem na telefony”.
Małgosia już w zdjęciach do serialu i próbach do kolejnych spektakli kradnie dwa wolne dni. Bartek prosi: „Przyjedź”. Małgosia dzwoni do mamy. „Co robić?” „Jak to co?”, mówi mama. „Leć”.
Jednak na lotnisku w Southampton nikt nie czeka. Ty głupia babo, myśli Małgosia. Poszukaj hotelu, prześpij się i wracaj. Nic nikomu nie mów.
Ale jeszcze chwilę czeka. Bartek wpada mokry. Zdyszany. Kwiaty w jego ręku wyglądają jak zdechły rabarbar. Pociąg, którym jechał, nie zatrzymał się na stacji przy lotnisku. Pięć kilometrów przebiegł pędem. Kiedy kilka tygodni później wrócił na dobre do Warszawy, nie było już odwrotu.
***
Mówiła mu: „Jestem starsza od ciebie. Za kilka lat będziesz się oglądał za młodszymi”. Mówiła mu: „Jestem aktorką, ludzie mnie znają. Łażą za mną z aparatami. Za tobą też będą łazić. Nie opędzisz się”. Mówiła: „Pamiętaj, że nie można bawić się uczuciami 34-letniej kobiety”. Mówiła: „Ty dopiero zaczynasz życie, a ja już nie mam czasu czekać na rodzinę i dzieci”. Mówiła w końcu: „Czy jesteś gotowy na to, że ja chcę albo wszystko, albo nic?”. On nie miał wątpliwości. Niczego nie analizował. Dzieci? Dom? Nie przerażało go to wcale.
Oboje wychowali się w rodzinach z tradycjami. Z dzieciństwa pamiętają obiad na stole, kościół w niedzielę. Ojciec Bartka – muzyk – często wyjeżdżał na zagraniczne kontrakty. Jak wracał, było święto, ale pewnych pytań, które mały chłopiec chce zadać tacie, Bartek nigdy już potem nie zadał. Małgosia do rodziców jechała zawsze, gdy miała złamane serce. Przyzwyczaili się. Tak samo jak narodziny dzieci Majki i Hani, przeżywali jej premiery. Choć młodsze siostry wcześniej poukładały sobie życie, nigdy nie pytali: „Kiedy się w końcu ustatkujesz? Kiedy w końcu wyjdziesz za mąż?”.
***
Pierwszy raz razem pojawili się na rozdaniu Telekamer, w styczniu 2006. Oprócz najbliższych przyjaciół i rodziny o ich związku nie wiedział nikt. Małgosia: „Spotykaliśmy się już pół roku, uznaliśmy, że lepiej będzie pokazać się oficjalnie, żeby nie było plotek, insynuacji, domysłów”. Bartek wiedział od początku, że zaraz pojawi się etykietka „Facet Kożuchowskiej”, ale skali zainteresowania brukowców nie przewidział.
„Nie przypuszczałem, że paparazzi będą warować pod domem, jeździć za mną po całym mieście, że obcy ludzie na wakacjach będą robić nam zdjęcia, że gazety będą roztrząsać szczegóły mojej drogi zawodowej, kłamać i próbować ośmieszać”.
Kim jest Bartek? Skąd się wziął? Dla Małgosi – cywil. Tak się mówi w środowisku aktorskim o osobach spoza branży. I mówi się też, że to ryzykowne związki. Bo trudno nieaktorowi zrozumieć aktora.
Czytaj także: Mówiono, że była idealną kandydatką na żonę dla Janusza Gajosa. Nigdy mu nie wybaczyła, że ją zostawił
Bartek jako ośmioletni chłopiec pierwszy raz staje na boisku Drukarza Warszawa – małego klubu słynącego z doskonałej pracy z młodzieżą. Jeszcze tego dnia postanawia zostać zawodowym piłkarzem. Trenuje intensywnie dwanaście lat. Marzy o reprezentacji narodowej i grze w ukochanym AC Milan. W wieku piętnastu lat dostaje się do Polonii Warszawa. Ogromne wyróżnienie, bo Polonia jest wtedy najlepszą drużyną w całej lidze. Bartek: „Wygrywaliśmy wszystko, co było do wygrania. Nie było na nas mocnych. To były najwspanialsze chwile mojej przygody z piłką”.
Przygodę zakończyła fatalna kontuzja kolana. Lekarze mówili: „Dwa lata przerwy, dwie operacje. Jak wszystko pójdzie dobrze, to będziesz normalnie chodził”. Bartek: „W jednej chwili zawalił mi się świat”. Na maturę poszedł o kulach. Miesiące rehabilitacji sprawiły, że zdał do szkoły medycznej. Skończył ją ze specjalnością rehabilitant-fizjoterapeuta. Ale w zawodzie długo nie popracował. Nie wrócił też na boisko.
Pracuje w różnych miejscach i szuka swojej drogi. Dziennikarstwo. W pewnej chwili uświadamia sobie, że to jest to, czym miał zająć się od początku. Wtedy właśnie zmarł Papież. I wtedy w Rzymie zobaczył Małgosię.
***
W prasie krążyło już wiele wersji ich pierwszego spotkania. Pisano, że spotkali się w Rzymie, gdzie Bartek jako reporter TVN 24 relacjonował wydarzenia związane z odejściem Jana Pawła II. Że poznał ich jakiś kolega dziennikarz albo że Bartek poprosił Małgosię o wypowiedź do telewizji. Śmieją się dziś z tych opowieści. W TVN 24 Bartek nie pracował nigdy.
Kiedy zaczął się spotykać z Małgosią, bał się, jak przyjmą go jej najbliżsi. Tyle ich różniło. Myślał nawet: Ona już wszystko ma. Czy będzie coś, co ja będę mógł jej dać? Nie chciał wspólnych pieniędzy i kont. Szczerze mówił: „Nie mogę jechać z tobą na wakacje, bo mnie na nie nie stać”. Tłumaczyła mu wtedy: „Nie potrzebuję sponsora, tylko mężczyzny, który będzie mnie kochał”.
Bartek nie mógł uwierzyć, że Małgosia aktorka na co dzień jest po prostu Małgosią kobietą domową. Wyobrażał sobie, że artystki nigdy nie przestają grać. Nawet jego rodzice, kiedy po raz pierwszy ją spotkali, dziwili się: „Ona taka normalna, nienadęta, fajna”. Małgosia nie mogła uwierzyć, że Bartek chce się nią opiekować. Zawsze taka samodzielna, niezależna, a tu może się poczuć „taka mała”. „Potrzebowałam tego”, mówi.
Czytaj także: Eleni i jej mąż są razem niemal pół wieku. U swojego boku przetrwali największą tragedię
Wspierają się wzajemnie. On wie, że choćby nie wiem co, nie może się posprzeczać z Małgosią na chwilę przed jej wejściem na scenę. Ona nie znosi kłótni. Uważa, że szkoda życia na ciche dni. On to szanuje, choć na zgodę ona pierwsza wyciąga rękę. Ona wie, że choćby nie wiem co, musi oglądać jego reportaże i komentować potem: „Było dobrze, mogłeś inaczej, wybrnąłeś, spaliłeś...”.
Nie zasypują się komplementami. On mówi do niej: „Pszczoła”. Ona, najlepiej ubrana Polka, nie kupi sukienki, jeśli on nie powie: „Wyglądasz super”. On przynosi kwiaty. Stoją potem na stole, na stoliku, na komodzie. Wie, co jej spakować do walizki. Ona zaczytuje się w powieściach, on ostatnio nosa nie wystawiał znad książki o Lechu Wałęsie. Ona chciałaby zagrać u Clinta Eastwooda, on marzy, by osiągnąć reporterską sprawność Grzegorza Kajdanowicza czy Bogdana Rymanowskiego. Uczą się siebie nawzajem. Małgosia: „Już teraz rozumiem, co kiedyś powiedziała mi mama. Że nad miłością trzeba ciężko pracować. Nie można odpuścić. Nie można uznać, że już nie warto się starać”.
***
Czasem zdarza się coś, co potrafimy zrozumieć dopiero po latach. Dopiero po czasie wszystko układa się, jak powinno, puzzle życia zaczynają do siebie pasować. Tak też jest z tą ich rzymską historią.
Dwa lata temu Małgosia na ślubie siostry czytała „Hymn o miłości” z Listu do Koryntian. Przy „miłość cierpliwa jest, łaskawa jest, miłość nie zazdrości...” poczuła skurcz wzruszenia. Pauza. Cisza. Wzięła się w garść. Dokończyła. Hania powiedziała potem: „Wszyscy słyszeliśmy tę ciszę. Na szczęście w miarę szybko przypomniałaś sobie, że jesteś aktorką”. Teraz „Hymn...” wybrzmi tylko dla niej...
Gdy w 2003 rozmawiałyśmy o mężczyznach, zapytałam ją: „A jeśli za pięć lat nic w twoim życiu się nie zmieni?”. Akurat była wtedy na zakręcie. Siedziałyśmy u mnie w domu, jadłyśmy lody truskawkowe. Smutno było jakoś. Spojrzała na mnie. Wzruszyła ramionami. „No co ty? Zobaczysz, że za pięć lat wyjdę za mąż”. Pośmiałyśmy się wtedy. Ale jak widać, się nie pomyliła.
Aktorka obchodzi właśnie 53. urodziny. W sieci zamieściła piękne zdjęciu kwiatu bzu z podpisem, że „dziś pachnie dla niej”. Internauci pospieszyli z życzeniami. A ona od kilkunastu lat ten wyjątkowy dzień spędza u boku mężczyzny swojego życia. Życzymy dużo szczęścia, miłości, zdrowia i wszelkiej pomyślności.
[Ostatnia publikacja na Viva Historie: 02.05.2024 rok]
1 z 8
Miłość od pierwszego wejrzenia? Kiedyś Bartek w to nie wierzył. Na Okęciu wskakuje do autobusu wiozącego pasażerów do samolotu do Rzymu. Przeciska się przez tłum. I nagle olśnienie. Iluminacja. Kobieta. Długie blond włosy. Małgosia Kożuchowska. Stoi jak zaczarowany.
2 z 8
Marzeniem Małgosi było, by do ołtarza poprowadził ją tata, Leszek Kożuchowski. Gdy szli nawą główną, goście stali wpatrzeni w piękną Pannę Młodą. Przed ołtarzem tata oddał swoją córkę w ręce Bartka, który za chwilę miał się stać jego zięciem.
3 z 8
Na najpiękniejszy dzień życia Małgosia i Bartek wybrali 30 sierpnia 2008 roku. „Tak” powiedzieli sobie w kościele Świętego Krzyża w Warszawie. Uroczystość była piękna i wzruszająca.
4 z 8
Łzy płynęły nie tylko Małgosi, gdy Teresa Lipowska, teściowa Małgosi – Hanki Mostowiak z „M jak miłość”, czytała „Hymn o miłości” z 1 Listu do Koryntian. Przy: „Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość, z nich zaś największa jest miłość” wzruszenie odebrało jej głos.
5 z 8
Teresa Lipowska mówiła toast wierszem. Na koniec dodała: „Małgosiu, bo cóż jeszcze jest na świecie, co by było ciebie warte? Najważniejsze M jak miłość,
a w miłości B – jak Bartek”.
6 z 8
Kiedy Bartek zaczął się spotykać z Małgosią, bał się, jak przyjmą go jej najbliżsi. Tyle ich różniło. Myślał nawet: Ona już wszystko ma. Czy będzie coś, co ja będę mógł jej dać? Tłumaczyła mu wtedy: „Nie potrzebuję sponsora, tylko mężczyzny, który będzie mnie kochał”.
7 z 8
Goście mówili, że był to jeden z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających ślubów. Wszystkim udzielała się wyjątkowa miłość Państwa Młodych.
8 z 8
Małgorzata Kożuchowska, Bartek Wróblewski, VIVA! 2008